debaty / wydarzenia i inicjatywy

Ciężko utrzymać poziom, ale jeszcze trudniej wiarygodność poetycką

Grzegorz Jankowicz

Julia Fiedorczuk

Marcin Sierszyński

Marta Kucharska

Mateusz Kotwica

Paweł Kaczmarski

Głosy Julii Fiedorczuk, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Mateusza Kotwicy, Marty Kucharskiej i Marcina Sierszyńskiego w debacie "Dożynki 2008".

strona debaty

Dożynki 2008

Zapis dys­ku­sji „Dożyn­ki 2008”, któ­ra odby­ła się w księ­gar­ni Port Lite­rac­ki 13 mar­ca 2009 roku 

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Witam Pań­stwa na pierw­szej z dwóch dys­ku­sji, któ­re mają przy­go­to­wać grunt pod roz­mo­wy, jakie odbę­dą się pod­czas tego­rocz­nej edy­cji festi­wa­lu Port Wro­cław. Cho­dzi o dys­ku­sję na temat naj­waż­niej­szych wyda­rzeń lite­rac­kich ostat­nie­go roku, a tak­że pod­su­mo­wa­nie ostat­nie­go dwu­dzie­sto­le­cia lite­rac­kie­go w Pol­sce. Mal­colm Brad­bu­ry, angiel­ski powie­ścio­pi­sarz, kry­tyk i teo­re­tyk lite­ra­tu­ry, został kie­dyś popro­szo­ny o pod­su­mo­wa­nie roku w lite­ra­tu­rze anglo­ję­zycz­nej (bry­tyj­skiej i ame­ry­kań­skiej). W pierw­szych zda­niach swo­je­go krót­kie­go tek­stu napi­sał, że gdy spo­glą­da w prze­szłość, wyda­je mu się, że zupeł­nie nic się nie wyda­rzy­ło, że ostat­ni rok był pusty­nią, cho­ciaż każ­dy tydzień obfi­to­wał w spo­tka­nia autor­skie, dys­ku­sje, choć nie­ustan­nie poja­wia­ły się nowe książ­ki, uka­zy­wa­ły się recen­zje, pole­mi­ki i wywia­dy z auto­ra­mi. To zacie­ra­nie indy­wi­du­al­nej i zbio­ro­wej pamię­ci nazwał pro­ce­sem sedy­men­ta­cji. W związ­ku z tym, że wycho­dzi tak wie­le ksią­żek, że odby­wa się tak wie­le imprez, kolej­ne wyda­rze­nia przy­gnia­ta­ją i prze­sła­nia­ją poprzed­nie. Zada­niem kry­ty­ka jest spulch­nie­nie tych warstw, wydo­by­cie naj­waż­niej­szych zja­wisk. Spró­buj­my to zro­bić. Pro­po­nu­ję, żeby­śmy zaczę­li od ksią­żek poetyc­kich.

Mar­cin Sier­szyń­ski: Nie­wąt­pli­wie książ­ką, któ­ra zasłu­gu­je na wyróż­nie­nie, jest Requ­iem dla Sad­da­ma Husaj­na Kon­ra­da Góry, wyda­ne przez Ritę Baum. Dla­cze­go? Bo jest to jeden z naj­bar­dziej wyra­zi­stych gło­sów debiu­tanc­kich tam­te­go roku, a moc tego tomi­ku pole­ga na pre­cy­zyj­nym ukie­run­ko­wa­niu odczu­wal­ne­go w tym gło­sie gnie­wu, ale bez par­cia na zaszo­ko­wa­nie, obra­że­nie kogoś; słu­ży on raczej wska­za­niu zaob­ser­wo­wa­nych w świe­cie nie­pra­wi­dło­wo­ści; wyda­je mi się też, że jest to swe­go rodza­ju flirt słow­ny z Bau­de­la­irem, któ­ry nie­na­wi­dził Bel­gii i chciał napi­sać na nią pam­flet; dla Góry Pol­ska jest taką Bel­gią, gdzie żyją sami brzyd­cy ludzie. Przy oka­zji Góra ma dosyć wyostrzo­ny zmysł słow­ny, świa­do­mość sło­wa.

Paweł Kacz­mar­ski: Moje zarzu­ty do Góry będą stan­dar­do­we: fakt, że jest to coś dosyć ory­gi­nal­ne­go (na pew­no), nowe­go i momen­ta­mi bra­wu­ro­we­go, nie zna­czy jesz­cze, że jest to książ­ka dobra. Ta książ­ka ma pew­ną, może nawet cał­kiem spo­rą, war­tość jako debiut, ale tyl­ko w kate­go­rii debiu­tu bym ją postrze­gał. To nie jest książ­ka peł­no­war­to­ścio­wa w tym sen­sie, że nie two­rzy jesz­cze peł­ne­go obra­zu poetyc­kie­go, to są w sumie jakieś skraw­ki tego gnie­wu Góry czy poglą­dów na temat poezji zaan­ga­żo­wa­nej, któ­re są obec­ne w śro­do­wi­sku Rity Baum…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Cie­kaw jestem, jaki jest Pań­stwa sto­su­nek do poezji zaan­ga­żo­wa­nej. Zatrzy­maj­my się na chwi­lę przy tym zagad­nie­niu, sko­ro pierw­szą wymie­nio­ną książ­ką był tomik Góry.

Mar­cin Sier­szyń­ski: Te tek­sty są na pew­no bar­dzo cie­ka­we. Głos poko­le­nia, nasze­go poko­le­nia. Poezja zaan­ga­żo­wa­na ma swo­je miej­sce, według mnie jest potrzeb­na, cho­ciaż­by po to, żeby wyra­zić swój sprze­ciw w spo­sób inny niż pikie­ty, trans­pa­ren­ty wywie­sza­ne przed ośrod­kiem kul­tu­ry.

Paweł Kacz­mar­ski: Chciał­bym przy­wo­łać spo­strze­że­nie, któ­re padło pod­czas wczo­raj­sze­go spo­tka­nia z Wie­de­man­nem, że poezja zaan­ga­żo­wa­na to nie tyl­ko poezja zaan­ga­żo­wa­na spo­łecz­nie czy poli­tycz­nie; jest to każ­da poezja, któ­ra jest pokrzyw­dzo­na jakimś rodza­jem mani­fe­stu, jakimś przed­są­dem poza­li­te­rac­kim. I w tym sen­sie z zeszło­rocz­nych pre­mier zaan­ga­żo­wa­ni byli na przy­kład Róże­wicz czy Zadu­ra, dwaj poeci, któ­rych nie koja­rzy­li­by­śmy z poezją zaan­ga­żo­wa­ną. W moim prze­ko­na­niu obie książ­ki jakoś prze­strze­lo­ne w sen­sie reali­za­cji. Poezję zaan­ga­żo­wa­ną trak­tu­je się czę­sto jako punkt wyj­ścia dla debiu­tan­tów, szcze­gól­nie sko­ja­rzo­nych z pew­nych śro­do­wi­skiem poli­tycz­nym czy inte­lek­tu­al­nym, ma to być coś, co pozwa­la im się wybić, zdo­być popraw­ność, nato­miast trud­no jest zre­ali­zo­wać te zało­że­nia poezji zaan­ga­żo­wa­nej. Więc pod tym wzglę­dem, wra­ca­jąc do Góry, nale­ży pew­nie jego książ­kę doce­nić.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Inne pro­po­zy­cje naj­waż­niej­szych ksią­żek roku?

Mar­ta Kuchar­ska: Sła­wo­mir Elsner i Anty­po­dy, jego peł­ny debiut książ­ko­wy (po wyda­nym wcze­śniej arku­szu poetyc­kim). Umiesz­czam Anty­po­dy w swo­jej hie­rar­chii trzech ulu­bio­nych ksią­żek zeszłe­go roku. Jest taka opi­nia, że Elsner ma zakne­blo­wa­ne usta i zaci­śnię­te pię­ści – i to się wyczu­wa, czy­ta­jąc tę książ­kę. Bar­dzo wyra­zi­sty i suge­styw­ny pod­miot tych wier­szy, to nie są tyl­ko cie­ka­we obra­zy, traf­ne fra­zy; ten tomik moc­no, bez­po­śred­nio oddzia­łu­je, w ten spo­sób odróż­nia się zna­czą­co od resz­ty.

Mar­cin Sier­szyń­ski: Uwa­żam, że Elsner bar­dzo czę­sto pro­wo­ku­je sło­wa­mi, któ­re w dzi­siej­szych cza­sach czę­ściej koja­rzą się z bana­łem niż z „wyszli­fo­wa­nym” języ­kiem poetyc­kim; wytar­te sfor­mu­ło­wa­nia typu „jestem obfi­ty w miłość” czy „skrzy­wi­ła mnie miłość”, „graf­fi­ti w kształ­cie ser­ca”… czy nie uwa­żasz, że to spłasz­cza te tek­sty? Według mnie otwie­ra­ją­cy tomik wiersz, z inwo­ka­cją do agre­sji, z fra­zą „skrzy­wi­ła mnie miłość”, poru­sza tema­ty dosyć wyeks­plo­ato­wa­ne.

Mate­usz Kotwi­ca: Odno­szę wra­że­nie, że to nie był przy­pa­dek, że Elsner użył takich stwier­dzeń, sfor­mu­ło­wań, że wyko­rzy­stał je dla gry kon­wen­cją: książ­ka zaczy­na się od inwo­ka­cji, bo autor wie, jak ona zosta­nie odczy­ta­na – wła­śnie jako gra kon­wen­cji. Elsner bar­dzo dobrze poka­zu­je, że poeci, któ­rzy zupeł­nie nie koja­rzą się z tra­dy­cją lite­rac­ką, już do tej tra­dy­cji prze­szli – Sosnow­ski, Świe­tlic­ki – i on z tej tra­dy­cji lite­rac­kiej korzy­sta, pod­kre­śla tym, że to już są kla­sy­cy, i nie tyl­ko usta­la swój wła­sny język za ich pomo­cą, ale też swój dystans wobec nich.

Paweł Kacz­mar­ski: Wyda­je mi się, że to, co robi Elsner, jest nie tyl­ko świa­do­me, ale też zmie­rza w dobrą stro­nę. Mie­li­śmy te kil­ka lat, kie­dy ukształ­to­wał się taki pogląd, uwa­ża­ny za coś oczy­wi­ste­go, że są pew­ne sło­wa, któ­rych się po pro­stu już nie uży­wa, sło­wa z samej swo­jej natu­ry pro­wo­ka­cyj­ne – w nega­tyw­nym sen­sie. Minę­ło kil­ka lat od cza­su, odkąd taką kate­go­rię utwo­rzo­no, i być może ona się już odczy­ni­ła, znik­nę­ła. Może war­to do tych słów powró­cić, i może w tym sen­sie Elsner wycho­dzi z okre­su, któ­ry był poetom potrzeb­ny, z tego okre­su tabu­iza­cji nie­któ­rych słów, zwro­tów, i pró­bu­je z nimi jesz­cze raz; natu­ral­na kolej rze­czy.

Julia Fie­dor­czuk: Chcia­ła­bym podać Pań­stwu pod roz­wa­gę książ­kę Jac­ka Guto­ro­wa Inne tem­po. Tu poja­wia­ją się oczy­wi­ście nawią­za­nia do poetów anglo­sa­skich, do tra­dy­cji kogni­ty­wi­stycz­nej, mam wra­że­nie, że dzie­ją się tu bar­dzo cie­ka­we rze­czy, jeśli cho­dzi o usta­wie­nie pod­mio­tu, rela­cję mię­dzy pod­mio­tem a świa­tem opi­sy­wa­nym, są to wier­sze bar­dzo uważ­ne, bar­dzo pokor­ne, w jakimś sen­sie gościn­ne…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Jed­na z naj­bar­dziej nie­do­ce­nio­nych ksią­żek ubie­głe­go roku…

Paweł Kacz­mar­ski: Oso­bi­ście mam taki pro­blem z Guto­ro­wem, że jest to książ­ka fak­tycz­nie bar­dzo dono­śna, prze­ma­wia­ją­ca, a mimo wszyst­ko pod­czas lek­tu­ry odno­si­łem wra­że­nie, że jest ona pisa­na z pozy­cji kry­ty­ka, że jest to książ­ka w pew­nym sen­sie meta­li­te­rac­ka i meta­po­etyc­ka. Powra­ca w niej sta­le motyw czy temat aktu języ­ko­we­go, poetyc­kie­go, ale nie z takie­go punk­tu widze­nia, jak np. u Miło­będz­kiej, gdzie to jest komen­to­wa­nie żywe­go języ­ka; Guto­row cały czas odno­si się do poezji, to jest tak napraw­dę poetyc­ki zapis jego kry­tycz­nej posta­wy, i jest to głos bar­dzo cie­ka­wy, jedy­ny, potrzeb­ny pol­skiej poezji, ale w pew­nym sen­sie jest to książ­ka pomoc­ni­cza, pod­po­rząd­ko­wa­na wszyst­kim pozo­sta­łym jego wypo­wie­dziom.

Mar­cin Sier­szyń­ski: Ja wspo­mniał­bym o Pio­sen­ce o zależ­no­ściach i uza­leż­nie­niachTka­czy­szy­na-Dyc­kie­go. Ktoś powie­dział, że wier­sze Dyc­kie­go trze­ba czy­tać jako całość, i rze­czy­wi­ście, są tu te same powra­ca­ją­ce moty­wy, ten sam język nasiąk­nię­ty este­ty­ką baro­ko­wą. Tą nową książ­ką Dyc­ki poka­zał wła­ści­wie może nie to, że napi­sał coś nowe­go, ale że potra­fi trzy­mać poziom poprzed­nich ksią­żek poetyc­kich i ze jest to nadal coś ory­gi­nal­ne­go. Nie ma wie­lu poetów, któ­rzy by tak otwar­cie nawią­zy­wa­li do tego, o czym pisze Dyc­ki, ten sym­bo­lizm mat­ki, śmier­ci, cho­ro­by… Myślę, że Dyc­ki napi­sał zno­wu coś ory­gi­nal­ne­go, tyl­ko nie wia­do­mo, czy to jest ory­gi­nal­ne dla­te­go, że nie ma niko­go, kto by chciał to naśla­do­wać, czy to jest ory­gi­nal­ne samo w sobie. Cho­dzi kon­kret­nie o to, że mało jest poetów przy­kła­da­ją­cych wagę do sym­bo­lu – tak jak Tka­czy­szyn-Dyc­ki – wokół któ­re­go by się sku­pia­ła cała fabu­ła wier­sza.

Mate­usz Kotwi­ca: Cięż­ko utrzy­mać poziom, ale jesz­cze trud­niej utrzy­mać wia­ry­god­ność poetyc­ką, a jemu się to uda­je. Po prze­czy­ta­niu wier­szy od razu ta pro­jek­cja prze­no­si się do środ­ka, nie trze­ba wysił­ku, aby wyobra­zić sobie sytu­ację zapi­sa­ną przez Dyc­kie­go; to nie są wier­sze banal­ne, są głę­bo­kie, ale ude­rza­ją­ce natych­miast, wła­śnie przez tę szcze­rość. Moim zda­niem on nic nie uda­je.

Paweł Kacz­mar­ski: A nie wyda­je się Wam, że to wyni­ka z pro­ste­go zabie­gu, czy nawet pew­nej języ­ko­wej mani­pu­la­cji: Tka­czy­szyn-Dyc­ki już w poprzed­nich książ­kach przed­sta­wił pewien zestaw moty­wów i pew­ną sym­bo­li­kę, któ­ra była szcze­ra, otwar­ta, prze­ma­wia­ją­ca, i nauczył jej czy­tel­ni­ków, podał im zestaw, z któ­re­go następ­nie skła­da kolej­ne wier­sze, i my odbie­ra­my je w taki sam spo­sób, jak na począt­ku, bo jeste­śmy prze­ko­na­ni, że są to tak samo szcze­rze przed­sta­wio­ne moty­wy i tema­ty. Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go mi się bar­dzo dobrze czy­ta­ło, on fak­tycz­nie bar­dzo do mnie prze­ma­wia. Dopie­ro po lek­tu­rze całej książ­ki przy­szło pyta­nie, czy było w tym coś ponad to, co już wcze­śniej u nie­go czy­ta­łem. Do tego on tę książ­kę oparł na krót­kich wier­szach, w któ­rych powta­rza­ne są czę­sto bar­dzo obszer­ne ustę­py z poprzed­nich wier­szy…

Mate­usz Kotwi­ca: To nie jest tak, że on wypra­co­wał sobie coś w swo­ich wier­szach, i teraz tyl­ko prze­sta­wia i poda­je w nowej posta­ci. Myślę, że jed­nak każ­da książ­ka jest pew­nym roz­wi­nię­ciem poprzed­nie­go wąt­ku, spo­so­bu widze­nia, i to dzie­ło trze­ba czy­tać jako całość; tro­chę tak, jak z Jame­sem Joy­cem, któ­re­go każ­da kolej­na książ­ka idzie gdzieś naprzód, jest roz­wi­nię­ciem poprzed­niej, i Joyce’a czy­ta się od pierw­sze­go zbio­ru Dubliń­czy­cy do Fin­ne­ga­n’s wake; podob­nie jest z Dyc­kim.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Wyda­je mi się, że wia­ry­god­ność poetyc­ka, o któ­rej pan wspo­mniał, zjed­nu­je Dyc­kie­mu czy­tel­ni­ków. Oczy­wi­ście ktoś, kto do Dyc­kie­go się­ga wybiór­czo, może dojść do wnio­sku, że ta poety­ka jest zbyt nachal­na, że jej pro­gra­mo­wa nie­zmien­ność jest zwy­czaj­nie nużą­ca. Dyc­ki jest jed­nym z nie­licz­nych poetów współ­cze­snych, któ­ry tak pie­czo­ło­wi­cie pie­lę­gnu­je swą dyk­cję. Owszem, w jego kolej­nych książ­kach są prze­su­nię­cia w obrę­bie rekwi­zy­tor­ni poetyc­kiej i sym­bo­licz­nej, ale nie ma zasad­ni­czych rewo­lu­cji języ­ko­wych. Tę cią­głość i powta­rzal­ność poetyc­kie­go gestu albo się kupu­je w cało­ści, albo w cało­ści odrzu­ca.

Mówi­li­śmy już o debiu­tan­tach i poetach śred­nie­go poko­le­nia. Przejdź­my teraz do mistrzów. W ostat­nim roku swo­je tomy opu­bli­ko­wa­li Tade­usz Róże­wicz, Kry­sty­na Miło­będz­ka…

Paweł Kacz­mar­ski: Dla mnie jak naj­bar­dziej Miło­będz­ka. To jest mój oso­bi­sty kan­dy­dat do książ­ki roku. O niej moż­na mówić pod róż­ny­mi kąta­mi: zupeł­nie inny język, wyróż­nia­ją­cy się na sce­nie poetyc­kiej, „orien­ta­cja opty­mi­stycz­na”, co też jest wyjąt­ko­we, no i przede wszyst­kim kwe­stia reduk­cji języ­ko­wej, nie w sen­sie mini­ma­li­zmu języ­ko­we­go, tyl­ko pew­ne­go zawie­sze­nia całej poza­ję­zy­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści. Reduk­cji d o języ­ka. To dla mnie coś wię­cej niż sku­pie­nie uwa­gi; może to jest to, co Tka­czy­szyn-Dyc­ki osią­ga dzię­ki czy­ta­niu na głos swo­ich wier­szy, nato­miast Miło­będz­ka nie musi czy­tać: wystar­czy, że pisze.

Mate­usz Kotwi­ca: Ja też jestem za Miło­będz­ką, ponie­waż ona udo­wad­nia, że sło­wa mogą mieć coraz więk­szą pojem­ność. Czy­ta­jąc tę książ­kę myśli­my, że wię­cej się nie da, a tu nagle jest jesz­cze wię­cej. Każ­dy jeden wers potra­fi poka­zać czy­tel­ni­ko­wi, jak wie­le emo­cji i sen­sów jest w nim ukry­tych. Zawsze ude­rza­ła mnie ta pojem­ność.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Odno­szę wra­że­nie, że z tej dwój­ki Miło­będz­ka-Róże­wicz, to Róże­wicz pró­bu­je być bar­dziej współ­cze­sny, bar­dziej aktu­al­ny, zale­ca się do czy­tel­ni­ka. Cały ten lifting, któ­ry ma mu przy­dać tro­chę rumień­ców, jest nie­po­trzeb­ny, jest zbęd­nym dodat­kiem, któ­ry nicze­go nie zmie­nia w poezji Róże­wi­cza. Zgo­dził­bym się zatem, że książ­ka Kry­sty­ny Miło­będz­kiej zde­cy­do­wa­nie lepiej wypa­da w tym współ­za­wod­nic­twie mistrzów.

Paweł Kacz­mar­ski: Jeśli już o mistrzach i auto­ry­te­tach mowa, to przy­cho­dzi mi do gło­wy jeden, któ­ry „auto­ry­te­tem” wła­śnie się sta­je: mówię o Roma­nie Hone­cie. To o nim coraz czę­ściej mówi się w kon­tek­ście inspi­ra­cji dla kolej­ne­go poko­le­nia, o inspi­ru­ją­cej wizyj­no­ści hone­tow­skiej…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Co inspi­ru­je u Hone­ta?

Mate­usz Kotwi­ca: Myślę, że u Hone­ta dosyć fra­pu­ją­cy jest sam temat; byłem zasko­czo­ny obra­zem dziec­ka, jaki wyła­niał się z książ­ki baw się; ponad­to te wier­sze są dosyć her­me­tycz­ne, bar­dzo sen­su­al­ne…

Paweł Kacz­mar­ski: To nie tyl­ko kwe­stia dziec­ka; u Hone­ta wystę­pu­je zja­wi­sko bar­dzo moc­ne­go roz­cią­ga­nia gra­nic lek­sy­kal­nych; u nie­go sło­wo, każ­dy poje­dyn­czy motyw jest prze­su­nię­ty na gra­ni­cę inter­pre­ta­cyj­ną… Z jed­nej stro­ny to impo­nu­je u Hone­ta, a z dru­giej stro­ny moż­na się poczuć przy­gnie­cio­nym przez tę poezję; nie wia­do­mo, jak bar­dzo trze­ba jesz­cze roz­cią­gnąć apa­rat poznaw­czy, co tu jest naj­waż­niej­sze; przy­znam, że mi oso­bi­ście Honet umy­ka, przy czym to jest może kwe­stia moje­go mniej­sze­go doświad­cze­nia czy­tel­ni­cze­go – Roman Honet, w pew­nym sen­sie, jest dla zaawan­so­wa­nych.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: To powin­no być wyznacz­ni­kiem każ­dej dobrej książ­ki; sko­ro ona umy­ka czy­tel­ni­ko­wi, a zwłasz­cza kry­ty­ko­wi, to zna­czy, że nie pod­da­je się tak łatwo jego narzę­dziom.

Paweł Kacz­mar­ski: Nie mówi­li­śmy jesz­cze o Wszyst­kim Zadu­ry. Książ­ka waż­na, choć­by ze wzglę­du na krót­kie for­my, któ­rych jest w niej dużo. To było dosyć ryzy­kow­ne, aż takie redu­ko­wa­nie tych tek­stów, ale Zadu­ra poka­zał, że moż­na, że wca­le ten wzór mówie­nia obra­zo­we­go, obszer­ne­go, gra­ją­ce­go lek­sy­ką, nie jest jedy­ny.

Mar­cin Sier­szyń­ski: Przy oka­zji Zadu­ra mówi wprost o wszyst­kim, zamiast ubrać to coś w pięk­niej­sze sło­wa albo skryć pod poto­kiem słów, np. „Zbio­ro­wa mogi­ła” z trze­ma wyra­za­mi „Insty­tut Pamię­ci Naro­do­wej”: bez patycz­ko­wa­nia się, pro­sty, bez­po­śred­ni wiersz. Takich wier­szy w tym tomi­ku jest dużo, i myślę, że jest to posze­rze­nie poetyc­kie­go pola w pol­skiej poezji, tym bar­dziej teraz, wobec ten­den­cji widocz­nej szcze­gól­nie u debiu­tan­tów, któ­rzy czę­sto pró­bu­ją umie­ścić w wier­szu jak naj­wię­cej, aby był on „cie­kaw­szy”; Zadu­ra poszedł w dru­gą stro­nę – mini­ma­li­zmu i pro­sto­ty wier­sza. Pew­nie jed­na z cie­kaw­szych ksią­żek tego roku.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Pro­szę Pań­stwa, powtó­rzę zatem klu­czo­we pyta­nie naszej dys­ku­sji: Któ­ra książ­ka zasłu­gu­je na mia­no naj­waż­niej­sze­go tomu poetyc­kie­go ubie­głe­go roku?

Mar­cin Sier­szyń­ski: Naj­mniej obiek­cji mie­li­śmy wobec książ­ki Miło­będz­kiej…

Paweł Kacz­mar­ski: Honet jako inspi­ra­tor…

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Spró­buj­my pod­su­mo­wać tę część. Ude­rza­ją­ce jest to, że poja­wi­ły się dwa cał­ko­wi­cie sprzecz­ne ocze­ki­wa­nia wzglę­dem języ­ka poetyc­kie­go. Z jed­nej stro­ny pra­gnie­nie bez­po­śred­nie­go prze­ka­zu, pro­ste­go i wyra­zi­ste­go. To przy­pa­dek Góry, ale tak­że – co Pań­stwo pod­kre­śli­li – Boh­da­na Zadu­ry. Z dru­giej stro­ny nato­miast pra­gnie­nie zna­cze­nio­wej migo­tli­wo­ści, jak u Hone­ta.

Przejdź­my zatem do naj­waż­niej­szych wyda­rzeń oko­ło­li­te­rac­kich – jak festi­wa­le czy inne spo­so­by pre­zen­ta­cji poezji w 2008 roku, któ­re Pań­stwu szcze­gól­nie utkwi­ły w pamię­ci.

Wero­ni­ka Żół­ta: Rok Her­ber­ta. Wyda­je mi się, ze z punk­tu widze­nia logi­sty­ki Rok Her­ber­ta nie był dobrze prze­my­śla­ny. Aby napraw­dę uczest­ni­czyć w wyda­rze­niach, nale­ża­ło­by być we wszyst­kich mia­stach Pol­ski. Poza tym coś, co utrud­nia regu­lar­ność albo ją wyklu­cza: do momen­tu, kie­dy poja­wi­ły się kon­fe­ren­cje, o roku her­ber­tow­skim wie­dzie­li tyl­ko ci, któ­rzy na tych kon­fe­ren­cjach wygła­sza­li refe­ra­ty, oraz gru­pa osób, któ­re na kon­fe­ren­cję zosta­ły przy­gna­ne, bo tak bywa. Jeśli cho­dzi o Wro­cław, to w Cen­trum Kul­tu­ry Ago­ra pusz­cza­no kil­ka razy fil­my, w Osso­li­neum odby­ła się kon­fe­ren­cja, ale trud­no to komen­to­wać, bo trud­no na więk­szej ilo­ści takich zda­rzeń być.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Jak Pań­stwo odbie­ra­ją tego rodza­ju ini­cja­ty­wy?

Mar­cin Sier­szyń­ski: Myślę, że taka ini­cja­ty­wa tra­fia raczej do zamknię­te­go go krę­gu ludzi, któ­rzy już wcze­śniej byli zain­te­re­so­wa­ni Her­ber­tem. Mnie to, że to jest „czyjś” rok, nie skło­ni­ło­by do się­gnię­cia po lek­tu­rę.

Paweł Kacz­mar­ski: Powie­dział­bym jesz­cze, że ta ato­mi­za­cja nastą­pi­ła nie tyl­ko w ten spo­sób, że to się roze­szło na róż­ne mia­sta, ale też we Wro­cła­wiu w ramach samych imprez pro­blem moim zda­niem był taki, że jeśli nie koja­rzy się nazwisk orga­ni­za­to­rów czy nazw insty­tu­cji orga­ni­zu­ją­cych poszcze­gól­ne impre­zy, to ma się kło­pot z wybra­niem impre­zy, w któ­rej chce się uczest­ni­czyć. Ich jest cał­kiem dużo, a nie ma niko­go, kto nakie­ro­wał­by uwa­gę zain­te­re­so­wa­nych na to czy inne waż­ne wyda­rze­nie. Koń­czy się na tym, że nie idzie się na nic. Jest tego za dużo, ma się złe doświad­cze­nia z jed­ną impre­zą, rezy­gnu­je się.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Sta­ni­sław Bereś pod­czas ubie­gło­rocz­nej dys­ku­sji zwró­cił uwa­gę, że ilość nagród lite­rac­kich w Pol­sce, w porów­na­niu z inny­mi kra­ja­mi, taki­mi jak Fran­cja czy Sta­ny Zjed­no­czo­ne, jest bar­dzo mała.

Paweł Kacz­mar­ski: A pro­pos nagród, dziw­na jest ta sytu­acja, że, w prze­ci­wień­stwie do lite­rac­kie­go Zacho­du – tak to nazwij­my – nie zacho­dzi żad­na kon­ku­ren­cyj­ność mię­dzy nagro­da­mi, nie ma tar­cia mię­dzy nimi. Nie war­to­ściu­je się Gdy­ni, Kościel­skich i Sile­siu­sa. Nie ma tak napraw­dę nagród lep­szych i gor­szych. Pomi­ja­jąc oso­bi­ste pre­fe­ren­cje, nie ma powszech­nej hie­rar­chi­za­cji tych nagród.

Paweł Kacz­mar­ski: W tym sen­sie, jeśli mie­li­by­śmy wię­cej nagród, a praw­do­po­dob­nie one będą się mno­żyć, to wśród tych przy­zna­wa­nych przez mia­sta, a nie przez śro­do­wi­ska ide­olo­gicz­ne, któ­rych znów aż tak dużo nie ma, mogły­by się poja­wić tar­cia, zupeł­nie nie­po­trzeb­ne. W tym sen­sie taka ilość nagród, jaką teraz mamy, jest bez­piecz­na, sta­bil­na. Z kolei nasi­le­nie spo­rów ide­olo­gicz­nych towa­rzy­szą­cych przy­zna­wa­niu nagród lite­rac­kich może dopro­wa­dzić do sytu­acji, w któ­rej obwo­lu­ta mówią­ca o przy­zna­niu takiej czy innej nagro­dy nie będzie świad­czy­ła już w ogó­le o jako­ści książ­ki, tyl­ko o tym, jak na polu ide­olo­gicz­nym czy poli­tycz­nym może­my ją osa­dzić. Już powo­li dzie­je się tak z Nike, kie­dy ta cha­rak­te­ry­stycz­na obwo­lu­ta mówi nam nie tyl­ko o tym, że ta książ­ka jest war­ta uwa­gi, ale też jaką mniej wię­cej tema­ty­kę poru­sza, jak jest skie­ro­wa­na świa­to­po­glą­do­wo; to jest ten­den­cja do pew­ne­go momen­tu fak­tycz­nie wywo­łu­ją­ca fer­ment, ale jeśli pój­dzie­my z nią za dale­ko, nie będzie słu­ży­ła lite­ra­tu­rze.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: No dobrze, poroz­ma­wiaj­my na koniec o nagro­dzo­nych i prze­gra­nych książ­kach zeszłe­go sezo­nu.

Paweł Kacz­mar­ski: Mnie oso­bi­ście cie­szy doce­nie­nie Pen­sum Wie­de­man­na, bo to jest książ­ka na tyle wyróż­nia­ją­cą się, przede wszyst­kim na tle twór­czo­ści same­go Wie­de­man­na, że bar­dzo dobrze, że aku­rat w tym momen­cie dostał tę nagro­dę. Nale­ża­ła mu się.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: A szcze­gól­nie nie­do­ce­nie­ni poeci?

Paweł Kacz­mar­ski: Z tą sedy­men­ta­cją, o któ­rej Grze­gorz Jan­ko­wicz wspo­mniał na począt­ku, coś może być na rze­czy, bo na począt­ku 2009 roku zasko­czy­ło nas kil­ka takich pre­mier, po któ­rych lek­tu­rze ina­czej patrzy się na książ­ki zeszło­rocz­ne. Pań­stwo P., czy Dnie i noce – to mimo wszyst­ko jest moc­ne ude­rze­nie i trze­ba tro­chę odcze­kać, zanim na chłod­no wró­ci­my do tego, co było przed nimi, ponie­waż one, przy­naj­mniej chwi­lo­wo, wypar­ły star­sze książ­ki.

Grze­gorz Jan­ko­wicz: Dzię­ku­ję Pań­stwu za dys­ku­sję.

O AUTORZE

Grzegorz Jankowicz

Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.

Julia Fiedorczuk

Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.

Marcin Sierszyński

Urodzony w 1990 roku w Legnicy. Poeta, recenzent literacki. Redaktor prowadzący Wywrota.pl, aktywista wrocławskiego Klubu Krytyki Politycznej. Mieszka we Wrocławiu.

Marta Kucharska

Urodzona 22 maja 1984, do tej pory prozę i poezję publikowała na łamach m.in. „Akcentu”, „Odry”, „Rity Baum”, „Toposu”, „Twórczości”, „Latarni Morskiej”, „Wyspy”. Finalistka jednego z Połowów organizowanych przez Biuro Literackie, laureatka konkursu Dolina Kreatywna organizowanego przez TVP. Do tej pory wydała dwie książki: zbiór opowiadan Kino Objazdowe (Papierowy Motyl, 2012) i tomik poetycki Abisynia (Zeszyty Poetyckie, 2013), wyróżniony drugą nagrodą w konkursie Złoty Środek Poezji Kutno 2014 za najlapszy debiut poetycki. Mieszka pod Wrocławiem.

Mateusz Kotwica

Absolwent Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował poezję na łamach m.in. "Wakatu" i "Rity Baum". Pisze również szkice krytycznoliterackie. Interesuje się poezją współczesną oraz twórczością Jamesa Joyce'a.

Paweł Kaczmarski

Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.