debaty / wydarzenia i inicjatywy

Co dalej z humanistyką

Grzegorz Olszański

Głos Grzegorza Olszańskiego w debacie „Przyszłość literatury”.

strona debaty

Przyszłość literatury: wprowadzenie

„Drze­wiej to lepiej bywa­ło” – sły­chać nie­ustan­nie na uni­wer­sy­tec­kich kory­ta­rzach.

„Zgro­za, zgro­za” – powta­rza­ją pro­fe­so­ro­wie na widok komik­so­wej edy­cji Jądra ciem­no­ści Con­ra­da, ucząc się jed­no­cze­śnie obsłu­gi Book­To­ka i uni­wer­sy­tec­kie­go skryp­tu do komu­ni­ka­cji z poko­le­niem Z.

„Być, albo nie być?” – pyta­ją chó­ral­nie dok­to­ran­ci pierw­sze­go roku, zapo­zna­jąc się z ilo­ścią cze­ka­ją­cych ich obo­wiąz­ków i  wyso­ko­ścią sty­pen­dium, któ­re wła­śnie wpły­nę­ło na ich kon­ta.

„Takiż to świat! Nie­do­bry świat! Cze­muż inne­go nie ma świa­ta?” – powia­da­ją zdez­o­rien­to­wa­ni adiunk­ci, któ­rzy w wyni­ku kolej­nych reform i dyrek­tyw coraz czę­ściej nie wie­dzą już, kim są i cze­go tak napraw­dę się od nich wyma­ga (a wyma­ga się wie­le).

„Sko­ro już musisz krzy­czeć, rób to cicho” – mru­czy pod nosem mini­ste­rial­ny urzęd­nik na widok pokło­sia akcji „Nauka do napra­wy”, któ­rej uczest­ni­cy zgło­si­li 750 postu­la­tów zmian w sys­te­mie nauki i szkol­nic­twa wyż­sze­go.

Przy­wo­łu­ję te gro­te­sko­we obra­zy, bo szu­kam for­my, któ­ra nie zanu­dzi czy­tel­ni­ka w grun­cie rze­czy dość her­me­tycz­ną pro­ble­ma­ty­ką, ale też dla­te­go, że „żywot czło­wie­ka uni­wer­sy­tec­kie­go” (by Miko­łaj Rej) rów­nie dobrze daje się opo­wie­dzieć w poety­ce lamen­ta­cji, jak i w for­mu­le sit­co­mu. Z jed­nej stro­ny, wciąż żywy jest bowiem fan­ta­zmat Uni­wer­sy­te­tu jako Zie­mi Obie­ca­nej (zbyt wie­lu), prze­strze­ni nie­zwy­kłej auto­no­mii, miej­sca pozwa­la­ją­ce­go na pro­wa­dze­nie życia i badań w spo­sób, o jakim znacz­na część spo­łecz­no­ści może tyl­ko marzyć. Z dru­giej nato­miast, rów­nie pro­mi­nent­ny zda­je się obraz Aka­de­mii jako filii Mor­do­ru, gdzie pro­du­ku­je się bała­mut­ne teo­rie (tfu, tfu, gen­der, tfu, tfu eko­kry­ty­ka jako lite­rac­ki odpo­wied­nik zie­lo­ne­go ładu), czy fabry­ki, w któ­rej wytwa­rza się bez­u­ży­tecz­ną wie­dzę, któ­rej pra­cow­ni­cy, sfru­stro­wa­ni mody­fi­ko­wa­nym co chwi­lę sys­te­mem ewa­lu­acji i kiep­ski­mi pen­sja­mi, zda­ją się mode­lo­wo odkle­je­ni od pro­ble­mów, z któ­ry­mi bory­ka się resz­ta (czy­taj: zdro­wa) część spo­łe­czeń­stwa. Ta ostat­nia – szcze­gól­nie w odnie­sie­niu do nauk huma­ni­stycz­nych i spo­łecz­nych – i tak ma zresz­tą pro­blem z odpo­wie­dzią na pyta­nie o to, co tak napraw­dę dzie­je się za mura­mi uni­wer­sy­te­tów i jaką rolę odgry­wa­ją uczel­nie w życiu zbio­ro­wo­ści. Jak cel­nie i zabaw­nie zara­zem  ujął to Michał Paweł Mar­kow­ski, „ludzie dostrze­ga­ją zwią­zek mię­dzy tym, co robią poli­tech­ni­ki, szko­ły biz­ne­su albo uczel­nie medycz­ne a rze­czy­wi­sto­ścią poza­aka­de­mic­ką, ale powią­za­nia mię­dzy Hus­ser­lem a ścia­ną wschod­nią jak nie było, tak nie ma”[1].

Nie zamie­rzam roz­strzy­gać, któ­ra z powyż­szych optyk jest bliż­sza praw­dy (bo spo­ro napi­sa­li już o tym mądrzej­si ode mnie[2], a w dodat­ku są tacy, co twier­dzą, że praw­da jest niczym wię­cej jak spo­łecz­nym kon­struk­tem), acz spró­bu­ję pokrót­ce za pomo­cą dwóch przy­kła­dów przyj­rzeć się temu, jak prze­mia­ny pono­wo­cze­sne­go uni­wer­sy­te­tu mogą (lub mogły) poten­cjal­nie rezo­no­wać z tym, co dziać się będzie w świe­cie lite­ra­tu­ry.

Bio­rąc pod uwa­gę, że każ­dy uni­wer­sy­tet opar­ty jest na dwóch fila­rach, z któ­rych pierw­szy to bada­nia nauko­we, nato­miast dru­gi to aka­de­mic­ka dydak­ty­ka, jeden z opi­sa­nych przy­kła­dów odsy­łać będzie do prak­ty­ki badaw­czej, dru­gi zaś poświę­cę pro­ble­ma­ty­ce nowo­cze­sne­go kształ­ce­nia.

Pol­ska bez lite­ra­tu­ry pol­skiej (przy­szłość, któ­ra się nie wyda­rzy­ła, choć mogła)?

Parę tygo­dni temu w ramach toczą­cej się na tych stro­nach deba­ty uka­zał się szkic Beaty Sta­siń­skiej „Bez wyobraź­ni. Co dalej z lite­ra­tu­rą polską”[3]. Zna­na redak­tor­ka i wydaw­czy­ni kre­śli­ła w nim przy­gnę­bia­ją­cy kra­jo­braz lite­ra­tu­ry w Pol­sce, w któ­rej nie ma miej­sca na rodzi­mą lite­ra­tu­rę. Ta ostat­nia, jeśli wie­rzyć dys­try­bu­to­rom, nie sprze­da­je się wystar­cza­ją­co dobrze i nie znaj­du­je satys­fak­cjo­nu­ją­cej ilo­ści czy­tel­ni­ków. Tako rze­cze Sta­siń­ska:

Jako dzia­ła­ją­ca od sied­miu lat agent­ka lite­rac­ka sły­szę ostat­nio zaklę­cie o lite­ra­tu­rze pol­skiej, dla któ­rej „wydaw­ca nie znaj­du­je tar­ge­tu”. (…) Trwa nie­bez­piecz­na ope­ra­cja na wraż­li­wym orga­ni­zmie, jakim jest rodzi­ma lite­ra­tu­ra. I ta powsta­ła, i ta, bez któ­rej nie roz­po­zna­my się w świe­cie, w któ­rym żyje­my i w któ­rym przyj­dzie nam żyć. Jest para­dok­sem, że war­to­ścio­wą kla­sy­kę pol­ską i świa­to­wą wyda­je dziś na ska­lę wykra­cza­ją­ca poza kil­ka tytu­łów rocz­nie jedy­nie publicz­na insty­tu­cja kul­tu­ry, jaką stał się za spra­wą poprzed­niej wła­dzy Pań­stwo­wy Insty­tut Wydaw­ni­czy (…) Deską ratun­ku sta­ją się małe i śred­nie wydaw­nic­twa, któ­re podej­mu­ją ryzy­ko wyda­wa­nia nie­zna­nych pisa­rzy i auto­rów two­rzą­cych lite­ra­tu­rę poza spraw­dzo­ny­mi for­ma­ta­mi. Czy­nią to jed­nak przy dużych ogra­ni­cze­niach finan­so­wych, mie­rząc się z coraz bar­dziej bez­względ­nym dyk­ta­tem rynku”[4].

Lite­ra­tu­ra w Pol­sce bez lite­ra­tu­ry pol­skiej? Gro­te­sko­we? Absur­dal­ne? Nie­moż­li­we? Bio­rąc pod uwa­gę, że – zda­niem mini­ste­rial­nych wło­da­rzy, któ­rzy zgod­nie z pra­wi­co­wą reto­ry­ką odmie­nia­li sło­wo „naród” przez wszyst­kie przy­pad­ki – Pol­ska mia­ła być kra­jem, w któ­rym polo­ni­sty­ki jako insty­tu­cje badaw­cze oka­za­ły się zbęd­ne, a wła­dza nie dostrze­gła zobo­wią­zań wobec rodzi­me­go języ­ka i two­rzo­nej w nim lite­ra­tu­ry, nie­ko­niecz­nie. Czy moż­na sobie wyobra­zić, że w świe­cie anglo­sa­skim likwi­du­je się filo­lo­gie angiel­skie, a w świe­cie fran­ko­foń­skim zni­ka­ją roma­ni­sty­ki, bo z per­spek­ty­wy poli­ty­ki nauko­wej nie widzi się  koniecz­no­ści uprzy­wi­le­jo­wa­nia rodzi­me­go języ­ka? Takie sce­na­riusz wyda­je się mało praw­do­po­dob­ny, ale też wła­dze tam­tych kra­jów zda­ją sobie spra­wę, że mier­ni­kiem poli­ty­ki kul­tu­ral­nej, nauko­wej i edu­ka­cyj­nej nie powin­ny być tyl­ko kry­te­ria przy­na­leż­ne idei glo­ba­li­za­cji i świa­tu libe­ral­nej eko­no­mii.

Tym­cza­sem u nas takie­go namy­słu zabra­kło. Rzecz w tym, że zgod­nie z wpro­wa­dzo­ną parę lat temu tzw. Usta­wą 2.0. prze­bu­do­wa­ne zosta­ły struk­tu­ry dużej czę­ści uni­wer­sy­te­tów. W związ­ku z koniecz­no­ścią dys­cy­pli­no­wej ewa­lu­acji nie­omal z dnia na dzień roma­ni­ści prze­sta­li być roma­ni­sta­mi, ger­ma­ni­ści – ger­ma­ni­sta­mi, a polo­ni­ści – polo­ni­sta­mi. Wszy­scy filo­lo­dzy – nie­za­leż­nie od języ­ka i spe­cy­fi­ki swo­je­go przed­mio­tu – sta­li się po pro­stu lite­ra­tu­ro­znaw­ca­mi lub języ­ko­znaw­ca­mi. Teo­re­tycz­nie nic w tym złe­go, same korzy­ści, więk­sza przej­rzy­stość, mniej ogra­ni­cza­ją­cych szu­fla­dek, łatwość budo­wa­nia kom­pa­ra­ty­stycz­nych zespo­łów, brak for­mal­nych prze­szkód, by nie­za­leż­nie od języ­ka i wcze­śniej­szej spe­cja­li­za­cji brać na warsz­tat utwo­ry powsta­łe w dowol­nej prze­strze­ni geo­gra­ficz­nej i kul­tu­ro­wej.

Para­fra­zu­jąc zna­ny frag­ment Fol­war­ku zwie­rzę­ce­go, moż­na by powie­dzieć, że w rze­czy­wi­sto­ści zna­leź­li­śmy się w sytu­acji, gdzie wszy­scy filo­lo­dzy są rów­ni, ale nie­któ­rzy są jed­nak rów­niej­si. O co mi cho­dzi? Przede wszyst­kim o domi­na­cję języ­ka angiel­skie­go we współ­cze­snym obie­gu wie­dzy. O ile w przy­pad­ku nauk ści­słych i przy­rod­ni­czym ma to uza­sad­nie­nie, o tyle w przy­pad­ku nauk huma­ni­stycz­nych nie jest to wca­le aż tak oczy­wi­ste. Czy moż­na sobie wyobra­zić pol­skie­go histo­ry­ka, któ­ry opi­su­je dzie­je powstań ślą­skich po angiel­sku? Lub kra­jo­we­go socjo­lo­ga, któ­ry pisze roz­pra­wę o prze­mia­nach demo­gra­ficz­nych Nowej Huty? Wresz­cie rodzi­me­go histo­ry­ka lite­ra­tu­ry, któ­ry po angiel­sku publi­ku­je roz­pra­wę na temat prze­mian wer­sy­fi­ka­cji w poezji Leśmia­na? Oczy­wi­ście, że moż­na, bo takie pra­ce rze­czy­wi­ście powsta­ją. Tyle tyl­ko, że z oczy­wi­stych wzglę­dów albo mają one cha­rak­ter popu­la­ry­za­tor­ski, albo mowa o tek­stach, któ­re zaist­nia­ły już w rodzi­mym obie­gu, a dopie­ro wtór­nie udo­stęp­nio­ne są zagra­nicz­nym czy­tel­ni­kom, bo ich kom­pa­ra­ty­stycz­ny pro­fil jest w sta­nie zain­te­re­so­wać tam­tej­szych odbior­ców.

Aby była peł­na jasność, nie cho­dzi mi tu w żad­nej mie­rze o uprzy­wi­le­jo­wa­nie rodzi­mych filo­lo­gów, któ­rzy nie radzą sobie w świe­cie lite­ra­tu­ro­znaw­ców i w związ­ku z tym nale­ży ich oto­czyć wyjąt­ko­wą opie­ką i trak­to­wać niczym dzie­ci spe­cjal­nej tro­ski. Cho­dzi mi jedy­nie o zary­so­wa­nie sytu­acji, gdy poli­ty­ka nauko­wa i nacisk na umię­dzy­na­ro­do­wie­nie, jako jed­no z klu­czo­wych zadań, któ­re posta­wio­no przed uczel­nia­mi wyż­szy­mi, mimo­wol­nie ude­rza w lite­ra­tu­rę pol­ską i tych, któ­rzy się nią zaj­mu­ją. Pre­miu­je się wszak pisa­nie w obcym języ­ku,  publi­ka­cje poza kra­jo­wym obie­giem, a sys­tem został tak zapro­jek­to­wa­ny, aby doce­lo­wo wspie­rać dużych glo­bal­nych gra­czy i stop­nio­wo eli­mi­no­wać tych mniej­szych. Czy pol­sz­czy­zna i lite­ra­tu­ra pol­ska do nich nale­ży?

Oczy­wi­ście nikt niko­mu nie zabra­nia i nie zabra­niał zaj­mo­wa­nia się lite­ra­tu­rą pol­ską oraz pisa­nia w rodzi­mym języ­ku. Jed­no­cze­śnie obo­wią­zu­ją­cy sys­tem ewa­lu­acyj­ny, bio­rąc pod uwa­gę korzy­ści, suge­ru­je jed­nak kon­cen­tra­cję na lite­ra­tu­rze obcej. Po pierw­sze dla­te­go, że doce­lo­wym języ­kiem lite­ra­tu­ro­znaw­stwa sta­nie się zapew­ne angiel­ski, a po dru­gie, że publi­ka­cje w zachod­nich perio­dy­kach zosta­ły o wie­le lepiej wyce­nio­ne (uni­wer­sy­tec­ką mone­tą są tzw. punk­ty, któ­re final­nie mają prze­ło­że­nie zarów­no na pozy­cje badaw­czą danej jed­nost­ki, ale też na wyso­kość mini­ste­rial­nej sub­wen­cji) niż rodzi­me publi­ka­to­ry, a sys­tem gran­to­wy coraz czę­ściej jest opar­ty o zagra­nicz­nych ekspertów[5]. Jaka jest szan­sa, że zagra­nicz­ne cza­so­pi­smo opu­bli­ku­je arty­kuł poświę­co­ny nowe­mu odczy­ta­niu poezji Sępa-Sza­rzyń­skie­go? Nie­za­leż­nie od bły­sko­tli­wo­ści auto­ra i nowa­tor­stwa inter­pre­ta­cji, dość umiar­ko­wa­ne. Jakie jest praw­do­po­do­bień­stwo, że zachod­nie wydaw­nic­two opu­bli­ku­je książ­kę poświę­co­nej naj­now­szej pol­skiej pro­zie, gdy więk­szość oma­wia­nych auto­rów dla zagra­nicz­ne­go czy­tel­ni­ka jest zupeł­nie nie­zna­na? Deli­kat­nie mówiąc, zni­ko­me. „Uryn­ko­wie­nie i umię­dzy­na­ro­do­wie­nie sta­no­wią obec­nie dwa hasła wywo­ław­cze wska­zu­ją­ce na współ­cze­sne kie­run­ki roz­wo­ju dys­cy­plin w Pol­sce i zara­zem punk­ty orien­ta­cyj­ne dla kon­kret­nych badaczy”[6] – dowo­dzi Justy­na Taba­szew­ska w arcy­cie­ka­wej książ­ce Huma­ni­sty­ka słu­żeb­na. W tym kon­tek­ście trud­no się dzi­wić, że pro­jek­tu­ją­cy swo­je karie­ry polo­ni­ści, suge­ru­jąc się wymo­ga­mi, jakie sta­wia­ją przed nimi ich wła­sne jed­nost­ki badaw­cze, zaczę­li mody­fi­ko­wać swo­je pla­ny i tek­sty, kie­ru­jąc swe zain­te­re­so­wa­nia w stro­nę tyleż mode­lo­we­go, co zagra­nicz­ne­go czy­tel­ni­ka. Z per­spek­ty­wy glo­bal­ne­go ryn­ku publi­ka­cji nauko­wych lepiej w koń­cu opu­bli­ko­wać tekst poświę­co­ny Kaf­ce niż Schul­zo­wi, więk­sze szans na publi­ka­cje ma arty­kuł poświę­co­ny poezji Louise Glück niż Anny Świrsz­czyń­skiej.

Na szczę­ście histo­ria, któ­rą tutaj opo­wia­dam, ma swój, jeśli nie hap­py end, to przy­naj­mniej zwrot akcji. W roz­po­rzą­dze­niu z paź­dzier­ni­ka 2022 – przede wszyst­kim ze wzglę­du na aktyw­ność śro­do­wi­ska polo­ni­stycz­ne­go, któ­re wska­zy­wa­ło absur­dal­ność tej sytu­acji i szko­dy, jakie ona przy­no­si – Mini­ster Nauki i Szkol­nic­twa Wyż­sze­go powo­łał do ist­nie­nia nową dys­cy­pli­nę: polo­ni­sty­kę. Była to jed­na z ostat­nich, a na pew­no jed­na z sen­sow­niej­szych decy­zji ówcze­sne­go Mini­stra. Ina­czej fak­tycz­nie za jakiś czas mogło­by się oka­zać, że nie tyl­ko żyje­my w kra­ju, w któ­rym nikt nie chce czy­tać oraz wyda­wać pol­skiej lite­ra­tu­ry, ale też nie ma komu jej badać i opi­sy­wać.

Języ­ki mar­twe?  

Mówiąc o przy­szło­ści, trze­ba brać pod uwa­gę teraź­niej­szość, wypa­da pamię­tać jed­nak rów­nież o prze­szło­ści. A ta jest o tyle waż­na, że prze­cież „racją ist­nie­nia szkol­nic­twa wyż­sze­go w Pol­sce było ucze­nie. (….) Przed 1989 rokiem licz­ba stu­den­tów w Pol­sce wyno­si­ła oko­ło 300 tysię­cy, w poło­wie lat dzie­więć­dzie­sią­tych osią­gnę­ła milion, w roku aka­de­mic­ki 2005/2006 prze­kro­czy­ła dwa miliony”[7]. Wymóg gwał­tow­ne­go pod­wyż­sze­nia puła­pu sko­la­ry­za­cji spra­wił, że – jak przy­po­mi­na Prze­my­sław Cza­pliń­ski – histo­rią rodzi­me­go szkol­nic­twa wyż­sze­go po 1989 roku w znacz­nej mie­rze rzą­dzi­ła demo­gra­fia i nadzie­ja. Demo­gra­fia, bo bez niej nie spo­sób było­by mówić o uma­so­wie­niu szkol­nic­twa wyż­sze­go i 460 uczel­niach, gdy zale­d­wie parę lat wcze­śniej było ich zale­d­wie 40. Nadzie­ja, bo uni­wer­sy­tec­ki dyplom wyda­wał się naj­lep­szą prze­pust­ką do lep­sze­go życia, karie­ry, pie­nię­dzy, sta­bi­li­za­cji.

Dziś po tam­tej rze­czy­wi­sto­ści nie ma nawet śla­du. Po wyżu przy­szedł niż, a nar­ra­cja mówią­ca o dyplo­mie jako gwa­ran­cji życio­we­go suk­ce­su oka­za­ła się przy­na­le­żeć do lite­ra­tu­ry fik­cjo­nal­nej. A jed­no­cze­śnie trud­no się dzi­wić, że mimo spo­rej ilo­ści pato­lo­gii, jaką cecho­wał się tam­ten sys­tem – uma­so­wie­nie szkol­nic­twa szło w koń­cu w parze z obni­że­niem jako­ści kształ­ce­nia – znacz­na część uczel­ni patrzy w tam­tym kie­run­ku z poczu­ciem wyraź­nej nostal­gii.

Dziś w szcze­gól­nie trud­nej sytu­acji są oczy­wi­ście kie­run­ki huma­ni­stycz­ne, z filo­lo­gia­mi na cze­le. Raz: ze wzglę­du na prze­ko­na­nie – w znacz­nej mie­rze fał­szy­we i nie­znaj­du­ją­ce pokry­cia, acz jed­no­cze­śnie moc­no utrwa­lo­ne spo­łecz­nie – że kom­pe­ten­cje, jakie dają, są pozba­wio­ne ryn­ko­wej atrak­cyj­no­ści. Dwa: ze wzglę­du na krach pro­fe­sji nauczy­cie­la, co w przy­pad­ku stu­diów filo­lo­gicz­nych, gdzie znacz­na część absol­wen­tów kształ­ci­ła się w tym kie­run­ku, oka­za­ło się mieć nie­zwy­kle istot­ne i bole­sne kon­se­kwen­cje. Wresz­cie trzy – to bez wąt­pie­nia czyn­nik nad­rzęd­ny i klu­czo­wy – ze wzglę­du zmia­nę lite­ra­tu­ro­cen­trycz­ne­go para­dyg­ma­tu, któ­ry cecho­wał w znacz­nej mie­rze XX wiek oraz rady­kal­ne obni­że­nie ran­gi – i atrak­cyj­no­ści – lite­ra­tu­ry jako klu­czo­we­go medium komu­ni­ka­cji spo­łecz­nej. Każ­dy z tych czyn­ni­ków, a listę tę moż­na by jesz­cze roz­bu­do­wać, ma i miał poważ­ny wpływ na for­mę lite­ra­tu­ro­znaw­cze­go kształ­ce­nia i uni­wer­sy­tec­ką dydak­ty­kę. Wymier­ny, dostrze­gal­ny nie­mal dla każ­de­go, cho­ciaż­by w posta­ci zamy­ka­nych insty­tu­tów, kur­czą­cych się nabo­rów, likwi­do­wa­nych kie­run­ków stu­diów i spe­cjal­no­ści. Moż­na by rzec – przy całym sza­cun­ku dla sza­cow­nej poprzed­nicz­ki – że filo­lo­gia pol­ska podą­żą tu stop­nio­wo tro­pem filo­lo­gii kla­sycz­nej. O co cho­dzi w tej ana­lo­gii? Cho­dzi o to, że zaj­mo­wa­nie się lite­ra­tu­rą za pewien czas może się wydać rów­nie egzo­tycz­ne, jak stu­dio­wa­nie mar­twych języ­ków i mar­twych auto­rów, któ­rzy się nimi posłu­gi­wa­li.

Z dru­giej jed­nak stro­ny, nawet pobież­ne spoj­rze­nie na pro­gra­my naucza­nia poszcze­gól­nych polo­ni­styk pozwa­la zauwa­żyć ska­lę zmian. Zmian, któ­ra spra­wia­ją, że polo­ni­sty­ki, choć bory­ka­ją się z kur­czą­cy­mi się nabo­ra­mi, wyra­sta­ją na kie­run­ki nie­rzad­ko nowo­cze­sne, otwar­te na inter­dy­scy­pli­nar­ne mody­fi­ka­cje, roz­ma­ite media (kino, komiks, gry kom­pu­te­ro­we), sta­jąc się for­pocz­tą dla badań nad kate­go­rią płci czy huma­ni­sty­ką środowiskową[8]. Czy to pomo­że? Trud­no powie­dzieć. Przy­ją­łem w tym tek­ście rodzi­mą per­spek­ty­wę, ale prze­cież pro­ce­sy, o jakich tu opo­wia­dam, mają cha­rak­ter glo­bal­ny, a nie lokal­ny. Detro­ni­za­cja lite­ra­tu­ry jako medium o wyjąt­ko­wej dotąd roli spra­wi­ła, że z ana­lo­gicz­ny­mi pro­ble­ma­mi – a może nawet poważ­niej­szy­mi, zwa­żyw­szy, iż wyż­sza edu­ka­cja w spo­rej czę­ści świa­ta wyma­ga pokaź­ne­go cze­sne­go i prze­kła­da się na pokaź­ne zadłużenie[9] – bory­ka­ją się filo­lo­gie na całym świe­cie. Opu­bli­ko­wa­ny nie­daw­no raport o sta­nie ame­ry­kań­skich filo­lo­gii i insty­tu­tów zaj­mu­ją­cych się lite­ra­tu­rą otwie­ra taki oto kata­stro­ficz­nie brzmią­cy aka­pit:

The aca­de­mic stu­dy of lite­ra­tu­re is no lon­ger on the ver­ge of field col­lap­se. It’s in the midst of it. Pre­li­mi­na­ry data sug­gest that hiring is at an all-time low. Enti­re sub­fields (moder­nism, Vic­to­rian poetry) have essen­tial­ly ceased to exist.[10]

Nikt nie chce czy­tać, wszy­scy chcą pisać?

„Kata­stro­fy wpro­wa­dza­ją zamęt, wytrą­ca­ją z rów­no­wa­gi, dez­or­ga­ni­zu­ją porzą­dek ludz­kiej egzy­sten­cji, (…) sygna­li­zu­ją przy tym koniec pew­ne­go świata”[11] – powia­da autor książ­ki Poży­tecz­ne kata­stro­fy, by chwil póź­niej przy­po­mnieć, że taki stan rze­czy jed­no­cze­śnie jest gwał­tow­nym sty­mu­la­to­rem cze­goś nowe­go. W tym wypad­ku – wra­cam tu na nasze, lokal­ne podwór­ko – takim nowym ele­men­tem na hory­zon­cie były­by przede wszyst­kim kie­run­ki zwią­za­ne z kre­atyw­nym pisa­niem. To, co nie­gdyś prze­bie­ra­ło for­mę poje­dyn­czych modu­łów, autor­skich zajęć, osob­nych kur­sów, ewen­tu­al­nie spe­cjal­no­ści w ramach stu­diów filo­lo­gicz­nych czy dzien­ni­kar­skich, wresz­cie stu­diów pody­plo­mo­wych (pio­nier­ska rola Stu­dium Lite­rac­ko-Arty­stycz­ne­go w Kra­ko­wie, Szko­ła Mistrzów Pió­ra przy Cole­gium Civi­tas w War­sza­wie) z cza­sem prze­ło­ży­ła się na uru­cho­mie­nie regu­lar­nych stu­diów magi­ster­skich i licen­cjac­kich. W roku aka­de­mic­kim 2014/2015 na Uni­wer­sy­te­cie Ślą­skim uru­cho­mio­no odręb­ny kie­ru­nek – sztu­kę pisa­nia (stu­dia pierw­sze­go stop­nia). Dwa lata póź­niej stu­dia pisar­skie poja­wi­ły się w ofer­cie Uni­wer­sy­te­tu Szcze­ciń­skie­go (stu­dia dru­gie­go stop­nia, co cie­ka­we są to stu­dia reali­zo­wa­ne w for­mu­le popo­łu­dnio­wej). Nie­wie­le póź­niej swo­ją sztu­kę pisa­nia (stu­dia dru­gie­go stop­nia) uru­cho­mił Uni­wer­sy­tet Ada­ma Mic­kie­wi­cza w Pozna­niu (2020/2021). W kolej­nym roku tego rodza­ju stu­dia zaini­cjo­wał Uni­wer­sy­tet War­szaw­ski (stu­dia licen­cjac­kie), zaś w 2022/2023 w śla­dy wspo­mnia­nych powy­żej ośrod­ków poszedł Uni­wer­sy­tet Jagiel­loń­ski, infor­mu­jąc o uru­cho­mie­niu nowe­go kie­run­ku stu­diów – twór­cze­go pisa­nia (stu­dia dru­gie­go stop­nia). Nawet ta nie­peł­na lista jasno wska­zu­je, że mamy do czy­nie­nia z dyna­micz­nym roz­wo­jem stu­diów z zakre­su kre­atyw­ne­go pisa­nia, któ­re w cią­gu ostat­nich lat sta­ły się peł­no­praw­nym i popu­lar­nym kie­run­kiem kształ­ce­nia. Wyda­je się, że wła­śnie w tę stro­nę – łącząc kom­pe­ten­cje z zakre­su lite­ra­tu­ro­znaw­stwa, języ­ko­znaw­stwa, ale też i przede wszyst­kim prak­ty­ki twór­czej oraz wie­dzy z zakre­su kre­atyw­no­ści – będą się w przy­szło­ści roz­wi­jać wydzia­ły filo­lo­gii i stu­dia nad lite­ra­tu­rą.

„Nikt nie chce czy­tać, wszy­scy chcą pisać” – moż­na by zgryź­li­wie powie­dzieć, gdy­by nie fakt, że zło­śli­wość nie­wie­le tutaj wyja­śnia. Rzecz w tym, że nie nale­ży myśleć o sztu­ce pisa­nia jako kie­run­ku kon­ku­ren­cyj­nym wobec tra­dy­cyj­ne­go lite­ra­tu­ro­znaw­stwa. O ile prze­ciw­sta­wie­nie filo­lo­ga (jako miło­śni­ka czy­ta­nia) i gra­fo­ma­na (jako miło­śni­ka pisa­nia) ufun­do­wa­ne jest na anty­no­mii (zło­śli­wej), o tyle czy­ta­nie i pisa­nie nie są w koń­cu czymś opo­zy­cyj­nym, lecz kom­ple­men­tar­nym. Nawet pobież­na ana­li­za pro­gra­mów stu­diów z zakre­su kre­atyw­ne­go pisa­nia jasno poka­zu­je, że oprócz róż­no­ra­kich zajęć warsz­ta­to­wych każ­dy z nich zawie­ra pokaź­ną daw­kę modu­łów z histo­rii, teo­rii i socjo­lo­gii lite­ra­tu­ry. Odmien­nie usy­tu­owa­ne akcen­ty nie zmie­nia­ją pod­sta­wo­we­go fak­tu – w jed­nym i dru­gim wypad­ku staw­ką jest wie­dza o lite­ra­tu­rze, acz zasad­ni­czo zmie­nił się spo­sób trans­fe­ru tej wie­dzy, co wyda­je się iść w parze z ocze­ki­wa­niem obec­nych stu­den­tów oraz ich przy­zwy­cza­je­nia­mi odbior­czy­mi. Mniej istot­ny jest wymiar ency­klo­pe­dycz­ny wie­dzy, waż­niej­szy per­for­ma­tyw­ny, eks­pe­ry­men­tal­ny, cza­sa­mi ludycz­ny, co nie zmie­nia fak­tu, że nie­rzad­ko tego rodza­ju stu­dia wybie­ra­ją oso­by auten­tycz­nie zafa­scy­no­wa­ne lite­ra­tu­rą, świet­nie oczy­ta­ne, kre­atyw­ne, któ­re jed­nak­że z róż­nych przy­czyn nigdy nie wybra­ły­by jed­nak kla­sycz­nej filo­lo­gii.

Czyż­bym nie zda­wał sobie spra­wy, jak trud­na jest dziś pisar­ska pro­fe­sja i z jaki­mi pro­ble­ma­mi bory­ka­ją się ci, któ­rzy pró­bu­ją pisar­skie­go fachu? Tak oczy­wi­ście nie jest. Rzecz w tym, że – para­dok­sal­nie – pró­bu­ję na ten aspekt spoj­rzeć z nie­co szer­szej per­spek­ty­wy. Jedy­ną mia­rą suk­ce­su stu­dio­wa­nie sztu­ki pisa­nia nie musi być w koń­cu wca­le pisarz odno­szą­cy suk­ce­sy. Myśląc w ten spo­sób, zapo­mi­na­my, że pismo jako medium ma wie­le zasto­so­wań i użyć. W tym kon­tek­ście absol­went sztu­ki pisa­nia nie­ko­niecz­nie musi być defi­nio­wa­ny jedy­nie przez swo­ją obec­ność na ryn­ku książ­ki. O wie­le bar­dziej sen­sow­ne jest patrze­nia na nie­go przez pry­zmat pisma i nar­ra­cji jako mate­rii i narzę­dzi klu­czo­wych dla lite­ra­tu­ry, ale też wie­lu innych dzie­dzin – pręż­nie roz­wi­ja­ją­ce­go się seg­men­tu gier, ryn­ku sce­na­riu­szy, mar­ke­tin­gu nar­ra­cyj­ne­go, dzien­ni­kar­stwa, rekla­my, etc., etc. Widział­bym zatem absol­wen­tów tych­że kie­run­ków zarów­no jako samo­dziel­nych twór­ców lite­ra­tu­ry, ale też jako aktyw­nych gra­czy w prze­strze­ni prze­my­słu kre­atyw­ne­go. W tym miej­scu moż­na by zatem zacząć pro­jek­to­wać inter­dy­scy­pli­nar­ne jed­nost­ki, w któ­rych stu­den­ci z jed­nej stro­ny naby­wa­ją pod­staw z zakre­su nauk ści­słych i infor­ma­ty­ki (pro­gra­mi­ści), nato­miast z dru­giej umie­jęt­no­ści z zakre­su sztu­ki pro­jek­to­wa­nia (gra­fi­cy) i budo­wa­nia immer­syj­nych opo­wie­ści (nauka o lite­ra­tu­rze) mogą­cych final­nie nie tyl­ko kre­ować tek­sto­we świa­ty, ale rów­nież zmie­niać ten rze­czy­wi­sty (socjo­lo­gia, poli­to­lo­gia).

Na koniec – ale też dys­kurs futu­ro­lo­gicz­ny jest kom­po­nen­tem każ­dej uto­pii – pozwól­my sobie na odro­bi­nę naiw­no­ści. Mar­cin Napiór­kow­ski swą książ­kę Napra­wić przy­szłość otwie­ra taką oto kon­sta­ta­cją: „Zanim przy­szłość sta­nie się fak­tem, jest opo­wie­ścią. Ści­ślej – wie­lo­ma rywa­li­zu­ją­cy­mi opo­wie­ścia­mi o moż­li­wych przy­szło­ściach. Te opo­wie­ści dzie­lą nas i łączą, kie­ru­ją naszy­mi poczy­na­nia­mi i nada­ją im sens. (…) Dla­te­go tak bar­dzo potrze­bu­je­my mądrych opo­wie­ści o jutrze”[12]. Ten nar­ra­cyj­ny skład­nik przy­szło­ści jest o tyle waż­ny, gdyż – jak pod­po­wia­da z kolei Yuwal Noah Har­ra­ri – „Homo sapiens to gatu­nek baja­rzy, któ­rzy myślą raczej za pomo­cą nar­ra­cji niż liczb i wykre­sów, któ­rzy wie­rzą, że sam wszech­świat funk­cjo­nu­je jak opowieść”[13]. Sko­ro tak jest, to nie pozo­sta­je nic inne­go, jak marzyć o świet­nie wykształ­co­nych twór­cach lite­ra­tu­ry, któ­rzy, orien­tu­jąc się zna­ko­mi­cie w naj­now­szych kon­cep­cjach z zakre­su nauk huma­ni­stycz­nych, będą trans­for­mo­wać je i prze­kła­dać na mądre powie­ści o naszym jutrze i dzi­siaj.


Przy­pi­sy:
[1] M.P. Mar­kow­ski: Pol­ska, roz­kosz, uni­wer­sy­tet. Kra­ków 2021.
[2] Patrz np. T. Sła­wek: Anty­go­na w świe­cie kor­po­ra­cji. Kato­wi­ce 2002, M. Kwiek: Uni­wer­sy­tet w dobie prze­mian. War­sza­wa 2015; L. Waters: Zmierzch wie­dzy. Prze­mia­ny uni­wer­sy­te­tu a rynek publi­ka­cji nauko­wych. Przeł. T. Bil­czew­ski. Kra­ków 2009; A. Blo­om: Umysł zamknię­ty. Przeł. T. Bie­roń. Poznań 2012; K. Jaspers: Idea uni­wer­sy­te­tu. Przekł. W. Kunic­ki, War­sza­wa 2021; B. Readings: Uni­wer­sy­tet w ruinie. Przeł. S. Stec­ko. War­sza­wa 2017. Tę listę moż­na by bez tru­du roz­bu­do­wać.
[3] B. Sta­siń­ska: Bez wyobraź­ni. Co dalej z lite­ra­tu­rą pol­ską? Tekst dostęp­ny na stro­nie: https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/bez-wyobrazni-co-dalej-z-literatura-polska/
[4] Tam­że.
[5] Moż­na to oczy­wi­ście potrak­to­wać jako zale­tę, acz pro­blem w tym, że ci nie zawsze chcą brać pod uwa­gę spe­cy­fi­kę danej dys­cy­pli­ny. Przy­kład pierw­szy z brze­gu: jeden z moich dok­to­ran­tów otrzy­mał ostat­nio bar­dzo wyso­ką oce­nę swe­go wnio­sku gran­to­we­go. Jedy­ny zarzut ze stro­ny recen­zen­tów doty­czył mało uni­wer­sal­ne­go dobo­ru tek­stów, bo te repre­zen­to­wa­ły głów­nie lite­ra­tu­rę pol­ską. Halo?! Facet jest polo­ni­stą, dok­to­rat pisze na pol­skiej uczel­ni, mate­ria­łem badaw­czym jest lite­ra­tu­ra pol­ska, jego pro­mo­to­rem jest pol­ski lite­ra­tu­ro­znaw­ca! Przy­kład z brze­gu dru­gi: świet­na pra­ca Bar­ba­ra Englen­der poświę­co­na rela­cjom foto­gra­fii i naj­now­szej poezji mia­ła ogra­ni­czo­ną szan­sę zaist­nie­nia w rodzi­mej kry­ty­ce, bo jej autor­ka zde­cy­do­wa­ła się – wymóg gran­tu, jaki otrzy­ma­ła – na publi­ka­cję obco­ję­zycz­ną (Pho­to-Gra­phe­mi­ca­li­ty.Pho­to­gra­phy and Poetry at the Turn of the 21 Cen­tu­ry, Ber­lin 2022). Oczy­wi­ście, moż­na tę pra­cę kupić na Ama­zo­nie i prze­czy­tać po angiel­sku. W sumie żaden pro­blem. Tyl­ko czy napraw­dę trze­ba czy­tać pra­cę pol­skie­go bada­cza poświę­co­ną pol­skiej poezji w języ­ku obcym?
[6] J. Taba­szew­ska: Huma­ni­sty­ka słu­żeb­na. Nego­cjo­wa­nie pola i budo­wa­nie auto­no­mii w dobie kry­zy­su. War­sza­wa 2022, s. 24.
[7] P. Cza­pliń­ski: Wszech­stron­na osob­ność. „Tek­sty Dru­gie”, nr 1/2023, s. 13.
[8] Ska­lę zmian naj­le­piej poka­zu­je szkic P. Cza­pliń­skie­go: Toż­sa­mość, auto­no­mia, soli­dar­ność. Kil­ka uwag o polo­ni­sty­ce XXI wie­ku. „Tek­sty Dru­gie”, nr 3/2023.
[9] Jak pisze Mar­kow­ski ogól­na suma kre­dy­tów ame­ry­kań­skich stu­den­tów w 2018 roku wynio­sła – uwa­ga, uwa­ga – try­lion sześć­set miliar­dów dola­rów. Zob. M.P. Mar­kow­ski: Pol­ska, roz­kosz, uni­wer­sy­tet…, s. 364.
[10] Zob. https://connect.chronicle.com/rs/931-EKA-218/images/ChronicleReview_Endgame.pdf
[11] K. Woj­now­ski: Poży­tecz­ne kata­stro­fy. Kra­ków 2016.
[12] M. Napiór­kow­ski: Napra­wić przy­szłość. Dla­cze­go potrze­bu­je­my lep­szych opo­wie­ści, żeby ura­to­wać świat. Kra­ków 2023.
[13] Y.N. Hara­ri: 21 lek­cji na XXI wiek. Przeł. M. Roma­nek, Kra­ków 2018, s. 343. W innym miej­scu tej­że książ­ki Hara­ri doda­je: „Ludzie rzą­dzą świa­tem, ponie­waż potra­fią lepiej niż jakie­kol­wiek inne zwie­rzę współ­pra­co­wać, a potra­fią tak dobrze współ­pra­co­wać, ponie­waż wie­rzą w fik­cje. Dla­te­go poeci, mala­rze i dra­ma­to­pi­sa­rze są przy­naj­mniej rów­nie waż­ni jak żoł­nie­rze i inży­nie­ro­wie”. Tam­że, s. 315.

O AUTORZE

Grzegorz Olszański

Urodzony w 1973 roku. Poeta i krytyk literacki. Współtwórca grupy poetyckiej Na Dziko. W 1999 roku wydał tom poezji Tamagotchi w pustym mieszkaniu, za który otrzymał Nagrodę im. Kazimiery Iłłakowiczówny. W 2002 roku został stypendystą „Polityki”. W 2006 roku wydał książkę o poezji Ewy Lipskiej Śmierć udomowiona. W 2014 roku został nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius za tom Starzy nieznajomi. Jest krytykiem muzycznym w kwartalniku „Opcje”. W 2022 roku został jurorem Poznańskiej Nagrody Literackiej.