Akademickie rozrachunki z Marcinem, czyli „pasterz wersów” na polonistycznych salonach
Przemysław Kuliński
Głos Przemysława Kulińskiego w debacie "Wielki kanion".
strona debaty
Wielki kanionTen esej nie miał prawa powstać. Kiedy po raz pierwszy przeczytałem informację o II edycji konkursu „Krytyk z uczelni” i kiedy już zapoznałem się z tekstem Przemysława Rojka oraz regulaminem, to nabrałem sporej nieufności w stosunku do Biura Literackiego. Dlaczego? Pomyślałem sobie, że grono pewnych ludzi, pod płaszczykiem chęci wyzwolenia w Młodych buńczucznych, może i bezczelnych sądów krytycznoliterackich, próbuje na siłę odgrzewać stary kotlet. Ileż to już mamy za sobą ankiet, artykułów zbiorowych, indywidualnych diagnoz, panelów dyskusyjnych, dyskusji korespondencyjnych, które na dobrą sprawę stawiały przed sobą podobny problem – próbę dokonania bilansu, komu tak naprawdę należy się miejsce na Parnasie, a komu artystyczna banicja; kto stał się pisarzem przecenionym, a kto przeciwnie: wciąż pozostaje niezauważonym; wreszcie: kogo powinno już nazywać się klasykiem, a dla kogo jedynie emblemat „meteoru na literackim firmamencie”.1
Ten esej nie miał prawa powstać. Druga edycja konkursu „Krytyk z uczelni” została ogłoszona w styczniu tego roku, czyli w kilka miesięcy po jednej z najbardziej zażartych dyskusji w środowisku literackim i krytycznoliterackim, którą wywołał tekst Andrzeja Franaszka pt. „Dlaczego nikt nie lubi nowej poezji”, wydrukowanego w Gazecie Wyborczej. Krakowski krytyk włożył przysłowiowy kij w mrowisko najnowszej poezji polskiej, wypowiadając się w tonie gombrowiczowskiej formuły: jak najnowsze tendencje w poezji mają zachwycać, skoro jego nie zachwycają. Oczywiście pojawiły się głosy towarzyszące wypowiedzi Franaszka, w których próbowano zaprowadzić nowy porządek w literackim (poetyckim) kanonie. Pomyślałem więc po raz wtóry: co miałaby przynieść dla rozwiązania tych kwestii dyskusja, którą otwiera Biuro Literackie, poza mobilizacją w szeregach Młodych?
A jednak ten esej już powstał. Jakim prawem? Na początek wyimek z tekstu Przemysława Rojka:
(…) kto z nowych polskich pisarzy powinien znaleźć swoje trwałe miejsce w kanonie polonistycznych lektur?
Tak postawiona kwestia może powodować wzruszenie ramion: o co tu kruszyć kopie, skoro od lat już pisarze tacy jak Krystyna Miłobędzka, Marta Podgórnik, Andrzej Sosnowski, Marcin Świetlicki, Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki i Bohdan Zadura pojawiają się w akademickich sylabusach? Ale – po pierwsze: czy zadomowią się tam na dobre?
Clou cytowanej wypowiedzi stanowi postawione pytanie o to, czy (i na jakich zasadach) dobrze dziś znane nazwiska rodzimej literatury będą stanowiły o swojej wartości za rok, dwa, dekadę, a nawet w kolejnym pokoleniu. Oczywiście, do historii literatury można przecież wejść na kilka sposobów, niekoniecznie za sprawą własnej twórczości. Syllabusy polonistyczne, o których wspomina Rojek, odnotowują nazwiska, co do których nie ma prawie w ogóle wątpliwości, że należy im się tam miejsce. Poza tym istnieje jeszcze kategoria twórców, o których – przynajmniej student polonistyki – winien pamiętać ze względu na towarzyszący im rozgłos ówczesnej krytyki, ale nie zawsze dzieła popełnione przez nich wytrzymały próbę czasu. Wyróżniłbym jeszcze jedną kategorię, jaką lubię definiować poprzez zapożyczenie się u Dariusza Nowackiego: „Postać i dzieło [nazwisko autora], jeśli w ogóle są ważne, a co do tego mam sporo wątpliwości, to przede wszystkim dlatego, że [tu: stosowna argumentacja]”. Literaturoznawstwo równa się obowiązek, czasem niewdzięczny, ale jednak obowiązek.
Pierwotnie marzyło mi się napisanie szkicu, w którym wyrugowałbym z kanonu jakieś dobrze znane nazwisko, a w to miejsce posadziłbym Julię Szychowiak. Za tą poetką przemawia wiele argumentów, ażeby poświęcić jej tego rodzaju tekst – ale jeszcze nie dziś. Idę na łatwiznę, wiem, ale zdaję się na próbę czasu: niechaj Szychowiak jeszcze coś wyskrobie, pokaże, że można jeszcze odkleić emblemat Miłobędzkiej i pójść przynajmniej o pół kroku dalej. Komu więc na stałe miejsce w kanonie polonistycznych lektur? Wybór padł na poetę, którego śledzę od lat, i odnoszę wrażenie, że traktuje się jego twórczość troszeczkę po macoszemu. Znany, ale czy właściwie rozpoznany? Funkcjonujący w obiegu literackim, ale czy należycie? Marcin Baran, bo o nim mowa, ciągle pozostaje definiowany nie tyle przez swoją dykcję poetycką, lecz projekty, których był/jest współojcem: czasopismo „bruLion” oraz antologię Długie pożegnanie. Tribute to Raymond Chandler.2
A zatem jest w kanonie, a jakoby go nie było. W tym szkicu postawiłem więc sobie za zadanie prezentację walorów poezji Marcina Barana, które określają jego dykcję poetycką, światopogląd artystyczny, wrażliwość metafizyczną, a co za tym idzie: przemawiają za utrwaleniem na stałe jego twórczości w polonistycznym spisie lektur, a także w rodzimym obiegu czytelniczym w ogóle. Retorykę, jaką przyjąłem w tej rozprawie, zawdzięczam Romanowi Honetowi; powiedziałbym, że to on „załatwił mi sprawę”. Oto stosowny fragment, w którym dokonałem autorskich wyróżnień:
Poezję Marcina Barana cechuje wszechstronność tematyki (wiersze o śmierci, ważnych życiowo miejscach i doświadczeniach, ale także dotyczące codziennych, drobnych spraw) oraz formy (tendencje klasycystyczne obok turpizmu i epatowania wulgarnością). Marcin Baran jest także wyróżniającym się spośród poetów pokolenia „bruLionu” twórcą liryki miłosnej.3
I. Wszechstronność tematyki
Anna Kałuża w swojej recenzji tomu Niemal całkowita utrata płynności pisze: „Najnowszy zbiór poety ‹‹Niemal całkowita utrata płynności›› jest dosyć obszerny, wielowątkowy i wielojęzykowy”. Owa wielowątkowość to jedna z najbardziej charakterystycznych dla poety jakości. Rzeczywiście, Marcin Baran już od pierwszego zbioru wierszy dał się poznać jako twórca, który chętnie żongluje motywami zaczerpniętymi z różnych obszarów kultury. Bardzo często przy tym przełamuje on zasadę poetyckiego decorum: tematy poważne otrzymują popkulturowe dekoracje i na odwrót.
W tej polifonii zagadnień poruszanych przez autora Destylatu zwróciłbym jednak uwagę na pewien nurt pisania, który odróżnia go od większości jego kolegów po piórze.
W „Pięćdziesiątce”, swego rodzaju posłowiu do książki Zebrane, poeta dopowiada, że jego twórczość oscyluje wokół „witalnej i eschatologicznej intensywności”. Zaskakujące, ale bardzo rzadko krytycy otwarcie wypowiadają się o personalistycznych korzeniach wielu utworów Marcina Barana. Bodaj jednym z najwdzięczniejszych emblematów używanych przez środowisko literaturoznawcze jest „pisarstwo egzystencjalne”. Pojęcie równie pełne, co puste. Warto więc podkreślić, że wiele wierszy Barana niewątpliwie przenika myśl stricte personalistyczna, szczególnie w wydaniu mounierowskim. Kluczowa wydaje się tutaj kategoria tożsamości, definiowanie istoty człowieczeństwa poprzez zwrot w stosunku do drugiego człowieka. Mounier tak pisze o tym:
Osoba istnieje, tylko zwracając się ku drugiemu człowiekowi, tylko przez drugiego człowieka może siebie poznać, tylko w drugim człowieku może siebie odnaleźć.
Autor Gnijącej wisienki w jednym ze swoich wierszy tłumaczy wprost: „naszym ciałom zawdzięczamy/ chwile pewności/ siebie”. Doświadczenie nie tyle cielesności, co po prostu: drugiego człowieka, staje się wykładnikiem istnienia „ja”. Jeszcze wyraźniej zaznacza się ten układ na przykładzie wiersza „Spokojna miłość”:
Ale gdybym cię nie miał – nie
byłoby mnie. Teraz nie mam ciebie, zatem
i mnie nie ma.
Z kolei w „O miłości” zapisuje:
To się dzieje (…)
Pomiędzy mną a uczynionymi nie z prochu lecz z kości.
(…)
Z ich ciał układam miłość, lęk i słowa.
W wielu utworach pojawia się także postać Boga, który staje się partnerem w dialogu lub elementem lirycznego monologu. Niejednokrotnie wiersze Barana stanowią egzemplifikacje romantycznego dyskursu z Bogiem. Nie bez przypadku więc najbliżej mu w jego personalistycznym nurcie poezji do twórczości Norwida. Ten artystyczny patronat widać także w pewnych chwytach językowych, strategiach poetyckiego opracowania tematu (jak choćby w wierszach: „Nie-pamięć”, „Nadaremno” czy „Bez, ogródek”). Ta łatwość, z jaką można poprowadzić linię pomiędzy Norwidem a Baranem, stanowi o niepodrabialnej jakości tej poezji, tak różnej od współczesnych autorowi Tanero.
Jeżeli zatem Piotr Śliwiński mówił o tym, że dziś najbliżej do roli romantycznego wieszcza Marcinowi Świetlickiemu, gdzie zatem będzie miejsce „norwidozującego” („norwi-dozującego”?) Marcina Barana?
II. Forma
Marcin Baran – jak mało który współczesny mu poeta – skutecznie wykorzystuje klasyczne gatunki poetyckie, jak i stwarza przestrzeń dla zaistnienia nowych form artystycznego wyrazu. Realizacja formalnych pomysłów czasami zaznacza się się już na poziomie budowy całych zbiorów wierszy, jak choćby miało to miejsce w przypadku Zabiegów miłosnych, których kompozycja inspirowana jest muzyczną nomenklaturą (pojawiają się: wariacje, oparcie na motywach, koda). Z kolei Destylat, choć „wypreparowany” z wcześniej już publikowanych utworów, w dużej mierze zbudowany jest jak księga aforyzmów, autocytatów i autotrawestacji.
W dorobku twórczym Barana można wyróżnić kilka ciekawszych propozycji rozwiązań artystycznych, w których część utworów stanowi aktualizację cech gatunkowych form klasycznych, inne zaś rozszerzają semantyczny kod wypowiedzi. I tak oto należy odnotować przykłady:
• sonetu („Przysposobienie niepiśmienne”),
• piosenki („Vox populi. Vox Dei”),
• poematu („Bóg raczy wiedzieć”),
• prozy poetyckiej (bodaj cały zbiór Prozak liryczny),
• słuchowiska („Jacek i Agatka”),
• sommariusza („Sommariusz, czyli historia trzynastu dosłownych ciał”),
• snopisu („Snopisy”).
Jest to oczywiście lista niepełna, ale w sposób przekrojowy pokazująca elastyczność formalnych zabiegów Marcina Barana w kodowaniu poetyckiego przekazu. Trzeba przyznać, że z powodzeniem udaje mu się odnowić formę poematu dydaktycznego czy prozy poetyckiej, gatunków, które ze względu na banalny, niejednorodny rozwój wiersza wolnego, w pewnym sensie uległy dezaktualizacji.
Bardzo często autor Prozaka lirycznego sięga po motyw pogrążenia w śnie, zasypiania, somnambulizmu. Widać to na przykładzie takich wierszy jak: „Senne włoskie przedpołudnie”, „Senne namiętności klasowe”, „Z notatnika morfinisty”. Baran idzie jednak o krok dalej i stara się oprawić senne fantazje w nowe ramy gatunkowe (a może to jedynie zręczny chwyt?). Dostrzec to można na przykładzie wymienionych już wcześniej: sommariusza i snopisu. Baran zatem kiedy chce, klasycyzuje, kiedy ma na to ochotę – szuka nowych rozwiązań w materii poetyckiego języka. Ilu dziś takich tak świadomych twórców można wskazać? Sądzę, że wcale nie tak wielu, jakby się mogło zdawać.
III. Liryka miłosna
O chyba najbardziej lirycznej stronie Marcina Barana – jego wierszach miłosnych – napisano już tak wiele, że nie sposób powiedzieć, aby nie zachwycała. Jego erotyki chwaliło zarówno środowisko krytyków, jak i twórców literatury z Agnieszką Osiecką na czele. Co jednak wyróżnia erotyki Marcina Barana na tyle, aby można było śmiało wpisać choćby tę część jego twórczości na listę polonistycznych lektur obowiązkowych?
To, że krakowski poeta bardzo chętnie podejmuje motyw sztuki kochania, zaznacza się już na poziomie leksykalnego zużycia jednostek. W przeprowadzonej przeze mnie próbie, w której uwzględniłem wykorzystanie słów: „miłość” oraz „kochać” (także ich homonimów), naliczyłem dwadzieścia sześć utworów, w których te pojawiają się; dla porównania: zbiór Zebrane mieści w sobie aż dwieście siedemdziesiąt utworów. Oczywiście, ten drobny przegląd nie obejmuje wierszy, które in extenso należałoby traktować jako erotyki. Jaka w zasadzie jest więc miłość opisywana przez Macina Barana? Zaskakująca jest przede wszystkim zmysłowość jego wierszy. Najczęściej podmiot mówiący jest mężczyzną (rzadziej, ale jednak pojawiają się erotyki z kobiecym „ja” lirycznym), który nierzadko intensyfikuje doświadczenie kobiecej cielesności. Podmiot liryczny wierszy miłosnych Barana przyjmuje optykę personalistycznego definiowania własnego „ja” poprzez inne „ja” („Jestem przez twoje usta i piersi”; „Ale gdybym cię nie miał – nie byłoby mnie”).
Baran mierzy się również z tematyką miłosnego rozczarowania, zdrady, cielesnego niespełnienia. W tej kategorii znajdują się takie wiersze, jak choćby „Qrwidoły męskich serc”, które są reprezentatywnym przykładem dla jego twórczości: ironicznej, pełnej warsztatowej wirtuozerii, ingerencji w warstwę leksykalną i gramatyczną języka. Wiele jednak z utworów bywa mniej lub bardziej dalekimi reminiscencjami mistrzów z poprzednich epok („Opis straconego kobiecego ciała” a „Erotyk współczesny” Różewicza) lub są po prostu wtórne w stosunku do twórczości współczesnych Baranowi.4
Aleksander Rozenfeld, wespół z Jadwigą Grabarz, wydał przed paroma laty tomik Bzyk. Wiersze nie dla dzieci. Mówił wtedy, że daje młodym ludziom „nowy, odświeżony język miłosny”. Rozenfeld w kanonie polonistycznych lektur raczej nie pojawia się, i długo jeszcze nie zawita tam, nawet dzięki jego odważnie nazwanej książce poetyckiej. Ale Marcina Barana w ten kanon wcisnąć należy. Nawet jeśli ktoś będzie kręcił nosem na jego prozy poetyckie, jego filozoficzno-refleksyjne wiersze, jego „klasycyzujące” utwory, to jednak erotykom Barana trudno odmówić najwyższego kunsztu. Zarzucałem mu, że w niektórych z nich najczęściej łatwo rozpoznać modernistyczne kalki, ale w ogólnym rozrachunku epatują językiem niebanalnym, wysoce wysublimowanym i pozbawionym nachalnej zmysłowości.
Podsumowanie? Bardzo skutecznie udało mi się wymigać od odpowiedzi na pytanie o zmiany w metodzie dobierania polonistycznych lektur dla studentów. Mój głos w tej sprawie jest na tyle niewykształcony, że nie wniósłby niczego oryginalnego do wątku, który – jak mniemam – podejmą za mnie inni. Nie mam jasnego, sprecyzowanego pomysłu na to, jak Marcina Barana na stałe wprowadzić do kanonu, nie tylko takiego, o którym mowa w konkursowym regulaminie, bo przecież kanon polonistycznych lektur posiada wiele punktów stycznych z kanonem książek, które uważa się za obowiązkowe w czytelniczym obiegu w ogóle. Bazuję wyłącznie na przekonaniu, że ta poezja ma za dużo walorów, zbyt wiele argumentów przemawia za nią, aby nie znał jej jakikolwiek student polonistyki, przynajmniej ten, który kończy te studia z tytułem licencjata w kieszeni. Problem bowiem nie leży w większej mierze po stronie tego czy owego Bladaczki. Najważniejsze staje się krytyczne myślenie na miarę Gałkiewicza, i albo taki Gałkiewicz zacznie się zachwycać tym, co mu się podsuwa, albo nie. Doktor Paweł Bohuszewicz z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu powiada, że nie należy więc nikomu się kłaniać, choćbyśmy mieli do czynienia z bezwzględną retoryką, że Miłosz, Gombrowicz, Zagajewski czy Różewicz wielkim pisarzem był. Nie mam wątpliwości co do takiej postawy. Tak jak nie mam wątpliwości, że Marcinowi Baranowi choćby akademickie, polonistyczne, kanoniczne – i Bóg raczy wiedzieć jakie jeszcze – skinienie głowy należy się.
[1] Sam autor niniejszego tekstu pokusił się niegdyś o przeprowadzenie podobnej ankiety. Postawione w niej pytania brzmiały: 1. Których pisarzy polskich debiutujących po roku 1989 uważa Pan za przecenionych lub niedocenionych? 2. Która z obecnie przyznawanych nagród literackich w Polsce – Pana zdaniem – najlepiej promuje polską literaturę najnowszą? Dlaczego? Głos w niej zabrali m.in.: Roman Honet, Justyna Sobolewska, Szymon Kloska, Marcin Sendecki, Piotr Macierzyński i inni.
[2] Pamiętam jednak zajęcia z literatury najnowszej, na które uczęszczałem na Wydziale Filologicznym UMK w Toruniu. Zapytałem moje koleżanki z grupy ćwiczeniowej: „Słyszysz ‹‹bruLion››, myślisz o…?” Imię Marcin padło kilkanaście razy, lecz ani razu obok nazwiska Barana.
[3] Fragment noty biograficznej pochodzącej z: Antologii nowej poezji polskiej 1990- 2000, zredagowanej przez Romana Honeta i Marcina Czyżowskiego.
[4] Jarosław Klejnocki twierdził, że Marcinowi Baranowi w opisie uczuć może dorównać jedynie Jacek Podsiadło, jeśli tylko udaje mu się zapanować nad rozwlekłą frazą. Podobieństwo jednak między jedną i drugą twórczością erotyczną to temat na osobną rozprawę, zaś w zdaniach typu: „Przyszedłem wysikać swoje serce” („Bóg raczy wiedzieć”) brzydko pachnie nie tyle szczynami, co kalką z Świetlickiego.
O AUTORZE
Przemysław Kuliński
Urodzony w 1991 roku. Student filologii polskiej na UMK w Toruniu. Pochodzi z Klein Butzig (Małego Buczka). W młodości był laureatem dwóch konkursów ogólnopolskich, w dziedzinie poezji i krytyki literackiej. Karol Maliszewski napisał o nim w swoich Pocztówkach literackich, że w kilku jego utworach widzi potencjał i „chciałby w niego uwierzyć”. Tego się dziś trzyma.