debaty / ankiety i podsumowania

Dobry wieczór, nazywam się Mickiewicz, pierwszy w Polsce pisałem jak O’Hara, czyli na tropach przełomu

Bartosz Sadulski

Głos Bartosza Sadulskiego w debacie "Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po 'przełomie'".

strona debaty

Barbarzyńcy czy nie? Dwadzieścia lat po „przełomie”

A co jeśli żad­ne­go prze­ło­mu roku 1989 w poezji nie było? Bo że prze­łom poli­tycz­ny odci­snął swo­je pięt­no na ryn­ku wydaw­ni­czym, na któ­rym z 40 wydaw­nictw nagle zro­bi­ło się 4000, nie ma wąt­pli­wo­ści, więc wypa­da posta­wić pyta­nie: jakie były tego kon­se­kwen­cje dla pol­skiej poezji, któ­ra pozba­wio­na cen­tral­ne­go ste­ro­wa­nia i odgór­nie przy­zna­wa­ne­go papie­ru, zna­la­zła się w pozy­cji nie­chcia­nej, brzyd­kiej pan­ny, któ­ra o kawa­le­ra (czy­tel­ni­ka) musi się sta­rać i bez­pru­de­ryj­nie wypi­nać wdzię­ki? Mówi­my – lata 90., myśli­my – „bru­lion”, jed­nak z dwu­dzie­sto­let­niej per­spek­ty­wy sil­na pola­ry­za­cja ówcze­snej, już „kapi­ta­li­stycz­nej” poezji, jej podział na obóz „bar­ba­rzyń­ców” i „kla­sy­cy­stów” oka­za­ły się koniecz­ne do wykla­ro­wa­nia się „trze­ciej dro­gi” i tzw. „warian­tu Sosnow­skie­go” (okre­śle­nie – zda­je się – Karo­la Mali­szew­skie­go), któ­ry (Andrzej Sosnow­ski) wywarł nad­zwy­czaj sil­ne pięt­no na liry­ce po 89, któ­re to pięt­no co ponie­któ­rzy auto­rzy noszą w sobie do dzi­siaj, jak medal z epi­goń­skiej olim­pia­dy. Nie zmie­nia to fak­tu, że wyraź­ne­go począt­ku nowej epo­ki nie ma, i tyl­ko dla zaba­wy moż­na szu­kać dzie­ła, któ­re daje sym­bo­licz­ny począ­tek poezji lat 90., bo że dwu­dzie­sto­wiecz­nych Bal­lad i roman­sów się nie docze­ka­li­śmy, pozo­sta­je poza dys­ku­sją. Teraz pozo­sta­je dociec, kto pierw­szy pisał jak o’Hara, a może kto zebrał naj­więk­sze gro­no zamro­czo­nych nowy­mi moż­li­wo­ścia­mi naśla­dow­ców? Być może gdy­by Wil­czyk nie poróż­nił się z „bru­lio­nem” i wydał w odpo­wied­nim cza­sie Step­pen­wolf, to wła­śnie ta książ­ka była­by sygna­łem star­to­wym obwiesz­cza­ją­cym „pro­szę pań­stwa, wraz z debiu­tem Wil­czy­ka skoń­czył się w Pol­sce poetyc­ki komu­nizm”. Jeśli nie Wil­czy­ko­wi, to żół­ta koszul­ka lide­ra nale­ży się zna­ne­mu muzy­ko­wi i korek­to­ro­wi – Mar­ci­no­wi świe­tlic­kie­mu, któ­ry (w prze­ci­wień­stwie do Wil­czy­ka) z debiu­tem tra­fił w sam raz. Zresz­tą prze­su­nię­cie klu­czo­wej dla pol­skiej poezji daty na 1992 nie będzie wiel­kim nad­uży­ciem, sko­ro w tym samym roku debiu­to­wał Sosnow­ski, Sen­dec­ki, Jawor­ski, a Dyc­ki wydał kul­to­we­go Pere­gry­na­rza. Poszu­ki­wa­nie momen­tu prze­ło­mu sta­je się poszu­ki­wa­niem nie­pod­wa­żal­ne­go i skoń­czo­ne­go arcy­dzie­ła, ale zamiast tro­pić nowe Tre­ny (na co jesz­cze przyj­dzie czas), czy nie lepiej skon­cen­tro­wać się na moco­daw­cach i pre­kur­so­rach prze­ło­mu? Walecz­nych pio­nie­rach z prze­szło­ści? Nie było­by „bru­lio­nu” i jego zwar­tych sze­re­gów, gdy­by nie kumu­la­tyw­ny sprze­ciw wobec Nowej Fali. Nie było­by Sosnow­skie­go bez Wirp­szy, Som­me­ra bez Bia­ło­szew­skie­go i Świe­tlic­kie­go bez Som­me­ra. Sieć połą­czeń wewnętrz­nych jest skom­pli­ko­wa­na, a – jak wia­do­mo – połą­cze­nia wewnętrz­ne są bez­płat­ne. Na mar­gi­ne­sie lirycz­nej zawie­ru­chy doj­rze­wa­ły jak soczy­ste węgier­ki samo­rod­ne talen­ty, osten­ta­cyj­nie odci­na­jąc się od poli­tycz­no­ści: Honet, Róży­cyc­ki czy Kobier­ski podą­ży­li czwar­tą dro­gą, któ­rą już może wcze­śniej prze­cie­rał Miłosz czy Korn­hau­ser – szlak nie był jed­no­znacz­nie kla­sy­cy­zu­ją­cy i dopro­wa­dził Różyc­kie­go na Par­nas, z któ­re­go raczej spo­glą­da w nie­bo, niże­li pla­nu­je stra­te­gicz­ne ata­ki na język. Po tej stro­nie sce­ny role są przy­zna­ne, a na szar­pa­nie się na arcy­mi­strzow­skie zagryw­ki nie ma i nie było sił, tudzież ocho­ty i woli.

Dzi­siaj widać, że nie­któ­re z sil­nych gło­sów z począt­ku lat 90. zani­ka­ją, a „bru­lion” lada moment doro­bi się prze­śmiew­czej nazwy „bulio­nu” – klu­czo­wi auto­rzy rocz­ni­ków 60. opu­chli, posi­wie­li i osie­dli na lau­rach – od Sen­dec­kie­go, Bie­drzyc­kie­go, Jawor­skie­go czy Bara­na zda­ją się być waż­niej­si póź­niej­si debiu­tan­ci: zawsze świe­ży Wie­de­mann, Pase­wicz czy wspo­mnia­ny Honet, co jed­nak żad­ne­go prze­ło­mu nie zwia­stu­je, bo o ile pęk­nię­cia w lirycz­nej pust­ce lat 80. dopro­wa­dzi­ły (wraz z wol­nym ryn­kiem) do przy­ro­stu chęt­nych do mówie­nia o nowej rze­czy­wi­sto­ści (lub do jej zmil­cze­nia i omi­nię­cia), o tyle wzrost kur­su euro i pro­ble­my z uzy­ska­niem kre­dy­tu nie wró­żą erup­cji nowych zja­wisk, bo raczej z erup­cją niż z prze­ło­mem na począt­ku lat 90. mie­li­śmy do czy­nie­nia. To poszu­ki­wa­nie począt­ku narzu­ca kwe­stię wyko­rzy­sta­nia podzia­łów z koń­ca XX wie­ku dla poezji XXI wie­ku, bo podział na „bar­ba­rzyń­ców i nie” nie znaj­du­je reali­za­cji we współ­cze­snych pro­ce­sach, może więc war­to – zamiast bro­dzić w mro­kach śre­dnio­wie­cza (dla poko­le­nia lat 80. „bru­lion” to pra­wie cza­sy Bole­sła­wa Chro­bre­go, a to jest prze­cież poko­le­nie, któ­re wstę­pu­je) zasta­no­wić się nad kie­run­ka­mi i ścież­ka­mi, któ­ry­mi podą­ża­ją mło­dzi, oraz przyj­rzeć się debiu­tom z ostat­nich dzie­się­ciu lat, bo myśląc wciąż o „bru­lio­nie” ska­zu­je­my się na lirycz­ną (i kry­tycz­ną) samo­za­gła­dę. Ocze­ki­wa­nie na nowy prze­łom to cze­ka­nie na Godo­ta, a chy­ba nie jest nim Barack Oba­ma.

O AUTORZE

Bartosz Sadulski

Ur. 1986. Poeta, dziennikarz. Autor arkusza poetyckiego artykuły pochodzenia zwierzęcego (2009) oraz tomów wierszy post (2012) oraz tarapaty (2016). Za pierwszy z nich był nominowany w 2013 roku do Nagrody Literackiej Silesius w kategorii „debiut”. Wiersze publikował między innymi w Lampie, Odrze, Gazecie Wyborczej, Chimerze i antologii Połów. Poetyckie debiuty 2010. Autor przewodników po Malcie i Bornholmie. Mieszka we Wrocławiu.