02/07/14

Zimny drań

Małgorzata Kolankowska

Strona cyklu

Ogród kobiety
Małgorzata Kolankowska

Hispanistka, medioznawca, tłumacz przysięgły. Doktor nauk humanistycznych w zakresie literaturoznawstwa. Adiunkt w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Wrocławskiego.

Jest taki typ face­ta, któ­ry wyda­je się wyjąt­ko­wo inte­re­su­ją­cy. Zwy­kle ma w sobie to coś. To bli­żej nie­okre­ślo­ne coś spra­wia, że w Pol­sce mówi się o nim cia­cho, a w Hisz­pa­nii bom­bón (dosłow­nie: cze­ko­lad­ka, taka wyję­ta z bom­bo­nier­ki). Cia­cho i cukie­re­czek łączą się ze sło­dy­czą, są zwy­kle ape­tycz­ne, lśnią­ce, lukro­wa­ne bądź pola­ne sma­ko­wi­tym kre­mem. Przy­cią­ga­ją wzrok, budzą pożą­da­nie i zwy­kle nie moż­na im się oprzeć. Każ­da dba­ją­ca o sie­bie kobie­ta, chcą­ca być fit, dwa razy się zasta­no­wi, zanim się­gnie po sma­ko­łyk. Czę­sto jed­nak, poli­czyw­szy zgub­ne kalo­rie, stwier­dza, że poku­sa jest tak sil­na, że nie jest w sta­nie się jej oprzeć. I wycią­ga rękę po zabro­nio­ne łako­cie. Każ­da dba­ją­ca o dobrą repu­ta­cję kobie­ta wie, że nie przy­stoi samej się­gać po zaka­za­ny owoc, więc przyj­mu­je tak­ty­kę lek­ko nie­przy­stęp­nej cnot­ki-idiot­ki, co na Nie­go dzia­ła niczym woda na młyn czy płach­ta na byka. On podej­mu­je wyzwa­nie. Im bar­dziej chłod­na, tym cie­kaw­sza gra. Budzi się w nim pier­wot­ny zew łow­cy. To wła­śnie wte­dy żelo­wy (a nie­kie­dy zgrab­nie zaka­mu­flo­wa­ny pier­do­ła) zaczy­na polo­wa­nie. Zim­ny drań – to jeden z naj­cie­kaw­szych typów męskich, uwiel­bia­ny przez pisa­rzy i reży­se­rów. Od takich wła­śnie szczwa­nych lisów roi się w lite­ra­tu­rze ibe­ro­ame­ry­kań­skiej. Każ­dy z dyk­ta­to­rów – i patriar­cha Márqu­eza i Tru­jil­lo odry­so­wa­ny przez Var­ga­sa Llo­sę z pre­cy­zją rów­nie szczwa­ne­go lisa (swo­ją dro­gą Var­gas Llo­sa, i jego syn rów­nież, mają w sobie to coś i nawet pomi­mo wie­ku Var­gas wyda­je się pocią­ga­ją­cy, a jego bio­gra­fia mówi sama za sie­bie) – jest zim­ny, wyra­cho­wa­ny, pocią­ga­ją­cy (a nawet, jeśli taki nie jest, wma­wia się kobie­tom, że dosta­ły się w ręce mistrza – jak w przy­pad­ku Ura­nii ze Świę­ta kozła, któ­ra zosta­ła zaszczy­co­na tym, że roz­dzie­wi­czył ją sam tytu­ło­wy cap) i nie przyj­mu­je sprze­ci­wu, zawsze dosta­je to, cze­go chce, a jeśli nie może, to i tak upodli kobie­tę. Zim­ny drań to jed­na z twa­rzy słyn­ne­go macho, któ­rych nie bra­ku­je na kar­tach hisz­pań­skich powie­ści. Zwy­kle zadba­ny, ele­ganc­ki, nosi mar­ko­we ciu­chy. Zda­rza się, że dale­ko mu do ide­ału pięk­na, ale nad­ra­bia tym czymś, czy­li inte­li­gen­cją, gło­sem, bły­sko­tli­wo­ścią. Macho też wie, cze­go chce, a zawsze pra­gnie tego same­go. A cza­sa­mi marzy jedy­nie o poni­że­niu kobie­ty. Tutaj przy­cho­dzi mi na myśl pewien lekarz, gine­ko­log zresz­tą, któ­ry miał w sobie coś z dra­nia – świa­do­mie spra­wiał ból pacjent­kom, bez sza­cun­ku, bez cere­gie­li, z mor­dą. Był bru­tal­ny przy bada­niu, jak więk­szość z tego szpi­ta­la, któ­ry mam na myśli. Na pozór słod­cy, uwo­dzi­ciel­scy męż­czyź­ni, pie­lę­gniar­ki, jak te z opo­wia­da­nia Mari­ny May­oral Prze­zro­czy­ste cia­ła, wodzi­ły za nimi maśla­ny­mi ocza­mi, a tak napraw­dę, w sto­sun­ku do pacjen­tek, bez­względ­ni. Pacjent­ki zamie­nia­ły się w kawał­ki mię­sa do zba­da­nia, zabie­gu. Chy­ba z powo­du takich wła­śnie doświad­czeń uwiel­biam to opo­wia­da­nie. Przy­naj­mniej tłu­ma­cząc, mia­łam słod­kie poczu­cie zemsty.

Cie­ka­we, że to czę­sto męż­czyź­ni piszą o innych męż­czy­znach, dema­sku­jąc ich dzia­ła­nia, bo kie­dy piszą tak kobie­ty, jest w tym fascy­na­cja oraz idą­ce z nią w parze roz­cza­ro­wa­nie, a kie­dy wypo­wia­da się dru­ga płeć (niech będzie, że dla mnie sła­ba) jest w tym pre­cy­zja i być może odro­bi­na zazdro­ści. Dziś piszę o face­tach, bo po raz pierw­szy zaczy­ta­łam się w Artu­rze Pere­zie Rever­te.  Nie pocią­gał mnie nigdy, ale ponie­waż dosta­łam w pre­zen­cie jego ostat­nią powieść Męż­czy­zna, któ­ry tań­czył tan­go, nie pozo­sta­ło mi nic inne­go, jak zacząć ją czy­tać. To pięk­ny por­tret zim­ne­go, wyra­cho­wa­ne­go dra­nia. Dra­nia, któ­re­go chcia­ło­by się poznać, któ­re­go widzi się ocza­mi tej kobie­ty, któ­rą on deli­kat­nie, acz zde­cy­do­wa­nie, uwo­dzi. Ona opie­ra się bar­dzo krót­ko, on – wyra­cho­wa­ny gracz –  nigdy się nie myli. Nar­ra­cja prze­pla­ta się z roz­gryw­ką sza­cho­wą. Poja­wia się dwóch wytraw­nych zawod­ni­ków. Nie­zwy­kła gra. Nie wiem, czy nie będę roz­cza­ro­wa­na zakoń­cze­niem, ale, póki co, lek­tu­ra jest przy­jem­na. Przy oka­zji  zasta­na­wiam się, ilu takich krą­ży po uli­cach, a tak­że ilu takich napo­tka­łam. Szu­ka­ją ofiar, roz­glą­da­ją się, roz­ko­chu­ją w sobie, a potem odcho­dzą.  Cza­sa­mi rzu­ca­ją powłó­czy­ste spoj­rze­nie i ofia­ra od razu wpa­da w ich sidła, nie­kie­dy dłu­go i kon­se­kwent­nie sto­su­ją spraw­dzo­ne meto­dy pod­cho­dów: kom­ple­men­ty, muśnię­cia dło­nią, ukrad­ko­we spoj­rze­nia, lek­ko wyczu­wal­ne ocie­ra­nie się ramie­niem czy brze­giem mary­nar­ki, powol­ne roz­gry­za­nie jedze­nia, wino popi­ja­ne drob­ny­mi łycz­ka­mi, szar­manc­kie gesty, czu­łe słów­ka… Robię prze­gląd kole­gów od przed­szko­la do chwi­li obec­nej. Szyb­ki skan prze­szło­ści i przy­po­mi­na mi się parę twa­rzy, typów, dra­ni. Kobiet mie­li zwy­kle na pęcz­ki, sza­la­ły, dawa­ły się uwo­dzić, ale póź­niej cier­pia­ły z powo­du odrzu­ce­nia. A oni? Jeden szyb­ko zało­żył rodzi­nę, bo ta z dużym biu­stem nie uwa­ża­ła i zła­pa­ła go na dziec­ko. Inny zro­bił się tak tłu­ściut­ki, że nie pozna­łam go na zdję­ciu, któ­re zamie­ścił na por­ta­lu spo­łecz­no­ścio­wym, zero sek­sa­pi­lu, błysk w oku znik­nął. Inni – są samot­ni. Sin­gle. Z kwiat­ka na kwia­tek. Muszą uwa­żać, bo coraz wię­cej wśród nas rosi­czek.