debaty / ankiety i podsumowania

Głos z bunkra

Rafał Skonieczny

Głos Rafała Skoniecznego w debacie "Być poetą dzisiaj".

strona debaty

Być poetą dzisiaj

1.
Zamiesz­ka­łem na obrze­żach mia­sta, prze­sta­łem bywać w miej­scach, uczest­ni­czyć w spo­tka­niach gru­po­wych piszą­cych ina­czej. Prze­sta­łem nawet na nie jeź­dzić. Prze­sta­łem kore­spon­do­wać z inny­mi auto­ra­mi dokład­nie w momen­cie, kie­dy zaczą­łem wię­cej pisać. To wyda­ło się natu­ral­ne, nie­wy­mu­szo­ne, koniecz­ne. Jedy­nie od świę­ta przy­pad­ko­we spo­tka­nie i nie­zręcz­na rela­cja o postę­pach pra­cy. Dopie­ro teraz, kie­dy sie­dzę w poko­ju na pierw­szym pię­trze, z dala od asfal­tu i ruchu, kie­dy za oknem zamiast sygna­li­za­cji świetl­nej mam kawa­łek nie­sko­lo­ni­zo­wa­nej zie­mi, czu­ję jak­bym widział, co się napraw­dę świę­ci. O co, przez te wszyst­kie lata jeż­dże­nia to tu, to tam, cho­dzi­ło. A cho­dzi­ło o zaba­wę, nic poważ­ne­go. Pod­czas, gdy praw­dzi­wa woj­na dzie­je się poza cen­trum. Nie inte­re­su­je mnie rynek, nie inte­re­su­je mnie cha­łup­nic­two ani śro­do­wi­sko­wa wymia­na tomi­ków. Nie wiem, kto jest na topie, kogo tym razem muszę prze­czy­tać, żeby wie­dzieć, na jakim obec­nie leve­lu znaj­du­je się poezja pol­ska. Nie trzy­mam ręki na pul­sie, zda­łem się na łaskę tra­fu. Miesz­kam na pust­ko­wiu, w bun­krze. Dzię­ki cze­mu od świę­ta do świę­ta zda­rza mi się zachwy­cić zda­niem. Po pro­stu.

2.
Dla samej poezji odpo­wiedź na pyta­nie, co zna­czy być poetą dzi­siaj, nie ma więk­sze­go zna­cze­nia, sko­ro glo­bal­na sieć wymie­ni­ła poje­dyn­czy głos na chór brzmią­cych jed­na­ko­wo teno­rów. Dla mnie, jako auto­ra na bani­cji, kwe­stia ta ma nie­wiel­kie zna­cze­nie, ogra­ni­cza­ją­ce się jedy­nie do moż­li­wo­ści ulo­ko­wa­nia sie­bie odpo­wied­nio po prze­ciw­nej stro­nie. Mając w pamię­ci kil­ka ksią­żek, któ­re zmie­ni­ły moje życie, jed­ne­go jestem pew­ny: być poetą dzi­siaj to prze­stać nim bywać. Lite­ra­tu­ra musi mówić praw­dę (przez praw­dę rozu­miem tutaj przede wszyst­kim prze­ży­cie), a za jej praw­do­mów­no­ścią musi stać autor, któ­ry ryzy­ku­je, jeśli nie życiem, to przy­naj­mniej tą czę­ścią sie­bie, któ­ra kon­sty­tu­uje go jako czło­wie­ka. I to ryzy­ko powin­no być zawsze: zarów­no pod­czas pisa­nia, sie­dze­nia nad rze­ką, jak i wyj­ścia do kina lub po man­da­ryn­ki. I nie mam na myśli tego, by powta­rzać sobie na okrą­gło „jestem poetą, jestem poetą…”. Taka świa­do­mość jest wtór­na i nie ma nic do rze­czy. O co więc cho­dzi? O to, by, jak powie­dział pewien muzyk do boha­te­ra Wil­ka ste­po­we­go, „grać tak dobrze, tak dużo i tak inten­syw­nie, jak tyl­ko moż­na!”. I to chy­ba tyle. O ile dobrze rozu­miem stwier­dze­nie (a raczej pre­ten­sję, jak wyni­ka z tonu wypo­wie­dzi) Kuczo­ka, cho­dzi mu o przy­zna­nie się do jakie­goś wsty­dli­we­go, uwła­cza­ją­ce­go pro­ce­de­ru. Być może jest to pro­ce­der z góry ska­za­ny na nie­po­wo­dze­nie, dla­te­go budzą­cy poli­to­wa­nie. Głos z bun­kra prze­cież dud­ni potęż­nym echem, lecz nie­sły­szal­nym dla tych, któ­rzy są na zewnątrz. Koniecz­na jest zatem wola do eks­plo­ro­wa­nia tajem­ni­czych, pod­ziem­nych kory­ta­rzy. Co jest złe­go w sypia­niu w bun­krze na przed­mie­ściach? Gabriel Fle­szar, Vigo Mor­ten­sen, Val Kil­mer, czy choć­by woka­li­sta Ram­m­ste­in, któ­ry ma na kon­cie ze dwa tomi­ki wier­szy, nie mają z tym pro­ble­mu. Ale mówiąc serio – sko­ro już zde­cy­do­wa­łeś się być (lub coś zde­cy­do­wa­ło za cie­bie) poetą, masz pro­sty wybór, któ­ry pięk­nie zde­fi­nio­wał Roman Honet:

i zoba­czy­łem, że w ustach
trzy­mam stru­nę – mosięż­ny bicz
i blask nade mną ukła­da się w napis: ruszaj,
już pora. Wie­szaj albo graj

3.
Nie jestem w sta­nie zapro­po­no­wać żad­nych roz­wią­zań w kwe­stii „roz­bu­dza­nia zain­te­re­so­wa­nia poezją”, bo powin­no ono wyni­kać z indy­wi­du­al­nych potrzeb i poszu­ki­wań. Posy­ła­jąc dziec­ko na lek­cje for­te­pia­nu licz się z tym, że za kil­ka lat nie będzie mogło ono patrzeć na instru­ment. Nie mam poczu­cia, że uho­no­ro­wa­nie książ­ki Dycia zmie­ni­ło odbiór poezji w Pol­sce, sko­ro naj­pew­niej tego odbio­ru nie ma poza śro­do­wi­skiem. To, że książ­ki domi­nu­ją (czy rze­czy­wi­ście?) wśród nomi­na­cji do jakichś tam nagród, nie ma żad­ne­go zna­cze­nia dla samej poezji. Dla poety są pie­nią­dze i pew­nie deli­kat­ne zaist­nie­nie w świa­do­mo­ści miesz­czan z pre­ten­sja­mi do „bycia na cza­sie”. Nie widzę jed­nak, by poezja nagle wyszła na uli­ce i zaczę­ła obcho­dzić prze­chod­niów. To jest cią­gle nisza i tak chy­ba powin­no zostać. Poszu­ki­wa­nie dla poezji nowe­go kon­tek­stu (mul­ti­me­dia, Inter­net, per­for­man­ce i inne takie) może być war­to­ścio­we, jakoś tam sty­mu­lu­ją­ce do pew­ne­go momen­tu. Mnie to poszu­ki­wa­nie wyda­je się jało­we i nie­cie­ka­we (poza parą poezja – muzy­ka, bo lite­ra­tu­ra to rytm) – nie uda­ło się zarów­no przy­cią­gnąć ponad­pro­gra­mo­wej ilo­ści odbior­ców, jak i osią­gnąć cie­ka­we­go efek­tu arty­stycz­ne­go. Obco­wa­nie z wier­szem, jako bytem samo­wy­star­czal­nym, to cią­gle zbyt oso­bi­ste i intym­ne doświad­cze­nie, by mogło się udać w cyr­ku. Pyta­nie o roz­bu­dza­nie zain­te­re­so­wa­nia poezją jest więc pyta­niem do dzia­łu mar­ke­tin­gu, nie do poetów. Przy­naj­mniej powin­no być.

4.
Poezja upar­cie pozo­sta­je w sfe­rze tajem­ni­cy, któ­ra nie doma­ga się wyja­śnie­nia. Dla­te­go tak sil­nie przy­cią­ga. Dopó­ki poeci będą poważ­nie trak­to­wać pisa­nie, tak dłu­go wier­sze będą zmie­nia­ły rze­czy­wi­stość, a ktoś będzie z nich czer­pał mimo całej gro­zy lite­ra­tu­ry ukry­tej za sło­wa­mi. Jak to ujął Mir­cea Căr­tăre­scu w Olśnie­wa­ją­cym: „Potem ja też zaczą­łem pisać i mię­dzy swo­je wdzięcz­ne wer­sy, feerycz­ne i agre­syw­ne, wtrą­ca­łem nie­kie­dy jakiś nie­zro­zu­mia­ły, jak­by podyk­to­wa­ny mi przez kogoś pas­sus, któ­ry, gdy go czy­ta­łem ponow­nie, prze­ra­żał mnie jak speł­nia­ją­ca się prze­po­wied­nia”. Bli­skie mi jest rozu­mie­nie poezji jako swe­go rodza­ju koniecz­no­ści, tej speł­nia­ją­cej się prze­po­wied­ni, któ­ra łączy z innym wymia­rem, lecz zdol­na jest rów­nież do zim­ne­go mani­pu­lo­wa­nia two­im losem. To, że piszę wier­sze na obrze­żach, w odosob­nie­niu, wyda­je mi się naj­bar­dziej uczci­wym spo­so­bem bycia poetą. Taki spo­sób wybra­łem dla sie­bie. Nie prze­sta­ję, mimo że skoń­czo­ny wiersz to upo­śle­dzo­ne dziec­ko, któ­re patrzy na mnie cie­kaw­sko pusty­mi ocza­mi.