debaty / ankiety i podsumowania

Garść wspomnień

Karol Maliszewski

Głos Karola Maliszewskiego w cyklu „Ludzie ze Stacji”.

strona debaty

Ludzie ze Stacji: wprowadzenie

Chy­ba nale­żę do tych „ludzi Sta­cji”, któ­rzy naj­pierw byli ludź­mi For­tu, Por­tu, festi­wa­lu, a jesz­cze daw­niej współ­pra­co­wa­li z pew­nym mło­dym czło­wie­kiem ze Stro­nia Ślą­skie­go orga­ni­zu­ją­cym pol­sko-nie­miec­kie spo­tka­nia lite­rac­kie. Oczy­wi­ście cho­dzi o Artu­ra Bursz­tę, któ­re­go ener­gia nigdy nie pozwo­li­ła na ugrzęź­nię­cie w jed­nej, szyb­ko kost­nie­ją­cej for­mie, a raczej bez prze­rwy szu­ka­ła nowych prze­strze­ni do samo­re­ali­za­cji. Ale to „samo”, reali­zu­jąc jakieś dale­ko­sięż­ne pla­ny, napę­dza­ło przy oka­zji innych.

Nie chcę nad­uży­wać wiel­kich słów, lecz mia­łem to szczę­ście, że czę­sto byłem wśród tych „innych”. Pierw­sze spo­tka­nie w Bole­sła­wo­wie nie­da­le­ko Stro­nia tak moc­no utkwi­ło mi w pamię­ci, ponie­waż pozna­łem Boh­da­na Zadu­rę. Na tej pol­sko-nie­miec­kiej impre­zie pro­wa­dzi­łem warsz­ta­ty poetyc­kie, jed­nak praw­dzi­wy warsz­tat odby­wał się w poko­ju hote­lo­wym, w któ­rym Boh­dan udzie­lił mi kil­ku waż­nych lek­cji, zaglą­da­jąc w moje maszy­no­pi­sy i skre­śla­jąc co dru­gie zda­nie. To był mój przy­spie­szo­ny kurs cre­ati­ve wri­ting. Nato­miast wśród mło­dzie­ży lice­al­nej bio­rą­cej udział w tych warsz­ta­tach, entu­zja­stycz­nie nasta­wio­nej do poezji i poszu­ki­wa­nia przez nią nowych języ­ków, zwra­cał uwa­gę nasto­la­tek z Kra­ko­wa, Grze­gorz Jan­ko­wicz, od któ­re­go otrzy­ma­łem debiu­tanc­ki tomik Echo. Roz­mo­wom z nim pro­wa­dzo­nym pod­czas spa­ce­rów po oko­li­cy też spo­ro zawdzię­czam.

Zawsze było twór­czo i roz­wi­ja­ją­co, kolej­ny krok na samo­kształ­ce­nio­wej dro­dze. Dzię­ki współ­pra­cy z Biu­rem Lite­rac­kim pierw­szy raz w życiu pro­wa­dzi­łem warsz­ta­ty, czy­li zosta­łem posta­wio­ny w sytu­acji, w któ­rej mia­łem podzie­lić się doświad­cze­niem poetyc­kim i kry­tycz­no­li­te­rac­kim. Pierw­szy raz wypo­wia­da­łem się przed kame­rą, ucząc się lako­nicz­nej i cel­nej for­my wypo­wie­dzi, tak róż­nią­cej się od poprze­dza­ją­ce­go ją pisem­ne­go ela­bo­ra­tu. Pierw­szy raz w poważ­ny spo­sób pra­co­wa­łem nad książ­ką z redak­to­rem, wła­ści­wie nad dwie­ma. Jed­na to Po debiu­cie, a dru­ga Saj­gon. Oj, dużo było tych „pierw­szych razów”. I każ­dy sko­ja­rzo­ny z jakimś kolej­nym kro­kiem naprzód. Nie wiem, ku cze­mu, ku jakie­mu osta­tecz­ne­mu celo­wi. Nie­waż­ne. Liczył się i liczy sam ruch. Na począt­ku było poczu­cie wal­ki i oblę­że­nia, koniecz­ność oko­pa­nia się, zamknię­cia w for­cie, ale bar­dzo szyb­ko prze­isto­czy­ło się to w chęć wędrów­ki i podró­ży – z por­tu w każ­dej chwi­li moż­na wypły­nąć, a ze sta­cji wyje­chać. I ten nie­usta­ją­cy ruch, szum i gwizd nie­spo­dzia­nek oraz poszu­ki­wań, twór­czy fer­ment, bar­dzo mi odpo­wia­da­ją.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Mini­stra Kul­tu­ry i Dzie­dzic­twa Naro­do­we­go pocho­dzą­cych z Fun­du­szu Pro­mo­cji Kul­tu­ry