Kanony i transcendencje
Maciej Boenisch
Głos Macieja Boenischa w debacie "Kogo tłumaczyć".
strona debaty
Kogo tłumaczyć?„Wydaje mi się, że Polska jest jednym z najwięcej ‘tłumaczących’ krajów” – wspomniał kiedyś w rozmowie dla „Polityki” Gustaw Herling-Grudziński. Bywało, że któryś z jego włoskich kolegów po piórze, który – łagodnie ujmując – nie należał do pisarskiej pierwszej ligi, chwalił mu się, że zaproponowano mu przekład na język polski. Grudziński przytoczył tę anegdotę, żeby podkreślić, że jego zdaniem w Polsce sytuacja tłumaczeń ma się całkiem dobrze. I rzeczywiście tłumaczy się wszechstronnie i sporo. Oficyny wydawnicze systematycznie poszerzają ten dostęp, zarówno w zakresie literatury popularnej, jak i lektur aspirujących do miejsca w literackim „kanonie”, sięgając zwykle po nowości, ale nie stroniąc też od klasyki. Trudno też chyba wskazać obszar językowy, który przy odrobinie wytrwałości byłby dla polskiego czytelnika zupełnie niedostępny. To, czego nie uda się bowiem wydać w postaci książki, trafia zwykle we fragmentach do „Literatury na świecie” bądź innego literackiego periodyku, i czeka tam na bardziej przychylne czasy.
To bardzo dogodna sytuacja dla krytyka. Zamiast z wymuszonym znawstwem po raz kolejny punktować luki w przekładach ze światowego kanonu – a i takie się znajdą – może pozwolić sobie na nieco prywaty i polecić coś bardziej od siebie. Literatura amerykańska jest jeszcze pełna takich perełek z drugiego rzędu. Nie żeby ich literackiej wartości na czymś zbywało, ale trudno zaliczyć je do ścisłego kanonu, jeśli ktoś miałby potrzebę taki kanon tworzyć. Na przekłady wciąż czeka szereg książek Huntera S. Thompsona z będącym kwintesencją jego dziennikarskiego stylu debiutanckim Hell’s Angels: The Strange and Terrible Saga of the Outlaw Motorcycle Gangs. Brakuje też w języku polskim kilku ważnych książek Richarda Brautigana, Williama S. Burroughsa, Paula Bowlesa, nie wspominając o dobrej, krytycznej antologii poezji Beat Generation, w której obok Ginsberga znalazłyby się wiersze Lawrence’a Ferlinghettiego czy Gregory’ego Corso.
Również tradycja amerykańskich transcendentalistów nie jest jeszcze w pełni obecna w polszczyźnie. Ostatnio przybyły wprawdzie nowe tłumaczenia Henry’ego Davida Thoreau, ale eseje i wiersze Ralpha Waldo Emersona wciąż czekają na krytyczne wydanie. Szczególnie brakuje prozy nie zaliczanego bezpośrednio do grona transcendentalistów, ale będącego pod ich mocnym wpływem, John Muira. W Stanach Zjednoczonych to postać na miarę autoraWalden: założyciel Sierra Club, miłośnik dzikiej przyrody i poczytny pisarz. Jego The Story of My Boyhood and Youth, My First Summer in Sierra czy The Mountains of California z czasem zyskują status pozycji klasycznych, podczas gdy w Polsce jego nazwisko wciąż nie budzi wielu skojarzeń. Być może obecność żadnego z wymienionych pisarzy – może z wyjątkiem tłumaczonego już sporo na polski Allena Ginsberga – nie zmieni w istotny sposób obrazu amerykańskiej literatury, ale może go za to znacząco poszerzyć i uzupełnić. Nawet jeśli nie są klasykami, na pewno stanowią ikony XIX i XX-wiecznej amerykańskiej kultury.
O AUTORZE
Maciej Boenisch
Absolwent filozofii, krytyk literacki. Mieszka w Warszawie.