debaty / ankiety i podsumowania

Albowiem nadchodzą ciężkie czasy

Zbigniew Machej

Odpowiedzi Zbigniewa Macheja na pytania Tadeusza Sławka w „Kwestionariuszu 2022”.

strona debaty

Kwestionariusz 2022

Czy lite­ra­tu­ra jest wiru­sem, czy prze­ciw­nie – szcze­pion­ką?

Wiru­sem jest alfa­bet. Lite­ra­tu­ra jest szcze­gól­nym spo­so­bem komu­ni­ka­cji opar­tej na alfa­be­cie – wykwi­tem „sztu­ki lite­ro­wej”, a więc takiej umie­jęt­no­ści pisa­nia i czy­ta­nia ze zro­zu­mie­niem, w któ­rej przede wszyst­kim speł­nia się funk­cja este­tycz­na napi­sa­ne­go tek­stu. „Zro­zu­mie­nie nie jest swoj­skim dozna­niem – mówił Kri­sh­na­mur­ti – to nisz­czy­ciel­ski błysk”. I czło­wiek uni­ka go jak może, boi się jego nisz­czą­cej siły. Poza tym zro­zu­mie­nie może roz­bły­snąć i zaraz zga­snąć, tyl­ko chwi­lo­wo zmie­nić myśle­nie i nie spo­wo­do­wać trwa­łej zmia­ny postę­po­wa­nia. W poję­ciu „zro­zu­mie­nie” zawie­ra­ją się empa­tia, umie­jęt­ność odróż­nie­nia dobra od zła, zdol­ność roz­po­zna­wa­nia praw­dy i dozna­wa­nia pięk­na, rów­nież wyczu­cie sty­lu i poczu­cie humo­ru. Lite­ra­tu­ra powin­na być zaba­wą, zwłasz­cza taką, o jakiej Johan Huizin­ga pisał w Homo ludens. Naj­bar­dziej intry­gu­ją­ca bywa wte­dy, gdy opi­su­je to, co jest anal­fa­be­tycz­ne, ciem­ne, uczu­cio­we, instynk­tow­ne, dziw­ne i nie­wy­ra­żal­ne. Wów­czas zazwy­czaj jed­nak pozba­wio­na jest humo­ru, wyzby­ta zaś humo­ru może prze­kształ­cić się w nie­bez­piecz­ną muta­cję, któ­ra infe­ku­je ludz­kie myśle­nie i dege­ne­ru­je kul­tu­rę na tysiąc­le­cia, cze­go dobit­nym, spek­ta­ku­lar­nym przy­kła­dem jest choć­by Biblia. Nie­bez­pie­czeń­stwo pole­ga na tym, że lite­rac­ka fik­cja – choć cza­sem też i non-fic­tion – sta­je się mitem, przed­mio­tem wia­ry, ewo­lu­uje w dok­try­nę, pod­le­ga kano­ni­za­cji, zasty­ga w dogmat, bez­kry­tycz­ny kult, powierz­chow­ny, mecha­nicz­ny rytu­ał. Wte­dy lite­ra­tu­ra sta­je się kary­ka­tu­ral­nym, mon­stru­al­nym, kata­stro­fal­nym kon­struk­tem, na któ­ry trze­ba zna­leźć anti­do­tum. Wła­ści­wym pana­ceum jest inna lite­ra­tu­ra – nowa i nie­po­zba­wio­na humo­ru lub wręcz saty­rycz­na. Jed­nak piśmien­ność i lite­rac­kość, opar­ty na alfa­be­cie zapis, mogą być trak­to­wa­ne tak­że jako prze­jaw dege­ne­ra­cji kul­tu­ry, jako wirus nisz­czą­cy umysł i świa­do­mość. Tak uwa­ża­ją ci, któ­rzy – odwo­łu­jąc się do mądro­ści sta­ro­żyt­ne­go hin­du­izmu – wie­rzą, że żyje­my w naj­gor­szej i naj­ciem­niej­szej epo­ce ludz­ko­ści zwa­nej Kali Yuga.

Jakie­mu zwie­rzę­ciu poświę­cił­byś wiersz lub opo­wia­da­nie?

Jak w tym pyta­niu rozu­mieć sło­wo „poświę­cić”? Czy tyl­ko: oddać wiersz lub opo­wia­da­nie tema­ty­ce zwie­rzę­cej? A może: dedy­ko­wać coś jakie­muś zwie­rzę­ciu? Ofia­ro­wać mu coś? A nawet: zre­zy­gno­wać z cze­goś dla nie­go, np. z wier­sza lub opo­wia­da­nia. Tak jak poświę­ca się nie­któ­re figu­ry w sza­chach. Napi­sa­łem spo­ro wier­szy o zwie­rzę­tach, np. o nie­któ­rych pta­kach, a tak­że o nie­do­li kro­wy w zimie, o kocie prze­je­cha­nym przez samo­chód. Cho­ciaż nie: wła­ści­wie nie były to wier­sze o zwie­rzę­tach, tyl­ko o tym, co spo­ty­ka zwie­rzę­ta w świe­cie zagar­nię­tym i opa­no­wa­nym przez ludzi. Nie­ste­ty ludz­kie myśle­nie jest gatun­ko­we i raczej nie spo­sób tych gatun­ko­wych ogra­ni­czeń prze­kro­czyć, zwłasz­cza w zapi­sie języ­ko­wej wypo­wie­dzi. Brak nam na to języ­ko­we­go chwy­tu, nie mamy na to pazu­rów, kłów ani ogo­na. Ale mamy mikro­bio­tę. Któ­ra ponie­kąd jest też armią meta­for w ruchu. Nale­ża­ło­by uznać za wiel­ce krze­pią­ce to, że jako ludzie jeste­śmy tyl­ko pozor­nie odręb­ny­mi mona­da­mi, zin­te­gro­wa­ny­mi, jed­nost­ko­wy­mi orga­ni­zma­mi, a mamy żywe, obce drob­no­ustro­je w swo­im prze­wo­dzie pokar­mo­wym. Jeste­śmy sie­dli­skiem miliar­dów mikro­or­ga­ni­zmów, nie tyl­ko regu­lu­ją­cych odpo­wied­nie funk­cjo­no­wa­nie naszych orga­ni­zmów w śro­do­wi­sku natu­ral­nym, ale tak­że wpły­wa­ją­cych na dzia­ła­nie mózgu, w tym roz­wój cho­rób psy­chicz­nych. Czy to jest rodzaj sym­bio­zy? Może przy oka­zji. Ale przede wszyst­kim to dzie­dzi­na meta­bo­li­zmu, prze­mia­ny jed­nej for­my ener­gii w dru­gą. Czy lite­ra­tu­ra też może być sym­bio­tycz­na? Nie, nie­ste­ty nie może. W dodat­ku jej nośni­ki powsta­ją w wyni­ku nisz­cze­nia przy­ro­dy. Ale rzekł­bym, że lite­ra­tu­ra jest wte­dy war­to­ścio­wa – może wła­śnie na tym pole­ga jej war­tość poetyc­ka – gdy ma meta­bo­licz­ny poten­cjał dla umy­słu. Musi być dla umy­słu war­to­ścio­wym pokar­mem (dla­te­go sztu­kę poetyc­ką wie­le łączy ze sztu­ką kuli­nar­ną, z tym że sztu­ka kuli­nar­na ma tę prze­wa­gę, że posłu­gu­je się nie sło­wa­mi, lecz ingre­dien­cja­mi z natu­ry, tak­że mię­sem zwie­rząt czy jaj­ka­mi pta­ków). Jak moż­na pisać o zwie­rzę­tach, poka­zał Ary­sto­te­les w Zoo­lo­gii. Czy lite­rat musi naj­pierw być zoo­lo­giem, zanim napi­sze coś o zwie­rzę­tach? Nie musi. Lite­ra­ci niech więc piszą swo­je zoo­lo­gie fan­ta­stycz­ne, opo­wie­ści, bajecz­ki i rymo­wan­ki o zwie­rzę­tach. Może tym tro­chę zain­te­re­su­ją lub roz­ba­wią publi­kę, może zacie­ka­wią dzie­ci. A to już coś. Lite­ra­ci nie mają też takiej wie­dzy o zwie­rzę­tach, jaką mie­li myśli­wi z rdzen­nych ple­mion Afry­ki, Ame­ry­ki czy Austra­lii. I już nie będą mie­li. Poeci od daw­na nie naśla­du­ją śpie­wu pta­ków tak, jak pro­wan­sal­scy tru­ba­du­rzy. Rze­tel­nych opi­sów zwie­rząt szu­kaj­my więc nie u pisma­ków, lecz u bada­czy i auto­rów takich jak Jane Goodall.

Czy myśla­łeś kie­dyś „jak góra” lub „jak morze”?

Nie wia­do­mo, jak w tym pyta­niu rozu­mieć sło­wo „myśleć”? A zwłasz­cza nie­ja­sne jest sfor­mu­ło­wa­nie „myśleć jak góra” lub „myśleć jak morze”. Myśle­nie – nie­ste­ty? na szczę­ście? – jest gatun­ko­we. Ale pod myśle­niem gatun­ko­wym, na któ­rym musu­je świa­do­mość osob­ni­cza i spo­łecz­na, indy­wi­du­al­na i zbio­ro­wa, jest jakieś głęb­sze myśle­nie, któ­re już od nas nie zale­ży, a któ­re deter­mi­nu­je nasze ist­nie­nie i okre­śla naszą świa­do­mość. Myśle­nie bar­dziej natu­ral­ne, poza­ję­zy­ko­we, poza­cza­so­we, bar­dziej kosmicz­ne, a może nawet spo­za nasze­go kosmo­su. I wła­śnie ono prze­ni­ka wszyst­ko jak jakaś lustrza­na ciem­na ener­gia. Nie­ja­sna jest neu­ro­bio­lo­gicz­na i gene­tycz­na pod­sta­wa ludz­kie­go myśle­nia, a zupeł­nie nie­roz­po­zna­na jest ta sfe­ra czy też ten wehi­kuł, w któ­rych się ono odby­wa, ekran, na któ­rym się ono nie­wi­dzial­nie w gło­wie – gdzieś mię­dzy cie­mie­niem, skro­nia­mi a usta­mi – prze­ja­wia. Ale może to też tyl­ko ilu­zja, któ­ra się roz­pły­wa i roz­sy­pu­je jesz­cze przed zgo­nem, kie­dy ogar­nia czło­wie­ka demen­cja. I nie jest pew­ne, jaką rolę w tym pro­ce­sie zacho­wy­wa­nia świa­do­mo­ści odgry­wa np. krew, jaką woda, jaką powie­trze, jaką sen, a jaką odgry­wa­ją jakieś poza­ludz­kie czy wręcz poza­ziem­skie ener­gie. Czło­wiek jest bowiem tak­że ante­ną, zdol­ną do odbio­ru nie­któ­rych fal i czę­sto­tli­wo­ści, a zara­zem pro­jek­to­rem, któ­ry swój odbiór rze­czy­wi­sto­ści wyświe­tla, może nawet na sta­łe umiesz­cza na jakimś „ekra­nie”. Dzie­je się to bez udzia­łu jego świa­do­mo­ści, ale świa­do­mość bez tego nie może funk­cjo­no­wać. Ostat­nio uwa­ża się, że myśle­nie jest ucie­le­śnio­ne i usy­tu­owa­ne, powsta­je w wyni­ku inte­rak­cji z oto­cze­niem, przy czym nie­któ­rzy kogni­ty­wi­ści mówią o men­tal­nych symu­la­cjach. Od George’a Lakof­fa wia­do­mo, że klu­czo­wą rolę w pro­ce­sie poznaw­czym odgry­wa­ją meta­fo­ry. Meta­fo­ra uzna­na zosta­ła nawet za coś w rodza­ju zmy­słu. Według Lakof­fa nawet poję­cia mate­ma­tycz­ne są meta­fo­ra­mi. Myśle­nie przy pomo­cy słów nie jest więc w ludz­kim jeste­stwie naj­waż­niej­sze, naj­bar­dziej funk­cjo­nal­ne, naj­po­trzeb­niej­sze. Choć może dla jed­nych jest, a dla innych nie. To, czym i o czym myśli­my, przede wszyst­kim jest uwa­run­ko­wa­ne i indy­wi­du­al­ne. Wyda­je mi się więc, że góra nie myśli, tyl­ko góru­je. Góra nie wie, że jest górą. Nie jest mózgiem ani umy­słem. Nie ma potrzeb, nie jest pomy­sło­wa. Góra góru­je, morze falu­je. Góra jest bier­nym wytwo­rem aktyw­no­ści pla­ne­ty, pod­le­ga ero­zji, może być co naj­wy­żej wyzwa­niem dla alpi­ni­sty, atrak­cją dla nar­cia­rza. Co robią góry na dnie oce­anów? Nie­któ­re z nich to wul­ka­ny. Czy ich erup­cje są ich myśle­niem? To tyl­ko nie­po­rad­ne meta­fo­ry. Co bowiem mia­ło­by być myśle­niem góry, a co myśle­niem morza? Gra­wi­ta­cja? Wpływ księ­ży­ca? Woda? „Co to, do cho­le­ry, jest woda?” – zasta­na­wia­ły się dwie mło­de ryb­ki z aneg­do­ty przy­to­czo­nej przez Davi­da Foste­ra Wallace’a, któ­re jakaś star­sza ryba zagad­nę­ła pyta­niem; „Jak tam woda?”. Morze nie myśli, ale wie­my np. z Sola­ris Sta­ni­sła­wa Lema, że moż­na pomy­śleć i wyobra­zić sobie myśle­nie cze­goś na kształt morza. Moż­na nawet sobie pofan­ta­zjo­wać, że to morze wysy­sa ludz­kie myśli, gdy ludzie śpią. Czło­wiek nie jest myślą­cą trzci­ną, lecz czymś w rodza­ju stru­my­ka czy też raczej drob­ne­go zawi­ro­wa­nia w jakimś prą­dzie, w jakimś nur­cie, któ­re­go ska­li i cha­rak­te­ru nie ogar­nia. Jest więc jakąś drob­ną, płyn­ną, dyna­micz­ną cząst­ką struk­tu­ry funk­cjo­nu­ją­cej w bar­dzo skom­pli­ko­wa­nym śro­do­wi­sku życio­wym i tajem­ni­czym, zawrot­nym ruchu kosmicz­nym. W tym zawi­ro­wa­niu moż­li­we jest i powsta­je jakieś myśle­nie, zazwy­czaj cha­otycz­ne, pod­szy­te instynk­tem, uczu­cia­mi, dozna­nia­mi, któ­re trze­ba roz­po­znać, upo­rząd­ko­wać, zogni­sko­wać. Myśle­nie, o czym pisał w swo­ich wier­szach Tho­mas Tra­her­ne, jest zdol­no­ścią boską, prze­kra­cza­ją­cą czas i prze­strzeń, pocho­dzą­cą spo­za ludz­kiej przy­ro­dzo­no­ści. Ale Tra­her­ne nie uświa­da­miał sobie tego, że myśle­nie jest też gatun­ko­we, zwią­za­ne, jak­by zamknię­te w klat­ce. Poję­cie „myśle­nie” funk­cjo­nu­ją­ce w kul­tu­rze zachod­niej sta­le wyda­je się nie­do­sta­tecz­nie roz­wi­nię­te i otwar­te. Sys­te­mo­wo ogra­ni­czo­ne kal­ku­la­cje, wąskie, mecha­nicz­ne i sta­tycz­ne, nie obej­mu­ją np. ruchu intu­icji czy wyobraź­ni. Argu­ment wyobraź­ni wyto­czył Bla­ke prze­ciw­ko New­to­no­wi. Skąd­inąd jed­nak wia­do­mo, że myśli nie są rze­czy­wi­sto­ścią, a joga poucza, że medy­ta­cja jest sztu­ką (prak­ty­ką) uwal­nia­nia się od myśli, uspo­ka­ja­nia zawi­ro­wa­nia. Ide­ałem jest nie myśleć, lecz widzieć rze­czy­wi­stość jasno, dozna­wać jej ruchu/bezruchu bez­po­śred­nio, trwać w foto­syn­te­zie jak rośli­na. Ponie­waż czło­wiek nie jest zdol­ny do foto­syn­te­zy, musi myśleć. Ale myśle­nie czę­sto spro­wa­dza go na manow­ce, zwłasz­cza takie myśle­nie, któ­re słu­ży namięt­no­ściom, wła­dzy lub reli­gii. Wte­dy jest to nace­cho­wa­ne spry­tem kom­bi­no­wa­nie nasta­wio­ne na zysk, korzyść lub przy­jem­ność. Wyra­żo­ne w dzia­ła­niu zbyt czę­sto oka­zu­je się destruk­tyw­ne dla innych ludzi, zwie­rząt i roślin, dla całej pla­ne­ty.

Gdy­byś miał wybrać arty­stę, któ­ry napi­sał­by muzy­kę do two­je­go wier­sza lub opo­wia­da­nia i wyko­nał go na sce­nie, był­by to…?

Nie mam takich ambi­cji, aby wybie­rać arty­stę, któ­ry napi­sał­by muzy­kę do moje­go tek­stu, i nie chcę na ten temat spe­ku­lo­wać. Sam wolał­bym pisać muzy­kę do swo­ich tek­stów, ale jesz­cze się nie prze­ła­ma­łem, by to robić, jesz­cze się tego nie nauczy­łem. Jestem zbyt leni­wy. A poza tym nie wyda­je mi się, by moje tek­sty potrze­bo­wa­ły jesz­cze dodat­ko­wej muzy­ki i dodat­ko­wych wyko­naw­ców. Nie jestem też pewien, czy potrze­bu­ją czy­tel­ni­ków.

Jaka była naj­lep­sza rada „poetyc­ka” lub „pro­za­tor­ska”, jakiej ci udzie­lo­no?

Nie udzie­la­no mi porad poetyc­kich lub pro­za­tor­skich. Ale kie­dyś posta­wio­no mi zada­nie: opisz szklan­kę z her­ba­tą i łyżecz­kę. I to zada­nie było jed­no­cze­śnie radą: opisz szklan­kę, opisz łyżecz­kę, opisz rze­czy na sto­le, kon­kret­ne przed­mio­ty, opisz widok z two­je­go okna, jeśli masz jakieś swo­je okno. To zada­nie jest dobre jako ćwi­cze­nie dla każ­de­go pisa­rza, w każ­dym wie­ku i pod każ­dym nie­bem, nie­ko­niecz­nie sło­necz­nym.

Wol­ność, rów­ność, bra­ter­stwo – z któ­rą z tych war­to­ści poezja lub pro­za mają naj­wię­cej wspól­ne­go?

A cho­dzi o poezję wier­szem czy o poezję pro­zą? Ide­ały rewo­lu­cji fran­cu­skiej rychło uto­nę­ły we krwi bry­zga­ją­cej spod gilo­tyn. A sama rewo­lu­cja fran­cu­ska sta­no­wi­ła zwień­cze­nie naj­mniej poetyc­kiej epo­ki w dzie­jach Fran­cji. Oczy­wi­ście aż się pro­si, by odpo­wie­dzieć, że tzw. poezja – w ogó­le sztu­ka – ma wie­le wspól­ne­go z wol­no­ścią, ale to jest odpo­wiedź zbyt łatwa, ste­reo­ty­po­wa, bała­mut­na, kiczo­wa­ta. Pokre­wień­stwo, wza­jem­ne oddzia­ły­wa­nie wol­no­ści i poezji akcen­to­wa­li roman­ty­cy, egzal­to­wa­ni indy­wi­du­ali­ści odwo­łu­ją­cy się do ciem­nych uczuć i pie­śni gmin­nej, zwo­len­ni­cy mesja­ni­zmów i lucy­fe­rycz­nych rewo­lu­cji. Nie­ste­ty posta­wa roman­tycz­na czę­sto wio­dła do eks­tre­mi­zmów, z któ­rych naj­gor­szy oka­zał się nacjo­na­lizm. Nazizm był zde­ge­ne­ro­wa­nym roman­ty­zmem, fre­ne­zją w ryzach woj­sko­wej dys­cy­pli­ny, prak­ty­ko­wa­ną przez funk­cjo­na­riu­szy wodzow­skiej par­tii i urzęd­ni­ków tota­li­tar­nej, rasi­stow­skiej ide­olo­gii, któ­rzy zor­ga­ni­zo­wa­li prze­mysł zagła­dy. Wol­ność, rów­ność, bra­ter­stwo to poję­cia obo­siecz­ne, któ­re łatwo prze­ka­ba­cić i nadać im prze­ciw­ny wek­tor; hipo­sta­zy, któ­re ze sobą wal­czą, łak­ną życio­wej prze­strze­ni i ucie­le­śnie­nia, a przez to powo­du­ją obfi­ty roz­lew krwi i pozo­sta­wia­ją za sobą maso­we gro­by. Poza tym poję­cie „bra­ter­stwo” – nawet jeże­li uzna­my, że to tyl­ko meta­fo­ra bar­dziej ogól­nej rela­cji mię­dzy­ludz­kiej – doty­czy tyl­ko jed­nej płci i już choć­by dla­te­go ta tria­da jest nie­spój­na, a nawet wewnętrz­nie sprzecz­na.

Dla­cze­go ludzie nie czy­ta­ją poezji i ambit­nej pro­zy?

Odpo­wie­dzi szu­kać nale­ży w kome­dii Molie­ra Miesz­cza­nin szlach­ci­cem, zwłasz­cza w jej II akcie. Więk­szo­ści ludzi tego rodza­ju ambi­cje są obce. Ludzie nie wie­dzą, że mówią pro­zą, i nie czy­ta­ją lite­ra­tu­ry arty­stycz­nej. Bada­nia wyka­za­ły, że więk­szość ludzi nie rozu­mie reklam, dla­cze­go więc mie­li­by czy­tać wier­sze i ambit­ną pro­zę. Życie jest gdzie indziej, a poezja – z natu­ry ulot­na – gdzie indziej. I dla kogoś inne­go. Tym­cza­sem nie­chluj­na pro­za spo­łecz­no-poli­tycz­no-gospo­dar­cze­go życia, zwłasz­cza w epo­ce mediów elek­tro­nicz­nych, jest wszę­dzie. Pro­za jest nasta­wio­na na zysk, a poezja wręcz prze­ciw­nie, acz­kol­wiek poezja to poję­cie bar­dzo męt­ne, zwłasz­cza od cza­su roman­ty­ków, któ­rzy je lucy­fe­rycz­nie zafał­szo­wa­li. Ludzie zaspo­ka­ja­ją swo­je potrze­by i wybie­ra­ją to, na czym im zale­ży, to, co lubią i laj­ku­ją. Pod­czas śmier­cio­no­śnej epi­de­mii jadą do Zako­pa­ne­go, by w tłu­mie prze­żyć syl­we­ster marzeń z Mary­lą i Zen­kiem. Przez tydzień huczy o tym pań­stwo­wo-par­tyj­na tele­wi­zja. Oto pol­ska kul­tu­ra AD 2021, kie­dy dzień w dzień ponad 600 osób umie­ra na COVID, na pol­sko-bia­ło­ru­skiej gra­ni­cy giną uchodź­cy wypy­cha­ni z powro­tem na Bia­ło­ruś przez służ­by mun­du­ro­we w imię Boga, hono­ru i ojczy­zny, a inne służ­by, bar­dziej taj­ne i spryt­ne, haku­ją tele­fo­ny prze­ciw­ni­ków poli­tycz­nych par­tii rzą­dzą­cej sys­te­mem Pega­sus. Ide­ały codzien­nie się­ga­ją tu bru­ku i bło­ta w przy­gra­nicz­nym lesie. Pega­zy odle­cia­ły. A orły grzę­zną w bło­cie i gów­nie zacza­dzo­ne tok­sycz­nym powie­trzem i pro­pa­gan­dą. Nie mam ludziom za złe, że nie czy­ta­ją wier­szy. Może star­czy, że słu­cha­ją pio­se­nek i nawet nie­któ­re potra­fią zaśpie­wać. Przy­naj­mniej refren. Lepiej niech śpie­wa­ją. Byle­by się im od razu nie otwie­ra­ły scy­zo­ry­ki w kie­sze­niach. Niech śpiew spra­wi im ulgę, niech ich uspo­koi, zła­go­dzi, wzmoc­ni, pocie­szy. Albo­wiem nad­cho­dzą cięż­kie cza­sy. Przy tym jed­nak nie trze­ba się łudzić, że pio­sen­ka jest dobra na wszyst­ko, jak śpie­wa­li nie­gdyś Star­si Pano­wie Dwaj. Nie o wszyst­kim moż­na śpie­wać, nie o wszyst­kim śpie­wać wypa­da. I są też takie spra­wy, rze­czy i uczu­cia ludz­kie i nie­ludz­kie, na któ­re brak słów.

O AUTORZE

Zbigniew Machej

Urodził się w 1958 roku w Cieszynie. Poeta, tłumacz poezji czeskiej, słowackiej i angielskiej, eseista. Autor piętnastu zbiorów wierszy. Wieloletni pracownik polskiej dyplomacji kulturalnej w Czechach i na Słowacji. Dotychczas w Biurze Literackim opublikował tomy: Kraina wiecznych zer (2000), Prolegomena. Nieprzyjemne wiersze dla dorosłych (2003), Wspomnienia z poezji nowoczesnej (2005), Wiersze przeciwko opodatkowaniu poezji (2007) oraz książkę poetycką dla dzieci Przygody przyrody (2008); nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius i Nagrody Literackiej Gdynia.