Ciężko utrzymać poziom, ale jeszcze trudniej wiarygodność poetycką
Grzegorz Jankowicz
Julia Fiedorczuk
Marcin Sierszyński
Marta Kucharska
Mateusz Kotwica
Paweł Kaczmarski
Głosy Julii Fiedorczuk, Grzegorza Jankowicza, Pawła Kaczmarskiego, Mateusza Kotwicy, Marty Kucharskiej i Marcina Sierszyńskiego w debacie "Dożynki 2008".
strona debaty
Dożynki 2008Zapis dyskusji „Dożynki 2008”, która odbyła się w księgarni Port Literacki 13 marca 2009 roku
Grzegorz Jankowicz: Witam Państwa na pierwszej z dwóch dyskusji, które mają przygotować grunt pod rozmowy, jakie odbędą się podczas tegorocznej edycji festiwalu Port Wrocław. Chodzi o dyskusję na temat najważniejszych wydarzeń literackich ostatniego roku, a także podsumowanie ostatniego dwudziestolecia literackiego w Polsce. Malcolm Bradbury, angielski powieściopisarz, krytyk i teoretyk literatury, został kiedyś poproszony o podsumowanie roku w literaturze anglojęzycznej (brytyjskiej i amerykańskiej). W pierwszych zdaniach swojego krótkiego tekstu napisał, że gdy spogląda w przeszłość, wydaje mu się, że zupełnie nic się nie wydarzyło, że ostatni rok był pustynią, chociaż każdy tydzień obfitował w spotkania autorskie, dyskusje, choć nieustannie pojawiały się nowe książki, ukazywały się recenzje, polemiki i wywiady z autorami. To zacieranie indywidualnej i zbiorowej pamięci nazwał procesem sedymentacji. W związku z tym, że wychodzi tak wiele książek, że odbywa się tak wiele imprez, kolejne wydarzenia przygniatają i przesłaniają poprzednie. Zadaniem krytyka jest spulchnienie tych warstw, wydobycie najważniejszych zjawisk. Spróbujmy to zrobić. Proponuję, żebyśmy zaczęli od książek poetyckich.
Marcin Sierszyński: Niewątpliwie książką, która zasługuje na wyróżnienie, jest Requiem dla Saddama Husajna Konrada Góry, wydane przez Ritę Baum. Dlaczego? Bo jest to jeden z najbardziej wyrazistych głosów debiutanckich tamtego roku, a moc tego tomiku polega na precyzyjnym ukierunkowaniu odczuwalnego w tym głosie gniewu, ale bez parcia na zaszokowanie, obrażenie kogoś; służy on raczej wskazaniu zaobserwowanych w świecie nieprawidłowości; wydaje mi się też, że jest to swego rodzaju flirt słowny z Baudelairem, który nienawidził Belgii i chciał napisać na nią pamflet; dla Góry Polska jest taką Belgią, gdzie żyją sami brzydcy ludzie. Przy okazji Góra ma dosyć wyostrzony zmysł słowny, świadomość słowa.
Paweł Kaczmarski: Moje zarzuty do Góry będą standardowe: fakt, że jest to coś dosyć oryginalnego (na pewno), nowego i momentami brawurowego, nie znaczy jeszcze, że jest to książka dobra. Ta książka ma pewną, może nawet całkiem sporą, wartość jako debiut, ale tylko w kategorii debiutu bym ją postrzegał. To nie jest książka pełnowartościowa w tym sensie, że nie tworzy jeszcze pełnego obrazu poetyckiego, to są w sumie jakieś skrawki tego gniewu Góry czy poglądów na temat poezji zaangażowanej, które są obecne w środowisku Rity Baum…
Grzegorz Jankowicz: Ciekaw jestem, jaki jest Państwa stosunek do poezji zaangażowanej. Zatrzymajmy się na chwilę przy tym zagadnieniu, skoro pierwszą wymienioną książką był tomik Góry.
Marcin Sierszyński: Te teksty są na pewno bardzo ciekawe. Głos pokolenia, naszego pokolenia. Poezja zaangażowana ma swoje miejsce, według mnie jest potrzebna, chociażby po to, żeby wyrazić swój sprzeciw w sposób inny niż pikiety, transparenty wywieszane przed ośrodkiem kultury.
Paweł Kaczmarski: Chciałbym przywołać spostrzeżenie, które padło podczas wczorajszego spotkania z Wiedemannem, że poezja zaangażowana to nie tylko poezja zaangażowana społecznie czy politycznie; jest to każda poezja, która jest pokrzywdzona jakimś rodzajem manifestu, jakimś przedsądem pozaliterackim. I w tym sensie z zeszłorocznych premier zaangażowani byli na przykład Różewicz czy Zadura, dwaj poeci, których nie kojarzylibyśmy z poezją zaangażowaną. W moim przekonaniu obie książki jakoś przestrzelone w sensie realizacji. Poezję zaangażowaną traktuje się często jako punkt wyjścia dla debiutantów, szczególnie skojarzonych z pewnych środowiskiem politycznym czy intelektualnym, ma to być coś, co pozwala im się wybić, zdobyć poprawność, natomiast trudno jest zrealizować te założenia poezji zaangażowanej. Więc pod tym względem, wracając do Góry, należy pewnie jego książkę docenić.
Grzegorz Jankowicz: Inne propozycje najważniejszych książek roku?
Marta Kucharska: Sławomir Elsner i Antypody, jego pełny debiut książkowy (po wydanym wcześniej arkuszu poetyckim). Umieszczam Antypody w swojej hierarchii trzech ulubionych książek zeszłego roku. Jest taka opinia, że Elsner ma zakneblowane usta i zaciśnięte pięści – i to się wyczuwa, czytając tę książkę. Bardzo wyrazisty i sugestywny podmiot tych wierszy, to nie są tylko ciekawe obrazy, trafne frazy; ten tomik mocno, bezpośrednio oddziałuje, w ten sposób odróżnia się znacząco od reszty.
Marcin Sierszyński: Uważam, że Elsner bardzo często prowokuje słowami, które w dzisiejszych czasach częściej kojarzą się z banałem niż z „wyszlifowanym” językiem poetyckim; wytarte sformułowania typu „jestem obfity w miłość” czy „skrzywiła mnie miłość”, „graffiti w kształcie serca”… czy nie uważasz, że to spłaszcza te teksty? Według mnie otwierający tomik wiersz, z inwokacją do agresji, z frazą „skrzywiła mnie miłość”, porusza tematy dosyć wyeksploatowane.
Mateusz Kotwica: Odnoszę wrażenie, że to nie był przypadek, że Elsner użył takich stwierdzeń, sformułowań, że wykorzystał je dla gry konwencją: książka zaczyna się od inwokacji, bo autor wie, jak ona zostanie odczytana – właśnie jako gra konwencji. Elsner bardzo dobrze pokazuje, że poeci, którzy zupełnie nie kojarzą się z tradycją literacką, już do tej tradycji przeszli – Sosnowski, Świetlicki – i on z tej tradycji literackiej korzysta, podkreśla tym, że to już są klasycy, i nie tylko ustala swój własny język za ich pomocą, ale też swój dystans wobec nich.
Paweł Kaczmarski: Wydaje mi się, że to, co robi Elsner, jest nie tylko świadome, ale też zmierza w dobrą stronę. Mieliśmy te kilka lat, kiedy ukształtował się taki pogląd, uważany za coś oczywistego, że są pewne słowa, których się po prostu już nie używa, słowa z samej swojej natury prowokacyjne – w negatywnym sensie. Minęło kilka lat od czasu, odkąd taką kategorię utworzono, i być może ona się już odczyniła, zniknęła. Może warto do tych słów powrócić, i może w tym sensie Elsner wychodzi z okresu, który był poetom potrzebny, z tego okresu tabuizacji niektórych słów, zwrotów, i próbuje z nimi jeszcze raz; naturalna kolej rzeczy.
Julia Fiedorczuk: Chciałabym podać Państwu pod rozwagę książkę Jacka Gutorowa Inne tempo. Tu pojawiają się oczywiście nawiązania do poetów anglosaskich, do tradycji kognitywistycznej, mam wrażenie, że dzieją się tu bardzo ciekawe rzeczy, jeśli chodzi o ustawienie podmiotu, relację między podmiotem a światem opisywanym, są to wiersze bardzo uważne, bardzo pokorne, w jakimś sensie gościnne…
Grzegorz Jankowicz: Jedna z najbardziej niedocenionych książek ubiegłego roku…
Paweł Kaczmarski: Osobiście mam taki problem z Gutorowem, że jest to książka faktycznie bardzo donośna, przemawiająca, a mimo wszystko podczas lektury odnosiłem wrażenie, że jest ona pisana z pozycji krytyka, że jest to książka w pewnym sensie metaliteracka i metapoetycka. Powraca w niej stale motyw czy temat aktu językowego, poetyckiego, ale nie z takiego punktu widzenia, jak np. u Miłobędzkiej, gdzie to jest komentowanie żywego języka; Gutorow cały czas odnosi się do poezji, to jest tak naprawdę poetycki zapis jego krytycznej postawy, i jest to głos bardzo ciekawy, jedyny, potrzebny polskiej poezji, ale w pewnym sensie jest to książka pomocnicza, podporządkowana wszystkim pozostałym jego wypowiedziom.
Marcin Sierszyński: Ja wspomniałbym o Piosence o zależnościach i uzależnieniachTkaczyszyna-Dyckiego. Ktoś powiedział, że wiersze Dyckiego trzeba czytać jako całość, i rzeczywiście, są tu te same powracające motywy, ten sam język nasiąknięty estetyką barokową. Tą nową książką Dycki pokazał właściwie może nie to, że napisał coś nowego, ale że potrafi trzymać poziom poprzednich książek poetyckich i ze jest to nadal coś oryginalnego. Nie ma wielu poetów, którzy by tak otwarcie nawiązywali do tego, o czym pisze Dycki, ten symbolizm matki, śmierci, choroby… Myślę, że Dycki napisał znowu coś oryginalnego, tylko nie wiadomo, czy to jest oryginalne dlatego, że nie ma nikogo, kto by chciał to naśladować, czy to jest oryginalne samo w sobie. Chodzi konkretnie o to, że mało jest poetów przykładających wagę do symbolu – tak jak Tkaczyszyn-Dycki – wokół którego by się skupiała cała fabuła wiersza.
Mateusz Kotwica: Ciężko utrzymać poziom, ale jeszcze trudniej utrzymać wiarygodność poetycką, a jemu się to udaje. Po przeczytaniu wierszy od razu ta projekcja przenosi się do środka, nie trzeba wysiłku, aby wyobrazić sobie sytuację zapisaną przez Dyckiego; to nie są wiersze banalne, są głębokie, ale uderzające natychmiast, właśnie przez tę szczerość. Moim zdaniem on nic nie udaje.
Paweł Kaczmarski: A nie wydaje się Wam, że to wynika z prostego zabiegu, czy nawet pewnej językowej manipulacji: Tkaczyszyn-Dycki już w poprzednich książkach przedstawił pewien zestaw motywów i pewną symbolikę, która była szczera, otwarta, przemawiająca, i nauczył jej czytelników, podał im zestaw, z którego następnie składa kolejne wiersze, i my odbieramy je w taki sam sposób, jak na początku, bo jesteśmy przekonani, że są to tak samo szczerze przedstawione motywy i tematy. Tkaczyszyna-Dyckiego mi się bardzo dobrze czytało, on faktycznie bardzo do mnie przemawia. Dopiero po lekturze całej książki przyszło pytanie, czy było w tym coś ponad to, co już wcześniej u niego czytałem. Do tego on tę książkę oparł na krótkich wierszach, w których powtarzane są często bardzo obszerne ustępy z poprzednich wierszy…
Mateusz Kotwica: To nie jest tak, że on wypracował sobie coś w swoich wierszach, i teraz tylko przestawia i podaje w nowej postaci. Myślę, że jednak każda książka jest pewnym rozwinięciem poprzedniego wątku, sposobu widzenia, i to dzieło trzeba czytać jako całość; trochę tak, jak z Jamesem Joycem, którego każda kolejna książka idzie gdzieś naprzód, jest rozwinięciem poprzedniej, i Joycea czyta się od pierwszego zbioru Dublińczycy do Finnegan’s wake; podobnie jest z Dyckim.
Grzegorz Jankowicz: Wydaje mi się, że wiarygodność poetycka, o której pan wspomniał, zjednuje Dyckiemu czytelników. Oczywiście ktoś, kto do Dyckiego sięga wybiórczo, może dojść do wniosku, że ta poetyka jest zbyt nachalna, że jej programowa niezmienność jest zwyczajnie nużąca. Dycki jest jednym z nielicznych poetów współczesnych, który tak pieczołowicie pielęgnuje swą dykcję. Owszem, w jego kolejnych książkach są przesunięcia w obrębie rekwizytorni poetyckiej i symbolicznej, ale nie ma zasadniczych rewolucji językowych. Tę ciągłość i powtarzalność poetyckiego gestu albo się kupuje w całości, albo w całości odrzuca.
Mówiliśmy już o debiutantach i poetach średniego pokolenia. Przejdźmy teraz do mistrzów. W ostatnim roku swoje tomy opublikowali Tadeusz Różewicz, Krystyna Miłobędzka…
Paweł Kaczmarski: Dla mnie jak najbardziej Miłobędzka. To jest mój osobisty kandydat do książki roku. O niej można mówić pod różnymi kątami: zupełnie inny język, wyróżniający się na scenie poetyckiej, „orientacja optymistyczna”, co też jest wyjątkowe, no i przede wszystkim kwestia redukcji językowej, nie w sensie minimalizmu językowego, tylko pewnego zawieszenia całej pozajęzykowej rzeczywistości. Redukcji d o języka. To dla mnie coś więcej niż skupienie uwagi; może to jest to, co Tkaczyszyn-Dycki osiąga dzięki czytaniu na głos swoich wierszy, natomiast Miłobędzka nie musi czytać: wystarczy, że pisze.
Mateusz Kotwica: Ja też jestem za Miłobędzką, ponieważ ona udowadnia, że słowa mogą mieć coraz większą pojemność. Czytając tę książkę myślimy, że więcej się nie da, a tu nagle jest jeszcze więcej. Każdy jeden wers potrafi pokazać czytelnikowi, jak wiele emocji i sensów jest w nim ukrytych. Zawsze uderzała mnie ta pojemność.
Grzegorz Jankowicz: Odnoszę wrażenie, że z tej dwójki Miłobędzka-Różewicz, to Różewicz próbuje być bardziej współczesny, bardziej aktualny, zaleca się do czytelnika. Cały ten lifting, który ma mu przydać trochę rumieńców, jest niepotrzebny, jest zbędnym dodatkiem, który niczego nie zmienia w poezji Różewicza. Zgodziłbym się zatem, że książka Krystyny Miłobędzkiej zdecydowanie lepiej wypada w tym współzawodnictwie mistrzów.
Paweł Kaczmarski: Jeśli już o mistrzach i autorytetach mowa, to przychodzi mi do głowy jeden, który „autorytetem” właśnie się staje: mówię o Romanie Honecie. To o nim coraz częściej mówi się w kontekście inspiracji dla kolejnego pokolenia, o inspirującej wizyjności honetowskiej…
Grzegorz Jankowicz: Co inspiruje u Honeta?
Mateusz Kotwica: Myślę, że u Honeta dosyć frapujący jest sam temat; byłem zaskoczony obrazem dziecka, jaki wyłaniał się z książki baw się; ponadto te wiersze są dosyć hermetyczne, bardzo sensualne…
Paweł Kaczmarski: To nie tylko kwestia dziecka; u Honeta występuje zjawisko bardzo mocnego rozciągania granic leksykalnych; u niego słowo, każdy pojedynczy motyw jest przesunięty na granicę interpretacyjną… Z jednej strony to imponuje u Honeta, a z drugiej strony można się poczuć przygniecionym przez tę poezję; nie wiadomo, jak bardzo trzeba jeszcze rozciągnąć aparat poznawczy, co tu jest najważniejsze; przyznam, że mi osobiście Honet umyka, przy czym to jest może kwestia mojego mniejszego doświadczenia czytelniczego – Roman Honet, w pewnym sensie, jest dla zaawansowanych.
Grzegorz Jankowicz: To powinno być wyznacznikiem każdej dobrej książki; skoro ona umyka czytelnikowi, a zwłaszcza krytykowi, to znaczy, że nie poddaje się tak łatwo jego narzędziom.
Paweł Kaczmarski: Nie mówiliśmy jeszcze o Wszystkim Zadury. Książka ważna, choćby ze względu na krótkie formy, których jest w niej dużo. To było dosyć ryzykowne, aż takie redukowanie tych tekstów, ale Zadura pokazał, że można, że wcale ten wzór mówienia obrazowego, obszernego, grającego leksyką, nie jest jedyny.
Marcin Sierszyński: Przy okazji Zadura mówi wprost o wszystkim, zamiast ubrać to coś w piękniejsze słowa albo skryć pod potokiem słów, np. „Zbiorowa mogiła” z trzema wyrazami „Instytut Pamięci Narodowej”: bez patyczkowania się, prosty, bezpośredni wiersz. Takich wierszy w tym tomiku jest dużo, i myślę, że jest to poszerzenie poetyckiego pola w polskiej poezji, tym bardziej teraz, wobec tendencji widocznej szczególnie u debiutantów, którzy często próbują umieścić w wierszu jak najwięcej, aby był on „ciekawszy”; Zadura poszedł w drugą stronę – minimalizmu i prostoty wiersza. Pewnie jedna z ciekawszych książek tego roku.
Grzegorz Jankowicz: Proszę Państwa, powtórzę zatem kluczowe pytanie naszej dyskusji: Która książka zasługuje na miano najważniejszego tomu poetyckiego ubiegłego roku?
Marcin Sierszyński: Najmniej obiekcji mieliśmy wobec książki Miłobędzkiej…
Paweł Kaczmarski: Honet jako inspirator…
Grzegorz Jankowicz: Spróbujmy podsumować tę część. Uderzające jest to, że pojawiły się dwa całkowicie sprzeczne oczekiwania względem języka poetyckiego. Z jednej strony pragnienie bezpośredniego przekazu, prostego i wyrazistego. To przypadek Góry, ale także – co Państwo podkreślili – Bohdana Zadury. Z drugiej strony natomiast pragnienie znaczeniowej migotliwości, jak u Honeta.
Przejdźmy zatem do najważniejszych wydarzeń okołoliterackich – jak festiwale czy inne sposoby prezentacji poezji w 2008 roku, które Państwu szczególnie utkwiły w pamięci.
Weronika Żółta: Rok Herberta. Wydaje mi się, ze z punktu widzenia logistyki Rok Herberta nie był dobrze przemyślany. Aby naprawdę uczestniczyć w wydarzeniach, należałoby być we wszystkich miastach Polski. Poza tym coś, co utrudnia regularność albo ją wyklucza: do momentu, kiedy pojawiły się konferencje, o roku herbertowskim wiedzieli tylko ci, którzy na tych konferencjach wygłaszali referaty, oraz grupa osób, które na konferencję zostały przygnane, bo tak bywa. Jeśli chodzi o Wrocław, to w Centrum Kultury Agora puszczano kilka razy filmy, w Ossolineum odbyła się konferencja, ale trudno to komentować, bo trudno na większej ilości takich zdarzeń być.
Grzegorz Jankowicz: Jak Państwo odbierają tego rodzaju inicjatywy?
Marcin Sierszyński: Myślę, że taka inicjatywa trafia raczej do zamkniętego go kręgu ludzi, którzy już wcześniej byli zainteresowani Herbertem. Mnie to, że to jest „czyjś” rok, nie skłoniłoby do sięgnięcia po lekturę.
Paweł Kaczmarski: Powiedziałbym jeszcze, że ta atomizacja nastąpiła nie tylko w ten sposób, że to się rozeszło na różne miasta, ale też we Wrocławiu w ramach samych imprez problem moim zdaniem był taki, że jeśli nie kojarzy się nazwisk organizatorów czy nazw instytucji organizujących poszczególne imprezy, to ma się kłopot z wybraniem imprezy, w której chce się uczestniczyć. Ich jest całkiem dużo, a nie ma nikogo, kto nakierowałby uwagę zainteresowanych na to czy inne ważne wydarzenie. Kończy się na tym, że nie idzie się na nic. Jest tego za dużo, ma się złe doświadczenia z jedną imprezą, rezygnuje się.
Grzegorz Jankowicz: Stanisław Bereś podczas ubiegłorocznej dyskusji zwrócił uwagę, że ilość nagród literackich w Polsce, w porównaniu z innymi krajami, takimi jak Francja czy Stany Zjednoczone, jest bardzo mała.
Paweł Kaczmarski: A propos nagród, dziwna jest ta sytuacja, że, w przeciwieństwie do literackiego Zachodu – tak to nazwijmy – nie zachodzi żadna konkurencyjność między nagrodami, nie ma tarcia między nimi. Nie wartościuje się Gdyni, Kościelskich i Silesiusa. Nie ma tak naprawdę nagród lepszych i gorszych. Pomijając osobiste preferencje, nie ma powszechnej hierarchizacji tych nagród.
Paweł Kaczmarski: W tym sensie, jeśli mielibyśmy więcej nagród, a prawdopodobnie one będą się mnożyć, to wśród tych przyznawanych przez miasta, a nie przez środowiska ideologiczne, których znów aż tak dużo nie ma, mogłyby się pojawić tarcia, zupełnie niepotrzebne. W tym sensie taka ilość nagród, jaką teraz mamy, jest bezpieczna, stabilna. Z kolei nasilenie sporów ideologicznych towarzyszących przyznawaniu nagród literackich może doprowadzić do sytuacji, w której obwoluta mówiąca o przyznaniu takiej czy innej nagrody nie będzie świadczyła już w ogóle o jakości książki, tylko o tym, jak na polu ideologicznym czy politycznym możemy ją osadzić. Już powoli dzieje się tak z Nike, kiedy ta charakterystyczna obwoluta mówi nam nie tylko o tym, że ta książka jest warta uwagi, ale też jaką mniej więcej tematykę porusza, jak jest skierowana światopoglądowo; to jest tendencja do pewnego momentu faktycznie wywołująca ferment, ale jeśli pójdziemy z nią za daleko, nie będzie służyła literaturze.
Grzegorz Jankowicz: No dobrze, porozmawiajmy na koniec o nagrodzonych i przegranych książkach zeszłego sezonu.
Paweł Kaczmarski: Mnie osobiście cieszy docenienie Pensum Wiedemanna, bo to jest książka na tyle wyróżniającą się, przede wszystkim na tle twórczości samego Wiedemanna, że bardzo dobrze, że akurat w tym momencie dostał tę nagrodę. Należała mu się.
Grzegorz Jankowicz: A szczególnie niedocenieni poeci?
Paweł Kaczmarski: Z tą sedymentacją, o której Grzegorz Jankowicz wspomniał na początku, coś może być na rzeczy, bo na początku 2009 roku zaskoczyło nas kilka takich premier, po których lekturze inaczej patrzy się na książki zeszłoroczne. Państwo P., czy Dnie i noce – to mimo wszystko jest mocne uderzenie i trzeba trochę odczekać, zanim na chłodno wrócimy do tego, co było przed nimi, ponieważ one, przynajmniej chwilowo, wyparły starsze książki.
Grzegorz Jankowicz: Dziękuję Państwu za dyskusję.
O AUTORZE
Grzegorz Jankowicz
Urodzony w 1978 roku. Krytyk, filozof literatury i tłumacz. Redaktor serii krytycznoliterackiej „Punkt Krytyczny” czasopisma „Studium”. Wykładał literaturę polską na Uniwersytecie Indiana w Bloomington. Współpracownik Centre for Advanced Studies in the Humanities UJ. Prowadził audycję „Czytelnia” w TVP Kultura. Jest wiceprezesem i redaktorem w Fundacji Korporacja Ha!Art. Redaktor działu kultura „Tygodnika Powszechnego”. Juror Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej „Silesius”. Dyrektor wykonawczy Międzynarodowego Festiwalu Literatury im. Josepha Conrada. Mieszka w Krakowie.
Julia Fiedorczuk
Urodzona w Warszawie. Prozaiczka, poetka, tłumaczka. Na Uniwersytecie Warszawskim prowadzi zajęcia z literatury amerykańskiej, teorii literatury i ekokrytyki. Nagrodzona przez Polskie Towarzystwo Wydawców Książek za najlepszy debiut (2002). Laureatka austriackiej nagrody Huberta Burdy (2005). Członkini ASLE (Association for the Study of Literature and the Environment). Mieszka w Warszawie.
Marcin Sierszyński
Urodzony w 1990 roku w Legnicy. Poeta, recenzent literacki. Redaktor prowadzący Wywrota.pl, aktywista wrocławskiego Klubu Krytyki Politycznej. Mieszka we Wrocławiu.
Marta Kucharska
Urodzona 22 maja 1984, do tej pory prozę i poezję publikowała na łamach m.in. „Akcentu”, „Odry”, „Rity Baum”, „Toposu”, „Twórczości”, „Latarni Morskiej”, „Wyspy”. Finalistka jednego z Połowów organizowanych przez Biuro Literackie, laureatka konkursu Dolina Kreatywna organizowanego przez TVP. Do tej pory wydała dwie książki: zbiór opowiadan Kino Objazdowe (Papierowy Motyl, 2012) i tomik poetycki Abisynia (Zeszyty Poetyckie, 2013), wyróżniony drugą nagrodą w konkursie Złoty Środek Poezji Kutno 2014 za najlapszy debiut poetycki. Mieszka pod Wrocławiem.
Mateusz Kotwica
Absolwent Filologii Polskiej na Uniwersytecie Wrocławskim. Publikował poezję na łamach m.in. "Wakatu" i "Rity Baum". Pisze również szkice krytycznoliterackie. Interesuje się poezją współczesną oraz twórczością Jamesa Joyce'a.
Paweł Kaczmarski
Urodzony w 1991 roku. Krytyk literacki, pisze głównie o poezji współczesnej. Redaktor działu recenzji książkowych w „Ricie Baum” oraz „8. Arkusza”, dodatku młodopoetyckiego do miesięcznika „Odra”. Współpracownik czasopisma naukowego „Praktyka Teoretyczna”. Mieszka we Wrocławiu.