Debiut geriatryczny
Wanda Michalak
Głos Wandy Michalak w debacie "Kiedy debiutować?".
strona debaty
Kiedy debiutować?Przeczytacie o wolności i starości. Piszę obłożona stosami książek, które właśnie czytam. Jest wśród nich sprowadzona przez internet antologia (wspaniała) wierszy ukraińskich spolszczonych przez Zadurę pt. Wiersze są zawsze wolne. Czy rzeczywiście są? Otóż nie zawsze. I nie zawsze wolni są poeci. Łatwo się o tym przekonać czytając dotychczasowe wypowiedzi na temat debiutu.
Prawie wszyscy PT Dyskutanci poza Poetą Mariuszem uważają, że prawdziwy debiut to publikacja w nobilitującym wydawnictwie, w aurze poklasku, w świetle przychylnych jupiterów, co gwarantuje – dystrybucję, reklamę, sukces, wieszczenie i sytość aż do śmierci. Nikt nie wyraził bezpośrednio takiej myśli, ale pobrzękuje ona jak najwyraźniej wraz ze strachem, że oto uznają tego, który inną drogą idzie za grafomana (ze smugą cienia i smrodu – głos R.W. w dyskusji), a w najlepszym razie – za Raymonda Roussela. Poeci zalecają cierpliwość w wystawaniu u drzwi wydawnictw, uczestniczenie w konkursach (?!), co – być może – pozwoli wedrzeć się do salonu. A tam już nie tańczy się kontredansów, lecz szczególny rodzaj tańca pogo.
Jak to właściwie jest? Komu sława, komu zagłada? Który z pisarzy niechcianych przez wydawnictwa jest Norwidem, a który Olizarowskim? Oto jak potoczyło się moje „twórcze” życie. I proszę nie mdleć po następującym zdaniu: jestem o całe pokolenie starsza od literatów – dyskutantów! Muszę cofnąć się w lata siedemdziesiąte, bo wtedy po raz pierwszy zdecydowałam się poddać dzieło osądowi fachowca. Tak się składa, że jestem nieprzyzwoicie blisko spokrewniona z szeroko uznaną sławą literacką, która doradzała swego czasu początkującym twórcom. Dostarczyłam wiersze anonimowo chcąc szlachetnie uniknąć skandalu pod hasłem „nepotyzm”. Otrzymałam recenzję entuzjastyczną, świadczącą zresztą o bystrości krytyka, który nie dał się nabrać na męski podmiot liryczny, bo za jedyny zarzut uznał fakt, iż: „…może zbyt widoczne są źródła inspiracji (Szymborska, Lipska), ale są to wzory bardzo dobre”. Prośba o rozszyfrowanie kryptonimu i kolejne wiersze została zrealizowana, lecz okazało się, że teksty wrzuciłam w głęboką studnię bez echa, a w gestii owego krytyka były debiuty początkujących pisarzy… Co w takiej sytuacji robi ambitna młoda twórczyni? Oczywiście niszczy swoje wiersze, niektóre bezpowrotnie (?). Te „ocalone”, wyjęte z rozmaitych zakamarków, tworzą teraz cykl Wiersze spleśniałe (wśród najnowszych pozwoliłam sobie na żart, wiersz typu carmen figuratum o skasowaniu dorobku, który zaczyna się od słów: „…kat tak odrąbuje palce sobie samemu…”).
Różne były później moje zmagania z własną twórczością i wydawnictwami. Zdarzyły się drobne sukcesy osiągane dzięki ludzkiej życzliwości. Niewątpliwie brakowało mi pewności, że to, co chcę przekazać w literaturze, jest naprawdę ważne i że rzeczywiście warto za tę prawdę zapłacić nawet/także wystawianiem się na śmieszność. Wielokrotnie lądowałam w koszu (w „starych” i „nowych” czasach), ale najbardziej ubolewam nad unicestwieniem książeczki pt.Trzecie dno beczki, która opowiadała o tym, jak artysta Cattelan stworzył zdumiewający przedmiot: woskową figurę Jana Pawła II przygniecionego skałą wulkaniczną i co z tego wynikło. Myślałam o wydaniu tekstu (zawierającego nota bene zdobytą niemałym trudem wypowiedź sprawcy zamieszania – Maurizio Cattelana) własnym sumptem, ale ostatecznie skapitulowałam. Niesłusznie, bo dziełko podpisane datą luty – maj 2001 zawierało uwagę, że większość uczestników dyskusji w ogóle nie widziała spornego dzieła sztuki, a także tezę – wypowiedzianą przez Cattelana – Ludzie (…) skłonni są walczyć poprzez sztukę lub wojnę. Wolę użyć sztuki jako pola badań i konfrontacji. Kiedy więc skończyłam pisać Wielkie nieba! z podtytułem Fuga, postanowiłam tę dziwną powieść uratować. Było mi trudniej niż komukolwiek innemu, bo mogłam spodziewać się potrójnej inwektywy w rodzaju „grafomanka – dewotka z klubu Złotej Jesieni!”. Ulgę przyniosła opinia o książce – całkiem innego niż poprzedni – znakomitego poety i krytyka, który przekonał mnie, że jednak nie powinnam łamać pióra. Wydawanie na własny koszt okazało się zadziwiająco tanie: ni stąd ni zowąd pojawili się hojni współwydawcy, książka zaczęła żyć swoim własnym życiem, a jest to moment dla autora niezwykły, lecz do opisania, co być może kiedyś nastąpi. Odbiór? Mam już cztery pozytywne recenzje, w tym jedną z „Wyborczej” (lokalnej). Co dalej? Skoro traktuje się książkę i każde dzieło artystyczne na sposób platoński…
Koniec i bomba, a kto czytał niech się strzeże młodości w psychastenii, starości w odrętwieniu oraz dyktatury salonów i poważnych wydawnictw, z których to najzacniejsze nie ma zwyczaju zawiadamiać autorów o odrzuceniu tekstu, a nawet staruszka w XXI wieku wie, że wysłanie 60 odmownych maili zajmuje przeciętnemu człowiekowi 60 sekund, no i grzecznie jest użyć funkcji BCC lub UDW (w zależności od stosowanego programu pocztowego).