debaty / ankiety i podsumowania

Kanon fiction

Mikołaj Borkowski

Głos Mikołaja Borkowskiego w debacie "Wielki kanion".

strona debaty

Wielki kanion

Od każ­de­go stu­den­ta, w zależ­no­ści od kie­run­ku stu­diów, wyma­ga­ny jest pewien kanon wie­dzy. Trud­no wyobra­zić sobie absol­wen­ta medy­cy­ny bez zna­jo­mo­ści ana­to­mii, praw­ni­ka bez zna­jo­mo­ści pra­wa rzym­skie­go, che­mi­ka bez zna­jo­mo­ści ukła­du okre­so­we­go pier­wiast­ków. Oba ter­mi­ny: kanon i zna­jo­mość sta­ją się zaska­ku­ją­co kło­po­tli­we, gdy mowa o stu­den­tach i absol­wen­tach filo­lo­gii pol­skiej. Jakie kry­te­rium przy­jąć, gdy mowa o zna­jo­mo­ści lite­ra­tu­ry? W któ­rym moż­na okre­ślić kogoś jako czło­wie­ka kul­tu­ry? Czy da się w jaki­kol­wiek obiek­tyw­ny spo­sób oce­nić eru­dy­cję? W murach Wydzia­łu Polo­ni­sty­ki na uli­cy Gołę­biej krą­ży popu­lar­na miej­ska legen­da: kanon obo­wiąz­ko­wych lek­tur wyma­ga­nych do ukoń­cze­nia stu­diów jest ponoć tak obszer­ny, że zapo­zna­nie się z nim w cało­ści wyma­ga­ło­by od stu­den­ta ośmiu godzin lek­tu­ry dzien­nie przez pięć lat. Choć tech­nicz­nie nie było­by to trud­ne do spraw­dze­nia (poli­czyć ilość stron, podzie­lić przez prze­cięt­ne tem­po czy­ta­nia i voilà), oso­bi­ście akcep­tu­ję tę teo­rię w nie­zmie­nio­nej for­mie i przy­zna­ję, że jak więk­szość sto­su­ję meto­dę selek­cji. Kie­ru­ję się naj­prost­szą intu­icją: oce­niam na pod­sta­wie prze­pro­wa­dzo­nych roz­mów i quasi-fał­szy­wych pota­ki­wań, co jest fak­tycz­nie istot­ne, war­te prze­czy­ta­nia i prze­my­śle­nia. Meto­da nie­do­sko­na­ła wprost pro­por­cjo­nal­nie do nie­do­sko­na­ło­ści nie­osią­gal­ne­go kano­nu. Nie­jed­no­krot­nie spo­ty­ka­łem się i spo­ty­kam z prze­ra­ża­ją­co mate­ma­tycz­nym podej­ściem do spi­su lek­tur: prze­czy­ta­łem trzy czwar­te z lek­tur z lite­ra­tu­ry sta­ro­pol­skiej, sie­dem­dzie­siąt pro­cent z baro­ku, na ostat­nie kolo­kwium nie prze­czy­ta­łem co czwar­tej książ­ki. Nomen­kla­tu­ra tak nie­przy­sta­ją­ca do zachwy­tu nad lite­ra­tu­rą…

Kanon nie jest jed­no­li­ty. Moż­na wyróż­nić w nim na pew­no kanon kano­nu: to fak­tycz­ne mini­mum (kusi traf­ne chy­ba sfor­mu­ło­wa­nie: mini­mum przy­zwo­ito­ści), bez któ­re­go w orien­ta­cji histo­rycz­no­li­te­rac­kiej ani rusz. Orien­ta­cja może być róż­na. Lice­ali­sta zda­ją­cy pod­sta­wo­wą matu­rę z języ­ka pol­skie­go ma od tego roku bez­względ­nie znać tak zwa­ne tek­sty ogwiazd­ko­wa­ne: zna­la­zły się na tej liście mię­dzy inny­mi tre­ny Kocha­now­skie­go, baj­ki Kra­sic­kie­go, Dzia­dów część trze­cia, Pan Tade­usz, Fer­dy­dur­ke Gom­bro­wi­cza czy opo­wia­da­nie Schul­za: od tego roku mini­mum naszej kul­tu­ro­wej pol­sko­ści. W tle roz­brzmie­wa lament ludzi kul­tu­ry: gdzie jest Sło­wac­ki, gdzie Kra­siń­ski, co się sta­ło z Mroż­kiem… Kanon kano­nu jest jed­nak tyl­ko pniem, od któ­re­go mają odcho­dzić gałę­zie i gałąz­ki same­go kano­nu. Jeśli meta­fo­ra drze­wa nie wyda­je się traf­na, to przez jej hie­rar­chicz­ność. Nic nowe­go: spi­sy lek­tur polo­ni­sty­ki rów­nież dzie­lą się na lek­tu­ry obo­wiąz­ko­we i lek­tu­ry nado­obo­wiąz­ko­we – z nich stu­dent ma z regu­ły wybrać czte­ry, pięć pozy­cji.

Nad wybo­rem chciał­bym się zatrzy­mać. Wybór jest chy­ba klu­czo­wy dla kul­tu­ry, nawet tej poj­mo­wa­nej w kon­tek­ście neo­li­be­ral­nym; wybie­ra­my ulu­bio­ne­go pisa­rza, ulu­bio­ne­go poetę, ulu­bio­ny nurt, wybie­ra­my spek­takl, na któ­ry wybie­rze­my się wie­czo­rem, bie­rze­my wybra­ną książ­kę z pół­ki. Arbi­tral­ny wybór jest źró­dłem czy­tel­ni­czej przy­jem­no­ści, kła­dzie na czy­tel­ni­ku odpo­wie­dzial­ność. Lek­tu­ra obo­wiąz­ko­wa tę odpo­wie­dzial­ność zno­si, albo przy­naj­mniej ina­czej kła­dzie jej akcent; sta­je­my się odpo­wie­dzial­ni za zna­jo­mość tek­stu. Trud­no powie­dzieć, czy bez zna­jo­mo­ści Ulis­se­sa czy W poszu­ki­wa­niu stra­co­ne­go cza­su ma się pra­wo do orze­ka­nia o lite­ra­tu­rze XX wie­ku. Trud­no bez zna­jo­mo­ści tra­dy­cji jude­ochrze­ści­jań­skiej i grec­ko-rzym­skiej dostrze­gać niu­an­se kul­tu­ry euro­pej­skiej, więc fun­da­cyj­ne i kosz­mar­nie opor­ne dla wie­lu utwo­ry Joyce’a czy Pro­usta sta­no­wią podwój­ne wyzwa­nie: wyzwa­nie dla dumy roku­ją­ce­go lite­ra­tu­ro­znaw­cy i wyzwa­nie dla odpo­wie­dzial­no­ści za orze­ka­ne póź­niej sądy. Wol­na wola nie­dziel­ne­go czy­tel­ni­ka nie jest więc atry­bu­tem lite­ra­tu­ro­znaw­cy. Czy jest nim czy­tel­ni­cza przy­jem­ność?

Nie­przy­pad­ko­wo przy­wo­ła­łem kon­tekst histo­rycz­no­li­te­rac­ki. Zro­zu­mie­nie histo­rii jest koniecz­ne dla zro­zu­mie­nia toż­sa­mo­ści teraź­niej­szej. Jak teraź­niej­szej? Szko­ła ponad­gim­na­zjal­na ofe­ru­je prze­gląd histo­rii lite­ra­tu­ry euro­pej­skiej od jej począt­ków do… (uzu­peł­nić dowol­nie). Edu­ka­cja lite­rac­ka może rów­nie dobrze skoń­czyć się na II woj­nie świa­to­wej, Borow­skim i Her­lin­gu-Gru­dziń­skim, jak i na Gom­bro­wi­czu i Schul­zu (według obec­ne­go mini­mum). Ambit­ny polo­ni­sta może zdą­żyć z Han­ną Krall, być może Róże­wi­czem, Mroż­kiem – ale na pal­cach jed­nej ręki moż­na poli­czyć przy­pad­ki, w któ­rych na lek­cjach języ­ka pol­skie­go ucznio­wie pozna­wa­li lite­ra­tu­rę współ­cze­sną. Klau­zu­la roku 1989 zamy­ka kon­tekst histo­rycz­no­li­te­rac­ki dość bru­tal­nie. Co potem?

W jed­nym z poprzed­nich arty­ku­łów dla Biu­ra Lite­rac­kie­go, zaty­tu­ło­wa­nym „Ostry tekst zaan­ga­żo­wa­ny”, wspo­mnia­łem o epi­zo­dzie, któ­ry i teraz chciał­bym przy­wo­łać: w pod­sta­wów­ce mówi­ło się o poezji współ­cze­snej jako dziw­nej i nie­zro­zu­mia­łej. Lite­ra­tu­ra współ­cze­sna nie napo­ty­ka może na taką falę hej­tu jak sztu­ka współ­cze­sna, ale mogła­by, gdy­by tyl­ko była obec­na sze­rzej w prze­strze­ni publicz­nej. Być może narze­ka­nie na obec­ny stan rze­czy jest nie na miej­scu, ale moment, w któ­rym „Mię­dzy” Sta­ni­sła­wa Dróż­dża sta­ło się tłem dla hip­ster­skich zdjęć pro­fi­lo­wych na Face­bo­oku, powi­nien stać się momen­tem zasta­no­wie­nia. Lite­ra­tu­ra prze­for­ma­to­wa­na do orna­men­tu w prze­strze­ni publicz­nej czy wir­tu­al­nej…

Czy ist­nie­je coś, co kanon mogło­by zastą­pić? Pro­po­zy­cji mam kil­ka. Pierw­szą – ostra­cyzm kul­tu­ro­wy. Przy­po­mi­na­ją się face­bo­oko­we akcje spo­łecz­ne: „Prze­czy­tam 52 książ­ki w 2015 roku” (z tych moty­wu­ją­cych pozy­tyw­nie) i kon­tro­wer­syj­ne „Nie czy­tasz? Nie idę z tobą do łóż­ka” (z tych moty­wu­ją­cych nega­tyw­nie). Dorzuć­my sta­ty­sty­ki, według któ­rych więk­szość Pola­ków uwa­ża czy­ta­nie ksią­żek za naj­lep­szy spo­sób spę­dza­nia cza­su i skon­fron­tuj­my je z licz­bą Pola­ków, któ­rzy po żad­ną książ­kę w ubie­głym roku nie się­gnę­li… Ostra­cyzm kul­tu­ro­wy ist­nie­je tyl­ko teo­re­tycz­nie, zresz­tą nawo­ły­wa­nia do czy­ta­nia nie będą jesz­cze nawo­ła­nia­mi do czy­ta­nia lite­ra­tu­ry „wyso­kiej”. Ostra­cyzm kul­tu­ro­wy zadzia­ła być może w okre­ślo­nych śro­do­wi­skach lite­rac­kich i będzie pozy­tyw­nie moty­wo­wał do nad­ra­bia­nia lek­tu­ro­wych zale­gło­ści, ale jako zastęp­czy model dzia­łać nie będzie. Skre­śla­my.

Niech więc będzie kanon kano­nu: ogra­ni­cze­nie tego, co będzie nas upra­wo­moc­nia­ło po kolei jako: absol­wen­ta pod­sta­wów­ki, absol­wen­ta gim­na­zjum, absol­wen­ta liceum, absol­wen­ta polo­ni­sty­ki, Pola­ka, lite­ra­tu­ro­znaw­cę, kry­ty­ka… For­mu­ła „uczeń powi­nien znać” ma tę wadę, że już bez­li­to­śnie obdzie­ra lite­ra­tu­rę – chy­ba – naj­wy­bit­niej­szą, fla­go­wą dla toż­sa­mo­ści kul­tu­ro­wo-spo­łecz­nej, z przy­jem­no­ści czy­tel­ni­czej. Nie ukry­waj­my – Dzia­dów część trze­cia już nie­ro­ze­rwal­nie będzie dla prze­cięt­ne­go lice­ali­sty wymo­giem matu­ral­nym, pię­cio­ma lek­cja­mi pol­skie­go, dwo­ma wypra­co­wa­nia­mi, w tym jed­nym trau­ma­tycz­nym na dwa, bo nie zro­zu­miał zna­cze­nia lewej i pra­wej stro­ny. Ale z dru­giej stro­ny mini­ma­li­zu­je­my stra­ty, pozwa­la­my na więk­szą swo­bo­dę. To model wpro­wa­dzo­ny w gim­na­zjach i szko­łach ponad­gim­na­zjal­nych. Swo­bo­da odda­na jest jed­nak w ręce nauczy­cie­la, bo uczeń nadal zapi­sze infor­ma­cję, że ma dwa tygo­dnie na Lal­kę czy Fer­dy­dur­ke i przy odro­bi­nie szczę­ścia te dwa tygo­dnie na lek­tu­rę poświę­ci – bez tej odro­bi­ny wie­czór przed kart­ków­ką się­gnie do stresz­cze­nia. Model, któ­ry mógły się spraw­dzić, był­by wycho­wa­niem bez­stre­so­wym: bez kart­kó­wek, z dys­ku­sja­mi, pre­zen­ta­cja­mi, refe­ra­ta­mi… Ale chy­lę czo­ła przed polo­ni­sta­mi, któ­rzy odwa­ży­li­by się na odda­nie spi­su lek­tur uczniom z nadzie­ją, że przy­swo­ją treść do egza­mi­nu matu­ral­ne­go samo­dziel­nie, zaję­cia poświę­ca­jąc na roz­mo­wę o nur­tach, prą­dach czy ide­ach. Wycho­wa­nie bez­stre­so­we ma ten jed­nak zasad­ni­czy minus, że kusi cał­ko­wi­tym zlek­ce­wa­że­niem kano­nu. Nawet zmia­na nazwy „lek­tu­ra” na „pozy­cję war­tą prze­czy­ta­nia” nie wyda­je się być roz­wią­za­niem tego pro­ble­mu. Skre­śla­my.

Trze­cią pro­po­zy­cją, ide­ali­stycz­ną, uto­pij­ną, ode­rwa­ną od rze­czy­wi­sto­ści i tym samym – naj­bar­dziej pożą­da­ną, jest model zaszcze­pie­nia przy­jem­no­ści. Odna­la­zło­by się w nim i mło­dzień­cze życze­nie, aby w spi­sie lek­tur zna­la­zły się książ­ki aktu­al­ne, przy­jem­ne, inte­re­su­ją­ce, jak i pra­gnie­nia ludzi kul­tu­ry doty­czą­ce zmia­ny ste­reo­ty­pu sta­ty­stycz­ne­go nie­czy­ta­ją­ce­go Pola­ka. Wystar­czył­by przed­miot, być może fakul­ta­tyw­ny, któ­ry nazwę robo­czo „lite­ra­tu­rą”; róż­nił­by się od lek­cji języ­ka pol­skie­go tym, czym róż­ni się fizy­ka od mate­ma­ty­ki, histo­ria od wie­dzy o spo­łe­czeń­stwie, bio­lo­gia i che­mia od przy­ro­dy. Wyma­gał­by bazo­we­go przed­mio­tu, któ­rym obec­nie jest język pol­ski, i uka­zy­wał lite­ra­tu­rę ina­czej: nie jako kanon, ale jako zja­wi­sko, prze­strzeń, dys­kurs, temat do dys­ku­sji… Jako przed­miot matu­ral­ny mógł­by z łatwo­ścią ode­rwać się od kry­ty­ko­wa­ne­go klu­cza i umoż­li­wić pasjo­na­to­wi lite­ra­tu­ry sku­pie­nie na lek­tu­rze wła­snej i indy­wi­du­al­nych prze­my­śle­niach. Zna­la­zło­by się w nim miej­sce dla lite­ra­tu­ry współ­cze­snej, a model pro­ble­mo­wy mógł­by oprzeć się na zwie­lo­krot­nio­nych kano­nach wła­snych: czy­tel­nik kry­mi­na­łów wresz­cie mógł­by poka­zać ich kunszt fabu­lar­ny, czy­tel­nik poezji współ­cze­snej dys­ku­to­wał­by z czy­tel­ni­kiem pro­zy eks­pe­ry­men­tal­nej o pro­ble­mach pod­mio­to­wo­ści, fan lite­ra­tu­ry fan­ta­stycz­nej prze­ko­ny­wał­by scep­tycz­nych kole­gów i kole­żan­ki, że fan­ta­sy to nie tyl­ko Tol­kien, bo Dukaj też ma coś cie­ka­we­go do powie­dze­nia. Ten ostat­ni jest zresz­tą fla­go­wym przy­kła­dem na to, że kanon ma pew­ną sła­bość: książ­ki naj­grub­sze będą tymi naj­czę­ściej odrzu­ca­ny­mi. Nie wie­rzę, żeby uczeń czy stu­dent dobro­wol­nie się­gnął po Lód, gdy­by dowie­dział się o nim dopie­ro ze spi­su lek­tur. Jest cał­kiem praw­do­po­dob­ne, że zro­bił­by to zachę­co­ny opo­wie­ścia­mi kole­gów z zajęć.

Pyta­nie o zasad­ność kano­nu kie­ru­je nas jed­nak też do jego obro­ny. Nie spo­sób mówić czy pisać o epo­ce lite­rac­kiej nie poznaw­szy jej doko­nań. Kanon jako wytwór póź­niej­szy doko­nu­je jed­nak selek­cji jed­nych kosz­tem innych. Sło­wac­ki po refor­mie matu­ral­nej pozo­stał w cie­niu Mic­kie­wi­cza, Kocha­now­ski prze­rósł w kano­nie Reja, Kra­sic­ki innych twór­ców oświe­ce­nio­wych. Sko­ro kanon kano­nu nie spraw­dza się w tym mode­lu, powró­cić trze­ba chy­ba do kano­nu w for­mie obec­nej na stu­diach polo­ni­stycz­nych z auto­ra­mi upo­rząd­ko­wa­ny­mi w naj­spra­wie­dliw­szej kolej­no­ści alfa­be­tycz­nej. Bez wąt­pie­nia jed­nak się­ga­nie do tego prze­ra­ża­ją­ce­go na pierw­szy rzut oka kano­nu wyma­ga wypra­co­wa­nia czy­tel­ni­czej pasji. Po raz kolej­ny powra­ca­jąc do innych obsza­rów: praw­do­po­dob­nie znaj­dzie w sobie dość moty­wa­cji stu­dent medy­cy­ny, by nauczyć się ana­to­mii, a psy­cho­log z powo­ła­nia prze­brnie przez kurs psy­cho­lo­gii roz­wo­ju czło­wie­ka. Róż­ni­ca jest łatwo dostrze­gal­na: moty­wa­cję w szko­le odnaj­dą szcze­gól­nie przy­szli stu­den­ci nauk ści­słych, pod­czas gdy aspi­ru­ją­cy lite­ra­tu­ro­znaw­cy muszą wal­czyć z bez­względ­nym klu­czem, a póź­niej świa­do­mo­ścią, że cze­ka ich pięć lat zma­ga­nia z wyma­ga­ją­cy­mi spi­sa­mi lek­tur.

Stu­den­ci filo­lo­gii pol­skiej bez zawa­ha­nia zgo­dzą się z popu­lar­ną tezą: na polo­ni­sty­ce nie ma cza­su na czy­ta­nie. Więk­szą swo­bo­dą mogą cie­szyć się stu­den­ci stu­diów mię­dzy­wy­dzia­ło­wych: moż­li­wość indy­wi­du­al­ne­go ukła­da­nia pla­nu z naj­cie­kaw­szych opcji, wykła­dów mono­gra­ficz­nych i pro­ble­mo­wych daje szan­sę na uło­że­nie indy­wi­du­al­ne­go kano­nu, bliż­sze­go indy­wi­du­al­nym zain­te­re­so­wa­niom. Zaję­cia, na któ­rych moż­na wresz­cie wypo­wie­dzieć się na temat poezji Nowej Fali, twór­czo­ści beat­ni­ków czy współ­cze­snej lite­ra­tu­ry scien­ce-fic­tion, dają szan­sę na uka­za­nie tego, cze­go kanon uka­zać nie potra­fi: pięk­na lite­ra­tu­ry czy­ta­nej z wybo­ru, a więc czy­ta­nej z zaan­ga­żo­wa­niem. I żaden na nowo for­mo­wa­ny kanon nie doko­na tego, co żywa obec­ność lite­ra­tu­ry w dys­kur­sie publicz­nym. Moż­na pozy­ty­wi­stycz­nie nawo­ły­wać, żeby zacząć budo­wa­nie tej świa­do­mo­ści u pod­staw, u uczniów naj­młod­szych; póki jed­nak to real­nie nie nastą­pi, kanon będzie trwał nie­wzru­szo­ny, choć pod­ko­py­wa­ny, a nie­chęć do lek­tu­ry pozo­sta­nie głów­ną siłą odcią­ga­ją­cą naj­waż­niej­sze­go, mło­de­go czy­tel­ni­ka od półek biblio­tek.

O AUTORZE

Mikołaj Borkowski

Urodzony w 1994 roku. Studiuje filologię polską na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współautor bloga www.o-poezji.pl. Mieszka w Krakowie.