Czy zaistniał przełom 1989 w literaturze?
Joanna Orska
Głos Joanny Orskiej w debacie "Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po 'przełomie'".
strona debaty
Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po „przełomie”Czy zaistniał przełom 1989 w literaturze? Raz już odnosiłam się szeroko do tej kwestii w Lirycznych narracjach, traktując sprawę przede wszystkim jako istotną z punktu widzenia dyskusji krytycznoliterackich, fundujących w dalszej perspektywie pewną ogólną wizję historii literatury. Zamiast po raz kolejny odpowiadać na tak postawione pytanie, warto może odnieść się do sprawy przełomu z bardziej zewnętrznej perspektywy. Przełomy w literaturze oczywiście nie istnieją w sensie dosłownym. Nie istnieją jednak nie na takiej zasadzie, jak w książce Piotra Kępińskiego Bez stempla, w której autor pisze po prostu, że pokolenia „brulionu” nie było, usiłując wykreować jakąś poza-instytucjonalną przestrzeń dyskusji o literaturze w sposób automatyczny, wyłącznie poprzez gest manifestacyjnego odcięcia się.
Przełomy to sztuczne cezury, jakie wprowadzamy w naturalną, powolną ewolucję różnego typu literackich języków. Zazwyczaj przy tym robimy to z przyczyn politycznych – albo ulegając dyskursom konstruowanym przez władzę, albo się do tych konstrukcji z konieczności odnosząc. W tym miejscu warto może przypomnieć fragment listu Jerzego Urbana do Stanisława Kani, jaki został u progu ostatniego przełomu przedrukowany w „brulionie”: „W przeszłości, w 1956 i na przełomie 1970/1971 roku, okresy społecznego wzburzenia udawało się zakończyć w ten sposób, że istniała data, miesiąc – symbol, zespół zdarzeń oznaczający dla społeczeństwa, że jeden etap się skończył, a drugi nastał. I społeczeństwo uznawało, że pożądana przezeń zmiana w zasadzie dokonała się, po czym następowało stopniowe uspokojenie… Istotą przełomu byłoby oczywiście powołanie koalicyjnego rządu, opartego np. o umowę koalicyjną… co rozwiąże stojący przed nami problem wyborów. …w jednym czasie trzeba zgromadzić wiele różnych politycznych wydarzeń. Może nowa konstytucja? Rozwiązanie Sejmu? Może konieczne będą głośne procesy niektórych członków dawnych władz. Sądzę, że wiele tego rzędu zdarzeń trzeba skumulować w czasie, żeby stworzyć sytuację, że oto dokonuje się upragniony, wielki przełom” („Kultura” 89/6; cyt. za „brulion” 1989/11–12).
Oczywiście pamiętać należy, że jakkolwiek być może we wszystkich wymienionych przez Urbana historycznych chwilach mieliśmy do czynienia z przełomami raczej zaaranżowanymi niż oddolnymi, wywoływały one w przestrzeni społecznej ciąg zjawisk, których nie można było w pełni kontrolować. Warto jednak zadać sobie przy okazji cytowanego listu pytanie, czemu w szerokiej przestrzeni publicznej służą wewnątrzliterackie spory o zaistnienie przełomu, cezury wewnątrzliterackiej. Okaże się wówczas być może, że często to, co wydaje się dyskursywnie rewolucyjne i wywrotowe, w rzeczywistości podżyrowuje pewne fakty kulturowej polityki. W tej właśnie przestrzeni stwierdzamy więc razem, że przełom był. Potwierdzili to przecież swoimi autorytetami intelektualiści – tak na przykład niezależni, jak Maria Janion.
Nie chodzi tu o to, że próbuję podważyć istnienie cezury politycznej czy historycznej 1989; to byłoby oczywiście bez sensu. Idzie mi raczej o to, że podstawową tezą środowiska „brulionu” była teza o niezależności języka literatury od administracyjnych machinacji, nawet jeśli w szerokiej skali przekładają się one na społeczne dobro. Przesłanką tej tezy pozostawał fakt, że literatura, krytyka literacka robiona pod aktualnie rządzącą administrację albo przeciw niej pozostaje albo niezwykle słaba, ze względu na uproszczony światoobraz, albo bardzo homogeniczna, ze względu na ideową wyrazistość konieczną w geście oporu przeciw obowiązującym administracyjnym ustaleniom. Taką właśnie homogenicznością wyróżnia się w dużym stopniu XX-wieczny kanon polskiej liryki, budowany przez nazwiska Herberta, Miłosza czy – teraz – Zagajewskiego. Rewolucja „brulionowa”, upominając się przede wszystkim o niezależne miejsce dla literatury, które oznaczało także niezależne, poza-administracyjne miejsce funkcjonowania myśli obywatelskiej w ramach publicznej dyskusji o społeczeństwie – pozostawała rewolucją o cechach politycznych, rewolucją zaangażowaną, będąc równocześnie pierwszym tak silnym od czasów Dwudziestolecia międzywojennego głosem w sprawie autonomiczności dla literatury, autonomiczności dla wiersza. Głosem w sprawie estetyki, która, pozostając sferą niezależną, umożliwia umieszczenie w przestrzeni dyskursu społecznego perspektywy absolutnie jednostkowej – czego zazwyczaj języki administracyjne nie dopuszczają.
Z perspektywy literatury „o długim oddechu” rewolucja ta rozpoczęła się zaś nie w 89 roku, który sam przez się stanowi cezurę polityczną, a w latach 70., w kręgu tłumaczy powiązanych z „Literaturą na Świecie”. Chodzi mi tu przede wszystkim o osoby Piotra Sommera i Tadeusza Komendanta. Być może historię liryki początku lat 90. napisała przy tym nie Cisza Zadury – świetny poemat o Stanie Wojennym, który jednak w przestrzeni publicznej nie funkcjonował, ale wydany w 1986 roku Czynnik liryczny Sommera, dzięki któremu wyrazisty zaczyna być taki sposób „obywatelskiego” myślenia o literaturze, w którym i dzięki któremu pozostaje ona przede wszystkim sferą społecznej krytyki – subwersyjnej i jednostkowej wolności. Niewątpliwie – do powolnego konstytuowania się tak pomyślanego modelu poetyckości przyczyniły się wydawane wówczas, w latach 80., tomy Mirona Białoszewskiego, Krystyny Miłobędzkiej czy właśnie wspomnianego Bohdana Zadury (chodzi o Zejście na ląd i Starych znajomych). To styl myślenia, który nazwałabym awangardowym, chociaż w polskiej literaturze fundują go języki w dużej mierze importowane dzięki tłumaczeniom; języki, jakie w Europie Zachodniej stanowią po prostu dawny i trwały element modernistycznej liryki. Języki te odprowadzają nas bezpośrednio do różnorakich, pluralistycznie pomyślanych tradycji Dwudziestolecia międzywojennego.
Żyjemy w kraju, w którym przynajmniej przez około czterdzieści lat (od lat 50.–60.) to, co awangardowe – co eksponuje formalną sferę wyrazu, co kładzie nacisk na estetyczne aspekty języka, na inwencyjność poezji, nie zaś na jej ściśle ideową czy polityczną siłę – było jednocześnie uznawane za lewicowe… a więc p o l i t y c z n i e o p o r t u n i s t y c z n e. Taka tradycja recepcji awangardy przylgnęła do niej zapewne od czasów Przybosia. Być może musiało tak być w naszej geopolitycznej części świata. Jednak pamiętać warto, że mocne poetyckie dyskursy, których twórcy we własnym pojęciu dokładają się do kreowania wyrazistej, „naszej” przestrzeni politycznej, nie stanowią języków, w związku z którymi możemy marzyć o myślowej czy intelektualnej niezależności. Fundują one tylko nowe układy podporządkowania dla bezwolnych społecznych podmiotów. Rewolucja „brulionowa” była słaba, bo była obywatelska, pluralistyczna i anarchistyczna zarazem. Ustanowiła na następne lata pewną formułę oporu, której zaplecze stanowi ożywiona tu dawna teza o autonomiczności literatury – jako języka dziwnego, języka krytycznego: prywatnego i publicznego jednocześnie. Rewolucja „brulionowa” była więc – moim zdaniem – piękna w każdym sensie tego słowa. Jeżeli upadła, to ze względu na dyskusje krytyczne odbywające się w warunkach politycznych uproszczeń; dyskusje, w których na łamach gazet ustanawiano odpowiedzi na proste, zadawane intelektualistom przez polityków pytania.
O AUTORZE
Joanna Orska
Urodzona w 1973 roku. Krytyk i historyk literatury. Recenzje i artykuły publikuje w "Odrze", "Nowych Książkach", "Studium". Autorka książek: Przełom awangardowy w dwudziestowiecznym modernizmie w Polsce, Liryczne narracje. Nowe tendencje w poezji polskiej 1989-2006, Republika poetów. Poetyckość i polityczność w krytycznej praktyce, Performatywy. Składnia/retoryka, gatunki i programy poetyckiego konstruktywizmu oraz wspólnie z Andrzejem Sosnowskim antologii Awangarda jest rewolucyjna albo nie ma jej wcale. Jest pracownikiem naukowym w Instytucie Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Mieszka we Wrocławiu.