Albowiem nadchodzą ciężkie czasy
Zbigniew Machej
Odpowiedzi Zbigniewa Macheja na pytania Tadeusza Sławka w „Kwestionariuszu 2022”.
strona debaty
Kwestionariusz 2022Czy literatura jest wirusem, czy przeciwnie – szczepionką?
Wirusem jest alfabet. Literatura jest szczególnym sposobem komunikacji opartej na alfabecie – wykwitem „sztuki literowej”, a więc takiej umiejętności pisania i czytania ze zrozumieniem, w której przede wszystkim spełnia się funkcja estetyczna napisanego tekstu. „Zrozumienie nie jest swojskim doznaniem – mówił Krishnamurti – to niszczycielski błysk”. I człowiek unika go jak może, boi się jego niszczącej siły. Poza tym zrozumienie może rozbłysnąć i zaraz zgasnąć, tylko chwilowo zmienić myślenie i nie spowodować trwałej zmiany postępowania. W pojęciu „zrozumienie” zawierają się empatia, umiejętność odróżnienia dobra od zła, zdolność rozpoznawania prawdy i doznawania piękna, również wyczucie stylu i poczucie humoru. Literatura powinna być zabawą, zwłaszcza taką, o jakiej Johan Huizinga pisał w Homo ludens. Najbardziej intrygująca bywa wtedy, gdy opisuje to, co jest analfabetyczne, ciemne, uczuciowe, instynktowne, dziwne i niewyrażalne. Wówczas zazwyczaj jednak pozbawiona jest humoru, wyzbyta zaś humoru może przekształcić się w niebezpieczną mutację, która infekuje ludzkie myślenie i degeneruje kulturę na tysiąclecia, czego dobitnym, spektakularnym przykładem jest choćby Biblia. Niebezpieczeństwo polega na tym, że literacka fikcja – choć czasem też i non-fiction – staje się mitem, przedmiotem wiary, ewoluuje w doktrynę, podlega kanonizacji, zastyga w dogmat, bezkrytyczny kult, powierzchowny, mechaniczny rytuał. Wtedy literatura staje się karykaturalnym, monstrualnym, katastrofalnym konstruktem, na który trzeba znaleźć antidotum. Właściwym panaceum jest inna literatura – nowa i niepozbawiona humoru lub wręcz satyryczna. Jednak piśmienność i literackość, oparty na alfabecie zapis, mogą być traktowane także jako przejaw degeneracji kultury, jako wirus niszczący umysł i świadomość. Tak uważają ci, którzy – odwołując się do mądrości starożytnego hinduizmu – wierzą, że żyjemy w najgorszej i najciemniejszej epoce ludzkości zwanej Kali Yuga.
Jakiemu zwierzęciu poświęciłbyś wiersz lub opowiadanie?
Jak w tym pytaniu rozumieć słowo „poświęcić”? Czy tylko: oddać wiersz lub opowiadanie tematyce zwierzęcej? A może: dedykować coś jakiemuś zwierzęciu? Ofiarować mu coś? A nawet: zrezygnować z czegoś dla niego, np. z wiersza lub opowiadania. Tak jak poświęca się niektóre figury w szachach. Napisałem sporo wierszy o zwierzętach, np. o niektórych ptakach, a także o niedoli krowy w zimie, o kocie przejechanym przez samochód. Chociaż nie: właściwie nie były to wiersze o zwierzętach, tylko o tym, co spotyka zwierzęta w świecie zagarniętym i opanowanym przez ludzi. Niestety ludzkie myślenie jest gatunkowe i raczej nie sposób tych gatunkowych ograniczeń przekroczyć, zwłaszcza w zapisie językowej wypowiedzi. Brak nam na to językowego chwytu, nie mamy na to pazurów, kłów ani ogona. Ale mamy mikrobiotę. Która poniekąd jest też armią metafor w ruchu. Należałoby uznać za wielce krzepiące to, że jako ludzie jesteśmy tylko pozornie odrębnymi monadami, zintegrowanymi, jednostkowymi organizmami, a mamy żywe, obce drobnoustroje w swoim przewodzie pokarmowym. Jesteśmy siedliskiem miliardów mikroorganizmów, nie tylko regulujących odpowiednie funkcjonowanie naszych organizmów w środowisku naturalnym, ale także wpływających na działanie mózgu, w tym rozwój chorób psychicznych. Czy to jest rodzaj symbiozy? Może przy okazji. Ale przede wszystkim to dziedzina metabolizmu, przemiany jednej formy energii w drugą. Czy literatura też może być symbiotyczna? Nie, niestety nie może. W dodatku jej nośniki powstają w wyniku niszczenia przyrody. Ale rzekłbym, że literatura jest wtedy wartościowa – może właśnie na tym polega jej wartość poetycka – gdy ma metaboliczny potencjał dla umysłu. Musi być dla umysłu wartościowym pokarmem (dlatego sztukę poetycką wiele łączy ze sztuką kulinarną, z tym że sztuka kulinarna ma tę przewagę, że posługuje się nie słowami, lecz ingrediencjami z natury, także mięsem zwierząt czy jajkami ptaków). Jak można pisać o zwierzętach, pokazał Arystoteles w Zoologii. Czy literat musi najpierw być zoologiem, zanim napisze coś o zwierzętach? Nie musi. Literaci niech więc piszą swoje zoologie fantastyczne, opowieści, bajeczki i rymowanki o zwierzętach. Może tym trochę zainteresują lub rozbawią publikę, może zaciekawią dzieci. A to już coś. Literaci nie mają też takiej wiedzy o zwierzętach, jaką mieli myśliwi z rdzennych plemion Afryki, Ameryki czy Australii. I już nie będą mieli. Poeci od dawna nie naśladują śpiewu ptaków tak, jak prowansalscy trubadurzy. Rzetelnych opisów zwierząt szukajmy więc nie u pismaków, lecz u badaczy i autorów takich jak Jane Goodall.
Czy myślałeś kiedyś „jak góra” lub „jak morze”?
Nie wiadomo, jak w tym pytaniu rozumieć słowo „myśleć”? A zwłaszcza niejasne jest sformułowanie „myśleć jak góra” lub „myśleć jak morze”. Myślenie – niestety? na szczęście? – jest gatunkowe. Ale pod myśleniem gatunkowym, na którym musuje świadomość osobnicza i społeczna, indywidualna i zbiorowa, jest jakieś głębsze myślenie, które już od nas nie zależy, a które determinuje nasze istnienie i określa naszą świadomość. Myślenie bardziej naturalne, pozajęzykowe, pozaczasowe, bardziej kosmiczne, a może nawet spoza naszego kosmosu. I właśnie ono przenika wszystko jak jakaś lustrzana ciemna energia. Niejasna jest neurobiologiczna i genetyczna podstawa ludzkiego myślenia, a zupełnie nierozpoznana jest ta sfera czy też ten wehikuł, w których się ono odbywa, ekran, na którym się ono niewidzialnie w głowie – gdzieś między ciemieniem, skroniami a ustami – przejawia. Ale może to też tylko iluzja, która się rozpływa i rozsypuje jeszcze przed zgonem, kiedy ogarnia człowieka demencja. I nie jest pewne, jaką rolę w tym procesie zachowywania świadomości odgrywa np. krew, jaką woda, jaką powietrze, jaką sen, a jaką odgrywają jakieś pozaludzkie czy wręcz pozaziemskie energie. Człowiek jest bowiem także anteną, zdolną do odbioru niektórych fal i częstotliwości, a zarazem projektorem, który swój odbiór rzeczywistości wyświetla, może nawet na stałe umieszcza na jakimś „ekranie”. Dzieje się to bez udziału jego świadomości, ale świadomość bez tego nie może funkcjonować. Ostatnio uważa się, że myślenie jest ucieleśnione i usytuowane, powstaje w wyniku interakcji z otoczeniem, przy czym niektórzy kognitywiści mówią o mentalnych symulacjach. Od George’a Lakoffa wiadomo, że kluczową rolę w procesie poznawczym odgrywają metafory. Metafora uznana została nawet za coś w rodzaju zmysłu. Według Lakoffa nawet pojęcia matematyczne są metaforami. Myślenie przy pomocy słów nie jest więc w ludzkim jestestwie najważniejsze, najbardziej funkcjonalne, najpotrzebniejsze. Choć może dla jednych jest, a dla innych nie. To, czym i o czym myślimy, przede wszystkim jest uwarunkowane i indywidualne. Wydaje mi się więc, że góra nie myśli, tylko góruje. Góra nie wie, że jest górą. Nie jest mózgiem ani umysłem. Nie ma potrzeb, nie jest pomysłowa. Góra góruje, morze faluje. Góra jest biernym wytworem aktywności planety, podlega erozji, może być co najwyżej wyzwaniem dla alpinisty, atrakcją dla narciarza. Co robią góry na dnie oceanów? Niektóre z nich to wulkany. Czy ich erupcje są ich myśleniem? To tylko nieporadne metafory. Co bowiem miałoby być myśleniem góry, a co myśleniem morza? Grawitacja? Wpływ księżyca? Woda? „Co to, do cholery, jest woda?” – zastanawiały się dwie młode rybki z anegdoty przytoczonej przez Davida Fostera Wallace’a, które jakaś starsza ryba zagadnęła pytaniem; „Jak tam woda?”. Morze nie myśli, ale wiemy np. z Solaris Stanisława Lema, że można pomyśleć i wyobrazić sobie myślenie czegoś na kształt morza. Można nawet sobie pofantazjować, że to morze wysysa ludzkie myśli, gdy ludzie śpią. Człowiek nie jest myślącą trzciną, lecz czymś w rodzaju strumyka czy też raczej drobnego zawirowania w jakimś prądzie, w jakimś nurcie, którego skali i charakteru nie ogarnia. Jest więc jakąś drobną, płynną, dynamiczną cząstką struktury funkcjonującej w bardzo skomplikowanym środowisku życiowym i tajemniczym, zawrotnym ruchu kosmicznym. W tym zawirowaniu możliwe jest i powstaje jakieś myślenie, zazwyczaj chaotyczne, podszyte instynktem, uczuciami, doznaniami, które trzeba rozpoznać, uporządkować, zogniskować. Myślenie, o czym pisał w swoich wierszach Thomas Traherne, jest zdolnością boską, przekraczającą czas i przestrzeń, pochodzącą spoza ludzkiej przyrodzoności. Ale Traherne nie uświadamiał sobie tego, że myślenie jest też gatunkowe, związane, jakby zamknięte w klatce. Pojęcie „myślenie” funkcjonujące w kulturze zachodniej stale wydaje się niedostatecznie rozwinięte i otwarte. Systemowo ograniczone kalkulacje, wąskie, mechaniczne i statyczne, nie obejmują np. ruchu intuicji czy wyobraźni. Argument wyobraźni wytoczył Blake przeciwko Newtonowi. Skądinąd jednak wiadomo, że myśli nie są rzeczywistością, a joga poucza, że medytacja jest sztuką (praktyką) uwalniania się od myśli, uspokajania zawirowania. Ideałem jest nie myśleć, lecz widzieć rzeczywistość jasno, doznawać jej ruchu/bezruchu bezpośrednio, trwać w fotosyntezie jak roślina. Ponieważ człowiek nie jest zdolny do fotosyntezy, musi myśleć. Ale myślenie często sprowadza go na manowce, zwłaszcza takie myślenie, które służy namiętnościom, władzy lub religii. Wtedy jest to nacechowane sprytem kombinowanie nastawione na zysk, korzyść lub przyjemność. Wyrażone w działaniu zbyt często okazuje się destruktywne dla innych ludzi, zwierząt i roślin, dla całej planety.
Gdybyś miał wybrać artystę, który napisałby muzykę do twojego wiersza lub opowiadania i wykonał go na scenie, byłby to…?
Nie mam takich ambicji, aby wybierać artystę, który napisałby muzykę do mojego tekstu, i nie chcę na ten temat spekulować. Sam wolałbym pisać muzykę do swoich tekstów, ale jeszcze się nie przełamałem, by to robić, jeszcze się tego nie nauczyłem. Jestem zbyt leniwy. A poza tym nie wydaje mi się, by moje teksty potrzebowały jeszcze dodatkowej muzyki i dodatkowych wykonawców. Nie jestem też pewien, czy potrzebują czytelników.
Jaka była najlepsza rada „poetycka” lub „prozatorska”, jakiej ci udzielono?
Nie udzielano mi porad poetyckich lub prozatorskich. Ale kiedyś postawiono mi zadanie: opisz szklankę z herbatą i łyżeczkę. I to zadanie było jednocześnie radą: opisz szklankę, opisz łyżeczkę, opisz rzeczy na stole, konkretne przedmioty, opisz widok z twojego okna, jeśli masz jakieś swoje okno. To zadanie jest dobre jako ćwiczenie dla każdego pisarza, w każdym wieku i pod każdym niebem, niekoniecznie słonecznym.
Wolność, równość, braterstwo – z którą z tych wartości poezja lub proza mają najwięcej wspólnego?
A chodzi o poezję wierszem czy o poezję prozą? Ideały rewolucji francuskiej rychło utonęły we krwi bryzgającej spod gilotyn. A sama rewolucja francuska stanowiła zwieńczenie najmniej poetyckiej epoki w dziejach Francji. Oczywiście aż się prosi, by odpowiedzieć, że tzw. poezja – w ogóle sztuka – ma wiele wspólnego z wolnością, ale to jest odpowiedź zbyt łatwa, stereotypowa, bałamutna, kiczowata. Pokrewieństwo, wzajemne oddziaływanie wolności i poezji akcentowali romantycy, egzaltowani indywidualiści odwołujący się do ciemnych uczuć i pieśni gminnej, zwolennicy mesjanizmów i lucyferycznych rewolucji. Niestety postawa romantyczna często wiodła do ekstremizmów, z których najgorszy okazał się nacjonalizm. Nazizm był zdegenerowanym romantyzmem, frenezją w ryzach wojskowej dyscypliny, praktykowaną przez funkcjonariuszy wodzowskiej partii i urzędników totalitarnej, rasistowskiej ideologii, którzy zorganizowali przemysł zagłady. Wolność, równość, braterstwo to pojęcia obosieczne, które łatwo przekabacić i nadać im przeciwny wektor; hipostazy, które ze sobą walczą, łakną życiowej przestrzeni i ucieleśnienia, a przez to powodują obfity rozlew krwi i pozostawiają za sobą masowe groby. Poza tym pojęcie „braterstwo” – nawet jeżeli uznamy, że to tylko metafora bardziej ogólnej relacji międzyludzkiej – dotyczy tylko jednej płci i już choćby dlatego ta triada jest niespójna, a nawet wewnętrznie sprzeczna.
Dlaczego ludzie nie czytają poezji i ambitnej prozy?
Odpowiedzi szukać należy w komedii Moliera Mieszczanin szlachcicem, zwłaszcza w jej II akcie. Większości ludzi tego rodzaju ambicje są obce. Ludzie nie wiedzą, że mówią prozą, i nie czytają literatury artystycznej. Badania wykazały, że większość ludzi nie rozumie reklam, dlaczego więc mieliby czytać wiersze i ambitną prozę. Życie jest gdzie indziej, a poezja – z natury ulotna – gdzie indziej. I dla kogoś innego. Tymczasem niechlujna proza społeczno-polityczno-gospodarczego życia, zwłaszcza w epoce mediów elektronicznych, jest wszędzie. Proza jest nastawiona na zysk, a poezja wręcz przeciwnie, aczkolwiek poezja to pojęcie bardzo mętne, zwłaszcza od czasu romantyków, którzy je lucyferycznie zafałszowali. Ludzie zaspokajają swoje potrzeby i wybierają to, na czym im zależy, to, co lubią i lajkują. Podczas śmiercionośnej epidemii jadą do Zakopanego, by w tłumie przeżyć sylwester marzeń z Marylą i Zenkiem. Przez tydzień huczy o tym państwowo-partyjna telewizja. Oto polska kultura AD 2021, kiedy dzień w dzień ponad 600 osób umiera na COVID, na polsko-białoruskiej granicy giną uchodźcy wypychani z powrotem na Białoruś przez służby mundurowe w imię Boga, honoru i ojczyzny, a inne służby, bardziej tajne i sprytne, hakują telefony przeciwników politycznych partii rządzącej systemem Pegasus. Ideały codziennie sięgają tu bruku i błota w przygranicznym lesie. Pegazy odleciały. A orły grzęzną w błocie i gównie zaczadzone toksycznym powietrzem i propagandą. Nie mam ludziom za złe, że nie czytają wierszy. Może starczy, że słuchają piosenek i nawet niektóre potrafią zaśpiewać. Przynajmniej refren. Lepiej niech śpiewają. Byleby się im od razu nie otwierały scyzoryki w kieszeniach. Niech śpiew sprawi im ulgę, niech ich uspokoi, złagodzi, wzmocni, pocieszy. Albowiem nadchodzą ciężkie czasy. Przy tym jednak nie trzeba się łudzić, że piosenka jest dobra na wszystko, jak śpiewali niegdyś Starsi Panowie Dwaj. Nie o wszystkim można śpiewać, nie o wszystkim śpiewać wypada. I są też takie sprawy, rzeczy i uczucia ludzkie i nieludzkie, na które brak słów.
O AUTORZE
Zbigniew Machej
Urodził się w 1958 roku w Cieszynie. Poeta, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Autor piętnastu zbiorów wierszy. Wieloletni pracownik polskiej dyplomacji kulturalnej w Czechach i na Słowacji. Dotychczas w Biurze Literackim opublikował tomy: Kraina wiecznych zer (2000), Prolegomena. Nieprzyjemne wiersze dla dorosłych (2003), Wspomnienia z poezji nowoczesnej (2005), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz książkę poetycką dla dzieci Przygody przyrody (2008); nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius i Nagrody Literackiej Gdynia.