debaty / ankiety i podsumowania

Kiedy debiutować?

Mariusz Polakowski

Głos Mariusza Polakowskiego w debacie "Kiedy debiutować?".

strona debaty

Kiedy debiutować?

Debiu­tanc­ką książ­kę naj­le­piej wydać, kie­dy autor ma już zestaw wier­szy na wyso­kim pozio­mie, któ­rym zachwy­ci się redak­tor reno­mo­wa­ne­go wydaw­nic­twa, a druk tomi­ku będzie moż­li­wy dzię­ki finan­so­we­mu wspar­ciu koła biz­nes­me­nów-miło­śni­ków poezji. Jest to oczy­wi­ście sytu­acja ide­al­na i jako taka może nie się zda­rzyć w ogó­le. Czy w związ­ku z tym iść na kom­pro­mis z nie­ła­twym losem? Zado­wo­lić się pierw­szą lep­szą – więc gor­szą – oka­zją?

Reno­ma wydaw­cy debiu­tu wpły­wa na reno­mę debiu­tu, ale z dru­giej stro­ny to wła­śnie „tra­fio­ny” autor może zapew­nić wydaw­nic­twu roz­głos i wzrost roz­po­zna­wal­no­ści mar­ki. Wła­śnie – mar­ki! Na ryn­ku (wydaw­ni­czym rów­nież) coraz bar­dziej liczy się brand, logo, pro­duct. W tej sytu­acji książ­ka, żeby zaist­nieć, musi stać się pro­duk­tem. Owszem, moż­na publi­ko­wać tomi­ki w sie­ci i w ten spo­sób zna­leźć odbior­cę. Jed­nak wyda­wa­nie ksią­żek to coś wię­cej niż szu­ka­nie czy­tel­ni­ka. Cho­dzi o to, by osią­gnąć suk­ces w grze ryn­ko­wej, a to moż­na osią­gnąć tyl­ko sprze­da­jąc pro­dukt. W przy­pad­ku poezji suk­ce­sem będzie sprze­da­nie tysią­ca arty­stycz­nie i edy­tor­sko dosko­na­łych egzem­pla­rzy, a potem Pasz­port albo Nike. I do tego potrzeb­na jest mar­ke­tin­go­wa machi­na. Wie o tym zapew­ne dobrze Szef Biu­ra Lite­rac­kie­go… Publi­ka­cje pokon­kur­so­we są jesz­cze jed­ną szan­są do wyko­rzy­sta­nia i myślę, że doty­czą ich powyż­sze uwa­gi o wydaw­nic­twach.

Nie war­to wyda­wać tomi­ku wła­snym sump­tem. Efekt tego przed­się­wzię­cia pra­wie na pew­no nie dorów­na wło­żo­nej w nie pra­cy. To tak jak­by murarz zajął się han­dlem nie­ru­cho­mo­ścia­mi. Owszem, to pew­nie się uda­je, ale nie z regu­ły. Wyda­wa­nie ksią­żek jest pro­fe­sją jak każ­da inna. I tyl­ko pro­fe­sjo­na­li­sta w tej bran­ży może facho­wo przy­go­to­wać i wydać książ­kę. Edy­tor­skie kosz­mar­ki, któ­re wypły­wa­ją w księ­gar­niach, świad­czą o tym, że sztu­ka edy­tor­stwa i wydaw­ni­czy biz­nes (podob­nie jak pisa­nie wier­szy) wciąż wyda­je się nie­któ­rym łatwym, pro­stym zaję­ciem dla ama­to­rów, gdzie ujdzie igno­ran­cja, brak wie­dzy i sma­ku. Bo w koń­cu w sztu­ce wszyst­ko wol­no, nie?

Podział obo­wiąz­ków mię­dzy poetę i wydaw­cę – a więc gra zespo­ło­wa – wyda­je mi się naj­roz­sąd­niej­szą meto­dą pra­cy przy debiu­cie (i póź­niej). Poeta nie musi znać się na wyda­wa­niu ksią­żek. Poeta ma jeden obo­wią­zek – ma kochać język. A wydaw­ca poezji ma kochać (choć cza­sem to trud­na miłość) poetów. No i oczy­wi­ście mieć par­cie na suk­ces. Nie trze­ba się tego wsty­dzić.

Na sta­re (30-te) lata, czy za mło­du? To pro­blem indy­wi­du­al­ny i tro­chę aka­de­mic­ki. Ja na przy­kład wła­ści­wie się cie­szę, że jestem jesz­cze przed. Choć z dru­giej stro­ny wie­rzę, że nie­dłu­go przed. U innych spo­strze­głem dwa punk­ty widze­nia, nie­moż­li­we do pogo­dze­nia. Poeci przed debiu­tem są go głod­ni, więc dla nich jest on zawsze za póź­no. Poeci po debiu­cie widzą go zazwy­czaj jako za wcze­sny, bo to i owo moż­na było popra­wić. Ale tak napraw­dę po skoń­cze­niu wier­sza liczy się już tyl­ko następ­ny wiersz…

Czas na książ­ko­wy debiut przy­cho­dzi, kie­dy wła­ści­wie naj­istot­niej­sza rzecz (w lite­ra­tu­rze) już się sta­ła – powsta­ły wier­sze. Jeśli autor oka­zał się uta­len­to­wa­nym pro­fe­sjo­na­li­stą, to myślę, że jego wier­sze zasłu­gu­ją na to, by zajął się nimi teraz facho­wy redak­tor, a następ­nie taki sam wydaw­ca. Jestem prze­ko­na­ny, że to prze­pis na suk­ces. Cze­go sobie i innym auto­rom życzę!