debaty / wydarzenia i inicjatywy

Chłonąć, uczyć się, podziwiać

Zuzanna Witkowska

Głos Zuzanny Witkowskiej w debacie "Z Fortu do Portu".

strona debaty

Z Fortu do Portu

Zawsze będę żało­wać, że pierw­szy Port Lite­rac­ki, w któ­rym uczest­ni­czy­łam, to był ostat­ni Port w Legni­cy w 2003 roku. Jakimś cudem omi­nę­ły mnie wcze­śniej­sze Por­ty i For­ty. Zbyt mało czy­ta­łam o tym, co się dzie­je, za mało inte­re­so­wał mnie tak zwa­ny lite­rac­ki świat. Więc kie­dy w koń­cu dotar­ła do mnie wieść, że w Legni­cy corocz­nie ma miej­sce festi­wal poetyc­ki, kie­dy zoba­czy­łam nazwi­ska moich poetyc­kich ido­li, któ­rzy mie­li czy­tać swo­je tek­sty – nie zasta­na­wia­łam się ani chwi­li. Poje­cha­łam i potem już nigdy wię­cej nie popeł­ni­łam błę­du igno­ran­cji. Trzy­ma­łam rękę na por­to­wym pul­sie, trzy­mam nadal.

Z ostat­nie­go festi­wa­lu w Legni­cy przy­wio­złam swo­ją miłość do poezji Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go. Nigdy nie zapo­mnę, jak czy­tał Przy­czy­nek do nauki o nie­ist­nie­niu. Sie­dzia­łam na bal­ko­nie obok Piotr­ka Czer­niaw­skie­go aka Szwedz­ki Kucharz i pró­bo­wa­łam jakoś ogar­nąć swo­je emo­cje, pozbie­rać się po każ­dym z czy­ta­nych wier­szy. To sta­now­czo naj­sil­niej­sze wspo­mnie­nie z tam­te­go festi­wa­lu. Są jesz­cze inne, rów­nież bar­dzo żywe. To był Port, na któ­rym pano­wa­ła atmos­fe­ra jedy­na w swo­im rodza­ju. Czu­łam, że byłam w gro­nie bli­skich mi osób, waż­nych. Wyjeż­dża­łam jak wyjeż­dża się z domu daw­no nie­wi­dzia­nych przy­ja­ciół.

Pod tym wzglę­dem póź­niej­sze Por­ty dużo stra­ci­ły. To chy­ba kwe­stia wiel­kie­go mia­sta. Legni­ca sama z sie­bie stwa­rza­ła przy­tul­ną, cie­płą atmos­fe­rę. Może z bra­ku opcji? Wro­cław ma ich tyle, że ludzie roz­cho­dzą się w set­ki róż­nych miejsc, co ma tę zale­tę, że każ­dy znaj­dzie knaj­pę zgod­ną ze swo­im gustem, ale koniec koń­ców oka­zu­je się, że to nie o knaj­pę cho­dzi.

Kie­dy myślę o pierw­szym Por­cie we Wro­cła­wiu, nie mogę się oprzeć wspo­mnie­niu nie­tu­zin­ko­wej prze­py­chan­ki pomię­dzy czy­ta­ją­cą swo­je tek­sty Joan­ną Obu­cho­wicz a zupeł­nie sko­ło­wa­ną DJ Patri­sią, któ­ra pró­bo­wa­ła zgod­nie z pla­nem na żywo pod­kła­dać muzy­kę. Jed­no­cze­śnie był to pierw­szy wie­czór poetyc­ki, na któ­rym usły­sza­łam wier­sze Dag­ma­ry Suma­ry i do dziś jestem jej odda­ną czy­tel­nicz­ką. No i, oczy­wi­ście, wte­dy też zamie­ni­łam wycze­ki­wa­ne pierw­sze kil­ka słów z Mariu­szem Grze­bal­skim – nie­po­rad­nie pró­bu­jąc ukryć swo­je onie­śmie­le­nie…

Póź­niej­sze Por­ty zle­wa­ją mi się, muszę dłu­go się zasta­na­wiać, któ­re spo­tka­nie na któ­rym z nich się odby­ło, jaka opra­wa muzycz­na towa­rzy­szy­ła spo­tka­niom, jaka sce­no­gra­fia. (Inną spra­wą jest to, że sce­no­gra­fia jest dla mnie spra­wą trze­cio­rzęd­ną, zwy­czaj­nie wszyst­ko mi jed­no.). Tak bar­dzo cze­ka­łam na kolej­ną książ­kę Dycia, że kie­dy tyl­ko się dowie­dzia­łam o kolej­nym tomi­ku Pio­sen­ka o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niach, od razu zaczę­łam pra­co­wać nad kole­żan­ka­mi, żeby poszły i zoba­czy­ły moje­go uwiel­bio­ne­go poetę. Przy­szły. Przy­go­to­wy­wa­łam je, że będzie nie­ty­po­wo, ale to, co zoba­czy­ły­śmy, sta­now­czo nie mie­ści­ło się w sło­wie „nie­ty­po­we”. Oka­za­ło się, że Dyciu nie przy­je­chał, zamiast nie­go napręd­ce przy­go­to­wa­no „pre­zen­ta­cję wier­szy auto­ra”. Po tym doświad­cze­niu, bez­zwłocz­nie podą­ży­ły­śmy do weso­łe­go mia­stecz­ka, któ­re roz­ło­ży­ło swo­je karu­ze­le pod Impar­tem.

Zawsze cze­kam na wszel­kie wie­czo­ry, na któ­rych Andrzej Sosnow­ski czy­ta wier­sze swo­je lub innych auto­rów, prze­ło­żo­ne przez nie­go z angiel­skie­go na język pol­ski. Jego hip­no­tycz­na poezja w połą­cze­niu z głę­bo­ką, cie­płą bar­wą gło­su, to jest pięk­ne dozna­nie. Tak się zło­ży­ło, że co roku – z wyjąt­kiem ostat­nie­go Por­tu – miał swój wie­czór poetyc­ki i co roku mia­łam tę przy­jem­ność, żeby słu­chać poezji w jego mistrzow­skim wyko­na­niu. Wie­czór wier­szy Har­ry­’e­go Mathew­sa Osob­ne przy­jem­no­ści prze­tłu­ma­czo­nych i czy­ta­nych przez Andrze­ja Sosnow­skie­go zapadł mi więc w pamięć na dobre. Bo kie­dy mistrz tłu­ma­czy mistrza i do tego mistrzow­sko go pre­zen­tu­je, pozo­sta­je tyl­ko chło­nąć, uczyć się, podzi­wiać.

O AUTORZE

Zuzanna Witkowska

Urodziłam się w 1985 roku. Jestem doktorantką na Politechnice Wrocławskiej i przygotowuję rozprawę z technologii chemicznej. Studiowałam astronomię. Czytam, śledzę, słucham, piszę, gotuję, liczę.