debaty / ankiety i podsumowania

Debiuty dekady

Marcin Sierszyński

Głos Marcina Sierszyńskiego w debacie "Poeci na nowy wiek".

strona debaty

Poeci na nowy wiek

W poezji pol­skiej po prze­ło­mo­wym ’89 roku wyda­rzy­ło się wie­le dobre­go. Zade­biu­to­wa­li wte­dy tacy poeci jak Mar­cin Świe­tlic­ki, Andrzej Sosnow­ski, Euge­niusz Tka­czy­szyn-Dyc­ki czy Adam Wie­de­mann. Do dzi­siaj nada­ją ton swo­im nur­tom, a popu­lar­no­ścią biją o gło­wę poprzed­ni­ków sprzed prze­ło­mu (pomi­ja­jąc oczy­wi­ście naszych nobli­stów). Lata 1989–1999 nie­wąt­pli­wie były cza­sem, w któ­rym z wypie­ka­mi na twa­rzy moż­na było przy­glą­dać się coraz to now­szym zja­wi­skom na sce­nie poetyc­kiej; prak­tycz­nie corocz­nie wycho­dzi­ły pozy­cje wypa­la­ją­ce swo­je pięt­no na lite­ra­tu­rze – z naj­ory­gi­nal­niej­szych moż­na wymie­nić tomy Nenia i inne wier­sze(1990), Zim­ne kra­je (1992), ali­cja (1996), czy Vater­land (1997). Nie ule­ga więc wąt­pli­wo­ści, jak waż­ną była poprzed­nia deka­da dla poezji pol­skiej.

Czy koń­czą­ce się już aktu­al­ne dzie­się­cio­le­cie było rów­nie owoc­ne? Na to pyta­nie spró­bu­ję odpo­wie­dzieć, zwra­ca­jąc uwa­gę na trzech auto­rów – w moim mnie­ma­niu pre­zen­tu­ją­cych przy­mio­ty wyróż­nia­ją­ce się na tle poetyc­kiej mapy debiu­tan­tów. Poetów, któ­rych wier­sze mogą odci­snąć trwa­ły ślad nie tyl­ko w świa­do­mo­ści czy­tel­ni­czej, ale tak­że wywrzeć wpływ na poety­kę młod­szych, dopie­ro zaczy­na­ją­cych twór­ców.

Pierw­szą oso­bą, któ­ra zwró­ci­ła moją uwa­gę jako debiu­tu­ją­ca poet­ka, jest Julia Szy­cho­wiak. Nawet jeże­li jest tro­chę „roz­piesz­cza­na” przez kry­ty­kę, to prze­cież powo­dy są powszech­nie zna­ne. Jej wier­sze budzą w czy­tel­ni­ku wymier­ny nie­po­kój m.in. przez świe­żą i owia­ną mgłą tajem­ni­czo­ści meta­fo­ry­kę. Umie­jęt­na rekwi­zy­tor­nia wywo­łu­je dresz­cze, a odbior­ca poru­sza się po swo­im-nie­swo­im świe­cie; Szy­cho­wiak zna­ną rze­czy­wi­stość odkształ­ca, prze­twa­rza, nada­je jej wła­sne bar­wy. Cho­ciaż przed­sta­wia zna­ne nam rze­czy i moty­wy, to tyl­ko z wyglą­du przy­po­mi­na­ją pier­wo­wzór. Poet­ce nie wystar­czy­ło zgrab­nie dobrać sytu­acje, rekwi­zy­ty i sło­wa; wyko­rzy­stu­jąc je, posta­no­wi­ła stwo­rzyć coś nowe­go, odbie­ga­ją­ce­go od potocz­ne­go myśle­nia.

Gdy myślę o kli­ma­cie tych tek­stów, za każ­dym razem przy­cho­dzą mi na myśl egzy­sten­cja­li­ści. Wyda­je się, że ta nie­wy­raź­na boha­ter­ka wier­szy cały czas sta­ra się odkryć, co może zna­leźć po sobie. Cho­ciaż wnio­ski nie są wysu­wa­ne, moż­na wyczy­tać przej­mu­ją­cą samot­ność ota­cza­ją­cą pod­miot lirycz­ny.

Uwa­żam, że Szy­cho­wiak ugrun­tu­je swo­ją pozy­cję przez szczel­ne wypeł­nia­nie wier­szy wyżej wymie­nio­ny­mi zabie­ga­mi poetyc­ki­mi. Jej wier­sze nie są roz­ga­da­ne, roz­wle­czo­ne; trzy­ma­jąc się tej linii ma szan­sę usta­no­wić nowe stan­dar­dy w naj­bliż­szej deka­dzie.

Debiu­tu­ją­cy w 2006 roku Łukasz Jarosz ma już na swo­im kon­cie dwie książ­ki poetyc­kie. Wyda­ny już rok po Somie (nagro­dzo­nej I nagro­dą „Kon­kur­su Mło­dych Twór­ców” Fun­da­cji Kul­tu­ry) Bia­ły tydzień wyraź­nie daje znać, jak bar­dzo ocze­ki­wa­na była tego typu poety­ka. Uwa­żam, że był to naj­moc­niej­szy debiut w tej deka­dzie. Czym Jarosz wyróż­nił się spo­śród wie­lu począt­ku­ją­cych poetów? Jego tek­sty uwraż­li­wia­ją odbior­cę na inne ist­nie­nie. W prze­ci­wień­stwie do wie­lu „mod­nych” dziś tomi­ków, wier­sze z Somy są usy­tu­owa­ne pośród drzew, rzek, pro­win­cjo­nal­nych kościo­łów, wiej­skich oko­lic. Ale przede wszyst­kim poeta dosko­na­le wie, czym przy­kuć uwa­gę czy­tel­ni­ka. Spo­koj­na nar­ra­cja, pono­szą­ca tem­po odpo­wied­nio dozo­wa­na meta­fo­ry­ka i to, w czym Jarosz jest naj­lep­szy: lirycz­ny zapis prze­żyć boha­te­ra. Cza­sem jed­no, dwa sło­wa potra­fią wywo­łać uczu­cie przy­po­mi­na­ją­ce ukłu­cie szpil­ką – natych­mia­sto­we sku­pie­nie i reak­cję. A jest to waż­ne, zwłasz­cza w tego typu wier­szach, któ­re są roz­bu­do­wa­ne i muszą utrzy­mać zain­te­re­so­wa­nie czy­tel­ni­ka. Temu poecie uda­je się to z nawiąz­ką; zapew­ne w tej kwe­stii będzie sta­no­wił wzór.

Po zupeł­nie prze­ciw­nej stro­nie w sto­sun­ku do Jaro­sza stoi Kon­rad Góra. Requ­iem dla Sad­da­ma Husaj­na i inne wier­sze dla ubo­gich duchem uka­za­ło się nie­daw­no, bo pod koniec 2008 roku. Atmos­fe­rę jego tek­stów pod­kre­śla­ją krót­kie, rwa­ne zda­nia. Bije z nich nie­kie­dy agre­sja, zawsze bunt i czę­sto nie­zgo­da. Jed­nak tym, czym Góra naj­bar­dziej zwró­cił moją uwa­gę jest współ­cze­sne, bez­pre­ten­sjo­nal­ne wyko­rzy­sta­nie sta­rej for­my wier­sza, jaką jest sesty­na. W ten spo­sób mógł nie­ja­ko „otwo­rzyć oczy” pozo­sta­łym piszą­cym spraw­dza­ją­cym się w podob­nych poety­kach. Nie­wąt­pli­wa kla­sa tych tek­stów może zde­cy­do­wać o przy­szło­ści Kon­ra­da Góry jako poety na następ­ne deka­dy.

Wymie­nia­jąc tyl­ko trzech twór­ców debiu­tu­ją­cych w ostat­nim dzie­się­cio­le­ciu być może uczy­ni­łem krzyw­dę pozo­sta­łym, nie mniej inte­re­su­ją­cym poetom. Jed­nak wyżej wymie­nie­ni mają – moim zda­niem – naj­więk­szą szan­sę na sze­ro­kie zaist­nie­nie i wpływ na kul­tu­rę lite­rac­ką w Pol­sce. Na pew­no przyj­dzie czas, w któ­rym zde­tro­ni­zu­ją debiu­tan­tów lat 90., jed­nak czy sta­nie się to w naj­bliż­szych latach – trud­no stwier­dzić. Przed Julią Szy­cho­wiak, Łuka­szem Jaro­szem i Kon­ra­dem Górą jesz­cze dużo pra­cy w budo­wa­niu swo­jej pozy­cji.