debaty / wydarzenia i inicjatywy

Jak nie przeżyłem Legnicy? Jak przeżyłem Wrocław?

Maciej Robert

Głos Macieja Roberta w debacie "Z Fortu do Portu".

strona debaty

Z Fortu do Portu

Nigdy nie byłem w Legni­cy. Owszem – byłem w Gło­go­wie, Jele­niej Górze, Zie­lo­nej Górze, Gubi­nie, Kłodz­ku, rzecz jasna we Wro­cła­wiu, ale w Legni­cy nigdy. Może kie­dyś się uda, ale nie wiem, czy wzbu­dzi we mnie wów­czas taka wyciecz­ka jakie­kol­wiek emo­cje. Legni­ca koja­rzy mi się z wie­lo­ma rze­cza­mi – z mie­dzią (i dru­ży­ną pił­kar­ską o takiej nazwie – ktoś wie w jakiej lidze się teraz pałę­ta­ją?), z bro­wa­rem Legni­ca (ktoś wie, czy on żyw jesz­cze?), z lek­cją histo­rii, z nie­zno­śnie melo­dra­ma­tycz­nym fil­mem Wal­de­ma­ra Krzyst­ka. Każ­dą z tych rze­czy jakoś się inte­re­so­wa­łem, jakoś na mnie wpły­nę­ła, w pewien spo­sób każ­dej z nich dotkną­łem. Jed­nak tego, co wyświe­tla mi się w mózgu na pierw­szym miej­scu na hasło Legni­ca, nie prze­ży­łem nigdy. Nie prze­ży­łem nigdy For­tu Legni­ca.

Spóź­ni­łem się nie­wie­le. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie, gdy w Legni­cy odby­wa­ły się pierw­sze For­ty, zaczy­na­łem pozna­wać coś, co nazy­wa się współ­cze­sną mło­dą poezją pol­ską. Mój ówcze­sny hory­zont czy­tel­ni­czy wyzna­cza­li (nie będę ory­gi­nal­ny) Mar­cin Świe­tlic­ki i Jacek Pod­sia­dło. Kie­dy Fort Legni­ca zmie­nił się w Port Legni­ca, posze­dłem już nie­co dalej i zaczy­ty­wa­łem się do nie­przy­tom­no­ści ksią­żecz­ką o tajem­ni­czym tytu­le 14.44. Nosi­łem ją ze sobą zawsze i wszę­dzie. Po roku znisz­czy­ła się tak doku­ment­nie, że musia­łem kupić dru­gi egzem­plarz. To dzię­ki niej pozna­łem nazwi­ska, któ­re w krót­kim cza­sie sta­ły się tymi naj­waż­niej­szy­mi. Pozna­łem Cze­chów i Irland­czy­ków. Ale przede wszyst­kim pozna­łem pol­ską eks­tra­kla­sę. Kie­dy byłem już jako tako zorien­to­wa­ny – jako czy­tel­nik i jako autor in spe – posta­no­wi­łem odwie­dzić legnic­ki Port po raz pierw­szy. Spóź­ni­łem się nie­wie­le. Wystar­czy­ło jed­nak, żeby w tym samym cza­sie Port prze­niósł się z Legni­cy do Wro­cła­wia.

Na wro­cław­skich impre­zach byłem trzy­krot­nie. Za każ­dym razem w innym miej­scu. Naj­pierw był rok 2004, Teatr Współ­cze­sny, pierw­szy Port we Wro­cła­wiu. I wystę­py, któ­re naj­moc­niej zapa­dły mi w pamięć – Mariusz Grze­bal­ski, Edward Pase­wicz, Boh­dan Zadu­ra i Sło­weń­cy. A potem był rok 2006. Wystę­po­wa­łem wte­dy w roli auto­ra, co mnie prze­ra­ża­ło i tre­mo­wa­ło tak bar­dzo, że aż do wystę­pu chcia­łem pozo­stać jak naj­bar­dziej nie­zau­wa­żo­ny. Kie­dy w piąt­ko­we popo­łu­dnie przy­je­cha­łem do Wro­cła­wia z duszą na ramie­niu uda­łem się do hote­li­ku przy uli­cy Na Gro­bli. W recep­cji dowie­dzia­łem się, że będę dzie­lił pokój wraz z pozo­sta­ły­mi poeta­mi z Odsie­czy (Marek Baczew­ski, Kac­per Bart­czak, Jacek Deh­nel). Pokój był zamknię­ty, w środ­ku nie było niko­go, co nie zna­czy, że byłem pierw­szym gościem. Na łóż­ku pod oknem w nie­na­gan­nej pozie leżał melo­nik i laska. Z cięż­kim ser­cem posze­dłem do Impar­tu, gdzie obej­rza­łem show, któ­ry dawał ubra­ny w spor­to­wy dres Boh­dan Zadu­ra, gdzie odzia­ny w futrza­ną cza­pę Jurij Andru­cho­wycz wyśpie­wy­wał do muzy­ki Kar­bi­do swo­je Pio­sen­ki dla mar­twe­go kogu­ta. Te dwa pre­cy­zyj­nie wypro­wa­dzo­ne cio­sy zno­kau­to­wa­ły mnie abso­lut­nie. Zdą­ży­łem tyl­ko stwier­dzić, że w festi­wa­lo­wym barze był tak nie­sa­mo­wi­ty ścisk, że nawet gdy­bym chciał, trud­no było­by gdzie­kol­wiek się dosiąść. Posnu­łem się tro­chę, zamie­ni­łem dwa sło­wa z tym i owym, i wró­ci­łem do hote­lu. Chwi­lę póź­niej przy­szedł Jacek Deh­nel, prze­ga­da­li­śmy parę godzin przed snem. I tyle.

Nad ranem oka­za­ło się, że Kac­per Bart­czak nie dole­ciał (dole­ci póź­niej?) ze Sta­nów, a MKEB nie dole­ciał do swo­je­go poko­ju (i nie dole­ci już do nie­dzie­li). Przy śnia­da­niu (co mnie opę­ta­ło?) dosia­dłem się bez­ce­re­mo­nial­nie do Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, któ­ry był na tyle wyro­zu­mia­ły, że nie dał po sobie poznać, że prze­szka­dzam mu w kon­sump­cji i na tyle uprzej­my, że w bar­dzo przy­stęp­ny spo­sób wykla­ro­wał mi zale­ty ist­nie­nia Biblio­te­ki Naro­do­wej. Do moje­go wystę­pu pozo­sta­ło kil­ka godzin, któ­re trze­ba było jakoś zago­spo­da­ro­wać. Posze­dłem szu­kać skle­pu spo­żyw­cze­go. Kupi­łem dwa piwa, buł­ki i kaba­no­sy (nie mogę sobie przy­po­mnieć, czy wzią­łem też ogór­ki, ale to by chy­ba był głu­pi pomysł) i posze­dłem nad rze­kę. Było cie­pło jak na kwie­cień, sło­necz­nie. Prze­sie­dzia­łem parę dobrych godzin nad Odrą, gdzieś na tyłach opusz­czo­nych ogród­ków. Pew­nie coś czy­ta­łem, ale nie pamię­tam co. Z dale­ka było sły­chać dziw­ne dźwię­ki (naza­jutrz oka­za­ło się, że cał­kiem nie­da­le­ko jest zoo). A potem z cięż­kim ser­cem powlo­kłem się do Impar­tu i dalej nie pamię­tam nic. Wie­czo­rem w wiel­kim namio­cie usta­wio­nym nad rze­ką odby­ło się poże­gnal­ne festi­wa­lo­we gril­lo­wa­nie. Każ­dy dostał kar­net na odli­czo­ną ilość kieł­ba­sek, kasza­nek i piwa, co oka­za­ło się głów­nym tema­tem roz­mów.

Dwa lata póź­niej wró­ci­łem do Wro­cła­wia, tym razem do Teatru Pol­skie­go. Była to wizy­ta służ­bo­wo-towa­rzy­ska. Służ­bo­wa, bo jako dzien­ni­karz rela­cjo­no­wa­łem prze­bieg Por­tu. Towa­rzy­ska, bo przede wszyst­kim zale­ża­ło mi na spo­tka­niu z dobry­mi zna­jo­my­mi. Rewe­la­cją oka­zał się występ Reine­ra Kun­ze­’e­go.

Trzy zali­czo­ne festi­wa­le. Jak na pięt­na­sto­le­cie impre­zy – to raczej nie­wie­le. Na tyle jed­nak wystar­cza­ją­co, by wie­dzieć, co uzna­wać za plus, a co za poraż­kę. Moja oso­bi­stą poraż­ką jest Legni­ca, któ­rej nie prze­ży­łem, spo­tka­nia, któ­re prze­szły już do legen­dy i któ­re już się nie powtó­rzą. Ale coś moż­na oca­lić z tam­te­go cza­su – myślę o wskrze­sze­niu Gaze­ty For­tecz­nej (Por­to­wej?) i serii cie­niut­kich ksią­że­czek, cze­goś w rodza­ju arku­sza poetyc­kie­go. Co jesz­cze by się przy­da­ło? Roz­sze­rze­nie wachla­rza auto­rów, więk­sze otwar­cie na debiu­tan­tów.

Resz­ta (czy­li nie­mal wszyst­ko) jest na plus. Co tu dużo gadać.

O AUTORZE

Maciej Robert

Urodzony w 1977 roku w Łodzi. Poeta, dziennikarz, krytyk literacki i filmowy. Laureat wielu ogólnopolskich konkursów literackich. Publikował m.in. w „Opcjach”, „Studium”, „Frazie”, „Tyglu Kultury”, „Ha!arcie”, „Toposie” i „Gazecie Wyborczej”. Jego wiersze były tłumaczone na język angielski, chorwacki i serbski. Stypendysta Ministra Kultury. Mieszka w Łodzi.