Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra: podsumowanie
Przemysław Rojek
Podsumowanie debaty "Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustra".
strona debaty
Jaką Pol(s)kę zobaczyli z drugiej strony lustraZnów poszło dokładnie tak, jak powinno – czyli inaczej.
A przecież niby jakoś po tej debacie (nieco inaczej niż w jej pierwszej odsłonie, kiedy wypowiadały się wyłącznie kobiety) nie oczekiwałem niczego konkretnego – liczyłem po prostu na to, że zaproszeni do pogadania panowie powiedzą (tak – za przeproszeniem – po męsku), co sądzą na temat Polek, ich Polski i opisującej wszystko to literatury, że jakoś tam odniosą się do poprzedniej części debaty. No to powiedzieli. No to się odnieśli.
Skąd zatem to nieuchwytne wrażenie, że wyszło inaczej niż chciałem (skoro wcale niczego nie chciałem)? Poprzednio mogłem napisać jasno i wyraźnie: sądziłem, że mniej będzie społecznie i politycznie, a bardziej metaliteracko, ale okazało się, że w pisaniu kobiecym niepodobna oddzielić gestu pisarskiego od zaangażowania i sprzeciwu. Teraz już nie ma tak dobrze. Dziwne to tym bardziej, że przecież – jeśli wierzyć uczonym w pismach siostrom feministkom – jako facet nie powinienem mieć problemu z tym, żeby dyskurs innego faceta na konkrecie przychwycić, wszak po męsku pisze się tym, co od słońca i Apollina, od ratio i od logosu, od sprawnie działającego w jasnych opozycjach (prawdziwe/fałszywe) mózgu i od dumnie wzniesionego fallusa. To świat piszącej kobiety: dionizyjski, lunarny, emocjonalny, somatyczny, transwersalny – to on powinien być dla mnie zamknięty w nieprzetłumaczalnych na syntezy i uogólnienia, mrocznych waginalnych czeluściach. No to czemu, do cholery, się nie da?
Najpewniej dlatego, że duża część piszących mniej lub bardziej wyraźnie dystansuje się – jeśli już nie od samej próby poddania refleksji tego, co ma do powiedzenia (jeśli w ogóle ma) literatura kobieca (o ile wyróżnianie takowej ma jakikolwiek sens) na temat współczesnej Polski, to do samego ustawienia debaty: że nadmiernie, restrykcyjnie binarna; że sztucznie parytetowa; że kieruje ku incydentalnej z punktu widzenia sensu czytania kwestii, jaką jest płciowość, a odwodzi od istoty rzeczy, która – jak rozumiem – bytuje gdzieś poza jakimikolwiek uwikłaniami, w świecie idei, gdzie (by sparafrazować znany aforyzm Oskara Wilde’a) nie ma książek męskich i żeńskich, są jeno książki dobrze i źle napisane… Gdybym miał jakoś zsyntetyzować te głosy, to chyba właśnie to byłoby ich głównym wspólnym mianownikiem: różnorako cieniowana asekuracyjność wobec czytelniczej użyteczności genderowych kluczy interpretacyjnych.
Oczywiście – różnie to w różnych głosach bywa: od dystansu bardziej niż umiarkowanego (Radosław Wiśniewski), przez próbę translacji tematu dyskusji w zupełnie inną, nieoczekiwaną przestrzeń znaczenia (Jakub Kornhauser), aż po sprzeciw wyrażony w gwałtownej poetyce zbliżonej do manifestu (Grzegorz Tomicki); są również wypowiedzi od takiego dystansu raczej odległe (Grzegorz Jędrek, Piotr Czerniawski). Każdy z autorów ma też na poparcie swojego stanowiska mocne argumenty, nikt z nich nawet na astronimiczną odległość nie zbliża się do paranoicznej – a przecież pewnym kręgom konsumentów kultury nieobcej – wizji, w której hierarchiami wewnątrz polskiego życia literackiego rządzi wyłącznie genderowy spisek koniunkturalnej i lewackiej z ducha politycznej poprawności (acz w niektórych głosach da się wyczuć lekki osad podejrzenia, że ta czy tamta to czy owo zawdzięcza nie swej twórczości, a płci twórczość tę firmującej), a co najważniejsze – wszyscy zgodnie uznają ważność pojedynczych głosów piszących kobiet. Niemniej jednak do tyleż społeczno-politycznej, co (zwłaszcza) literaturoznawczej kategorii kobiecości odnoszą się nieufnie.
Dlatego też – korzystając z przywileju, jaki daje mi dość harcownicza rola podsumowującego – chciałbym jasno wyrazić swoje stanowisko.
Jeśli jakkolwiek rozumiana kobiecość miałaby być kategorią determinującą całość praktyk czytelniczych – to oczywiście byłbym zdecydowanie przeciw: dokładnie z tych samych powodów, z jakich żywiołową niechęć budzą we mnie wszelkie możliwe praktyki redukcjonistyczne w ogóle. I nie ma dla mnie znaczenia, czy będzie to ograniczanie sensów pisania do struktury dyskursu, napięć klasowych, emancypacji rasowej, stłumionego głosu nieświadomości, emanacji ducha narodu… literatura w moim przeświadczeniu to – jak definiował ją Jacques Derrida – instytucja umożliwiająca powiedzenie wszystkiego na wszelkie możliwe sposoby. Dalej: gdyby płeć miała stać się jedynym wyznacznikiem tego, co można, warto i trzeba publikować, wydawać, nagradzać, omawiać, promować – również uznałbym to za praktykę skrajnie niebezpieczną, alarmująco bliską totalitarnemu z ducha sądzeniu pisarza w optyce jego klasowego uświadomienia bądź rasowej czy narodowej czystości (zdaję sobie sprawę z tego, że w takim moim podejściu drzemią upiory jakiegoś estetycznego esencjalizmu, które siostrom feministkom mogą wydać się cokolwiek podejrzane, ale owszem, nie będę się wypierał, że z biorącymi udział w debacie łączy mnie tu niejakie wysokomodernistyczne pokrewieństwo władzy sądzenia). Ale – z drugiej strony – nie wierzę w to, że coś tak ważnego jak doświadczenie płci da się wyrugować z procesu tworzenia bez nieoszacowanych niekiedy szkód dla tego ostatniego. Owszem, możemy dla wygody przyjąć, że w opisie literatury stosujemy wyłącznie autoteliczne i aseptyczne narzędzia zaczerpnięte ze strukturalizmu bądź fenomenologii, a w krytycznoliterackim przymusie oceniania zawierzamy się kantowskim bądź symbolistycznym kategoriom niezakorzenionego i radykalnie nieumotywowanego czystego piękna. Tyle tylko, że wówczas z pisania zniknie coś absolutnie fundamentalnego – radykalnie jednostkowa egzystencja piszącego, dla której właśnie doświadczenie płci jest jednym z najpierwszych i najważniejszych.
Grzegorz Tomicki w swoim porywającym szkicu zastanawia się z niejaką dezynwolturą: „Tak między nami, to nie wiem, jak w Warszawie czy we Wrocławiu, ale my tu w Legnicy na co dzień nie debatujemy o literaturze (kobiecej czy niekobiecej) ani o Polsce. Rozmawiamy sobie «o życiu». O miłości, o samotności, o rodzinie, o pieniądzach, o pracy i bezrobociu, o umowach śmieciowych, o sukcesach i porażkach, o wizytach u onkologa, menopauzach, pogrzebach, smutkach i radościach, przemijaniu i takich tam drobnych sprawach. Czyli zwyczajnie, mniej więcej jak wszędzie na świecie”. Panie Grzegorzu – tak między nami to zapewniam pana, że dokładnie o tym samym dyskutuje się również w Krakowie i Nowej Hucie (czasem też niektórzy – nierzadko przy użyciu narzędzi cięższych, a raczej, jak najdosłowniej niestety, ostrzejszych niż słowo – debatują nocami o wyższości Wisły nad Cracovią bądź odwrotnie); a faceci przy browarze to jeszcze plotkują o laskach, korzystając z tego, że ich laski w tym samym czasie przy lekkich drinkach obrabiają tyłek swoim kosmatym samcom. I nie wiem, jak to jest w Legnicy, ale u nas siła tych rozmów – siła, która skazuje je na kosmiczną nieukończość – leży właśnie w stanie permanentnego płciowego nieporozumienia. Jakub Kornhauser z kolei, dając popis znakomitego, kontrolowanego metodologicznego szaleństwa, pyta: „czy moderujący tę debatę Przemysław Rojek jest robotem, za którym stoją postulaty «buntu maszyn» (Canton), albo przynajmniej zabójczym samochodem lub zmutowanym kotem wprost z montypythonowskich animacji.” Panie Jakubie – po głębokim zastanowieniu dochodzę do wniosku, że jednak nie (acz oczywiście muszę założyć, że mogę być robotem – niczym replikanci z książki/filmu Dicka/Scotta – sztucznie wytrzebionym ze świadomości swej nieczłowieczej kondycji), że jestem po prostu facetem, który próbuje zrozumieć, dlaczego niedostępne jest mu pełne zrozumienie choćby pięknych esejów Joanny Mueller o ciąży z książki Powlekać rosnące; bo choć na poziomie litery rozumiem tak jakby wszystko, to duch – duch kobiecości w stanie najwyższego ciążenia – stawia mi opór, więc niech nikt nie próbuje mi wmówić, że go nie ma.
O AUTORZE
Przemysław Rojek
Nowohucianin z Nowego Sącza, mąż, ojciec, metafizyk, capoeirista. Doktor od literatury, nauczyciel języka polskiego w krakowskim Liceum Ogólnokształcącym Zakonu Pijarów, nieudany bloger, krytyk literacki. Były redaktor w sieciowych przestrzeniach Biura Literackiego, laborant w facebookowym Laboratorium Empatii, autor – miedzy innymi – książek o poezji Aleksandra Wata i Romana Honeta.