debaty / wydarzenia i inicjatywy

Klamra, między malarstwem a ramiarstwem

Adam Pluszka

Głos Adama Pluszki w debacie "Z Fortu do Portu".

strona debaty

Z Fortu do Portu

Siłą rze­czy narzu­ca się spoj­rze­nie zamy­ka­ją­ce dwa festi­wa­le, na któ­rych byłem, w jeden skoń­czo­ny obraz. Mówię o tym, co było, tym bar­dziej więc ramy cza­so­we są wymyśl­ną sklej­ką obej­mu­ją­cą sen­ty­men­tal­ny malu­nek. Tego­rocz­ny port będzie suple­men­tem. I każ­dy kolej­ny.

Zgod­nie z teza­mi da Vin­ci, doty­czą­cy­mi malar­stwa, o któ­rych pisał w Para­go­ne, to co z tyłu obra­zu musi mieć mniej­sze natę­że­nie kolo­rów, aby wyeks­po­no­wać per­spek­ty­wę powietrz­ną. Tłem niech będzie rok 1999, Legni­ca. Jest zama­za­ne, lek­ko zamglo­ne, nie­mniej kil­ka zja­wisk jest w mia­rę widocz­nych. Sce­na pierw­sza, dresz­czo­wa: noc­na wędrów­ka z Pio­trem Somm. na dwo­rzec, cień łama­nia szczęk wisi w powie­trzu, choć to może nie ten rok. Dru­ga sce­na, fry­wol­na: tłu­my z kufla­mi przed teatrem i co chwi­la ktoś wpa­da sobie w obję­cia, ogól­na kotło­wa­ni­na. W tej sce­nie nagle poja­wia się Adam Wie. i Kin­go­sia Mią., obto­cze­ni bło­tem, z uśmie­chem infor­mu­ją­cy, że byli na polu i tarza­li się w świe­żych ski­bach. Trze­cia, fizjo­lo­gicz­na: pod­czas kon­cer­tu Pospie­szal­skie­go zdar­łem sobie gar­dło, wtó­ru­jąc jego woka­li­zom. Póź­niej ludzie myśle­li, że się obra­zi­łem, bo nic nie mówię.

Tyle tła. Da Vin­ci pisał w Para­go­ne, że malar­stwo nale­ży do filo­zo­fii, gdyż zaj­mu­je się ruchem ciał. Pierw­szy plan, rok 2004, Wro­cław, też jed­nak jak­by roz­ma­za­ny, tym razem z powo­du ruchu, filo­zo­fii prze­miesz­czeń, natło­ku zda­rzeń. Teatr a Rura. Miej­sce słu­cha­nia bez gada­nia i miej­sce gada­nia i gada­nia. I pale­nia. I tań­cze­nia, ale to póź­nym wie­czo­rem. Po dwóch dniach pale­nia zaka­za­nych sub­stan­cji nad­cho­dzi zespół dnia trze­cie­go. Moż­na to prze­pa­lić, ale nad­cho­dzi zespół dnia czwar­te­go. Taka dygre­sja. Naj­mil­sze są te wspo­mnie­nia, któ­re nacho­dzą nie­spo­dzie­wa­nie, od małych punk­tów, któ­re zapa­la­ją świa­teł­ka wewnętrz­ne. Kie­dy co jakiś czas cho­dzę uli­ca­mi Wro­cła­wia, zasta­na­wiam się, czy na kogoś nie wpad­nę, jak wte­dy. Kie­dy mijam teatr cze­kam, aż zacze­pi mnie ktoś i zapro­wa­dzi do Rury, jak wte­dy. Kie­dy mijam Rurę, patrzę czy z drzwi nie wyj­dzie ktoś i nie weź­mie nie do Teatru, bo dzie­je się coś waż­ne­go, jak wte­dy. Jak wte­dy, cho­dzę na lek­kim przy­de­chu w ocze­ki­wa­niu na nie wia­do­mo co. Stąd zama­za­nie na obraz­ku, choć ramy tak wyraź­ne.