Gdy zharmonizuje się orkiestra
Krzysztof Grzywaczewski
Głos Krzysztofa Grzywaczewskiego w debacie "20. edycja Warsztatów literackich".
strona debaty
20. edycja Warsztatów literackichWarsztaty. Nazwa techniczna, chropowata, może odpychać, a nie zachęcać. Portowe warsztaty grają wtedy, gdy zharmonizuje się orkiestra złożona z uczestników, wykładowców, miejsca, intymnego spotkania w konfesjonale i wieczornych wierszy bardzo wolnych. W portowych warsztatach sprawdza się „niepowtarzalna atmosfera”. Wielokrotnie. Gdy jej nie ma to warsztaty przechodzą do historii jako mniej udane.
Miejsce. Ważne jest miejsce (-owość). Magia miejsca wspomaga, a może wręcz wywołuje „atmosferę” i prostym historiom nadaje smak legendy.
Dyrygenci. Bez dyrygenta (-ów) nie ma orkiestry. Musi być Pan (-i) od wykładania poezji. Andrzej Sosnowski nieraz wykazał talent w tej materii. Solo i w duecie. Pióro w dobrych rękach. W rękach Sosnowskiego wiersz jak stary papirus, nagle odkrywał swe tajemne znaczenia. W Kudowie z wirtuozerią prowadził archeologiczne wykopaliska znaczeń i tropów, dając jednak uczestnikom szansę wykazania się czytelniczą przenikliwością, fantazją i erudycją. Strona „wykładowa” warsztatów jest mocna. Stroni od akademickiego nudziarstwa, a często stwarza gotowe sceny do pamiętnika życia literackiego. Kto był na pierwszych warsztatach w Legnicy, pewnie nie zapomni opowieści Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego o wędrówce małego Dycia z mamą i babcią, tych kroków do przodu i w tył w rytmie opowieści.
Konfesjonał jest dobry. Może właśnie spowiedź ściąga pielgrzymów w odlegle kąty kraju? Przecież to zupełnie co innego niż pisanie listów w stylu: „Droga Redakcjo! Wczoraj po kolacji coś mnie naszło, żem wiersz napisał całkiem ładny, ale nie wiem, czy rymy podobać się będą?”. W konfesjonale łatwiej spojrzeć prawdzie w oczy, wesołe oczy Tadeusza Pióry. Konfesjonał w Kudowie grzał pełną parą. I, jak zwykle, nie wszyscy z uczestników zdążyli dorzucić do kotła. To też ma swój urok. Zawsze można pocieszyć się, że teksty są lepsze przed spowiedzią niż po niej.
W Kudowie podjęto ryzyko wspólnego pisania wierszy. To mógł być porządny niewypał. Jeśli udało się zrealizować zlecenie na poziomie minimalnym, czyli wytworzenia tekstów na warsztacie, to według mnie był to już zdany egzamin, zarówno przez uczestników jak i organizatorów. Grupowe układanie wersów było niepodważalnym świadectwem wpływu edukacji na tak indywidualną umiejętność, jak układanie słów w celach artystycznych. Kilka tekstów, wyfrezowanych na warsztatach, to rzadki w polskiej poezji przejaw zbiorowego tworzenia. Ach, jak bardzo odcięto sobie romantyczne korzenie, jak za nic potraktowano tradycyjną misję tutejszego poety, cierpiącego w pojedynkę co najmniej za naród (-y)! Kpiny?
I tu bezwiednie dotykam spraw, o których może nie wypada mówić. Otóż warsztaty literackie to spotkanie osób z różnych stron kraju, czasem pokoleń, często słabo znających się ze sobą. Wspólna jest im akceptacja „portowej” estetyki poetyckiej, zgoda na minimalną definicję poezji, na określenie jej wyłącznej domeny. Warsztaty w edukacyjnej tradycji postrzegane są jako uzupełnienie szkoły. A może za jakiś czas krytycy i literaturoznawcy doszukają się w polskiej poezji takich cech i stylów, których źródła umiejscowi się w portowych warsztatach? Może warsztatowe lektury i ich egzegezy, tajemnice spowiedzi, wspólnie pisane teksty i wymieniane poglądy dadzą niepowtarzalną syntezę, nurt, „portową szkołę”? W jakiej formie? Boję się gdybać i nie będę pakować warsztatów w jedną szufladę. Na warsztatach spotykają się przecież ludzie od pióra tacy różni, a jednak tacy sami. W tym tajemnica. Sukcesu.
Tekst pochodzi z debaty „Warsztaty Literackie” (2004) poświęconej pierwszym sześciu edycjom biurowych zajęć w Legnicy, Wrocławiu, Kudowie Zdroju i Kołobrzegu.