Bycie poetą wydaje się czymś normalnym
Alina Świeściak
Głos Aliny Świeściak w debacie "Być poetą dzisiaj".
strona debaty
Być poetą dzisiajCo to znaczy dzisiaj „być poetą”? Czy „zawodowe” pisanie wierszy jest czynnością wstydliwą? Czy można uczynić poezję bardziej pożądaną i, co za tym idzie, popularną? Tak postawione pytania niespecjalnie, jak mi się wydaje, przystają do sytuacji, w jakiej znalazła się współczesna kultura. Zacznijmy od „bycia poetą”. Dzisiaj oznacza to co innego niż wczoraj, a wczoraj – co innego, niż oznaczało przedwczoraj. Zmiana ta ma związek, najprościej rzecz ujmując, z utratą społecznego szacunku, jaka nastąpiła wraz z utratą misji społeczno-politycznej i poddaniem literatury prawom rynku. Zazwyczaj mówi się o tej nowej sytuacji poezji w tonie minorowym – jeśli nie w kategoriach totalnego kulturowego kryzysu. Tymczasem ów społeczny szacunek to dla poety doświadczenie co najmniej ambiwalentne i, biorąc pod uwagę wiążące się z nim „obowiązki”, nie tak znowu komfortowe. A przy tym względnie mu przysługujące – w historii poezji daje ono o sobie znać, by tak rzec, sezonowo. Poza tym wiadomo, że z szacunkiem wobec poetów od początku bywało różnie. Dzisiaj przynajmniej nikt ich nie wyrzuca poza społeczny nawias. Oczywiście taka poetycka demokracja nie na wiele się przydaje, bo jej podstawą nie jest powszechne dowartościowanie, ale powszechna nieważność. Racja poezji to racja jej unieważnienia. I dzieli ją poezja z całą kulturą wysoką. Wystarczy posłuchać, co mają do powiedzenia na temat popularności swoich działań artyści kina niezależnego, twórcy muzyki poważnej, opery czy nowych trendów w sztuce. Ta demokracja unieważnionych ma jednak i pozytywne strony – ci, którzy myślą kategoriami rynku kulturalnego, a więc przede wszystkim młodzi twórcy, nie demonizują, ale też nie trywializują własnej roli. Tym bardziej nie odczuwają z jej powodu wstydu. Bycie poetą w końcu wydaje się czymś normalnym. Nieco trywializując, można powiedzieć tak: poezja to jedna z ofert, których na tym rynku mnóstwo i które zawsze jakoś znajdą „target”. Jako (nieco wysublimowanym) oferentom – poetom nie towarzyszy dzisiaj ani poczucie wywyższenia, ani odium śmieszności. Nie mówię, rzecz jasna, o tych, którzy nie zauważyli zmian w „systemie”, postrzegających poezję jako misję, wchodzących w rolę Poety – ci zawsze będą narzekać na niezrozumienie, jak prorocy na nieufny lud. Również ci, którzy traktują bycie poetą jako model kariery, nie uzyskają pełnej satysfakcji – liczebność i wpływowość publiczności poetyckiego celebryty nie daje na to większych szans.
Te oburzone głosy wspólnoty unieważnionych nie świadczą jednak o niczym innym, jak tylko o tym, że nadal istnieją przestrzenie kultury, do których dostęp jest ograniczony, bo związany z niedostępną dla każdego dyspozycją estetyczną – sztuka nadal bywa elitarna i, jak mówi Bourdieau, potwierdza i utwierdza społeczne status quo, podział na dystynkcję i pospolitość. I tak chyba powinno pozostać. Pod strzechą poezja nigdy nie czuła się dobrze. Co prawda, muzeum również nie wydaje się odpowiednim dla niej miejscem, ale niewiele wskazuje na to, by okazało się ono bez alternatywy. Ze społecznym unieważnieniem poezja radzi sobie przecież już od jakiegoś czasu, nigdy nie była najlepiej sprzedającym się produktem. Zawsze ilość zastępowała jakością (odbiorców). A co w tej sytuacji mają robić wydawcy poezji? No cóż, to jedyny poważny z zasygnalizowanych tu problemów. Chyba wydawać, póki sił i kasy, a braki w dochodach uzupełniać elitarystyczną satysfakcją. Albo udać się po radę do Biura.