debaty / ankiety i podsumowania

Po co nam nagrody?: podsumowanie

Przemysław Rojek

Podsumowanie debaty "Po co nam nagrody?".

strona debaty

24 stycz­nia tego roku por­tal Gazeta.pl Opo­le opu­bli­ko­wał list, któ­ry do redak­cji nade­słał Jacek Pod­sia­dło, nomi­no­wa­ny do orga­ni­zo­wa­ne­go przez „Gaze­tę Wybor­czą” kon­kur­su na Opo­la­ni­na 25-lecia. W liście tym czy­ta­my: „Dzień dobry. Bar­dzo pro­szę o usu­nię­cie mej oso­by z listy ple­bi­scy­tu na tzw. naj­waż­niej­szych ludzi 25-lecia w Opo­lu. Nie zga­dzam się na umiesz­cza­nie moje­go nazwi­ska obok nazwisk poli­ty­ków. W szcze­gól­no­ści nie chcę figu­ro­wać na jed­nej liście ze Sta­ni­sła­wem S. Nicie­ją, któ­ry przy­czy­nił się do upad­ku Opo­la, orę­du­jąc, kłam­li­wie i z hanieb­nym powo­ły­wa­niem się na Sene­kę, za odda­niem urzę­du pre­zy­den­ta w ręce Pio­tra Synow­ca, łapów­ka­rza na usłu­gach gang­ster­skie­go pół­świat­ka. Gdy­by taka nie­zgo­da nie była wystar­cza­ją­ca, zwra­cam uwa­gę Pań­stwa, iż nie speł­niam żad­ne­go z warun­ków poda­nych przez Pań­stwa przy ogło­sze­niu ple­bi­scy­tu. Nie kła­dłem pod­wa­lin pod prze­mia­nę Opo­la w euro­pej­skie mia­sto, wręcz prze­ciw­nie, robi­łem co w mojej mocy, aby pozo­sta­ło ono pro­win­cjo­nal­nym zadu­piem. Nie nada­wa­łem tonu jego roz­wo­jo­wi swą twór­czo­ścią, dzia­ła­niem ani kre­atyw­no­ścią, gdyż sta­ra­łem się dzia­łać na jego szko­dę, w twór­czo­ści lży­łem je, a kre­atyw­ny nie jestem. Nie mam żad­nych zasług dla mia­sta ani jego miesz­kań­ców, a moje suk­ce­sy nie roz­sła­wi­ły go, bo ile­kroć odnio­słem jakiś suk­ces, kła­ma­łem, że miesz­kam w Opo­lu Lubel­skim”. Adre­sat listu grzecz­nie odma­wia, ale w arty­ku­le wspo­mi­na też mimo­cho­dem, że podob­nej odmo­wy udzie­lo­no – podob­nież nie­chęt­ne­mu swej kan­dy­da­tu­rze w tym samym kon­kur­sie – Toma­szo­wi Różyc­kie­mu.

25 maja (rów­nież tego roku) na face­bo­oko­wym pro­fi­lu zespo­łu bru­tal­nych doświad­czeń Świe­tli­ki Mar­cin Świe­tlic­ki publi­ku­je nastę­pu­ją­cej tre­ści ode­zwę do naro­du: „Ja, Mar­cin Świe­tlic­ki, poeta i woka­li­sta pol­ski, pro­szę o chwi­lę uwa­gi. Moja książ­ka poetyc­ka JEDEN zosta­ła nomi­no­wa­na do Nagro­dy NIKE, a ja WOLAŁBYM NIE. Toteż poin­for­mo­wa­łem o tym Sekre­ta­rza Nagro­dy, a teraz infor­mu­ję Cie­bie, Naro­dzie. Nie chcę uczest­ni­czyć w kon­kur­sie orga­ni­zo­wa­nym przez insty­tu­cję, któ­ra wyta­cza pro­ce­sy poetom za to, co myślą. I jest jesz­cze kil­ka innych powo­dów. Bar­dzo pro­szę o uwzględ­nie­nie w swo­ich głów­kach i ser­dusz­kach tej infor­ma­cji. Kła­niam się pięk­nie, Świe­tlic­ki”.

Spo­łecz­na waga tych oświad­czeń (a co za tym idzie, sze­ro­kość ich medial­ne­go oddźwie­ku) jest oczy­wi­ście róż­na – Jacek Pod­sia­dło przez wie­le ostat­nich lat kon­se­kwent­nie ogra­ni­czał swą aktyw­ność w prze­strze­ni publicz­nej, zwłasz­cza lite­rac­kiej, pod­czas gdy Mar­cin Świe­tlic­ki nie­zmien­nie (choć na róż­ne spo­so­by) swo­ją obec­ność w tej­że prze­strze­ni zazna­cza; dodat­ko­wo – z całym sza­cun­kiem i sym­pa­tią dla Opo­la – ran­ga lokal­ne­go kon­kur­su na czło­wie­ka 25-lecia (wygra­ne­go osta­tecz­nie – dodaj­my z repor­ter­skie­go obo­wiąz­ku – przez arcy­bi­sku­pa Alfon­sa Nos­so­la) to nie to samo co naj­waż­niej­sza w kra­ju nagro­da lite­rac­ka, któ­ra na krót­ką chwi­lę jest w sta­nie nawet zna­leźć się na pierw­szej stro­nie naj­waż­niej­szych dzien­ni­ków opi­nii, w radio­wych i tele­wi­zyj­nych ser­wi­sach infor­ma­cyj­nych. Ale sama wymo­wa obu tych mani­fe­sta­cji jest toż­sa­ma i bar­dziej niż symp­to­ma­tycz­na – oto dwaj waż­ni pisa­rze odma­wia­ją udzia­łu w rytu­ale nagra­dza­nia, odmo­wę swą uza­sad­nia­jąc nie wzglę­da­mi lite­rac­ki­mi, ale tym, że ta czy tam­ta nagro­da ta jest już to uwi­kła­na w jakieś budzą­ce etycz­ne wąt­pli­wo­ści rela­cje, już to słu­ży ona jakimś nie do koń­ca jasnym i akcep­to­wal­nym celom.

Kie­dy w redak­cji Biu­ra Lite­rac­kie­go i Tawer­ny zro­dził się pomysł, by prze­pro­wa­dzić deba­tę wła­śnie o nagro­dach lite­rac­kich, nie myśle­li­śmy o przy­wo­ły­wa­nym na począt­ku liście Pod­sia­dły, a Świe­tlic­ki nie zdą­żył jesz­cze pod­ów­czas ogło­sić swej pło­mien­nej ode­zwy do naro­du – prze­czu­wa­li­śmy jed­nak, że może to być dys­ku­sja waż­na i że cza­sem być może przyj­dzie nam wsa­dzić palec w drzwi… Sens enun­cja­cji obu poetów zabrzmiał niczym wprost zamó­wio­ny przez nas głos, zaś ton i tem­pe­ra­tu­ra pro­wa­dzo­nej z zapro­szo­ny­mi (rów­nież z tymi, któ­rzy nie zechcie­li wziąć w naszej deba­cie udzia­łu) kore­spon­den­cji, a póź­niej wymo­wa nad­sy­ła­nych tek­stów, jedy­nie utwier­dza­ły nas w wyra­żo­nych powy­żej oba­wach – któ­re jed­no­cze­śnie były potwier­dze­niem nadziei, że pro­po­nu­je­my coś istot­ne­go. I tym bar­dziej nara­sta­ła w nas deter­mi­na­cja, by cały pro­jekt dopro­wa­dzić do koń­ca.

Efek­tem są zgro­ma­dzo­ne gło­sy – bar­dzo róż­ne (rów­nież pod wzglę­dem logi­ki argu­men­ta­cji: od uwo­dzi­ciel­sko reto­rycz­nej, przez sza­chu­ją­co emo­cjo­nal­ną, aż po wyzy­sku­ją­cą nie­od­par­te dane i facho­wą meto­do­lo­gię z pogra­ni­cza lite­ra­tu­ro­znaw­stwa i socjo­lo­gii), ale jed­na­ko­wo istot­ne. Gdy­by moż­na było jakoś syn­te­ty­zu­ją­co opi­sać, co nasi dys­ku­tan­ci sądzą o nagro­dach lite­rac­kich, moż­na było­by gło­sy te podzie­lić nie­ja­ko na trzy seman­tycz­ne i war­to­ściu­ją­ce kor­pu­sy. Kor­pus pierw­szy: nagro­dy lite­rac­kie są potrzeb­ne, ponie­waż jakoś jed­nak mode­ru­ją życie lite­rac­kie, pobu­dza­ją czy­tel­nic­two, są (dość czę­sto nie­ste­ty jedy­nym) źró­dłem real­ne­go docho­du dla pisa­rzy, bywa­ją zaczy­nem cie­ka­wych pro­jek­tów, któ­re ani­mu­ją roz­wój kul­tu­ry. Kor­pus dru­gi: nagro­dy lite­rac­kie były­by przy­dat­ne, gdy­by w peł­ni wyko­rzy­sty­wa­no ich poten­cjał – nie­ste­ty, dzie­je się tak albo wca­le, albo w stop­niu róż­no­ra­ko nie­wy­star­cza­ją­cym. Kor­pus trze­ci: nagro­dy lite­rac­kie nie dość, że nie poma­ga­ją, to jesz­cze szko­dzą – bo niczym Fran­ken­ste­in usi­łu­ją oży­wić tru­pa, fin­gu­ją real­ne życie kul­tu­ral­ne, uda­ją, że coś się dzie­je w lite­ra­tu­rze (w któ­rej nie dzie­je się nic), usta­la­ją hie­rar­chie nie­ma­ją­ce nic wspól­ne­go z fak­tycz­ną war­to­ścią tego czy tam­te­go dzie­ła.

Spró­buj­my roz­wi­nąć i sca­lić te trzy wąt­ki – oczy­wi­ście w świa­do­mo­ści ryzy­ka, że będzie to też (po czę­ści przy­naj­mniej) moim, piszą­ce­go te sło­wa, subiek­tyw­nym i zaan­ga­żo­wa­nym osą­dem.

Pol­skie życie lite­rac­kie – zwłasz­cza na polu poezji – jest w zani­ku; czy­ta­my mało (choć oczy­wi­ście znacz­nie wię­cej niż wyni­ka to z medial­nie cho­dli­wych, alar­mi­stycz­nych donie­sień, któ­re budzą krzyw­dzą­ce być może podej­rze­nie, że zosta­ły spro­fi­lo­wa­ne pod z góry zało­żo­ną tezę), a jeśli już, to głów­nie lite­ra­tu­rę zde­cy­do­wa­nie roz­ryw­ko­wą – co samo w sobie nie jest oczy­wi­ście niczym złym, bo zarów­no tetra­lo­gii fan­ta­sy Jaro­sła­wa Grzę­do­wi­cza Pan Lodo­we­go Ogro­du, jak i kry­mi­na­łom Zyg­mun­ta Miło­szew­skie­go nie spo­sób odmó­wić wybit­no­ści w ich powie­ścio­wej kla­sie, ale jed­nak lite­ra­tu­ra cokol­wiek bar­dziej ambit­na ma się zde­cy­do­wa­nie kiep­sko. Z tego punk­tu widze­nia nagro­dy muszą ist­nieć, musi być ich coraz wię­cej i coraz moc­niej nagła­sza­nych, bo trud­no wierz­gać prze­ciw oście­nio­wi – a żad­na pro­mu­ją­ca czy­tel­nic­two kam­pa­nia spo­łecz­no-edu­ka­cyj­na nie prze­ko­na Pola­ków (któ­rych aktyw­ność inte­lek­tu­al­na nie­ste­ty roz­gry­wa się bar­dzo czę­sto od new­sa do new­sa) do czy­ta­nia lepiej niż przy­zna­wa­na z odpo­wied­nią cele­brą nagro­da. Dalej – pol­ska poli­ty­ka kul­tu­ral­na (a więc rów­nież mece­nat pań­stwa nad lite­ra­tu­rą) jest skan­da­licz­nie zanie­dba­na, nasi wło­da­rze wszyst­kich szcze­bli czu­ją się w obo­wiąz­ku, by para­do­wać w bia­ło-czer­wo­nym sza­li­ku na meczach repre­zen­ta­cji pił­ki kopa­nej, ale już nie zawsze (choć oczy­wi­ście są wyjąt­ki, co trze­ba przy­znać uczci­wie i z rado­ścią) widzą oni sens poka­zy­wa­nia się na waż­nych festi­wa­lach lite­rac­kich czy przy oka­zji pre­mier ocze­ki­wa­nych jako istot­ne ksią­żek. Idzie za tym oczy­wi­ście dra­ma­tycz­ny poziom finan­so­wa­nia – a kie­dy pisa­rze, wydaw­cy i róż­ne­go rodza­ju ani­ma­to­rzy lite­ra­tu­ry upo­mi­na­ją się o zwięk­sze­nie środ­ków na sze­ro­ko poj­mo­wa­ne życie lite­rac­kie, sły­szą wca­le czę­sto idio­tycz­ny argu­ment o tym, że lite­ra­tu­ra praw­dzi­wie wybit­na sama prze­cież sobie pora­dzi; i bywa, że argu­ment ten pada ze stro­ny tych samych osób, któ­re nie widzą nic nie­sto­sow­ne­go w prze­zna­cza­niu milio­no­wych dota­cji choć­by na budo­wę dra­stycz­nie defi­cy­to­wych, bizan­tyń­sko wystaw­nych obiek­tów spor­to­wych. Na tym tle nagro­dy lite­rac­kie – dość czę­sto dys­po­nu­ją­ce rela­tyw­nie pokaź­nym budże­tem – są dla wie­lu piszą­cych jedy­ną nadzie­ją na to, że w poczu­ciu pod­sta­wo­we­go kom­for­tu finan­so­we­go (któ­re­go nie­ste­ty nie dostar­czy im naj­więk­sza nawet ilość sprze­da­nych egzem­pla­rzy ich książ­ki) mogą robić po pro­stu to, co jest ich zawo­dem i powo­ła­niem, czy­li pisać. No i wresz­cie bywa tak, że nagro­da orga­ni­zu­je wokół sie­bie śro­do­wi­sko, sta­jąc się zaczy­nem – cza­sem oddol­nym, cza­sem mode­ro­wa­nym przez ini­cja­to­rów dane­go lau­ru (jak rów­nież – co nie mniej istot­ne – przez jego dona­to­rów) – takiej czy innej insty­tu­cji. Może to być alter­na­tyw­na wobec ofi­cjal­nych dzia­łań oświa­to­wych prze­strzeń edu­ka­cji, seria wydaw­ni­cza, perio­dyk, uję­te w jakieś szer­sze ramy dzia­ła­nia pro­mo­cyj­ne (na przy­kład cykl spo­tkań autor­skich). Cza­sem wresz­cie wystar­cza też, że jakaś nagro­da sku­pia wokół sie­bie na kil­ka dni gro­no wiel­bi­cie­li lite­ra­tu­ry – wszak miej­sce wymia­ny myśli, mię­dzy­ludz­kie par­ty­cy­po­wa­nie w czy­ta­niu i pisa­niu to war­tość nie­zby­wal­na i pod­sta­wo­wa (w ten spo­sób dzia­ła – od bli­sko trzy­dzie­stu lat – naj­waż­niej­szy kon­went pol­skie­go fan­do­mu, czy­li Polcon, w cza­sie któ­re­go przy­zna­wa­na jest pre­sti­żo­wa Nagro­da im. Janu­sza A. Zaj­dla).

Tyle – by zacy­to­wać kla­sy­ka – o plu­sach dodat­nich; teraz tro­chę o tych ujem­nych.

Reani­mo­wa­ne przez nagro­dy życie lite­rac­kie jest życiem – w naj­lep­szym razie – pozo­ro­wa­nym: rów­nie dobrze moż­na by się było cie­szyć przy­wró­ce­niem do życia mar­twej żaby, w któ­rej tru­chle po pora­że­niu prą­dem też będą zacho­dzić skur­cze mię­śni… Zakła­da­na w pośpie­chu na egzem­pla­rze książ­ki-lau­re­at­ki opa­ska z infor­ma­cją o nagro­dzie może nie­co zwięk­szy popyt, może spo­wo­du­je zapro­sze­nie auto­ra do tej czy innej tele­wi­zji – ale w żaden spo­sób nie wpły­nie na real­ne pod­wyż­sze­nie jako­ści naszej kul­tu­ry czy­ta­nia. A co jesz­cze gor­sze – dla wie­lu orga­ni­za­to­rów (zwłasz­cza gdy są nimi takie czy inne insty­tu­cje muszą­ce – bądź to z powo­du koniecz­no­ści dba­nia o sym­pa­tie wybor­ców, bądź też z zatro­ska­nia o wyso­kość dota­cji – uza­sad­niać swo­je ist­nie­nie) przy­zna­nie nagro­dy jest zna­ko­mi­tym list­kiem figo­wym przy­kry­wa­ją­cym stan wyj­ścio­wy i zasad­ni­czy, czy­li dłu­go­trwa­łą iner­cję. Spra­wa wyni­ka z dość pro­stej kal­ku­la­cji: ta sama suma, któ­ra dołą­czo­na do nagro­dy robi wra­że­nie i kusi wydaw­ców oraz pisa­rzy, po roz­ło­że­niu na lata ist­nie­nia jakiej­kol­wiek kul­tu­ro­twór­czej insty­tu­cji oka­zał­by się śmiesz­na, a zatem trze­ba by było szu­kać dodat­ko­wych pie­nię­dzy, dbać o poziom świad­czo­nych usług, pro­mo­wać i zatrud­niać… do tego jesz­cze docho­dzi kapi­tał medial­ny, na galę wrę­cze­nia spek­ta­ku­lar­nej nagro­dy dzien­ni­ka­rze ogól­no­kra­jo­wych wydań waż­nych perio­dy­ków będą się usta­wiać w kolej­ce po akre­dy­ta­cje, o pozy­twi­stycz­nej dzia­łal­no­ści ambit­ne­go ośrod­ka kul­tu­ry może ktoś napi­sze na ostat­niej stro­nie dodat­ku lokal­ne­go bądź w gazet­ce wyda­wa­nej przez Radę Dziel­ni­cy. Odpo­wiedź na pyta­nie, co w takiej sytu­acji wybrać, jest tak oczy­wi­sta, że aż wstyd jej udzie­lać. Tym­cza­sem oka­zjo­nal­ni orga­ni­za­to­rzy danej cere­mo­nii nagra­dza­nia – zwłasz­cza wte­dy, gdy ma ona jako cel pierw­szo­rzęd­ny na przy­kład pro­mo­wa­nie mia­sta, do cze­go lite­ra­tu­ra jest może i waż­nym, ale jed­nak tyl­ko dodat­kiem – mie­wa­ją skłon­ność do zapo­mi­na­nia o nagro­dzo­nych zaraz po tym, jak fala względ­ne­go medial­ne­go zain­te­re­so­wa­nia even­tem opad­nie, skut­kiem cze­go jest sytu­acja, że nagra­dza­ne książ­ki coraz smęt­niej zale­ga­ją na księ­gar­skich pół­kach, bo ich zwią­za­na z nagro­dą pro­mo­cja ogra­ni­czy­ła się do gali i rytu­ału nało­że­nia wia­do­mej opa­ski na obwo­lu­tę. Dalej – nagro­dy lite­rac­kie usta­na­wia­ją hie­rar­chie, któ­re są już to nie­ja­sne, już to nie­współ­mier­ne do jako­ści i waż­no­ści nagra­dza­nej książ­ki. Im wię­cej gre­miów nagra­dza­ją­cych, im bar­dziej są one uwi­kła­ne w ocze­ki­wa­nia dona­to­rów i orga­ni­za­to­rów, tym łatwiej o sytu­acje pod­le­gło­ści wobec jakich­kol­wiek innych niż mery­to­rycz­ne kry­te­riów. Było­by oczy­wi­ście rze­czą gro­te­sko­wą doma­gać się, by w oce­nia­niu lite­ra­tu­ry obo­wią­zy­wa­ła jed­no­gło­śność, wyra­zi­ście mie­rzal­ne kry­te­ria, obiek­ty­wizm, któ­re­go w odnie­sie­niu do aktu czy­tel­ni­czej walo­ry­za­cji jesz­cze niko­mu i nigdy nie uda­ło się satys­fak­cjo­nu­ją­co zde­fi­nio­wać – ale patrząc na wer­dyk­ty nie­któ­rych co naj­mniej skła­dów juror­skich przy­na­ją­cych ten czy tam­ten laur, nie spo­sób oprzeć się paskud­ne­mu dość wra­że­niu, że decy­do­wa­ło nie tyl­ko to, co lite­rac­kie, ale też to co towa­rzy­skie (bo autor jest z nasze­go mia­sta, a my musi­my pro­mo­wać to, co lokal­ne), ryn­ko­we (bo to się już faj­nie sprze­da­je, więc wzro­śnie nam pre­stiż, kie­dy poka­że­my czy­tel­ni­kom i dzien­ni­ka­rzom, że mają traf­ne gusta), poli­tycz­ne (bo jeste­śmy lewi­co­wi, więc dokop­my katolom/jesteśmy kon­ser­wa­tyw­ni, więc napluj­my na lewa­ków) czy jakie­kol­wiek inne… Do tego docho­dzą jesz­cze kosz­ta, by tak rzec, ludz­kie: śro­do­wi­sko piszą­cych dusi się od wza­jem­nych ani­mo­zji, poeci i pro­za­icy – zamiast współ­pra­co­wać ze swy­mi wydaw­ca­mi w pro­ce­sie pro­mo­wa­nia książ­ki – sku­pia­ją się na żenu­ją­cych łowach na lau­ry (w cza­sie prze­pro­wa­dzo­ne­go pod­czas ostat­nie­go Festi­wa­lu Con­ra­da spo­tka­nia ze Szcze­pa­nem Twar­do­chem Dariusz Nowac­ki żar­to­wał, że pisa­rza, któ­ry dostał Nike, roz­po­zna­je się po tym, że prze­sta­je odpo­wia­dać na maile i tele­fo­ny).

Oczy­wi­ście – powyż­szy obraz tego, co moż­na wyczy­tać z gło­sów naszych dys­ku­tan­tów, został celo­wo wyja­skra­wio­ny i pod­da­ny prze­ry­so­wu­ją­cej duali­stycz­nej sym­pli­fi­ka­cji… Osta­tecz­ne wnio­ski każ­dy musi wycią­gnąć sam – obser­wa­cje naszych dys­ku­ta­nów win­ny być nie koń­cem tej deba­ty, ale jej począt­kiem. I był­bym hipo­kry­tą, gdy­bym powie­dział, że – jako redak­tor sto­wa­rzy­szo­nej z Biu­rem Lite­rac­kim Tawer­ny – nie cie­szę się z tego­rocz­nych nagród i nomi­na­cji przy­zna­nych książ­kom i auto­rom bli­żej lub dalej zwią­znym z Biu­rem (Sile­siu­sy dla Mar­ty­ny Buli­żań­skiej i Dar­ka Fok­sa, Zło­ty Śro­dek Poezji dla Buli­żań­skiej i Szy­mo­na Słom­czyń­skie­go, nomi­na­cje do Lite­rac­kiej Nagro­dy Gdy­nia dla Krzysz­to­fa Jawor­skie­go, do Nike dla Słom­czyń­skie­go i Woj­cie­cha Bono­wi­cza, do Nagro­dy im. Szym­bor­skiej dla Bono­wi­cza i Jac­ka Deh­ne­la). Owszem, bar­dzo się cie­szę i życzę naszym auto­rom jak naj­bar­dziej spek­ta­ku­lar­nych zwy­cięstw. Ale nie mogę też opę­dzić się od gene­ral­nych wąt­pli­wo­ści wobec tego, jak na pol­skim ryn­ku lite­rac­kim funk­cjo­nu­je insty­tu­cja nagro­dy jako takiej – na uspra­wie­dli­wie­nie doda­jąc, że są to jak naj­życz­liw­sze i peł­ne szcze­rej tro­ski wąt­pli­wo­ści pato­lo­gicz­ne­go czy­tel­ni­ka, któ­ry życzył­by sobie, żeby każ­da jed­na nagro­da była wiel­kim zwy­cię­stwem: lite­ra­tu­ry i tych, któ­rzy (każ­dy ze swo­jej stro­ny kart­ki) chcą dla niej jak naj­le­piej.

O AUTORZE

Przemysław Rojek

Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.