debaty / ankiety i podsumowania

Adaptacje literackie: podsumowanie

Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty "Adaptacje literackie".

strona debaty

Adaptacje literackie

Ta deba­ta zamknę­ła się w pię­ciu gło­sach – ktoś mógł­by zarzu­cić, że to nie­wie­le, że mało repre­zen­ta­tyw­nie. Ale tych kil­ka wypo­wie­dzi to sta­no­wi­ska moc­ne, prze­my­śla­ne; znaj­dzie­my tu i śmia­łe syn­te­ty­zu­ją­ce skró­ty, i fra­pu­ją­ce kon­tek­sty teo­re­tycz­ne, i oso­bi­ste opo­wie­ści o spo­tka­niu z adap­to­wa­nym tek­stem. Może więc nie od rze­czy będzie w ramach pod­su­mo­wa­nia po pro­stu zre­ka­pi­tu­lo­wać poszcze­gól­ne roz­po­zna­nia.

Szkic Jolan­ty Kowal­skiej – histo­rycz­ki teatru i dzien­ni­kar­ki, współ­pra­cu­ją­cej z Teatrem Tele­wi­zji, a zatem mają­cej jak naj­peł­niej­sze pra­wo opi­sy­wać zagad­nie­nie adap­ta­cji (przede wszyst­kim – co oczy­wi­ste – sce­nicz­no-tele­wi­zyj­nej) nie­ja­ko od kuch­ni – to wła­śnie pró­ba zary­so­wa­nia reko­ne­san­so­wej, hasło­wej nie­mal mapy moż­li­wych rela­cji tek­stu i adpa­ta­cji. Już na wstę­pie autor­ka pro­po­nu­je efek­tow­ną for­mu­łę adap­ta­cji jako „ope­ra­cji trans­fe­ro­wej” na tek­ście, „któ­rej nie da się pod­po­rząd­ko­wać żad­nym regu­łom nor­ma­tyw­nym”. Nie­mniej jed­nak Kowal­ska wyróż­nia kil­ka moż­li­wych obsza­rów, na któ­rych ów trans­fer mógł­by się doko­ny­wać. Pierw­szy to trak­to­wa­nie lite­ra­tu­ry jako jedy­nie pre­tek­stu do upra­wia­nia przez adap­tu­ją­ce­go suwe­ren­nej, auto­no­micz­nej gry kul­tu­ro­wej (na przy­kład Sama­ra disco Bart­ka Frąc­ko­wia­ka i Agniesz­ki Olsten). Obszar dru­gi to reali­za­cje, któ­re chcą i muszą usza­no­wać prze­moc jakie­goś wyjąt­ko­wo inten­syw­ne­go idio­mu lite­rac­kie­go, z któ­rym się mie­rzą – tak dzie­je się, zda­niem autor­ki, choć­by z wie­lo­ma isce­ni­za­cja­mi pro­zy Doro­ty Masłow­skiej. Prze­strzeń trze­cia (gdzie miesz­czą się choć­by Żywo­ty świę­tych osie­dlo­wych Aga­ty Kuciń­skiej według tek­stu Lidii Amej­ko) to takie spo­tka­nie adap­to­wa­ne­go z adap­ta­cją, gdzie to, co adap­to­wa­ne, jest w pierw­szym rzę­dzie pro­wo­ka­cją do dale­ko idą­cych eks­pe­ry­men­tów o cha­rak­te­rze pla­stycz­nym. I wresz­cie czwar­ta kon­sta­ta­cja, któ­ra może wyda­wać się zdu­mie­wa­ją­ca: jeśli gdzieś mamy szu­kać naj­bar­dziej tra­dy­cyj­nych sce­nicz­nych przy­swo­jeń lite­ra­tu­ry, to w nowym teatrze muzycz­nym (choć­by w musi­ca­lach Woj­cie­cha Kościel­nia­ka na pod­sta­wie Chło­pów Rey­mon­ta oraz Mistrza i Mał­go­rza­ty Buł­ha­ko­wa).

Podob­ne do powyż­sze­go stresz­cze­nie dru­gie­go gło­su w naszej deba­cie, poru­sza­ją­cej wypo­wie­dzi Bogu­sła­wa Kier­ca, zna­ko­mi­te­go akto­ra i poety, nie ma sen­su. Dzie­je się tak dla­te­go, że Kierc pro­po­nu­je gęstą od zna­czeń, prze­kra­cza­ją­cą gra­ni­cę mię­dzy komen­ta­rzem a lite­ra­tu­rą z dezyn­wol­tu­rą wła­ści­wą poezji (zwłasz­cza poezji same­go auto­ra, tak eks­ta­tycz­nej, a jed­no­cze­śnie tak nie­uf­nej wobec języ­ka jako zasta­ne­go rezer­wu­aru zna­czeń; dzie­cię­co naiw­nej i w tym samym momen­cie dra­ma­tycz­nie nad­świa­do­mej) reflek­sję nad adap­ta­cją, wycho­dzą­cą od tezy – „sam jestem adap­ta­cją”. I niech niko­go nie zwie­dzie ten – wyda­wać by się mogło – wca­le nie tak nie­oczy­wi­sty jak na akto­ra począ­tek; Kierc bowiem już w dru­gim zda­niu, nie­ja­ko na tym samym odde­chu, doko­nu­je nie­by­wa­łej uni­wer­sa­li­za­cji doświad­cze­nia bycia adap­ta­cją, przno­sząc całe zagad­nie­nie na grunt reflek­sji egzy­sten­cjal­nej, antro­po­lo­gicz­nej, kul­tu­ro­wej, teo­lo­gicz­nej… Cała ta pory­wa­ją­ca galo­pa­da przez sen­sy, obfi­tu­ją­ca tak w spo­strze­że­nia natu­ry pod­sta­wo­wej, jak w aneg­do­tycz­ne opo­wie­ści o zawi­kła­niach pro­fe­sji akto­ra i insce­ni­za­to­ra, ze zda­nia na zda­nie odsła­nia coraz wyraź­niej zamysł Kier­ca: uczy­nić z wypo­wie­dzi w deba­cie głos będą­cy sam w sobie adap­ta­cją; Bogu­sław Kierc nie odpo­wia­da – on wysta­wia i odgry­wa temat naszej dys­ku­sji.

Wykła­da­ją­cy w kra­kow­skiej Aka­de­mii Sztuk Pięk­nych arty­sta i desi­gner, Jakub Woy­na­row­ski, sku­pia się w swo­jej wypo­wie­dzi na rela­cji lite­ra­tu­ry i sze­ro­ko poj­mo­wa­nych sztuk wizu­al­nych – ale nie trak­tu­je tej wymia­ny w kate­go­riach eko­no­mii dwu­bie­gu­no­wej. Poda­wa­ne prze­zeń jako szcze­gól­nie inspi­ru­ją­ce, nader licz­ne reali­za­cje arty­stycz­ne (mię­dzy inny­mi hiper­tekst Mariu­sza Pisar­skie­go na moty­wach Pamięt­ni­ka zna­le­zio­ne­go w Sara­gos­sie Jana Potoc­kie­go, słu­cho­wi­sko radio­we Jana Kla­ty adap­tu­ją­ce Duma­now­skie­go Wita Szo­sta­ka, fir­mo­wa­ny przez Kor­po­ra­cję Ha!art komiks na pod­sta­wie Wiel­kie­go Atla­su Ciot Pol­skich Micha­ła Wit­kow­skie­go, para­te­atral­na insce­ni­za­cja Euro­py Ana­to­la Ster­na – Rakie­ta Mate­usza Okoń­skie­go, fil­mo­wa ese­isty­ka Toma­sza Koza­ka rein­ter­pre­tu­ją­ca pro­zę Witol­da Gom­bro­wi­cza, ilu­stru­ją­ca wywód Zyg­mun­ta Freu­da O zapo­mi­na­niu imion wła­snych ani­ma­cja Agniesz­ki Pol­skiej) argu­men­to­wać mają tezę, że mówie­nie o adap­ta­cji jako trans­fe­rze jed­ne­go medium sztu­ki na dru­gi jest wła­ści­wie pozba­wio­ne sen­su. Takie rozu­mie­nie twór­cze­go aktu adap­to­wa­nia musi bowiem wcze­śniej czy póź­niej – zda­niem Woy­na­row­skie­go – dopro­wa­dzić do jakiejś for­my dowar­to­ścio­wy­wa­nia jed­ne­go kosz­tem dru­gie­go. Tym­cza­sem wła­ści­wy sens adap­ta­cji roz­gry­wa się zawsze pomię­dzy, zawsze w prze­strze­ni łączącej/oddzielającej jak naj­bar­dziej inno­rod­ne kody – w miej­scu, gdzie tra­cą one swą toż­sa­mość w imię wypra­co­wy­wa­nia nowej pod­mio­to­wo­ści, nie­roz­kła­dal­nej na pro­ste ele­men­ty wyj­ścio­we.

Sens ese­ju kolej­ne­go z dys­ku­tan­tów, kry­ty­ka fil­mo­we­go Sta­ni­sła­wa Ligu­ziń­skie­go, naj­peł­niej stresz­cza się w swo­im tytu­le, reto­rycz­nie nie­zwy­kle chwy­tli­wym: O far­ma­cji w adap­ta­cji. Bo w cen­trum bły­sko­tli­wej reflek­sji Ligu­ziń­skie­go znaj­du­je się wła­śnie grec­kie poję­cie phar­ma­kon, ozna­cza­ją­ce – wedle Pla­to­na – coś, co w odpo­wied­nich daw­kach będąc lekar­stwem, w więk­szej por­cji zamie­nia się w tru­ci­znę (nie spo­sób nie przy­po­mnieć tutaj, że ta para­dok­sal­ność docze­ka­ła się słyn­nej inter­pre­ta­cji Jacqu­esa Der­ri­dy, awan­su­jąc tym samym do ran­gi jed­nej z naczel­nych kon­cep­tu­ali­za­cji myśli dekon­struk­cjo­ni­stycz­nej). Lugu­ziń­ski pro­wa­dzi swój wywód nastę­pu­ją­co: w sta­ro­żyt­nej Gre­cji phar­ma­ke­ia ozna­cza­ła tyleż lecze­nie, co rytu­ał magicz­ny: kapłan (phar­ma­kon) wypę­dzał z polis zbrod­nia­rzy, któ­rzy – obar­cze­ni na pra­wach sym­bo­lu grze­cha­mi całej spo­łecz­no­ści – sta­wa­li się jej repre­zen­ta­cją, uno­si­li ze sobą na wygna­nie winę tych, któ­rzy zosta­li wła­śnie oczysz­cze­ni. Ale prze­cież w ten spo­sób polis – uobec­nio­na w owych kozłach ofiar­nych – tym moc­niej redu­ko­wa­ła się do grze­chu wła­śnie! Oczy­ścić – to zna­czy tym moc­niej wyak­cen­to­wać grzesz­ność. W podob­nie para­dok­sal­ny spo­sób dzia­ła zda­niem Ligu­ziń­skie­go adap­ta­cja: im bar­dziej sta­ra się odda­lić od ory­gi­na­łu, tym wyra­zi­ściej pod­kre­śla w nim to, co nie­re­du­ko­wal­ne. Jest to dia­lek­tycz­na sprzecz­ność podob­na (by posłu­żyć się innym niż zasu­ge­ro­wa­ny przez auto­ra gło­su w deba­cie kon­tek­stem filo­zo­ficz­nym) do słyn­nej przy­po­wie­ści Geo­r­ga Hegla o panu i nie­wol­ni­ku: im więk­szą ilo­ścią powin­no­ści pan może obar­czyć nie­wol­ni­ka, tym moc­niej nie­wol­nik przej­mu­je kom­pe­ten­cje swo­je­go pana, sta­jąc się ponie­kąd jego panem, podob­nie jak pan zmie­nia się w nie­wol­ni­ka swo­je­go nie­wol­ni­ka.

I wresz­cie ostat­ni głos: Andrzej Skow­ron, bar­dzo mło­dy kra­kow­ski aktor, opo­wia­da o swo­im spo­tka­niu ze sce­nicz­ną koniecz­no­ścią wej­ścia w posta­ci dra­ma­tów Wit­ka­ce­go. I podob­nie jak w innych aktor­skich wynu­rze­niach – Bogu­sła­wa Kier­ca – nie da się tej opo­wie­ści nijak stre­ścić. Wyda­je się czymś bar­dziej niż symp­to­ma­tycz­nym, że dwaj arty­ści sce­ny (któ­rych daty uro­dze­nia dzie­li wszak nie­ma­ło, bo ponad pół wie­ku) wybie­ra­ją do snu­cia nar­ra­cji o adap­to­wa­niu język meta­fo­ry, przy­bli­że­nia, obra­zu… Tak jak­by w akcie adap­to­wa­nia samym sobą było coś z doświad­cze­nia prze­kro­cze­nia, jak­by był to rytu­ał przej­ścia, tym­cza­so­we­go zawie­sze­nia sie­bie same­go na rzecz tego, co inne. Naj­waż­niej­sza część wypo­wie­dzi Skow­ro­na doty­czy wła­śnie pró­by (nie spo­sób nie zauwa­żyć, że darem­nej – i świa­do­mej tego, że darem­ność owa jest nie do unik­nię­cia) dro­bia­zgo­we­go prze­śle­dze­nia pro­ce­su sta­wa­nia się gra­ną (adaptowaną/adopotowaną) posta­cią, pro­ce­su inge­ru­ją­ce­go w naj­głęb­sze zło­ża egzy­sten­cji.

I może wła­śnie to jest naj­peł­niej­szym pod­su­mo­wa­niem całej naszej deba­ty: adap­to­wa­nie to coś znacz­nie wię­cej niż trans­fer kodów sztu­ki; to rein­sce­ni­za­cja źró­dło­wej sce­ny spo­tka­nia z tym, co inne.

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.