Kilka kartek z dziennika
Maciej Gierszewski
Głos Macieja Gierszewskiego w debacie "Z Fortu do Portu".
strona debaty
Z Fortu do Portu#1
Wieczorem zadzwoniła Gabrysia z Legnicy, powiedziała, że mógłbym przyjechać. Podała na chwilę słuchawkę Darkowi Sośnickiemu, powiedziałem mu, że nie mam pieniędzy na nocleg. Odpowiedział: „Oj, gdzieś cię położymy”. Następnego dnia, to była chyba sobota, o 14:44 byłem w Legnicy. Po wyjściu z pociągu poszedłem od razu do Teatru. W środku było prawie pusto. Dosiadłem się do Marcina Sendeckiego, który samotnie popijał whisky.
#2
Byłem na koncercie „Świetlików”. Pierwszy raz w życiu. Zostałem fanem. Zostałem wyznawcą.
#3
Piotr Czerniawski i Adam Wiedemann cały wieczór chodzili po sali z dyktafonem w rękach, zagadywali wszystkich, zasypywali pytaniami, odpowiedzi nagrywali. Chcą zrobić książkę o i dla Henryka Berezy.
#4
Skończyłem pracę nad maszynopisem, zostawiam tytuł Stara Walewska i inne wiersze, jeśli dojdzie do publikacji, to go zmienię na Stara Walewska i inne obserwacje”. Dodałem jeden wiersz – „Kadr”, łącznie 34 sztuki. Jutro wysyłam maszynopis do Legnicy, do Burszty (…). Bardzo mnie ostatnio zajmowała ta sprawa i cieszę się, że mam ją już za sobą. Mam dosyć tej książki, nie potrafię na nią patrzeć, nie potrafię jej w żaden sposób ocenić. Zagubiłem gdzieś po drodze układ wierszy, który miał coś mówić, coś opowiadać. Gdy robiłem pierwszą wersję, to wiedziałem jak ma być ułożona historia, potem dodając i wyrzucając wiersze, gdzieś to zgubiłem, został tylko szkielet.
#5
Pocztówka literacka – www.biuroliterackie.pl, poczta@biuroliterackie.pl, Biuro Literackie Port Legnica, fotografia Elżbieta Lempp (0 12) 632 25 11, Krystyna Miłobędzka (ur. 1932), autorka książki wszystkowiersze (seria Port Legnica 2000) – którą Krzychu Gryko przywiózł mi w prezencie z Legnicy. Czarno-białe zdjęcie. Czarno-białe zdjęcie portretowe. Na pierwszym planie prawa dłoń, biała dłoń, oparta o ramę okna. Widać tylko cztery palce, kciuk zagięty do wewnątrz dłoni. Ledwie widoczna na palcu serdecznym ślubna obrączka. Ale jak się przyjrzeć dokładnie, to widać blask, który od niej bije. Lewej ręki nie ma w kadrze. Głowa przechylona w stronę okna. Twarz z profilu, lewego. Oczy albo zamknięte, albo patrzą na to, co jest pod oknem (Na trawnik? Na kota? Na psa? Na bez?). Usta zamknięte, ale uśmiechnięte. Subtelnie, delikatnie, ciepło. Na policzku i czole widoczna mapa zmarszczek.
#6
Przeglądałem stronę Biura Literackiego, trafiłem na info: „Jeśli twój tomik się nam nie spodoba, to nie będziemy się z tobą kontaktować”. Do września zbierają książki, więc w sumie do tego czasu nie będzie nic wiadomo. Dycio pisze w liście: „Ciekaw jestem decyzji p. A. Burszty. Ufam, że wskórasz pozytywną decyzję, bardzo chciałbym, żeby A. B. wciągnął cię na listę swoich debiutantów i autorów”.
#7
Tobiasz Melanowski przesłał mi swój sen: „Śniła mi się poetka Fiedorczuk, jedliśmy obiad, Fiedorczuk, ja, przeAgatka i jeszcze jakiś chłopak, co nie pamiętam kim był, więc jedliśmy ten obiad w takiej dużej sali, hangar to był chyba, nawet nie chyba tylko na pewno, taki ogromny hangar na samoloty, tyle, że był pusty. Biorąc pod uwagę, że nigdy poetki Fiedorczuk nie poznałem, musiało to się dziać na Porcie Wrocław. Jemy ten obiad we czwórkę i jemy, dosyć długo, w wielkim skupieniu i ciszy. Aż w końcu Fiedorczuk mówi: – Byleby tylko nie przyszła tym razem ta poetka nawiedzona, no wiesz, ta ta tamta. Na co ja zgodnie z prawdą odpowiadam jej, że nie wiem. Ale ona dalej, że ta poetka, ta żona poety Okocimia, tyle, że Fiedorczuk nie pamiętała, jak ta żona miała nazwisko. I przez dalszą część wymyślaliśmy nazwisko tej poetce, żony poety Okocimia.”
#8 (sen)
W mieszkaniu Edwarda Pasewicza na Gdańskiej. Siedzimy w kuchni, na szerokim parapecie okna stoi laptop, pod stołem stoją dwie wielkie paczki, jedna jest otwarta, wystają Wiersze dla Róży. Edward pokazuje mi maila, który wysłał do Artura Burszty w sprawie nowego tomiku wierszy Tobiasza Melanowskiego. Wiadomość jest długa, nie chce mi się jej czytać. Proszę Edka, aby mi streścił główne argumenty, dla których Biuro ma nie wydawać tej książki. „Otwórz załącznik.” Robię to, a tam w każdym wierszu jakieś czerwone komentarze, jakieś przypisy, skreślenia. Nadal nie chce mi się tego czytać, proszę go, by mi jednak powiedział dlaczego ta książka nie ma się ukazać. On odpowiada: „Bo jest chujowa. Giera, tak chujowej książki nie czytałem od dawna”. Bardzo przy tym gestykuluje, boję się by mnie nie uderzył przez przypadek. Czyta mi jakiś fragment: „Trumna rości sobie prawo, by pozostała zamknięta. No i co to ma być?”, pyta teatralnie. Na potwierdzenie swej opinii mówi jeszcze: „Papa myśli tak samo”. Nie chce mi się z nim dalej gadać, wstaję i nalewam wody do czajnika. Pytam: „Też chcesz kawy?”.
#9
Skwer przy ul. Rzeźniczej przed Wrocławskim Teatrem Współczesnym, Wrocław – Tobiku, idziesz już? – Tak, ale wrócę. – Kiedy? – Wrócę na Miłobędzką, bo bardzo chcę jej posłuchać! – To dobrze. Ja też zostaję tylko po to, by usłyszeć, jak czyta. Wieczorem Tobiasz opowiada mi anegdotę: – Podchodzę do Krystyny Miłobędzkiej, gratuluję spotkania, przedstawiam się. „Znam Pana. Oboje jesteśmy z książek”, odpowiedziała Miłobędzka.
#10
Pociąg osobowy relacji Wrocław – Poznań – Krzychu, pokaż mi „Dziennik Portowy”, chcę poczytać o Miłobędzkiej. – Giera przestań, teraz ja czytam. W okolicach Leszna odkłada „Dziennik” na półkę pod oknem. Sięgam po niego. Otwiera mi się na 24 stronie. Czytam, co Klara ma do powiedzenia Dyduchowi. Wyobrażam sobie, jak musiała się wkurzać pisząc odpowiedzi na te pytania. A potem porównuję, jak na te same pytania odpowiedziała Pani Krystyna. Najbardziej chyba podoba mi się autoironiczna odpowiedź na pytania o potrawy i artykuły spożywczo-reprezentacyjne: „Kluski z białym serem i skwarkami. Moje liryki należą do artykułów sypkich. Cukier? Nie. Sól? Nie. Kasza? Nie. Mąka! Mąkę najłatwiej zdmuchnąć”. Tak nie jest, bo tych wierszy nie da się tak łatwo „zdmuchnąć”. Jak się już raz zostało posypanym „tą” mąką, to potem ma się białą twarz, dłonie lub chociaż włosy. To zostaje na długo. Tak, ta metafora wydaje mi się nadzwyczaj trafna, jakoś łatwo przychodzi mi wyobrazić sobie Krystynę Miłobędzką jako piekarza lub młynarza (dlaczego nie ma form żeńskich dla tych zawodów?).
#11 (sen)
Wrocław. Siedzę na schodach przed jakimś klubem, czerwony neon mruga niemrawo. Mamy iść potańczyć, choć jak na razie to siedzę z Bohdanem Zadurą i rozmawiam. Pod schodami leży Łukasz Bagiński. Śpi jak dziecko. Ma na sobie tylko niebieskie bokserki, ale nie jest mu chyba zimno. My natomiast mamy na sobie wełniane swetry, polarowe kurtki i grube spodnie, obaj jesteśmy ubrani w te same stroje, tylko w innych kolorach. Bohdan co chwilę pyta: „Kto jeszcze przyjdzie?” albo „Na kogo jeszcze czekamy?”. Zaczyna mi się robić bardzo zimno, proponuję byśmy poszli tam na górkę i pojeździli, dla rozgrzania się, chwilę na nartach. Bohdan się zgadza. Na stoku okazuje się, że tam jeździ już Tobiasz Melanowski i Krzysztof Gryko. Jest nas tylko czworo, bawimy się świetnie, gdy jesteśmy już zmęczeni zjeżdżaniem zaczynamy lepić bałwana, wtedy pojawiają się inni ludzie. Większości nie znam. Nie przeszkadza nam to jednak w zabawie. Udało nam się ulepić przeszło trzy metrowego bałwana, gdy stoimy przed nim dumni ze swej roboty, podchodzi Edward Pasewicz i zagarnia nas do taksówek.
#12
Od wczoraj kolejny „Port Wrocław”. Nie pojechałem, jakoś nie pomyślałem, jakoś nie wpadłem na to, aby pojechać. Czytałem program, zapowiedzi, ale nic nowego. Ciągle ci sami autorzy, tylko z nowymi książkami. Żadnych zaskoczeń.
#13
Joanna Herman przesłała mi swój sen: „Wrocław, któryś-tam Port Literacki. Debata trojga poetów. Jestem na widowni, wokół tłum literatów. Bonowicz siedzi obok mnie na krześle, składa ręce na podołku, przekrzywia głowę, drapie się po brodzie, chrzęści zarostem, hałasuje na różne sposoby, nudzi się, ziewa. W końcu szeptem komunikuje mi do ucha: ‘Wychodzę. Jeśli chcesz, chodź ze mną’. Idę za nim najpierw do męskiej toalety, gdzie Wojtek myje sobie ręce, twarz i rozmawia z kimś przez telefon w niezrozumiałym języku, potem wychodzimy na ulicę. Jest niesamowita ulewa, po prostu ściana deszczu, ale on zupełnie się tym nie przejmuje. Nie pada na niego ani kropla – jakby chmury go omijały albo jakby szedł w jakimś ochronnym niewidzialnym kokonie. Otula mnie lewą stroną swojej zielonej kurtki i ja wtedy również nie moknę. Bono nic nie mówi, uśmiecha się za to cały czas, nieprzerwanie, jakby był odurzony, naćpany. Idę z nim trochę bezwolna, ale w jakiś sposób niewiarygodnie szczęśliwa (bardzo dobrze pamiętam ten stan). Włazimy na wieżę wrocławskiej katedry, stoimy na szczycie, przestało padać, wszystkie kamienice miasta szczelnie i kompletnie pokrywa gęsta jak wata mgła. Bono szepcze: ‘Ja wiedziałem, że tak będzie’. Uśmiecha się, przełazi przez murek, po czym skacze w dół. Spostrzegam wtedy, że przywiązał do mnie jakąś linkę i za chwilę wypadam przez murek lecąc za nim. Krzyczę i budzę się na podłodze. (Spadłam z łóżka).”
O AUTORZE
Maciej Gierszewski
Urodzony w 1975 roku. Poeta, redaktor, bloger. Pracuje w wydawnictwie Centrala – Mądre komiksy. Opublikował: Profile (2006), Luźne związki (2010), Moje życie z Dżejmsem (2012). Mieszka w Poznaniu.