02/05/23

Wyrób poezjopodobny (2)

Przemysław Rojek

Strona cyklu

Wieża Kurremkarmerruka
Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.

No to się nawy­ra­bia­ło!…

Ale może po kolei.

W listo­pa­dzie tra­fi­łem na kurs dla egza­mi­na­to­rów matu­ral­nych z języ­ka pol­skie­go, orga­ni­zo­wa­ny przez kra­kow­ską Okrę­go­wą Komi­sję Edu­ka­cyj­ną. Wia­do­mo – matu­ra się zmie­nia, szko­lić trze­ba. Entu­zja­zmu dla całej impre­zy nie było we mnie – eufe­mi­stycz­nie mówiąc – za grosz, ale posze­dłem z poczu­cia obo­wiąz­ku: żeby w razie cze­go nikt nie robił mojej szko­le pro­ble­mów, że ma nie­do­sta­tek odpo­wied­nio wykwa­li­fi­ko­wa­nych egza­mi­na­to­rów, no i żeby zoba­czyć, jak auto­ry­te­ty i eks­per­ci pod­cho­dzą z wyżyn swej auto­ry­ta­tyw­no­ści i eks­perc­twa do cze­goś, o czym (o tę matu­rę niby cały czas cho­dzi) do tej pory wie­dzia­łem tyl­ko z wła­snej nauczy­ciel­skiej prak­ty­ki, nie­po­par­tej sto­sow­nym szko­le­nio­wym szny­tem, że jest złe (to kolej­ny eufe­mizm).

Oka­za­ło się, że jest bar­dzo złe. Ta matu­ra zna­czy się.

Krót­ko po powro­cie ze wspo­mnia­ne­go szko­le­nia napi­sa­łem, de pro­fun­dis swej fru­stra­cji, przy­gnę­bie­nia i zło­ści, post na Face­bo­oka. No, post jak post – nie trak­to­wa­łem go nazbyt poważ­nie, ot, takie sobie wywa­le­nie nega­tyw­nych emo­cji, reto­rycz­nie odpo­wied­nio pod­krę­co­ne. Żad­nych kon­kre­tów, kla­sy­cy­stycz­nie czy­ste w swej linii i pro­por­cji narze­kac­two, w któ­rym – wia­do­mo – nie ma mistrza nad pol­skie­go nauczy­cie­la. A cen­tral­nym punk­tem tego posta uczy­ni­łem hasło, któ­re mi się wymy­śli­ło ostat­nie­go dnia szko­le­nio­wej nasia­dó­wy, a któ­re wte­dy natych­miast nagry­zmo­li­łem wiel­ki­mi woła­mi – dziu­ra­wiąc z wście­kło­ści kart­kę dłu­go­pi­sem – w note­sie, któ­ry (jako wzo­ro­wy uczest­nik pro­ce­du­ry przy­ucza­nia) mia­łem oczy­wi­ście na podo­rę­dziu: „Uczę. Kocham. Nie egza­mi­nu­ję”.

No i chy­ba jakoś od tego hasła tak poszło, że się – jak wspo­mnia­łem – nawy­ra­bia­ło. Bo o tej matu­rze, że zła, to już od dwóch lat (czy­li od momen­tu, kie­dy mniej wię­cej zaczę­ło być wia­do­mo, co to za nie­stra­wial­ny pasz­tet) róż­ne mądrzej­sze i mądrzej­si ode mnie roz­pi­su­ją się jak inter­ne­ty dłu­gie i sze­ro­kie – a prze­cież gdzieś tam mię­dzy ich mądry­mi pisa­nia­mi zna­la­zło się jesz­cze miej­sce, by moje hasło ponio­sło się jak ogień z nie­do­pał­ka rzu­co­ne­go w suchą ściół­kę.

Post zaczął gwał­tow­nie ucie­kać z mojej bań­ki: zasze­ro­wał go potęż­nie opi­nio­twór­czy fan­pa­ge „NIE dla cha­osu w szko­le”, posłu­żył jako mate­riał do new­sa w saty­rycz­nym „asz­dzien­ni­ku”, nawet – Boże mój! – jakaś sym­pa­tycz­na tik-toker­ka przy­wo­ły­wa­ła go w jed­nym ze swych fil­mi­ków. No i w ślad za tym poszły wia­do­mo­ści od róż­nych pod­mio­tów spraw­czych, bym się wypo­wie­dział. No to się wypo­wie­dzia­łem – dla „Gaze­ty Wybor­czej”, dla radia Tok FM (tutaj moż­na zna­leźć tek­sto­wy zapis audy­cji), dla „Tygo­dni­ka Powszech­ne­go”, dla Inte­rii, wresz­cie – dla por­ta­lu Hel­lo Zdro­wie. Ba!, zda­rzy­ło się nawet tak, że eki­pa TVN‑u prze­dzie­ra­ła się przez tony śnie­gu, któ­re doku­ment­nie przy­wa­li­ły Kra­ków począt­kiem grud­nia, by w kop­nych zaspach pod moim blo­kiem gadać ze mną przez dwa­dzie­ścia minut, z cze­go jakieś sza­ło­we kil­ka­dzie­siąt sekund tra­fi­ło do wie­czor­ne­go pro­gra­mu infor­ma­cyj­ne­go…

Nie będę tu oczy­wi­ście powta­rzał tego wszyst­kie­go, co mi się nie podo­ba w nowej matu­rze (naj­peł­niej zresz­tą przed­sta­wi­łem swo­je sta­no­wi­sko nie w żad­nym z wyżej lin­ko­wa­nych mate­ria­łów, ale w trzech wpi­sach na swo­im bie­da-blo­gu: tutaj, tutaj, tutaj i jesz­cze tutaj – i jeśli tyl­ko sił, cza­su, ocho­ty i dobrej/złej woli mi star­czy, będę tego dis­sa cią­gnął dalej). A tu ma prze­cież być – obie­ca­ny tytu­łem – kolej­ny wyrób poezjo­po­dob­ny.

Inspi­ra­cja przy­szła z kolej­nych publicz­nych wypo­wie­dzi funk­cjo­na­riu­szy Cen­tral­nej Komi­sji Egza­mi­na­cyj­nej i Mini­ster­stwa Edu­ka­cji i Nauki – któ­rzy to funk­cjo­na­riu­sze za każ­dym swo­im wystą­pie­niem coraz bar­dziej zachwy­ca­li się genial­no­ścią swo­ją i swo­jej kon­cep­cji egza­mi­nu matu­ral­ne­go (co zresz­tą – tak na mar­gi­ne­sie zauwa­żam – wca­le nie prze­szka­dza­ło im co chwi­lę wspi­nać się na jesz­cze wyż­sze pozio­my genial­no­ści i ogła­szać wciąż następ­nych aktu­ali­za­cji sche­ma­tu i zasad oce­nia­nia owej podob­noż dosko­na­łej matu­ry). I kie­dy tak ich z zawo­do­we­go obo­wiąz­ku słu­cha­łem, zda­łem sobie spra­wę, że uczest­ni­czę w festi­wa­lu nowo­mo­wy, któ­rej nie powsty­dzi­li­by się naj­bar­dziej twar­do­gło­wi człon­ko­wie nie­gdy­siej­sze­go PZPR‑u i ich sank­cjo­no­wa­ni medial­ni pro­pa­gan­dy­ści. A stąd był już tyl­ko krok do pomy­słu, by spraw­dzić, jak to całe oko­ło­ma­tu­ral­ne beł­ko­ta­nie wyglą­da­ło­by po akcie trans­la­cji na jakiś wiersz nowo­fa­lo­wy, któ­ry to wiersz – jak wia­do­mo – radził sobie z obna­ża­niem mecha­ni­zmów nowo­mo­wy naj­le­piej, jak tyl­ko moż­na. Się­gną­łem więc po zawsze dosko­na­łą Okre­ślo­ną epo­kę Sta­ni­sła­wa Barań­cza­ka, to i owo pozmie­nia­łem i wyszło mi to, co wyszło. Czym się dzie­lę teraz, tuż przed matu­rą – o któ­rej wynik oczy­wi­ście cho­ler­nie się boję, ale teraz jest już ten moment, że zosta­ło wyłącz­nie wście­kłe szy­der­stwo…

Obiek­tyw­ne kry­te­ria

Mamy obiek­tyw­ne kry­te­ria (trzask fle­sza) i to
trze­ba subiek­tyw­nie przy­jąć z peł­nym.
Obiek­ty­wi­zmem. Mamy (dźwięk
przy­cho­dzą­ce­go ese­me­sa) subiek­tyw­nie obiek­tyw­ne
kry­te­ria, kry­te­ria
pozwa­la­ją­ce obiek­tyw­nie, dzię­ki
kry­te­riom obiek­ty­wi­zu­ją­cym i stan­da­ry­zu­ją­cym i
tak dalej (pik­nię­cie komu­ni­ka­to­ra), subiek­tyw­nie patrząc. Na kry­te­ria.
Mamy obiek­tyw­ne kry (się­gnię­cie po
tele­fon) teria i ja bym tu subiek­tyw­nie
zobiek­ty­wi­zo­wał, że dzię­ki nim zosta­ną
wyzna­czo­ne kry­te­ria, ozna­cza­ne będą
błę­dy, któ­re nie obiek­ty­wi­zu­ją dosta­tecz­nie, oraz
nazna­czo­ne zosta­ną subiek­tyw­ne nie­obiek­ty­wi­zmy
(stu­kot spa­da­ją­ce­go tele­fo­nu) uczniów, któ­rzy nie. Kto ma pyta­nia? Nie widzę.
Sko­ro nie widzę, widzę, że będę wyra­zi­cie­lem,
subiek­tyw­nie wyra­ża­jąc na zakoń­cze­nie obiek­tyw­ność, że
mamy obiek­tyw­ne kry­te­ria, taka
jest obiek­tyw­na subiek­tyw­ność,
i innej obiek­tyw­no­ści subiek­tyw­nie nie ma.