debaty / ankiety i podsumowania

Jedzie, jedzie pociąg

Bohdan Zadura

Głos Bohdana Zadury w debacie „Ludzie ze Stacji”.

strona debaty

Ludzie ze Stacji: wprowadzenie

Na począt­ku był Bole­sła­wów. Bole­sła­wów był przed Legni­cą i przed Wro­cła­wiem, przed Stro­niem i Czar­ną Górą Resort. (Dia­bli wie­dzą, co to ten resort, ale dyk­tat mody języ­ko­wej jest nie­ubła­ga­ny i w pro­gno­zie pogo­dy też to okre­śle­nie się poja­wia). Do Bole­sła­wo­wa jecha­ło się peka­esem z Kłodz­ka przez Stro­nie. Więc przed Bole­sła­wo­wem było Kłodz­ko. I Stro­nie, choć po Kłodz­ku, też było przed Bole­sła­wo­wem. Przed nimi wszyst­ki­mi – choć i po nich – był Wro­cław, do Wro­cła­wia noc­ny pociąg z Puław jechał ponad osiem godzin.

W tych pre­hi­sto­rycz­nych cza­sach – w latach 60. i na począt­ku 70. – kie­dy byłem mło­dym poetą, jed­nym z naj­waż­niej­szych festi­wa­li poetyc­kich w Pol­sce była Kłodz­ka Wio­sna Poetyc­ka. Chcąc spraw­dzić, czy mi się nie przy­śni­ło, że na jed­nej z ostat­nich byłem, i upew­nić się, że to był rok 1972, zaj­rza­łem do inter­ne­tu i w roz­mo­wie Karo­la Mali­szew­skie­go z Bogu­sła­wem Mich­ni­kiem prze­czy­ta­łem, że ten dru­gi ma do dzi­siaj jakiś mój „ręko­pis napi­sa­ne­go na kola­nie olbrzy­mie­go poema­tu”, któ­rym – tak to wyni­ka­ło z kon­tek­stu – chy­ba star­to­wa­łem w kon­kur­sie jed­ne­go wier­sza. Cze­goż to się czło­wiek o sobie dowie i nie dowie.

Na począt­ku był Bole­sła­wów, ale ponie­waż to nie było stwo­rze­nie świa­ta, on musiał zda­rzyć się kie­dyś, być usy­tu­owa­ny w cza­sie. Mia­łem tam pro­wa­dzić warsz­ta­ty poetyc­kie, wzią­łem ze sobą książ­kę Daj mu tam, gdzie go nie ma. To były lata, kie­dy jeśli chcia­łem coś powie­dzieć, musia­łem sobie to wcze­śniej napi­sać, żeby – zamiast mówić – prze­czy­tać. Para­dok­sy – poczu­cie klę­ski na tych warsz­ta­tach, bo strasz­nie bla­de to czy­ta­nie, a zara­zem poczu­cie, że to jed­ne z naj­przy­jem­niej­szych dni, jakie mi się kie­dy­kol­wiek przy­da­rzy­ły. Po latach zdu­mie­nie, kie­dy Grze­gorz Jan­ko­wicz powie­dział mi, że te warsz­ta­ty były dla nie­go waż­ne. W Stro­niu, ośmie­lo­ny przez Artu­ra Bursz­tę, pierw­szy raz odwa­ży­łem się prze­czy­tać publicz­nie poemat „Cisza”. Spa­cer z Bole­sła­wo­wa do cze­skiej gra­ni­cy w cudow­nie pogod­ny let­ni dzień, bez ner­wów, bo już po warsz­ta­tach. Może dla odku­pie­nia win naj­so­lid­niej, jak umia­łem, prze­czy­ta­łem w Bole­sła­wo­wie pro­zę Karo­la Mali­szew­skie­go; już wcze­śniej się zna­li­śmy, ale to wte­dy zaczę­ło się coś, co nazy­wam sobie po cichu przy­jaź­nią.

Bole­sła­wów był na pew­no w cza­sach, kie­dy nie mia­łem komór­ki; pamię­tam auto­mat tele­fo­nicz­ny na magne­tycz­ne kar­ty impul­so­we pod pen­sjo­na­tem, w któ­rym miesz­ka­li­śmy. Nie ma potrze­by spraw­dzać w wyszu­ki­war­ce, któ­ry to był rok. Moż­na wkle­pać do niej hasło „Dia­na Spen­cer” albo „księż­na Dia­na”; to w Bole­sła­wo­wie dopa­dła mnie wia­do­mość o jej śmier­ci.

Jeśli więc był to rok 1997, ostat­ni dzień sierp­nia – i zapew­ne pierw­szy oraz dru­gi dzień wrze­śnia – to w dro­dze do Bole­sła­wo­wa widzia­łem w Kłodz­ku nie­wia­ry­god­nie wyso­ko na ścia­nach domów linię, do któ­rej się­ga­ła woda. Licen­tia poeti­ca pozwa­la­ła­by może powie­dzieć, że póź­niej­sze For­ty i Por­ty Lite­rac­kie wyło­ni­ły się z odmę­tów powo­dzi tysiąc­le­cia.

Z pro­stej aryt­me­ty­ki wyni­ka, że w 1997 roku mia­łem pięć­dzie­siąt dwa lata, dzi­siaj mi się wyda­je, że co naj­wy­żej trzy­dzie­ści. Świat wyglą­dał na przy­ja­zny, poezja zda­wa­ła się mieć sens, to, co się same­mu robi­ło, też wyda­wa­ło się sen­su nie­po­zba­wio­ne. Nigdy nie bra­łem udzia­łu w żad­nym Wood­stoc­ku czy Jaro­ci­nie, ale festi­wa­le legnic­kie pew­nie dawa­ły takie poczu­cie wspól­no­ty, choć uczest­ni­ków były set­ki, a nie set­ki tysię­cy. No dobrze, poczu­cie wła­snej waż­no­ści dawa­ły tak­że te momen­ty, kie­dy Artur przy­jeż­dżał do War­sza­wy i naj­czę­ściej na Koziej, w redak­cji „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie”, w gro­nie paru osób (Piotr Som­mer, Andrzej Sosnow­ski, Mar­cin Sen­dec­ki) zasta­na­wia­li­śmy się, kogo zapro­sić do Odsie­czy, i wybie­ra­li­śmy na przy­kład Mar­tę Pod­gór­nik, Krzysz­to­fa Siw­czy­ka czy Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, albo kie­dy w Teatrze im. Hele­ny Modrze­jew­skiej, cze­ka­jąc na noc­ny pociąg do War­sza­wy, przy butel­ce konia­ku oma­wia­li­śmy pla­ny na przy­szłość.

W Legni­cy spo­tka­łem Ludwi­ka Gadzic­kie­go, z któ­rym na począt­ku lat sie­dem­dzie­sią­tych, gdy pra­co­wa­łem w muzeum w Kazi­mie­rzu, kore­spon­do­wa­łem, nie zna­jąc go oso­bi­ście, teraz nauczy­cie­la ze szko­ły gór­ni­czej w Lubi­nie, poetę i miło­śni­ka teatru, któ­ry przy­jeż­dżał na festi­wal ze swo­imi ucznia­mi. W Legni­cy któ­re­goś roku któ­re­goś wie­czo­ra pozna­łem przed teatrem Tanię Izo­to­wą, tłu­macz­kę z Moskwy, któ­ra bała się kło­po­tów na gra­ni­cy w związ­ku z prze­kro­cze­niem w Pol­sce cza­su wizy tran­zy­to­wej; potem zna­la­złem jej prze­kła­dy swo­ich wier­szy w cza­so­pi­śmie „Nowa­ja Junost’”, co zwa­żyw­szy na fakt, że jako uczeń szko­ły śred­niej kupo­wa­łem pismo „Junost’”, kaza­ło mi pomy­śleć o koli­sto­ści zda­rzeń.

Legnic­kie festi­wa­le to moja przy­jaźń z cór­ka­mi Artu­ra, Wero­ni­ką i Domi­ni­ką, od koły­ski, dobrze, że nie w dzi­siej­szych cza­sach, bo teraz strach było­by im pozwo­lić na wska­ki­wa­nie mi na ręce. Legnic­kie i wro­cław­skie festi­wa­le to też jakieś skrom­ne doświad­cze­nia z tele­wi­zją publicz­ną, w cza­sach, gdy tyl­ko tre­ma, a nie poczu­cie przy­zwo­ito­ści i wstyd, mogła przed nimi powstrzy­my­wać.

Wra­cać raz jesz­cze do histo­rii z nale­śni­ka­mi? Artur mie­wał pomy­sły zwią­za­ne nie tyl­ko z lite­ra­tu­rą. Kie­dyś zapro­po­no­wał, by w menu kawiar­ni przy teatrze zna­la­zły się potra­wy wedle prze­pi­sów uczest­ni­czą­cych w festi­wa­lu poetów. Wte­dy też pew­nie zro­dził się pomysł, żebym swo­je czy­ta­nie połą­czył z czę­sto­wa­niem publicz­no­ści czymś, co ugo­tu­ję. Pier­wot­nie mia­ły to być pie­ro­gi i domo­we wino. Bran­dy domo­wej robo­ty, któ­rą nazy­wa­łem pery­fra­stycz­nie wytwo­rem pra­cy rąk wła­snych i myśli tech­nicz­nej, będą­cej efek­tem desty­la­cji tegoż wina, wów­czas nie mia­łem. Gdy zbli­żał się ter­min festi­wa­lu, prze­my­śla­łem spra­wę – gdy­by na widow­ni było dwie­ście osób, to wła­ści­wie nawet sześć­set pie­ro­gów nie zała­twi­ło­by spra­wy. Wyco­fa­łem się z pie­ro­gów, prze­rzu­ci­łem się na nale­śni­ki. Usma­ży­łem je w domu, a prze­kła­da­łem żół­tym serem, szyn­ką i papry­ką już na miej­scu. Odsma­ża­ne były na sce­nie na maszyn­ce gazo­wej. Gdy­by nie pomoc Mar­ci­na Ham­ka­ły, pew­nie by mi się nie uda­ło połą­czyć wyda­wa­nia tych nale­śni­ków z czy­ta­niem wier­szy, i na pew­no okrzyk z jakie­goś miej­sca widow­ni: „Tu też by się coś zham­ka­ło” nie zabrzmiał­by tak zabaw­nie.

Na bodaj pierw­szym festi­wa­lu w Legni­cy Artur prze­bra­ny za zwia­dow­cę sta­cji czy dyżur­ne­go ruchu wita uczest­ni­czą­cych w festi­wa­lu poetów, poda­jąc mia­sta, z któ­rych pocho­dzą. Na jed­nym z pierw­szych festi­wa­li we Wro­cła­wiu, już po wszyst­kim, kie­dy sie­dzi­my w jakiejś knaj­pie, zrzu­ciw­szy kurt­ki, płasz­cze i ple­ca­ki na para­pe­ty, mło­da dziew­czy­na pyta mnie, czy wra­cam dzi­siaj do Puław i czy mogła­by ze mną się zabrać. Mówię, że wra­cam noc­nym pocią­giem, po dwu­dzie­stej trze­ciej, a ona, że OK, boi się podró­żo­wać sama. W duchu sobie myślę, że to może prze­sa­da, żebym budził takie zaufa­nie, ale trud­no. Jedzie­my tak­sów­ką na dwo­rzec, jest jesz­cze spo­ro cza­su, zapra­szam ją do kawiar­ni, nie chce nic, zama­wiam sobie kawę. Kie­dy tę kawę już wypi­łem, mówi, że może jed­nak napi­ła­by się her­ba­ty. Zanim się ta her­ba­ta poja­wia, zanim wysty­gnie na tyle, żeby dała się wypić, zapo­wia­da­ją nasz pociąg. Bie­gnie­my na peron, zapo­mi­na­my, że na tej sta­cji z jed­ne­go toru odjeż­dża­ją czę­sto dwa pocią­gi w prze­ciw­nych kie­run­kach. Wsia­da­my nie do tego, co trze­ba. W ostat­niej chwi­li wysia­da­my. Uff. Pociąg jest pusty, sie­dzi­my w prze­dzia­le. Pytam, skąd się wzię­ła na festi­wa­lu, mówi, że przy­je­cha­ła spe­cjal­nie, cho­dzi do tej szko­ły, któ­rą ja koń­czy­łem. Jest w kla­sie matu­ral­nej, jesz­cze się nie zde­cy­do­wa­ła, jakie stu­dia wybrać, mówi o polo­ni­sty­ce albo o filo­zo­fii. Ja, żeby jakoś pod­trzy­mać roz­mo­wę, w czym jestem raczej kiep­ski, mówię, że kie­dyś sta­łem przed takim samym wybo­rem. Myślę, że to tro­chę dziw­ne, że nic o niej nie wiem, żona, któ­ra jest polo­nist­ką w tej szko­le, pod­rzu­ca mi cza­sem wier­sze, któ­re piszą je uczen­ni­ce, a ta Joan­na mi się z niczym nie koja­rzy. W któ­rymś momen­cie dziew­czy­na dzwo­ni do domu, mówi, że pociąg nie jedzie przez Dęblin, w Puła­wach będzie o siód­mej, pro­si, żeby po nią wyje­cha­li. Mię­dzy Rado­miem a Puła­wa­mi kon­duk­tor spraw­dza bile­ty. Kwe­stio­nu­je waż­ność legi­ty­ma­cji mojej współ­to­wa­rzysz­ki podró­ży. Widzę tyl­ko, że legi­ty­ma­cja jest sfa­ty­go­wa­na. Sko­ro panien­ka odda­ła się pod moją opie­kę, to pew­nie powi­nie­nem się wtrą­cić, ująć za nią. Kon­duk­tor nie wyglą­da mi jed­nak na takie­go, któ­re­go moż­na by prze­ko­nać. Praw­dę mówiąc, sam nie jestem prze­ko­na­ny, miesz­ka w Dębli­nie, uczy się w Puła­wach. Wście­kły jestem na swo­ją dupo­wa­tość, wście­kły jestem na dziew­czy­nę, któ­ra mówi: „Jeśli pan mi nie wie­rzy, pro­szę poroz­ma­wiać z moją mamą, już do niej dzwo­nię”, i wycią­ga komór­kę. Kon­duk­tor wypo­wia­da jakąś poucza­ją­cą for­muł­kę, że tym razem, ostat­ni raz, nigdy wię­cej, i odpusz­cza. Czu­ję ulgę, kor­ci mnie, żeby zapy­tać, jak to jest napraw­dę, ale mil­czę.

Po wej­ściu do domu opo­wia­dam tę przy­go­dę żonie, pytam, czy zna taką dziew­czy­nę. Może nie być w mojej kla­sie, powiedz, jak się nazy­wa. Przed­sta­wia­ła się, ale wyle­cia­ło mi z gło­wy. Zapa­mię­ta­łem tyl­ko, że to nazwi­sko było dziw­ne. Po jakimś cza­sie sobie przy­po­mnia­łem – Joan­na Dzi­wak.

>Biuro Literackie kup książkę na poezjem.pl

O AUTORZE

Bohdan Zadura

Ur. w 1945 r. Poeta, prozaik, tłumacz i krytyk literacki. W latach 2004-2020 redaktor naczelny „Twórczości”, od lat pozostaje związany z „Akcentem” i „Literaturą na Świecie”. Laureat licznych polskich i zagranicznych nagród, w tym: Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius (2011), Międzynarodowej Nagrody Literackiej im. H. Skoworody (2014) oraz Nagrody im. C.K. Norwida (2015). W Biurze Literackim w latach 2005–2007 ukazały się jego dzieła zebrane, a w kolejnych latach publikował w oficynie następne premierowe książki, w tym w 2020 roku wybór wierszy Sekcja zabójstw. W 2018 r. został uhonorowany Silesiusem za całokształt twórczości.