debaty / ankiety i podsumowania

Damy wam tam, gdzie was nie ma

Dawid Mateusz

Głos Dawida Mateusza w debacie „Nowe języki poezji”.

strona debaty

Nowe języki poezji

Nie musi­my się wsty­dzić zacho­du
Prin­ce zmarł­by tu w osiem­dzie­sią­tym z gło­du
A gdy­by Bowie był nasz
I tak samo zna­ko­mi­ty
I nagrał­by Spa­ce Oddi­ty
Sprze­dał­by trzy pły­ty
Legen­dar­ny Afro­jax, „Śpie­wać fla­men­co”

zig-a-zig-ah
Spi­ce Girls, „Wan­na­be”

Pyta­nie o to, czy wezmę udział w tej­że dys­ku­sji, Artur Bursz­ta zada­wał mi chy­ba jakieś dzie­sięć razy na prze­strze­ni ostat­nich mie­się­cy. W odpo­wie­dzi na zmia­nę potwier­dza­łem udział i go odma­wia­łem. W tzw. mię­dzy­cza­sie roz­ma­wia­łem z poeta­mi i poet­ka­mi, któ­rych twór­czość mia­ła być tutaj przed­mio­tem. Pyta­łem, czy sami mają ocho­tę się wypo­wie­dzieć, a w odpo­wie­dzi sły­sza­łem mniej wię­cej: to zro­bi­ło się nudne/przestało nas dotyczyć/szkoda cza­su i nerwów/nie da się tego czy­tać. I ja się zupeł­nie nie dzi­wię.

Nie dzi­wię się też niko­mu, że nie chce się nara­żać głów­nym roz­gry­wa­ją­cym w polu (juro­rom nagród, pań­stwu pro­fe­sor­stwu, waż­niej­szym kry­ty­kom poezji). Sam jed­nak za dużo już widzia­łem, za dobrze znam to pole i zasa­dy nim rzą­dzą­ce, żeby trak­to­wać je śmier­tel­nie poważ­nie. Nie­ste­ty dosyć trans­pa­rent­nie widzę, co kry­je się za tą grą, kto tu do cze­go aspi­ru­je, kto za kim stoi i dla­cze­go, kto komu zre­cen­zu­je pozy­tyw­nie lub nega­tyw­nie książ­kę, ale rów­nież, z dru­giej stro­ny, kto usil­nie pra­cu­je towa­rzy­sko na nomi­na­cje do nagród, a tak­że kto usta­wia się w kolej­ce do gre­miów juror­skich. Postu­lat Moni­ki Glo­so­witz (a rów­nież Dawi­da Kuja­wy) o trans­pa­rent­ność pozy­cji i wska­za­nie miej­sca, z któ­re­go się mówi (dla mnie rów­nie słusz­ny, co nie­re­al­ny), poprzez jego odrzu­ce­nie, momen­ta­mi wręcz aler­gicz­ną reak­cję, zre­ali­zo­wał się mojej opi­nii w swo­isty, wła­ści­wy dla śro­do­wi­ska aka­de­mic­ko-insty­tu­cjo­nal­ne­go spo­sób.

Obie­ca­łem sobie jed­nak, że nie będę dla niko­go zło­śli­wy: kto chce cemen­to­wać sta­tus quo w oko­pach, niech sobie cemen­tu­je, sta­ła ary­wi­stów w każ­dym śro­do­wi­sku jest nie­przy­pad­ko­wo „sta­łą”, a bes­ser­wis­ser­stwa prze­cież nie wyple­nię. Nic mi do tego. Nie doga­da­my się i to jest jasne, dla­te­go nie­zo­bo­wią­zu­ją­co dorzu­cam od sie­bie w prze­strzeń kil­ka zdań, w któ­rych posta­ram się jed­nak odpo­wie­dzieć na naj­waż­niej­sze pyta­nia doty­czą­ce nowych języ­ków poezji.

Od kil­ku lat mam przy­jem­ność nie­ja­ko towa­rzy­szyć poetom i poet­kom przed debiu­tem książ­ko­wym, zarów­no jako pro­wa­dzą­cy pra­cow­nię Poło­wu, jak i elek­tron krą­żą­cy w prze­strze­ni mię­dzy­ludz­kiej, któ­rą nazwa­no Kra­kow­ską Szko­łą Poezji im. Alek­san­dra Fre­dry. W tym cza­sie dane mi było obser­wo­wać z mniej­sze­go lub więk­sze­go dystan­su roz­wój poetyc­ki kil­kor­ga odważ­nych chło­pa­ków i dziew­czyn, któ­rzy napraw­dę nie wie­dzą, na co się piszą. W nie­któ­rych przy­pad­kach mia­łem przy­jem­ność popro­wa­dzić pierw­sze lub jed­ne z pierw­szych spo­tkań autor­skich, innym towa­rzy­szy­łem w Poło­wie, a w kil­ku przy­pad­kach reda­go­wa­łem debiu­tanc­kie książ­ki. Nie wymie­niam tego jako listy swo­ich zasług. Chciał­bym, żeby­ście Pań­stwo mie­li peł­ną trans­pa­rent­ność mojej pozy­cji i miej­sca, z któ­re­go się wypo­wia­dam. Przede wszyst­kim tego, że mówię nie­ja­ko „z wewnątrz”. Nie czu­ję się żad­nym aku­sze­rem, raczej cze­kam pod drzwia­mi szpi­ta­la na tele­fon z infor­ma­cją o wypi­sie. I tak cze­ka­łem na debiu­ty m.in. Niny Manel, Aga­ty Puwal­skiej, Anto­ni­ny Tosiek, Patry­ka Kosen­dy, Pau­li­ny Pidzik, Kaspra Pfe­ife­ra, Rad­ka Jur­cza­ka, Danie­la Made­ja, Mar­ci­na Pod­la­skie­go, Kata­rzy­ny Szwe­dy, Aga­ty Jabłoń­skiej, Prze­mka Sucha­nec­kie­go, Fili­pa Matwiej­czu­ka, Olka Tro­ja­now­skie­go, Marii Hal­ber, Kata­rzy­ny Szau­liń­skiej, Łuka­sza Gam­ro­ta czy nad­cho­dzą­ce­go debiu­tu Micha­ła Myt­ni­ka.

Z tego miej­sca prze­pra­szam zarów­no wymie­nio­nych, jak i tych nie­wy­mie­nio­nych. To zesta­wie­nie jest mi jed­nak potrzeb­ne, aby una­ocz­nić dwie kwe­stie: że są to poeci i poet­ki bar­dzo róż­nych dyk­cji i szkół oraz że przy­na­le­żą do co naj­mniej dwóch gene­ra­cji. War­te nad­mie­nie­nia jest rów­nież to, że wszy­scy debiu­to­wa­li w latach 2016–2021.

Tu gwo­li wyja­śnie­nia, bo w Sien­nej chy­ba nie wszy­scy zro­zu­mie­li: moje zain­te­re­so­wa­nie naj­now­szy­mi języ­ka­mi poezji pol­skiej jest zupeł­nie roz­bież­ne z moimi pry­wat­ny­mi zain­te­re­so­wa­nia­mi czy­tel­ni­czy­mi. W pew­nym momen­cie dys­ku­sji posłu­ży­łem się oczy­wi­stą pro­wo­ka­cją, mówiąc, że bar­dziej inte­re­su­ją mnie debiu­ty niż szó­sta czy siód­ma książ­ka poety X. Sam byłem pod wiel­kim wra­że­niem, jak ten bait zadzia­łał. Cie­szę się, że nie­któ­rzy mie­li zaję­cie na dru­gi lock­down, nato­miast to napraw­dę nie jest tak, że ja albo wyżej wymie­nie­ni nie czy­ta­ją ksią­żek poza swo­imi.

🙂

I wolę tym uśmie­chem zbyć część gło­sów dys­ku­sji, bo gdy­bym miał się bar­dziej anga­żo­wać, musiał­bym zwró­cić uwa­gę, że wie­lu i wie­le z nas zosta­ło zwy­czaj­nie obra­żo­nych. Zatem jesz­cze raz:

:).

I już. Moje zain­te­re­so­wa­nie nowy­mi języ­ka­mi poezji jest zain­te­re­so­wa­niem przy­szło­ścią tego wycin­ka rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry wspól­nie kształ­tu­je­my. Jest zain­te­re­so­wa­niem trzy­dzie­sto­pię­cio­lat­ka poko­le­niem młod­szym o deka­dę i wię­cej, zmie­nia­ją­cą się wraż­li­wo­ścią, spo­so­bem myśle­nia o rze­czy­wi­sto­ści, zain­te­re­so­wa­niem prze­su­nię­ciem punk­tu wyj­ścia i nowy­mi prio­ry­te­ta­mi. Jest rów­nież pró­bą zro­zu­mie­nia dyna­mi­ki rze­czy­wi­sto­ści i, zwy­czaj­nie, ludzi, któ­rzy choć metry­kal­nie ode mnie młod­si, są mi nie­jed­no­krot­nie bliż­si niż moja gene­ra­cja.

Kie­dy mówię o nowych języ­kach poezji, mam na myśli rok 2030 jako punkt orien­ta­cyj­ny, do któ­re­go będę się odno­sił. Tutaj wzo­rem Niny Manel (z któ­rą się zga­dzam w całej roz­cią­gło­ści) posta­ram się powró­żyć, może z fusów, odpo­wia­da­jąc na zajaw­kę Jaku­ba Skur­ty­sa. Bez wda­wa­nia się w zbęd­ne szcze­gó­ły chcia­łem rów­nież przy­kla­snąć roz­po­zna­niom Anto­ni­ny Tosiek i coś do tych dwu tek­stów (Niny i Anto­ni­ny) dopo­wie­dzieć, a być może zary­so­wać pew­ne tło dla nastę­pu­ją­cych (moim zda­niem) prze­mian. Oczy­wi­ście nie liczę na to, że kto­kol­wiek się tym tek­stem przej­mie, znam swo­je miej­sce, a sam będę bawił się dosko­na­le, kie­dy sobie ten tekst prze­czy­tam za, powiedz­my, dzie­sięć lat.

Zacznę nie­co sze­rzej, kil­ko­ro z ww. poetów i poetek (Gam­rot, Jabłoń­ska) pamię­ta jesz­cze dusz­ne lata 2005–2012 (mniej wię­cej), kie­dy dopie­ro zaczy­na­li­śmy w śro­do­wi­sku poetyc­kim poja­wiać się na pierw­szych festi­wa­lach i zlo­tach. Nie sądzę, by wie­lu z nas ten okres (a zwra­cam się przede wszyst­kim do swo­ich rów­no­lat­ków) wspo­mi­na­ło dobrze. Tym wszyst­kim pró­bom towa­rzy­szy­ło raczej poczu­cie bez­na­dziei i nie­moż­li­wo­ści prze­bi­cia szkla­ne­go sufi­tu, wiszą­ce­go nad nami zde­cy­do­wa­nie za dłu­go i za nisko, co owo­co­wa­ło wzmac­nia­niem uczu­cia klau­stro­fo­bii. Wszyst­ko było wte­dy bar­dzo na serio, poezja to nie były rur­ki z kre­mem (praw­da, Gam­rot?). Gdy roz­ma­wiam ze swo­imi rówie­śni­ka­mi o prze­mia­nach na tym tle, bar­dzo czę­sto spo­ty­kam się z uczu­ciem nie­do­wie­rza­nia i nie­co lek­ce­wa­żą­ce­go podej­ścia do młod­szej gene­ra­cji. Podej­ście to wyni­ka ze słusz­ne­go, moim zda­niem, prze­ko­na­nia, że „my mie­li­śmy trud­niej”, ale kaman, napraw­dę chcie­li­by­śmy, żeby te stra­ceń­cze lata wró­ci­ły? Żeby kolej­ne gene­ra­cje poetek i poetów były na wstę­pie trau­ma­ty­zo­wa­ne przez star­sze poko­le­nia? Ja bym tego niko­mu nie życzył.

Tutaj nale­ża­ło­by pod­kre­ślić jesz­cze jed­ną rzecz. Swo­ista pozy­tyw­na moda na „bycie poetą”, któ­ra zaczę­ła kieł­ko­wać kil­ka lat temu, nie była­by moż­li­wa bez zbu­do­wa­nia wcze­śniej odpo­wied­niej prze­strze­ni czy doko­na­nia rewi­zji postaw, ale jest przede wszyst­kim zasłu­gą poetek i kry­ty­ków uro­dzo­nych w latach dzie­więć­dzie­sią­tych. Nagle oka­za­ło się, że nie trze­ba ze sobą rywa­li­zo­wać na noże, że nie­ko­niecz­nie nagro­dy lite­rac­kie są naj­waż­niej­szą rze­czą na świe­cie (coraz mniej poważ­nie trak­to­wa­ną, na szczę­ście, wszak słu­żą tyl­ko wzmac­nia­niu pozy­cji juro­rów i powie­la­niu pato­lo­gicz­nych rela­cji wła­dzy) i że moż­na pod­jąć pró­by współ­two­rze­nia funk­cjo­nu­ją­cej na zdrow­szych zasa­dach prze­strze­ni mię­dzy­ludz­kiej w śro­do­wi­sku lite­rac­kim.

Ta prze­mia­na wią­że się z odwro­tem od aka­de­mic­kiej hie­rar­chii i chę­ci budo­wa­nia prze­strze­ni hory­zon­tal­nej. Ta „potrze­ba hory­zon­tal­no­ści” jest z kolei jed­nym z powo­dów (w mojej opi­nii) tego, co pisał Jakub Skur­tys o „mistrzow­skiej” roli m.in. Rober­ta Rybic­kie­go. Nie do koń­ca się zga­dzam z pozo­sta­ły­mi roz­po­zna­nia­mi (choć nie spo­sób odmó­wić prze­war­to­ścio­wań lek­tu­ro­wych na rzecz takich poetów, jak Janic­ki, Kacza­now­ski czy Wró­blew­ski). Nato­miast wyda­je mi się, że Ryba coraz czę­ściej jest wska­zy­wa­ny przez mło­dych poetów jako punkt odnie­sie­nia przede wszyst­kim ze wzglę­du na to, że nigdy roli mistrza tak napraw­dę nie przy­jął. Powin­ni­śmy wła­ści­wie poroz­ma­wiać o zmia­nach w poj­mo­wa­niu roli „mistrza”, któ­ry dla młod­szych był­by raczej towa­rzy­szem, star­szym kole­gą, kimś, od kogo moż­na się odbić, cze­goś nauczyć i iść w swo­ją stro­nę, a nie­ko­niecz­nie mieć do nie­go sto­su­nek czo­ło­bit­ny i powta­rzać w co dru­gim tek­ście, że liczą się tyl­ko „oha­ryzm” „ash­be­ryzm” czy inne „-izmy”.

Tutaj docho­dzi­my do kolej­nej kwe­stii. Maczu­ga tych dwóch nur­tów w poezji współ­cze­snej pozo­sta­wi­ła moc­ne śla­dy w posta­ci guzów na gło­wach kil­ku poko­leń. Cze­mu maczu­ga? Bo dosta­wa­li­śmy po gło­wie poję­cia­mi wykre­owa­ny­mi na potrze­by kon­kret­nych rocz­ni­ków i kon­kret­nych śro­do­wisk, wykre­owa­ny­mi po to, żeby usank­cjo­no­wać na naszym polet­ku pewien spo­sób myśle­nia o lite­ra­tu­rze, uczy­nić go domi­nu­ją­cym i wedle klu­cza budo­wać hie­rar­chie poetyc­kie, wspie­rać karie­ry „tych od nas” i zrzu­cać na mar­gi­nes pozo­sta­łych. „Maczu­ga” rów­nież dla­te­go, że do tej pory nie docze­ka­li­śmy się ŻADNEGO prze­tłu­ma­czo­ne­go w cało­ści tomu O’Hary, w przy­pad­ku Ashbery’ego mamy do czy­nie­nia z zale­d­wie Czte­re­ma poema­ta­mi wyda­ny­mi przez Biu­ro Lite­rac­kie, ale jeden, na doda­tek wca­le nie fla­go­wy dla poety tom to zde­cy­do­wa­nie za mało, żeby widzieć prze­kro­jo­wo dro­gę lite­rac­ką, któ­rą prze­szedł autor na prze­strze­ni kil­ku­dzie­się­ciu lat swo­ich poszu­ki­wań. Dla­cze­go nie docze­ka­li­śmy się wię­cej? Ano pew­nie dla­te­go, że gdy to już nastą­pi, to szyb­ko oka­że się, że ci dwaj poeci nie do koń­ca pasu­ją do ram nasze­go rodzi­me­go „oha­ry­zmu” i „ash­be­ry­zmu”, dla­te­go też dzi­siaj, 8 mar­ca 2021 roku, pro­po­nu­ję zmia­nę okre­śle­nia „ash­be­ryzm” na bar­dziej przy­sta­ją­ce do naszych warun­ków „som­mers­by”.

Tutaj nale­ża­ło­by przy­to­czyć ponow­nie kil­ka zdań z tek­stów Dawi­da Kuja­wy i Moni­ki Glo­so­witz, że prze­cież na tym tak napraw­dę się wycho­wa­li­śmy, ja rów­nież, i niko­mu nie cho­dzi o pod­wa­że­nie zna­cze­nia kogo­kol­wiek z naj­waż­niej­szych poetów eks­plo­ru­ją­cych w swo­ich poszu­ki­wa­niach ww. nur­ty. Cho­dzi o to, że to już w moim poj­mo­wa­niu nie są „nowe języ­ki poezji”. Po latach domi­na­cji owych dyk­cji wśród mło­dych poetów poja­wi­ła się natu­ral­na potrze­ba poszu­ki­wań w innych, nie tak bar­dzo ukon­sty­tu­owa­nych rejo­nach. I ani ja, ani nikt z uczest­ni­ków tej deba­ty nie ma nad tym kon­tro­li. Jed­ne­go jestem pewien: narzu­ca­nie mło­dym, poja­wia­ją­cym się poetom i poet­kom cze­go­kol­wiek, spo­tka się z reak­cją odwrot­ną do zamie­rzo­nej. Oni i one napraw­dę wie­dzą, co robią, i cza­sem war­to było­by ich wysłu­chać, zamiast pró­bo­wać im cokol­wiek narzu­cić.

Nale­ża­ło­by tutaj wspo­mnieć jesz­cze o tym nie­szczę­snym poję­ciu „zaan­ga­żo­wa­nia”, ale krót­ko, bo odno­szę wra­że­nie, że powie­dzia­ne już zosta­ło wszyst­ko, a i tak krę­ci­my się w tym tema­cie w kół­ko. Pew­ne rze­czy zosta­ły już uświa­do­mio­ne i wywal­czo­ne na prze­strze­ni ostat­nich kil­ku­na­stu lat, a kie­dy spo­ty­kam się z młod­szy­mi od sie­bie o deka­dę lub wię­cej poet­ka­mi i poeta­mi, to oni mają cał­ko­wi­cie odro­bio­ne lek­cje zarów­no zaan­ga­żo­wa­nia, jak i poli­tycz­no­ści wier­sza (a tak­że same­go poję­cia poli­tycz­no­ści). To jest ich punkt wyj­ścia, wszy­scy zda­ją sobie spra­wę zarów­no z postę­pu­ją­cej kata­stro­fy kli­ma­tycz­nej, jak i dużo głę­biej rozu­mie­ją róż­ni­cę mię­dzy lewi­cą a libe­ra­li­zmem. To jest novum ostat­nich kil­ku lat. Odno­szę wra­że­nie, że przez oko­ło pół­to­rej deka­dy oba, odle­głe prze­cież ide­olo­gicz­nie, spo­so­by myśle­nia o rze­czy­wi­sto­ści funk­cjo­no­wa­ły w absur­dal­nej zbit­ce. Świa­do­mość poli­tycz­na była zde­cy­do­wa­nie mniej­sza, a teraz niczym dziw­nym nie jest, kie­dy dwu­dzie­sto­let­ni poeta lub poet­ka świa­do­mie usta­wia swój głos, dosko­na­le wie­dząc, jakie tre­ści chce swo­im pisa­niem prze­ka­zać. Zaczy­na­my rów­nież rozu­mieć lepiej pułap­ki poli­ty­ki toż­sa­mo­ścio­wej i – mam nadzie­ję – będzie­my obser­wo­wać coraz więk­szy dystans do tego spo­so­bu myśle­nia o wier­szu i rze­czy­wi­sto­ści. Tutaj ode­słał­bym chęt­nych do książ­ki Anto­ni­ny Tosiek.

Będzie pogłę­biać się rów­nież spe­cja­li­za­cja dyk­cji, co nie jest dobrą wia­do­mo­ścią dla kry­ty­ki lite­rac­kiej, choć­by dla­te­go, że sta­no­wi wyzwa­nie wykra­cza­ją­ce poza kom­pe­ten­cje naby­wa­ne pod­czas stu­diów lite­ra­tu­ro­znaw­czych. Twór­czość takich auto­rek, jak Nina Manel czy Anna Ada­mo­wicz, w dużo więk­szym stop­niu opie­ra się na poetyc­kim prze­two­rze­niu języ­ka bio­lo­gicz­ne­go, z zacho­wa­niem nauko­wej sta­ran­no­ści w uży­ciu tegoż. Poja­wia się coraz wię­cej ksią­żek z wier­sza­mi, któ­rych źró­dła są w znacz­nej mie­rze poza­po­etyc­kie. I mówię tu zarów­no o, cho­ciaż­by, pro­zie ibe­ro­ame­ry­kań­skiej (Tro­ja­now­ski) czy skan­dy­naw­skiej, jak i źró­dłach zupeł­nie nie­li­te­rac­kich. Poza wspo­mnia­ną wcze­śniej Manel obser­wu­je­my poszu­ki­wa­nia cho­ciaż­by Fili­pa Matwiej­czu­ka, Mar­ci­na Pod­la­skie­go czy Micha­ła Myt­ni­ka. Dla jed­ne­go z nich waż­ny będzie język osie­dla i skej­ter­skiej sub­kul­tu­ry, dla dru­gie­go bada­nie języ­ka schi­zo­ty­po­we­go. Dla kogoś kolej­ne­go jesz­cze inny wyci­nek rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry będzie eks­plo­ro­wał w zupeł­nym ode­rwa­niu od tego, cze­go chcia­ła­by od wier­sza kry­ty­ka aka­de­mic­ka, bo – coraz czę­ściej odno­szę takie wra­że­nie – naj­młod­sza poezja od kry­ty­ki aka­de­mic­kiej ocze­ku­je coraz mniej. I jed­ne­go jestem nie­mal­że pewien – dosta­nie­cie tam, gdzie was nie ma.

Poin­ta? Jest cał­kiem dobrze i jesz­cze będzie cie­ka­wie. Wró­żę dal­szą spe­cja­li­za­cję, roz­pro­sze­nie języ­ków i postę­pu­ją­cą ich róż­no­rod­ność. Jak będzie, zoba­czy­my za trzy, pięć czy dzie­sięć lat, a ja gdy odko­pię kie­dyś ten tekst, będę się zapew­ne dobrze bawił.

Cze­go i Pań­stwu życzę, pod­kre­śla­jąc, że nie każ­de zda­nie tutaj nale­ży brać w 100% na serio.

🙂