debaty / ankiety i podsumowania

Coś nowego w poezji zastępuje bieganie po mieszkaniu

Aleksander Trojanowski

Głos Aleksandra Trojanowskiego w debacie „Nowe języki poezji”.

strona debaty

Nowe języki poezji

1.

Ponie­waż nie potra­fię ina­czej niż o sobie, zacznę cudze­sa­mi, któ­re, na dobrą spra­wę, wyczer­pu­ją temat:

nie ma się co stro­fo­wać wystar­czy zazna­czyć
że Pusz­kin w takich chwi­lach bie­gał po miesz­ka­niu

nie ma się co stro­fo­wać wystar­czy zazna­czyć
że samo­cho­dzik bug­gy potrą­cił O’Harę

nie ma się co stro­fo­wać wystar­czy się zgo­dzić
że język pol­skiej poezji jest w cią­głym ruchu

Wiersz „Zanim” pocho­dzi oczy­wi­ście z Club­bin­gu Kami­la Bre­wiń­skie­go, książ­ki, któ­ra jest z mojej per­spek­ty­wy nie­zwy­kle waż­nym gło­sem, ale w nie­co innej deba­cie. Doty­czy ona ruchów języ­ka poezji.

Ruch bar­dzo łatwo pomy­lić z nowo­ścią, a to dla­te­go, że o ile nowość w ogó­le się w poezji poja­wia, to wła­śnie pod posta­cią ruchu. Da się więc, jak sądzę, mylić jed­no z dru­gim, nie odbie­ga­jąc zanad­to od tema­tu. O ile zaś nowo­ścią przej­mo­wać się spe­cjal­nie nie trze­ba, bo i tak się sta­rze­je, o tyle dys­ku­sja o ruchu w poezji powin­na być, tak mi się przy­naj­mniej wyda­je, brud­no­pi­sem każ­dej nowej książ­ki poetyc­kiej.

Punkt wyj­ścia, któ­ry poży­czam od Kami­la Bre­wiń­skie­go, jest zatem pro­sty. Jeśli szu­kać nowe­go, to w tym, co się poru­sza, nie w tym, co stro­fu­je. Co wię­cej, oba­wiam się, że nie­dłu­go wszy­scy coraz czę­ściej będzie­my prze­ży­wać chwi­le, któ­re zmu­sza­ją do tego, by bie­gać po miesz­ka­niu (a nie jest to nic przy­jem­ne­go). Nie­ustan­ny ruch jest jedy­nym, na co w takiej sytu­acji język poezji może nam pozwo­lić. Powie­dział­bym nawet, że jest jedy­nym, co w takiej sytu­acji powi­nien robić. To jest dla mnie kwe­stia nowych języ­ków poezji: co w tej nowej poezji twar­do trzy­ma się w stro­fie, a co się poru­sza, naj­le­piej – nie­ustan­nie.

2.

Stro­fo­wa­nie, opa­ko­wa­ne w her­me­tycz­nie zamknię­te, odpo­wie­trzo­ne sche­ma­ty komu­ni­ka­cyj­ne, jest moją ścież­ką lat 20. Są z nami sta­re języ­ki nie­na­wi­ści i agre­sji. Jest z nami prze­moc. Są z nami śli­ski cynizm, hipo­kry­zja i sier­mięż­na pro­pa­gan­da. Jest z nami język pogar­dy idą­cy pod rękę z faszy­zmem, któ­ry, jak wia­do­mo, nie ist­nie­je, choć zaska­ku­ją­co łatwo pomy­lić go z ultra­na­cjo­na­li­zmem, przed­wo­jen­nym naro­do­wym rady­ka­li­zmem lub błę­da­mi mło­do­ści. Gdzieś na dale­kich pery­fe­riach są wresz­cie nasze stro­fo­wan­ki o Insty­tut Lite­ra­tu­ry i jego smut­ne przy­bu­dów­ki.

Piszę o tym, bo nie ma moim zda­niem roz­mo­wy o nowych języ­kach poezji bez roz­mo­wy o języ­kach naszej komu­ni­ka­cji. Nie wyobra­żam sobie czy­ta­nia wier­sza bez wysta­wia­nia go na tok­sycz­ne dzia­ła­nie śro­do­wi­ska i przy­glą­da­nie się, jak zare­agu­je. Dla mnie dzi­siaj cią­gły ruch języ­ka poezji to kre­cia robo­ta w zaśnie­dzia­łych stro­fach. Coś nowe­go w poezji – coś, cze­mu uda­je się wciąż ruszać – zastę­pu­je mi na co dzień bie­ga­nie po miesz­ka­niu.

3.

A teraz będzie arbi­tral­nie uło­żo­na, krót­ka lista kon­kre­tów. Nie wie­dzia­łem, jak to pona­zy­wać, więc nazwa­łem to tak:

Po pierw­sze: nie­kom­pa­ty­bil­ność. Poży­czy­łem z debiu­tanc­kiej książ­ki Fili­pa Matwiej­czu­ka, Róża­glon. Jakub Skur­tys opi­sał już (https://stonerpolski.pl/faza-biezaca-od-teraz-moj-dom-jest-jebanym-traphousem/ ) w Sto­ne­rze Pol­skim, jak Matwiej­czuk roz­gry­wa tę nie­kom­pa­ty­bil­ność na wie­lu pozio­mach: „ja”, dys­kur­su, sys­te­mu spo­łecz­ne­go itd., więc ja już nie będę. Mnie zaha­czy­ła przede wszyst­kim nie­kom­pa­ty­bil­ność jako siła napę­do­wa wier­sza; meto­da tłu­ma­cze­nia jed­ne­go języ­ka na inny tak, żeby zasa­dą prze­kła­du uczy­nić błąd. Ja z tego błę­du, a może lepiej nie­do­pa­so­wa­nia, korzy­stam zwrot­nie jako czy­tel­nik.

Opi­sać spo­sób czy­ta­nia, w któ­rym czy­tel­nik jest nie­kom­pa­ty­bil­ny z wier­szem, to spra­wa pro­sta, ponie­waż cho­dzi o tryb lek­tu­ry, w któ­rym wiersz poda­je rękę po to, żeby pod­sta­wić nogę. Co pro­wa­dzi mnie do inne­go wąt­ku tej deba­ty, a mia­no­wi­cie kano­nu oraz jego mistrzów. Ten rodzaj ocze­ki­wa­nej nie­kom­pa­ty­bil­no­ści zawsze wią­zał się dla mnie z poezją Ada­ma Wie­de­man­na.

Po dru­gie: opór. Czy jest to coś cał­ko­wi­cie inne­go, tego nie wiem, otwie­ra nato­miast wątek prze­kła­dów, ponie­waż chcę przy­wo­łać Pete­ra Giz­zie­go. Opo­ro­wa­nie wier­sza wysta­wio­ne­go celo­wo na dzia­ła­nie toczą­ce­go komu­ni­ka­cję stro­fo­wa­nia. Kac­per Bart­czak pisze w posło­wiu do książ­ki (Pie­śni pro­go­we, tłum. Kac­per Bart­czak, WBPi­CAK, Poznań 2020, s. 87) ina­czej – że psy­chi­ka czło­wie­ka, ten „natu­ral­ny habi­tat poezji”, wysta­wio­na zosta­ła na „dzia­ła­ją­ce we współ­cze­snym świe­cie siły ście­ra­ją­ce, któ­rych gwał­tow­ność i dyna­mi­ka są [jej] głę­bo­ko wro­gie”. Na ile to kom­pa­ty­bil­ne, trud­no mi powie­dzieć, nato­miast to sła­be napię­cie powierzch­nio­we jako spo­sób umiesz­cza­nia wier­sza w kon­tek­ście zna­la­złem u Giz­zie­go i od tam­te­go cza­su z powo­dze­niem sto­su­ję z inny­mi.

Po trze­cie: dziw­ność. Testo­wa­nie wyobraź­ni. Znaj­du­ję ją u Patry­ka Kosen­dy, znaj­du­ję u Fili­pa Matwiej­czu­ka. Ma to zapew­ne swo­je roz­licz­ne funk­cje, o któ­rych nie mnie mówić, w czy­ta­niu ma dla mnie jed­nak podob­ną rolę, jak nie­kom­pa­ty­bil­ność.

Po czwar­te: mini­ma­lizm. Nic o mini­ma­li­zmie. Zosta­wię tyl­ko książ­kę: Joan­na Bociąg, Boję się o ostat­nią kobie­tę. Wra­ca­jąc do kano­nu, powtó­rzę, bo już wcze­śniej padło w deba­cie: Grze­gorz Wró­blew­ski.