debaty / ankiety i podsumowania

Habituacja

Karolina Front

Głos Karoliny Front w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Habi­tu­acja.

To było wła­śnie pierw­sze sło­wo, któ­re sko­ja­rzy­ło mi się z pro­ble­mem doty­czą­cym nasze­go kano­nu lek­tur. Cóż więc zna­czy to sło­wo? Według auto­rów pod­ręcz­ni­ka Psy­cho­lo­gia poznaw­cza, czy­li tak zwa­ne­go NOSa (od pierw­szych liter nazwisk auto­rów: Nęc­ka, Orze­chow­ski, Szy­mu­ra), habi­tu­acja to pro­ces stop­nio­we­go wyga­sza­nia reak­cji na cią­gle powta­rza­ją­cy się bodziec.

Tako rze­cze przy­szła psy­cho­loż­ka ze zdia­gno­zo­wa­nym uza­leż­nie­niem od papie­ro­wej wer­sji e‑booków.

Tym razem jed­nak uczel­nia­ne defi­ni­cje z pod­ręcz­ni­ka pozwo­li­ły mi dostrzec coś wię­cej niż pra­wi­dło­we odpo­wie­dzi na egza­mi­nie. Wie­rzę, że wła­śnie w tym jed­nym haśle kry­je się  głów­ny powód małej atrak­cyj­no­ści obec­ne­go kano­nu lek­tur, któ­ry­mi stra­szy się dzie­cia­ki, gdy tyl­ko zaczną swo­ją przy­go­dę z książ­ka­mi.
Podob­no Pola­cy ksią­żek nie czy­ta­ją. A już na pew­no nie robią tego ucznio­wie spę­ta­ni dłu­gi­mi lista­mi lek­tur, spo­śród któ­rych nie­mal­że żad­na nie cie­szy się szcze­gól­ną apro­ba­tą mło­dych ludzi. Dla­cze­go tak się dzie­je? Skąd się bie­rze opór do sło­wa pisa­ne­go, któ­re nie jest sta­tu­sem na por­ta­lu spo­łecz­no­ścio­wym? Może wła­śnie to dosyć tajem­ni­czo brzmią­ce hasło jest odpo­wie­dzią na pro­ble­my nie-czy­tel­ni­cze? Szcze­gól­nie te zdia­gno­zo­wa­ne przez licz­ne son­da­że u ludzi mło­dych.

Naszych dziad­ków zachwy­ca­ły świa­ty im nie­do­stęp­ne. Dla nie­jed­ne­go z nich nawet wypra­wa do mia­sta była wiel­kim prze­ży­ciem. Dziś podró­żu­je­my wię­cej i dalej. W dobie inter­ne­tu cięż­ko już o jakie­kol­wiek geo­gra­ficz­ne zasko­cze­nie. Jed­no klik­nię­cie i może­my być wszę­dzie nie wycho­dząc nawet z domu. A jeśli już chce­my jed­nak opu­ścić wygod­ny fotel, jeste­śmy w sta­nie podró­żo­wać nie­mal­że bez ogra­ni­czeń. Dziś tury­sty­ka nie sta­no­wi tak wiel­kie­go pro­ble­mu jak kie­dyś. Wszyst­ko mamy na wycią­gnię­cie ręki. Nie jest pro­ble­mem zakup bile­tu czy zna­le­zie­nie noc­le­gu. To wła­śnie dostęp­ność tych opcji spra­wia, że są one dla nas o wie­le mniej atrak­cyj­ne. Bo prze­cież chy­ba każ­dy z nas kupił coś kie­dyś, bo była „ostat­nia taka oka­zja”. To, co nie­do­stęp­ne, wzbu­dza pożą­da­nie. Jak więc wyma­gać, by mło­dzi ludzie chcie­li cze­goś dla nich pospo­li­te­go i codzien­ne­go? Jak spra­wić, żeby na widok pły­nu do płu­ka­nia panie prze­ży­wa­ły orgazm doma­lo­wy­wa­ny im na rekla­mie każ­de­go tego typu deter­gen­tu? Jak spra­wić, aby tak samo reago­wa­ły na książ­ki? Róż­no­rod­ność opcji, jakie są nam dziś dostęp­ne, w pew­nym stop­niu zabi­ja nasze poszu­ki­wa­nia cze­goś nowe­go i nie­prze­cięt­ne­go. Stąd ogrom­na trud­ność z „wybi­ciem się”. W mul­ti­ko­lo­ro­wym tłu­mie w koń­cu wyróż­niać będzie się tyl­ko sza­rość.

Jest spo­sób na przed­sta­wie­nie mało atrak­cyj­nych dla współ­cze­snej mło­dzie­ży tre­ści w spo­sób bar­dziej przy­stęp­ny. Mówię tutaj np. o video-blo­ge­rze zna­nym jako Maso­chi­sta. Co praw­da jego pre­zen­ta­cja zupeł­nie zmie­nia sty­li­sty­kę oma­wia­nych przez nie­go dzieł lite­rac­kich, z dru­giej jed­nak stro­ny prze­kła­da pro­ble­my i zagad­nie­nia aktu­al­ne, współ­cze­sne auto­rom, na dzi­siej­sze realia. Z pew­no­ścią inwen­cja ta wyma­ga nagro­dze­nia. Tym bar­dziej, że wie­lu mło­dych ludzi oglą­da­jąc jego fil­mi­ki prze­ko­nu­je się do prze­czy­ta­nia wspo­mnia­nych lek­tur. Te wide­obry­ki z pew­no­ścią speł­nia­ją swo­ją funk­cję i ugła­sku­ją przy­dłu­gie opi­sy, nie­ja­sne dia­lo­gi i wie­le innych rze­czy, z któ­ry­mi cięż­ko się zma­gać. Nawet przy ogrom­nym zapa­sie cier­pli­wo­ści i samo­za­par­cia. Napraw­dę cięż­ko jest zro­zu­mieć pew­ne utwo­ry. A już na pew­no trud­no zro­bić to pod przy­mu­sem kart­ków­ki z tre­ści znie­na­wi­dzo­nej lek­tu­ry. Jak tu zro­zu­mieć auto­ra, nie zwa­rio­wać i nie wpaść w nało­gi..?

Na samym począt­ku pro­ce­su tra­wie­nia lek­tu­ry nale­ży zro­zu­mieć, że każ­dy autor żył sobie w swo­jej małej, ide­olo­gicz­nej szklar­ni. Tam był dopiesz­cza­ny i utwier­dza­ny w słusz­no­ści gło­szo­nych przez sie­bie idei poprzez namięt­nie przy­kla­sku­ją­ce spo­łe­czeń­stwo. Jeśli jed­nak miał pecha, to przy­kla­ski­wa­no mu dopie­ro po śmier­ci. Ale każ­da roślin­ka wyrwa­na z żyznej gle­by i odpo­wied­nich warun­ków wkrót­ce umrze. Nawet jeśli nie z bra­ku wody czy odpo­wied­nie­go śro­do­wi­ska, to wkrót­ce zaro­śnie chwa­stem, skrzęt­nie przy­kry­wa­ją­cym jej pięk­no lub defor­mu­ją­cym ją do gra­nic poję­cia dobre­go sma­ku. Zro­zu­mie­nie pew­nych zacho­wań czy postaw wyma­ga cał­ko­wi­te­go odda­nia się panu­ją­cej epo­ce, zro­zu­mie­nia kon­tek­stu lite­rac­kie­go i wczu­cia się. Nie tyl­ko w auto­ra, ale tak­że w sza­rych ludzi żyją­cych gdzieś obok nie­go, bo to prze­cież te masy spra­wia­ją, że jed­ni gosz­czą na pie­de­sta­łach, a inni gni­ją na biblio­tecz­nych pół­kach. Idee i war­to­ści prze­mi­ja­ją. Po nich przy­cho­dzą następ­ne. Prze­waż­nie tyl­ko po to, by upaść. Spód­nicz­ki mini, weł­nia­ne swe­try, bere­ci­ki; wiel­kie hasła, idee i pla­ny: wszyst­ko powra­ca. Moda na idee toczy się kołem. Ot, wiel­ce eko­lo­gicz­ny recy­kling idei.

Zaczy­na­jąc stu­dium peda­go­gicz­ne, co by wie­dzieć jak w przy­szło­ści pastwić się nad swo­imi wycho­wan­ka­mi, pozna­łam pew­ne­go stu­den­ta, Karo­la. Zro­bił na mnie ogrom­ne wra­że­nie swo­ją oso­bą oraz róż­no­rod­no­ścią rodza­jów lite­rac­kich, w jakich gusto­wał. On wła­śnie poka­zał mi bizar­ro. Z począt­ku byłam nie­by­wa­le scep­tycz­nie nasta­wio­na do tego gatun­ku, jed­nak po kil­ku opo­wia­da­niach zosta­łam wiel­ką fan­ką. Dłu­go nie mogłam zro­zu­mieć, dla­cze­go. Albo ina­czej… Nie chcia­łam uświa­do­mić sobie, dla­cze­go tak bar­dzo spodo­ba­ło mi się coś takie­go. Po pew­nym cza­sie jed­nak dotar­ło to do mnie, że od zawsze byłam oso­bą, któ­ra potrze­bu­je moc­nych wra­żeń. Zami­ło­wa­nie do ostrych przy­praw, moc­nej kawy w posta­ci pół­li­tro­we­go espres­so i hor­ro­rów zna­la­zło rów­nież swo­je odzwier­cie­dle­nie w lite­ra­tu­rze. Stąd wła­śnie wspo­mnia­ne już bizar­ro: peł­ne zasko­czeń, łama­nia kon­cep­cji, absur­du, gro­te­ski, fru­wa­ją­cych fla­ków i sek­su­al­no­ści. I zapew­ne nie tyl­ko ja tak mam. Byle wzru­sze­nia prze­sta­ją być wzru­sze­nia­mi. W dobie uda­wa­nych namięt­no­ści żad­ne deli­kat­ne uczu­cie i odczu­cie nie ma szan­sy prze­bi­cia się. Dla­te­go potrze­ba moc­ne­go wstrzą­su, szo­ku, obrzy­dze­nia, pożą­da­nia i gro­zy. Naj­le­piej wszyst­kich naraz. Zbyt wie­le w nas przy­zwy­cza­jeń. Bodź­ców jest sta­now­czo za dużo, żeby każ­dy z nich ana­li­zo­wać. Świat dosko­na­le o tym wie. Dla­te­go wła­śnie nie­ustan­nie pod­gła­śnia ste­reo sta­ra­jąc się obez­wład­nić nas coraz inten­syw­niej­szym masa­żem błon bęben­ko­wych. I co z tego, sko­ro z cza­sem przy­wyk­nie­my nawet do tego? Po pew­nym cza­sie nawet miesz­ka­nie przy głów­nej uli­cy prze­sta­je być powo­dem dys­kom­for­tu aku­stycz­ne­go, a sta­je się sza­rą codzien­no­ścią.

Do wszyst­kie­go moż­na przy­wyk­nąć. Od codzien­nie dozna­wa­nej roz­ko­szy, do wiecz­ne­go bólu, poprzez cią­głą nudę czy brak akcep­ta­cji. Z cza­sem wszyst­ko, nawet naj­słod­szy owoc, prze­sta­nie sma­ko­wać tak jak za pierw­szym razem. Jest to zja­wi­sko jak naj­bar­dziej nor­mal­ne z bio­lo­gicz­ne­go punk­tu widze­nia. Dla­te­go też daw­kę doznań trze­ba stop­nio­wo zwięk­szać, aby uzy­skać cią­gle taki sam efekt pobu­dze­nia. Stąd coraz więk­sze kub­ki poran­nej kawy, zwięk­sza­ją­ce się daw­ki ksią­żek czy innych nar­ko­ty­ków. Docie­ra­ją­ce do nas bodź­ce wca­le nie muszą być moc­niej­sze. Wystar­czy, by się od sie­bie róż­ni­ły, by się  prze­pla­ta­ły. Wła­śnie takie połą­cze­nie pozwo­li nam zacho­wać odpo­wied­ni poziom wraż­li­wo­ści sen­so­rycz­nej. I lite­rac­kiej też.

Może więc jakieś wnio­ski, Pan­no Karo­li­no? A może nie?

Nie czu­ję się god­na, by oce­niać poszcze­gól­ne pozy­cje kano­nu lek­tur. Nie jestem w sta­nie wska­zać „przy­szłych-wiel­kich” ani pod­wa­żyć czy­jej­kol­wiek uzna­nej już przez wsze­la­kie komi­sy­je wiel­ko­ści. Nie dora­stam żad­ne­mu z tych auto­rów do pięt. To praw­da, jed­ne książ­ki lubię bar­dziej, inne mniej. Ale to moja pry­wat­na spra­wa. O gustach się nie dys­ku­tu­je. Tym bar­dziej o tak zbo­czo­nych jak mój. Jedy­ne, co mogę powie­dzieć, to nie­co pod­su­mo­wać swo­je prze­my­śle­nia i nakre­ślić cechy cha­rak­te­ry­stycz­ne „ide­al­nej lek­tu­ry”. Oczy­wi­ście zakła­da­jąc, że tako­wy (po)twór ist­nie­je…

Nie będę krzy­czeć „chle­ba i igrzysk”, bo cho­ciaż dzi­siej­sze gusta cięż­ko zaspo­ko­ić, nie jest to nie­moż­li­we. Trze­ba tyl­ko tra­fić w men­tal­ność dzi­siej­szej mło­dzie­ży i zro­zu­mieć, dla­cze­go tak bar­dzo nie lubią czy­tać Nad Nie­mnem, dla­cze­go Chło­pi uwa­ża­ni są za narzę­dzie tor­tur, a poezja ucho­dzi za prze­jaw sady­zmu nauczy­cie­la. Co te dzie­ciacz­ki czy­ta­ją z wypie­ka­mi na okrą­głych buziach?  Co daje im tyle rado­ści, co nie­gdyś naszym dziad­kom świ­nio­bi­cie z dan­cin­giem?  Może po pro­stu potrze­ba im nie­co więk­szej sty­mu­la­cji?
Bo nie zgo­dzę się ze stwier­dze­niem, że dzie­cia­ki nie czy­ta­ją. Czy­ta­ją. Cho­ciaż nie zawsze to, cze­go się od nich wyma­ga. Pew­ne tek­sty nie dotrą do nich. Zbyt duża odle­głość men­tal­na i cza­so­wa dzie­li ich od boha­te­rów, z któ­ry­mi utoż­sa­mia­li się jesz­cze nasi dziad­ko­wie. Jeśli­by dosto­so­wać kanon lek­tur do gustu mło­dzie­ży i dzie­ci, z dzi­ką roz­ko­szą się­ga­li by oni po kolej­ne książ­ki, a lek­cje języ­ka pol­skie­go mogły­by być dla nich jesz­cze więk­szą przy­jem­no­ścią. Tym bar­dziej, że jest z cze­go wybie­rać! Teraz każ­dy, z dobrym pomy­słem, może zostać auto­rem. A nawet w lite­rac­kim spa­mie na pół­kach księ­gar­ni zawsze znaj­dzie się coś war­to­ścio­we­go.
Z dru­giej stro­ny, podob­no naj­więk­szą krzyw­dą, jaką moż­na zro­bić książ­ce, to włą­czyć ją do kano­nu lek­tur wła­śnie. Podob­no. Tyl­ko co podo­ba się dzie­cia­kom i mło­dzie­ży?
Pozo­sta­je tyl­ko zapy­tać głów­nych zain­te­re­so­wa­nych. Bo raczej cięż­ko było­by zga­dy­wać ich fak­tycz­ne upodo­ba­nia. Kolej­na sytu­acja, z któ­rej jedy­nym wyj­ściem jest dia­log…

O AUTORZE

Karolina Front

Urodzona w 1994 roku. Obecnie studentka psychologii na Uniwersytecie Jagiellońskim z aspiracjami na jeszcze jeden, zupełnie inny kierunek. Fanka bizarro, horrorów, zielonej herbaty, całonocnych maratonów z anime i kotów. Zdiagnozowano nieuleczalny idealizm. Mieszka w Staniątkach (okolice Niepołomic).