debaty / wydarzenia i inicjatywy

Astry, fiołki i frezje. Chryzantemy. Storczyk.

Marta Podgórnik

Głos Marty Podgórnik w debacie "Kwiatki i czekoladki".

strona debaty

Kwiatki i czekoladki

Bar­dzo (jeśli cho­dzi o mnie, przy­naj­mniej) trud­no (ba, nawet i: nie­zręcz­nie!) przyj­mo­wać kwia­ty i cze­ko­lad­ki; tym trud­niej, że nie wyglą­da­ją zupeł­nie na (zna­ne już, skąd­inąd) podej­rza­nie forem­ne, i nie­zo­bo­wią­zu­ją­ce „the kwia­ty & the cze­ko­lad­ki”. Jest mi, oczy­wi­ście, nie­zmier­nie przy­jem­nie, czy­tać tak cie­płe i pochleb­ne dla nas (Jur­ka Jar­nie­wi­cza, Artu­ra Bursz­ty, i mnie, i Biu­ra Lite­rac­kie­go, i mia­sta Wro­cła­wia, i poezji, i samej for­mu­ły spo­tka­nia) opi­nie auto­rów, któ­rzy uczest­ni­cząc w impre­zie warsz­ta­to­wej, obda­rzy­li nas już dosta­tecz­nie wspa­nia­ło­myśl­nie (nie­za­słu­żo­nym, bo wszak „nie­spraw­dzal­nym”), zaufa­niem.

Bo nie cho­dzi­ło o nas. Ani o for­mu­łę „warsz­ta­tów”. Ani o Biu­ro Lite­rac­kie. Ani o Wro­cław. Ani o wio­snę. Ani, chy­ba też, przy­naj­mniej nie tak do koń­ca, o poezję, o lite­ra­tu­rę – choć kró­lo­wa­ła nie­po­dziel­nie, nawet w pry­wat­nych, przy piwie, roz­mo­wach.

Dla mnie każ­de tego rodza­ju spo­tka­nie jest pie­kiel­nie trud­ne; cza­sem tak trud­ne, że aż nie­przy­jem­ne – z począt­ku, przy­naj­mniej, gdy daje o sobie znać nie­pew­ność co do moż­li­wo­ści dzie­le­nia z kim­kol­wiek swych naj­bar­dziej pry­wat­nych, i szcze­rych, roz­po­znań; nie­raz wręcz zawie­rzeń.

Zawie­rzeń – funk­cji sło­wa. I komu­ni­ka­cji. Swej naiw­nej wie­rze w moż­li­wość w ogó­le roz­mo­wy z „nad­da­nym”, nie­ja­ko poprzez for­mu­łę (nasze­go pal­cem na wodzie dopraw­dy pisa­ne­go „wykła­dow­stwa”, i w dużej mie­rze przy­naj­mniej przy­pad­ko­wych zgło­szeń do spo­tkań warsz­ta­to­wych), inter­lo­ku­to­rem – czło­wie­kiem, o któ­rym może­my sądzić tyle zgo­ła (zwłasz­cza o ósmej rano, zwle­ka­jąc się z łóż­ka), że wię­cej posta­wi nam wyma­gań, żądań (nie­raz nie­ra­cjo­nal­nych!); niź­li – da do myśle­nia.

Lecz, jed­nak zawsze (któ­re to [„zawsze”] sta­wiam, wnio­sku­jąc na pod­sta­wie kil­ku­dzie­się­ciu /par excel­lan­ce, odbytych/ róż­ne­go rodza­ju: warsz­ta­to­wych, tur­nie­jo­wych, czy autor­skich, spo­tkań), dzie­je się ina­czej. I mimo nie­po­ko­ju, mimo dzie­lą­cych nas róż­nic, uda­je się odna­leźć płasz­czy­znę kpią­ce­go z reguł, [pod­pro­go­we­go?!] poro­zu­mie­nia. Poma­ga w tym („poro­zu­mie­niu ponad podzia­ła­mi”) naj­bar­dziej chy­ba – poczu­cie humo­ru. I otwar­tość, szcze­rość.

Spę­dza­jąc, paląc ostat­nie­go (wobec wymu­szo­nej abs­ty­nen­cji dla dwóch co naj­mniej następ­nych godzin) papie­ro­sa, już tuż przed roz­po­czę­ciem pierw­sze­go spo­tka­nia w ramach warsz­ta­tów lite­rac­kich, czu­ję się, co tu kryć, po pro­stu jak idiot­ka. Bo i jak mówić, ludziom tak bar­dzo od sie­bie wza­jem róż­nym, i tak dla mnie obcym, o tym, co dla mnie pry­mar­ne, co dla mnie waż­ne, etc. etc. etc.?

Potem już łatwiej; już razem się pośmia­li­śmy, już czy­ta­li­śmy wza­jem swo­je wier­sze, już inter­pre­to­wa­li­śmy cudze, no i już zna­my się na tyle, aby oswo­ić, a w koń­cu i prze­kro­czyć for­mu­łę spo­tka­nia z tabli­cą i gar­ścią maza­ków; gdzieś na prze­cię­ciu owe­go nie­uf­ne­go prze­ję­cia pierw­sze­go wie­czo­ru (gdy roz­ma­wia­my „po co pisze­my?”!), z nazna­czo­nym post­mo­der­ni­stycz­nym humo­rem roz­da­niem świa­dectw, poże­gnal­ne­go nie­dziel­ne­go popo­łu­dnia – gdzieś na prze­cię­ciu, lub może na stycz­nej naszych ocze­ki­wań sytu­uje się i sple­en, i nie­do­syt, i w koń­cu rodzaj zado­wo­le­nia, nawet rado­ści, że się wspól­nie prze­ży­ło tak kon­wen­cjo­nal­ną, jak podróż wago­ni­ka­mi poprzez tunel gro­zy cze­skie­go weso­łe­go mia­stecz­ka, czy też disney­ow­skie­go juraj­skie­go par­ku, przy­go­dę współ­od­czu­cia. Współ­ro­zu­mie­nia. Pró­bę nego­cja­cji.

A – jed­nak iskrzy. A jed­nak daje do myśle­nia. A jed­nak każ­de z nas wyjeż­dża z wali­zecz­ką co naj­mniej odro­bi­nę cięż­szą.

Nie, nie zamie­rza­li­śmy (gdzież­by­śmy śmie­li!) wybi­jać Pań­stwu z gło­wy poezji/poezjowania (tzn. pisa­nia, czy­ta­nia, recen­zo­wa­nia, itd.). Roz­ma­wia­jąc, utwier­dza­li­śmy się, wspól­nie, w intu­icji, że ufun­do­wa­ny na szcze­ro­ści, respek­tu­ją­cy indy­wi­du­al­ne poję­cie o wyra­zie, ale jed­no­cze­śnie i respek­tu­ją­cy zna­cze­nie pod­sta­wo­wych umie­jęt­no­ści lite­rac­kich (do jakich zali­czy­li­śmy zna­jo­mość /nawet i odrzu­ca­nych auto­ry­ta­tyw­nie nie­raz formuł/, umię­jęt­ność rze­tel­nej ana­li­zy, respekt /a choć­by znajomość/ dla kon­wen­cji, otwar­cie na poza­kon­wen­cja­ne roz­wią­za­nia; a zatem (nie tyle umie­jęt­ność, co) chęć obiek­tyw­nej oce­ny tek­stu lite­rac­kie­go), moduł poro­zu­mie­nia, wno­si znacz­nie wię­cej w nasze pisa­nie, czy­ta­nie, i inter­pre­ta­cje, niż dys­kur­sy wywie­dzio­ne (ze) z góry zało­żo­nej popraw­no­ści (wzglę­dem cze­go­kol­wiek).

Wspól­nie oba­la­li­śmy ste­reo­ty­py. Lub raczej roz­po­zna­li­śmy je, by je wyśmiać; by odmó­wić współ­udzia­łu w ich utrwa­la­niu. Zade­kla­ro­wa­li­śmy chęć usłyszenia/przeczytania odważ­nych wystą­pień. Ufun­do­wa­nych na intu­icji i wie­dzy (nie: odwrot­nie!;). Na – dobrej inten­cji.

Zno­wu się oka­za­ło, że […]. Jakie /jednak/ szczę­ście! No i za to, to ja teraz dzię­ku­ję, Pań­stwu.

O AUTORZE

Marta Podgórnik

Ur. w 1979 r., poetka, krytyczka literacka, redaktorka. Laureatka Nagrody im. Jacka Bierezina (1996), stypendystka Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego, nominowana do Paszportu „Polityki” (2001), laureatka Nagrody Literackiej Gdynia (2012) za zbiór Rezydencja surykatek. Za tomik Zawsze nominowana do Nagrody Poetyckiej im. Wisławy Szymborskiej (2016) oraz do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2016). W 2017 r. wydała nakładem Biura Literackiego tom Zimna książka, który również nominowany był do tych samych nagród. Książka Mordercze ballady przyniosła autorce Nagrodę Poetycką im. Wisławy Szymborskiej oraz nominację do Nagrody Literackiej Nike. Mieszka w Gliwicach.