debaty / ankiety i podsumowania

Bez wyobraźni. Co dalej z literaturą polską?

Beata Stasińska

Głos Beaty Stasińskiej w debacie „Przyszłość literatury”.

strona debaty

Przyszłość literatury: wprowadzenie

Pol­ska to dziw­ny kraj, w któ­rym obro­ty ryn­ku książ­ki od dwóch dekad nie rosną i są porów­ny­wal­ne z kra­ja­mi o licz­bie lud­no­ści nie prze­kra­cza­ją­cej 10 milio­nów miesz­kań­ców. Nikt w cią­gu ostat­nich trzech dekad nie odwa­żył się roz­ry­so­wać mapy, któ­ra poka­zy­wał­by naj­więk­szych na nim gra­czy, dyk­tu­ją­cych warun­ki i pro­wa­dzą­cych cichą, a sku­tecz­ną woj­nę ceno­wą. To, że nie są nimi wydaw­cy, jest tajem­ni­cą poli­szy­ne­la.

Poli­tycz­ni decy­den­ci, w któ­rych umy­słach książ­ka ma nie­wie­le wspól­ne­go z kul­tu­rą i edu­ka­cją, łożą coraz więk­sze pie­nią­dze na pro­mo­cję czy­tel­nic­twa. Efek­ty są mar­ne.  Pro­gra­my pro­mo­cji, zwa­żyw­szy na wyni­ki, nie­mo­dy­fi­ko­wa­ne zgod­nie z ist­nie­ją­cy­mi zagro­że­nia­mi. Na szczę­ście nie zamy­ka się już tak czę­sto biblio­tek, tyl­ko je moder­ni­zu­je albo budu­je nowe. Ale do myśle­nia daje fakt, że bez nawy­ku korzy­sta­nia z biblio­te­ki licz­ba wypo­ży­czeń nie rośnie.

Mno­żą się festi­wa­le lite­rac­kie i nagro­dy, któ­re rza­dziej dosta­ją pisa­rze, czę­ściej auto­rzy ksią­żek non fic­tion. Ci pierw­si żyją z hono­ra­riów za wie­czo­ry autor­skie lub pro­wa­dze­nie warsz­ta­tów cre­ati­ve wri­ting. Pod warun­kiem, że ktoś ich zapro­si.

Festi­wa­lo­za wraz z postę­pu­ją­cym zani­kiem wia­ry­god­nych źró­deł infor­ma­cji o uka­zu­ją­cych się tytu­łach nie wpły­wa na wzrost czy­tel­nic­twa. Potwier­dza­ją to cząst­ko­we bada­nia. Nie poma­ga­ją tu odma­wia­ne przy oka­zji róż­nych gal zaklę­cia o „świę­tach książ­ki i czy­tel­nic­twa”, któ­re moż­na by sobie daro­wać.

Świa­tło w tune­lu zapa­li­ło się w zeszłym roku wraz z ryn­ko­wym suk­ce­sem maso­wej pro­duk­cji ksią­żek z gatun­ku young adult. Wydaw­cy nie muszą ich porząd­nie reda­go­wać. I tak się sprze­da­ją. A mło­dy czytelnik/czytelniczka nie narze­ka. Jak wie­my, z takich lek­tur wyra­sta się naj­póź­niej wraz z otrzy­ma­niem dowo­du toż­sa­mo­ści, więc nie wia­do­mo, czy z chwi­lą, gdy za książ­kę trze­ba będzie zapła­cić z wła­snej kie­sze­ni, czy­tel­ni­czy zapał nie zga­śnie.

Przy rosną­cym dostę­pie do książ­ki, czy to w biblio­te­kach, w sie­ciach han­dlo­wych, inter­ne­cie czy na taniej książ­ce i powszech­nym wra­że­niu, że z roku na rok przy­by­wa licz­ba nowych tytu­łów, sprze­daż male­je. W ostat­nim kwar­ta­le 2023 roku, zwy­kle naj­bar­dziej owoc­nym dla księ­ga­rzy, wydaw­ców i auto­rów, spa­dła aż o 17 pro­cent. Nawet jeśli to zja­wi­sko jest czę­ścią ogól­ne­go spad­ku kon­sump­cji z powo­du infla­cji, jego ska­la powin­na budzić nie­po­kój.

Infor­ma­cje pocho­dzą z kil­ku liczą­cych się wydaw­nictw. Nie są to twar­de dane, gdyż w Pol­sce nie ma cało­ścio­we­go sys­te­mu rapor­to­wa­nia sprze­da­ży, któ­ry umoż­li­wiał­by oce­nę sytu­acji i pod­ję­cie zarad­czych dzia­łań. Śro­do­wi­sko jest podzie­lo­ne i nie­so­li­dar­ne. Woli poli­tycz­nej nie ma. Dla przy­kła­du, nie­miec­ki rynek książ­ki wycią­ga wnio­ski na przy­szłość na pod­sta­wie rze­tel­ne­go rapor­tu rocz­ne­go z począt­kiem każ­de­go nowe­go roku. My – zwy­kle dopie­ro w maju. Mając nie­kom­plet­ne dane i brak zain­te­re­so­wa­nia sta­nem ryn­ku książ­ki (w każ­dej jej posta­ci od papie­ro­wej wer­sji po ebo­oków i audio­bo­ok) ze stro­ny poli­ty­ków, bez wzglę­du na ugru­po­wa­nie poli­tycz­ne, jeste­śmy ska­za­ni na powol­ne dry­fo­wa­nie w kie­run­ku coraz więk­szych marż i coraz mniej zróż­ni­co­wa­nej, bar­dziej sko­mer­cja­li­zo­wa­nej ofer­ty.

Pro­ces już się zaczął. Wydaw­cy ner­wo­wo poszu­ku­ją gatun­ko­wej lite­ra­tu­ry, choć już z mniej­szym prze­ko­na­niem do pol­skie­go kry­mi­na­łu poza kil­ko­ma wypro­mo­wa­ny­mi nazwi­ska­mi. Liczą na boom tak zwa­nej lite­ra­tu­ry mło­dzie­żo­wej.

Od naj­więk­szych dys­try­bu­to­rów czer­pią wie­dzę, „że pol­ska lite­ra­tu­ra się nie sprze­da­je”, więc coraz czę­ściej rezy­gnu­ją z jej wyda­wa­nia. Nagro­dy lite­rac­kie mają dla nich coraz mniej­sze zna­cze­nie. Wystar­czy im wery­fi­ka­cja sprze­da­ży nagro­dzo­nych tytu­łów.

Jeśli autor odnie­sie suk­ces, przyj­dą do nie­go z pro­po­zy­cją więk­szej zalicz­ki. Co praw­da jest to prak­ty­ka nie­no­wa, ale jej ska­la przy­bie­ra na sile i łączy się z rezy­gna­cją z wyda­wa­nia debiu­tów lite­rac­kich w ogó­le. Wyjąt­kiem bywa­ją tu tytu­ły miesz­czą­ce się w aktu­al­nie mod­nym tren­dzie lite­ra­tu­ry auto­te­ra­peu­tycz­nej, któ­rej falę obser­wo­wa­li­śmy w ostat­nich latach i któ­ra stop­nio­wo opa­da, nie pozo­sta­wia­jąc wie­ko­pom­nych dzieł. To na tej fali zain­te­re­so­wa­nia kil­ku wydaw­ców pyta­ło mnie o nie­bi­nar­nych auto­rów. Tak jak­by świa­to­wy suk­ces holen­der­skie­go pisa­rza Marij­ke Luka­sa von Rij­ne­vel­da zasa­dzał się na jego binar­no­ści, a nie na nie­prze­cięt­nym talen­cie i pisar­skim warsz­ta­cie.

Pol­ski rynek zale­wa pro­duk­cja sfor­ma­to­wa­nych fabuł zama­wia­nych przez wydaw­ców u opła­ca­nych ryczał­to­wo wyrob­ni­ków pió­ra. Okład­ki są nie­odróż­nial­ne, nazwi­ska auto­rek i auto­rów poza kil­ko­ma – nie do zapa­mię­ta­nia. Tak jak to, co piszą. Naj­bar­dziej spraw­ni z wyko­ny­wa­nia takich zamó­wień czy­nią źró­dło utrzy­ma­nia.

I nie było­by powo­du do nie­po­ko­ju, gdy­by nie fakt postę­pu­ją­cej mar­gi­na­li­za­cji lite­ra­tu­ry. Jako dzia­ła­ją­ca od sied­miu lat agent­ka lite­rac­ka sły­szę ostat­nio zaklę­cie o lite­ra­tu­rze pol­skiej, dla któ­rej wydaw­ca „nie znaj­du­je tar­ge­tu”. Strach przed nar­ra­cją wykra­cza­ją­cą poza zna­ne for­ma­ty, wyobraź­nią, któ­ra wyrzu­ca czy­tel­ni­ka z utar­tych kole­in myśle­nia, opo­wie­ścią, któ­ra uni­wer­sa­li­zu­je nasze doświad­cze­nie spo­ty­ka­ją się z dyk­ta­tem han­dlow­ców, roz­li­cza­nych tyl­ko i aż z wyni­ku. A ci, jak wie­my, mają wie­dzę na temat tego, co się sprze­da­wa­ło wczo­raj, a nie co będzie się sprze­da­wa­ło jutro. I tak hory­zont dzia­łań wydaw­cy zawę­ża się do krót­ko­ter­mi­no­wych, by nie powie­dzieć: „natych­mia­sto­wych” efek­tów.

Trwa nie­bez­piecz­na ope­ra­cja na wraż­li­wym orga­ni­zmie, jakim jest rodzi­ma lite­ra­tu­ra. I ta powsta­ła, i ta, bez któ­rej nie roz­po­zna­my się w świe­cie, w któ­rym żyje­my i w któ­rym przyj­dzie nam żyć. Jest para­dok­sem, że war­to­ścio­wą kla­sy­kę pol­ską i świa­to­wą wyda­je dziś na ska­lę wykra­cza­ją­ca poza kil­ka tytu­łów rocz­nie jedy­nie publicz­na insty­tu­cja kul­tu­ry, jaką stał się za spra­wą poprzed­niej wła­dzy Pań­stwo­wy Insty­tut Wydaw­ni­czy, pra­wie pogrze­ba­ny przez poprzed­nie eki­py wła­dzy. Tak jak smut­ną iro­nią losu jest, że domy wydaw­ni­cze z dorob­kiem edy­tor­skim opę­dza­ją się przed debiu­tan­ta­mi i pisa­rza­mi, któ­rzy nie byli, nie są i nie zamie­rza­ją być cele­bry­ta­mi i gwiaz­da­mi mediów spo­łecz­no­ścio­wych.

Deską ratun­ku sta­ją się małe i śred­nie wydaw­nic­twa, któ­re podej­mu­ją ryzy­ko wyda­wa­nia nie­zna­nych pisa­rzy i auto­rów two­rzą­cych lite­ra­tu­rę poza spraw­dzo­ny­mi for­ma­ta­mi. Czy­nią to jed­nak przy dużych ogra­ni­cze­niach finan­so­wych, mie­rząc się z coraz bar­dziej bez­względ­nym dyk­ta­tem ryn­ku. Nie stać ich na dro­gie kam­pa­nie pro­mo­cyj­ne i wiel­kie nakła­dy, nie mówiąc o rosną­cych mar­żach.

Oby pyta­nie z „Ex Libri­su” sprzed bli­sko dwu­dzie­stu pię­ciu lat, któ­re roz­po­czę­ło jed­ną z ostat­nich poważ­nych dys­ku­sji o lite­ra­tu­rze: „Lite­ra­tu­ra pol­ska czy lite­ra­tu­ra w Pol­sce?” nie zakoń­czy­ła nie­we­so­ła kon­sta­ta­cja: lite­ra­tu­ra w Pol­sce bez lite­ra­tu­ry pol­skiej.