debaty / ankiety i podsumowania

Niebezpieczeństwa krytyki antyintelektualnej

Paweł Kaczmarski

Polemika Pawła Kaczmarskiego z podsumowaniem debaty "Krytyka krytyki" autorstwa Marcina Jurzysty.

strona debaty

Krytyka krytyki

Rzad­ko to robię, ale tym razem przy­znam na wstę­pie: tekst Mar­ci­na Jurzy­sty, pod­su­mo­wu­ją­cy ankie­tę prze­pro­wa­dzo­ną przez Biu­ro Lite­rac­kie na por­ta­lu Tawer­na, mnie zmier­ził. I to w zupeł­nie fizycz­nym, fizjo­lo­gicz­nym nie­mal­że sen­sie – nie tyl­ko wpro­wa­dził w stu­por, ale i wywo­łał ciar­ki (z gatun­ku tych nie­mi­łych), spo­ro gry­ma­sów i przy­naj­mniej ze trzy bez­wied­ne jęki roz­pa­czy. Od jaw­nych inter­pre­ta­cyj­nych nad­użyć, przez zupeł­nie nie­tra­fio­ne ana­lo­gie, aż do led­wo skry­wa­ne­go sek­si­zmu – tekst Jurzy­sty sta­no­wił w grun­cie rze­czy spo­re wyzwa­nie.

Zasko­czy­ło mnie to o tyle, że Jurzy­sta miał prze­cież pod­su­mo­wać ankie­tę, któ­ra już się odby­ła, i z któ­rej tre­ścią zawcza­su się zapo­zna­łem. Dla­cze­go nagle odrzu­ci­ło mnie od tek­stu reka­pi­tu­lu­ją­ce­go, zbie­ra­ją­ce­go, „omó­wie­nio­we­go”? Nie cho­dzi mi abso­lut­nie o to, by odmó­wić toruń­skie­mu kry­ty­ko­wi pra­wa do komen­ta­rza i autor­skiej per­spek­ty­wy. Rzecz raczej w tym, że gło­sy, do któ­rych Jurzy­sta się odno­sił – Staś­ko, Glo­so­witz, Roj­ka, Kuja­wy – są mi bli­skie, a w tek­ście Jurzy­sty sta­no­wią uspra­wie­dli­wie­nie dla sta­no­wi­ska czy poglą­dów, z któ­ry­mi zgo­dzić się abso­lut­nie nie potra­fię.

Co się wła­ści­wie sta­ło?

Coś w grun­cie rze­czy bar­dzo pro­ste­go: toruń­ski kry­tyk prze­fil­tro­wał te sen­sow­ne, potrzeb­ne gło­sy przez pry­zmat swo­je­go anty­in­te­lek­tu­ali­zmu.

Anty­in­te­lek­tu­al­ne nasta­wie­nie widać w jego tek­ście od począt­ku – pierw­sze lamp­ki ostrze­gaw­cze zapa­la­ją się na począt­ku dru­gie­go aka­pi­tu, gdy Jurzy­sta uzna­je uży­wa­nie sfor­mu­ło­wa­nie „ad rem” za dowód pod­szy­te­go gro­te­ską aka­de­mic­kie­go sno­bi­zmu. Zgo­da, może brzmi ono dziś tro­chę nie­co­dzien­nie, wyszło z uży­cia (jeśli kie­dy­kol­wiek do nie­go weszło), ale – napraw­dę? Czy to aby nie prze­sa­da?

Tro­pie­nie „inte­lek­tu­al­nych sno­bów” po tego rodza­ju fra­zach nigdy nie wró­ży nic dobre­go.

Jurzy­sta czer­pie dalej wyraź­ną reto­rycz­ną przy­jem­ność z opi­sy­wa­nia kry­ty­ki lite­rac­kiej za pomo­cą meta­for, któ­re uzna­je – jak rozu­miem – za wyjąt­ko­wo kolo­kwial­ne, za pro­wo­ka­cyj­nie wręcz przy­ziem­ne. Mamy więc zesta­wie­nie „kry­tyk a hydrau­lik”, „kry­tyk a Bat­man”, „kry­tyk a zupa Roma­na” (tutaj – przy­zna­ję – pomógł Google), wresz­cie „kry­tyk jako eunuch” (mimo reno­my ory­gi­nal­ne­go auto­ra tej ana­lo­gii, sto lat póź­niej trud­no uznać ją za cokol­wiek wię­cej niż kry­tycz­no­li­te­rac­ki odpo­wied­nik dow­ci­pów w sty­lu bawar­skim). W koń­cu, komen­tu­jąc moją ankie­to­wą odpo­wiedź, Jurzy­sta wprost przy­zna­je się do nasta­wie­nia anty­aka­de­mic­kie­go i anty­in­te­lek­tu­al­ne­go (uprze­dza­jąc – moż­na być anty­aka­de­mic­ko nasta­wio­nym aka­de­mi­kiem, to nic nowe­go; tytuł dok­to­ra Jurzy­sty przed tym na pew­no nie bro­ni).

Jest z jego gło­su jeden wyraź­ny poży­tek – wyda­je się, że na pod­sta­wie tek­stu toruń­skie­go kry­ty­ka wska­zać moż­na, jed­na po dru­giej, głów­ne kon­se­kwen­cje anty­in­te­lek­tu­al­nie nasta­wio­nej kry­ty­ki lite­rac­kiej. Chcę usta­wić więc teraz tekst Jurzy­sty w roli mode­lu, przy­kła­du, pod­ręcz­ni­ko­we­go sche­ma­tu. Ryzy­ku­ję oczy­wi­ście, że to labo­ra­to­ryj­ne podej­ście zosta­nie odczy­ta­ne jako gest aro­ganc­ki i pro­tek­cjo­nal­ny – ale, szcze­rze mówiąc, nie widzę inne­go wyj­ścia; no i nie uwa­żam też, żeby ktoś, kto porów­nu­je kry­ty­ka do „peli­ka­na gaszą­ce­go wła­sną krwią pożar na spę­ka­nych ustach głod­ne­go poety zie­mi, tej zie­mi” mógł zarzu­cać komu­kol­wiek inne­mu nie­uza­sad­nio­ne zabie­gi reto­rycz­no-sty­li­stycz­ne.

Zanim zacznie­my sek­cję, zaznacz­my może jesz­cze: „anty­in­te­lek­tu­al­nie nasta­wio­na kry­ty­ka” to nie to samo, co lek­tu­ra pozba­wio­na kry­tycz­ne­go apa­ra­tu. Nie – mówi­my o kry­ty­kach, któ­rzy, jak Jurzy­sta, posia­da­ją spe­cja­li­stycz­ne wykształ­ce­nie i lek­tu­ro­wy apa­rat, ale któ­rzy dekla­ru­ją nie­chęć do „inte­lek­tu­ali­zmów” i „aka­de­mi­zmów”; sta­wia­ją się w roli repre­zen­tan­tów „zwy­kłych ludzi”, „zdro­we­go roz­sąd­ku”, etc.

Dobrze, teraz więc może ad rem.

1. (Pseudo)analityczny beł­kot

Kil­ka ankie­to­wych gło­sów – szcze­gól­nie wyraź­nie chy­ba kry­ty­czek: Koron­kie­wicz, Glo­so­witz, Staś­ko, Mus – doty­czy­ło mate­rial­nych pod­staw kry­ty­ki lite­rac­kiej, jej związ­ku ze świa­tem spo­łecz­nych inte­rak­cji, z pra­cą i kapi­ta­łem, z wol­no­ryn­ko­wą gospo­dar­ką, etc. Wnio­ski i pro­po­zy­cje róż­ni­ły się mię­dzy sobą – ale doty­czy­ły mię­dzy inny­mi koniecz­no­ści więk­sze­go zwią­za­nia kry­ty­ki ze świa­tem spo­łecz­nych rela­cji (Glo­so­witz), zwró­ce­nia uwa­gi na mate­rial­ne, rów­nież kla­so­we kon­tek­sty kry­tycz­ne­go pisa­nia (Glo­so­witz, Koron­kie­wicz), wystrze­ga­nia się her­me­ty­zmu (Mus) czy zro­zu­mie­nia, że poezja i kry­ty­ka mogą mieć też poza­li­te­rac­kie cele (Staś­ko); to ostat­nie naru­sza bar­dzo istot­ne śro­do­wi­sko­we tabu, w ramach któ­re­go kry­ty­ka może być „zaan­ga­żo­wa­na”, o ile swo­ją poli­tycz­ność czer­pie tyl­ko z poli­tycz­no­ści czy­ta­nych tek­stów, a osta­tecz­nie nasta­wio­na jest na nie­ja­ko „wewnętrz­ne”, „lite­rac­kie” cele.

Mar­cin Jurzy­sta wspól­ny mia­now­nik z tych gło­sów wycią­gnął w spo­sób nastę­pu­ją­cy:

„Wszyst­kie wspo­mnia­ne tu gło­sy mają bowiem wspól­ny mia­now­nik, któ­rym jest uprzed­mio­to­wie­nie kry­ty­ki, prze­ku­cie jej w jed­no z narzę­dzi gospo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej, wplą­ta­nie w mecha­ni­zmy ryn­ku, w pra­wo popy­tu i poda­ży, w pro­mo­cyj­ne i PR-owe cza­ry-mary, w exce­low­skie tabel­ki z algo­ryt­ma­mi, według któ­rych roz­da­wa­ne są dota­cje, gran­ty, sty­pen­dia, innym sło­wem PLN‑y, któ­re wszak potrzeb­ne są każ­de­mu, chy­ba że żywi się sza­rań­czą i mio­dem leśnym [a i ten ostat­ni do tanich, dopraw­dy, nie nale­ży].”

Na pierw­szy rzut oka wszyst­ko jest (w mia­rę) w porząd­ku; „atmos­fe­ra” tego aka­pi­tu, jego ogól­ny emo­cjo­nal­ny ton jest intu­icyj­nie traf­ny i zupeł­nie do przy­ję­cia. Jed­nak jeśli prze­śle­dzi­my myśl Jurzy­sty, poja­wi się kil­ka wyraź­nych zgrzy­tów. Odru­cho­wo jeste­śmy w sta­nie na przy­kład zgo­dzić się, że „uprzed­mio­to­wie­nie kry­ty­ki” to coś złe­go; ale czy kry­ty­ka lite­rac­ka fak­tycz­nie nie może być „przed­mio­tem” – namy­słu, zain­te­re­so­wa­nia, ale też choć­by pań­stwo­we­go wspar­cia czy main­stre­amo­wej dys­ku­sji? Dobrze, załóż­my więc, że Jurzy­ście cho­dzi o „instru­men­ta­li­za­cję” kry­ty­ki, o jej wyko­rzy­sty­wa­nie i nad­uży­wa­nie, i idź­my dalej. Ma nam się więc nie podo­bać to, że kry­ty­ka zosta­ła „prze­ku­ta w jed­no z narzę­dzi gospo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej”… Ale co to wła­ści­wie zna­czy? Co Jurzy­sta rozu­mie jako „narzę­dzie gospo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej”? W takim sen­sie, w jakim są nim, powiedz­my, ban­ki cen­tral­ne? Czy cho­dzi bar­dziej o poziom ide­olo­gicz­ny – że kry­ty­ka zaczy­na tego mode­lu gospo­dar­ki bro­nić?

No dobrze, pew­nie dzie­li­my włos na czwo­ro; cho­dzi zapew­ne o to, że kry­ty­ka jest spro­wa­dzo­na do jakiejś pod­le­głej, słu­żal­czej roli, w ramach któ­rej może wyłącz­nie repro­du­ko­wać mecha­ni­zmy ryn­ku wydaw­ni­cze­go. W porząd­ku. Co dalej? Jurzy­ście nie podo­ba się „wplą­ta­nie [kry­ty­ki] w mecha­ni­zmy ryn­ku”. Chwi­la – czy­li kry­ty­ka powin­na się z nich „wyplą­tać”? Czy kry­ty­ka „upodmio­to­wio­na” (ale co to zna­czy?), nie będą­ca „narzę­dziem gospo­dar­ki wol­no­ryn­ko­wej” (ale co to zna­czy?) to taka, któ­ra „wypi­su­je się” z ryn­ko­wej rze­czy­wi­sto­ści? Czy to wła­śnie Jurzy­sta wyczy­tał z gło­sów kry­ty­czek, któ­re doma­ga­ły się więk­sze­go uwi­kła­nia kry­ty­ki w poli­tycz­ne zaan­ga­żo­wa­nie, w „poza­li­te­rac­ką” rze­czy­wi­stość”, w spo­łecz­ne, ryn­ko­we rela­cje?

Nie każ­dy pisząc o tych kwe­stiach musi uży­wać słow­ni­ka Mark­sa (cho­ciaż nale­ży oczy­wi­ście do tego zachę­cać); ale powyż­sze roz­wa­ża­nia to nie wspo­mnia­ne wła­śnie dzie­le­nie wło­sa na czwo­ro, nie seman­tycz­ne cze­pial­stwo, tyl­ko pod­sta­wa do doma­ga­nia się od kry­ty­ka pod­sta­wo­wej rze­tel­no­ści i ści­sło­ści poję­cio­wej. Gdy mowa o takich pro­ble­mach jak rynek, pra­ca, kapi­tał czy kla­sa, nie moż­na ogra­ni­czać się do two­rze­nia wła­ści­wej atmos­fe­ry, do mru­gnięć okiem i paru „słusz­nych” okrzy­ków. Tym­cza­sem kry­ty­ka nasta­wio­na anty­in­te­lek­tu­al­nie uwa­ża, że moż­na – że intu­icje, emo­cje, nastro­je i hasła są w sta­nie do pew­ne­go stop­nia zastą­pić spój­ny wywód; że kil­ka wspól­nych dla czy­tel­ni­ka i kry­ty­ka punk­tów odnie­sie­nia, garść słusz­nych haseł i szczyp­ta rów­nie słusz­ne­go obu­rze­nia zastą­pią upo­rząd­ko­wa­ną nar­ra­cję.

2. Gesty pro­tek­cjo­nal­ne

Kry­ty­ka nasta­wio­na anty­in­te­lek­tu­al­nie mie­wa bar­dzo wyraź­ny pro­tek­cjo­nal­ny i mora­li­za­tor­ski rys – przy czym do budo­wa­nia swo­je­go auto­ry­te­tu nie uży­wa przy­pi­sów, nazwisk i kon­cep­cji teo­re­tycz­nych, więc sama czę­sto tego nie zauwa­ża. Mimo to – od reto­rycz­nej non­sza­lan­cji i pato­su, prze­sa­dzo­nych meta­for i prze­strze­lo­nych ana­lo­gii, po odruch obja­śnia­nia świa­ta, jest to kry­ty­ka bar­dzo – cza­sem nad­mier­nie – pew­na sie­bie.

W tek­ście Jurzy­sty sta­ło się coś dziw­ne­go – gło­sy zebra­ne w Biu­ro­wej ankie­cie, doty­czą­ce kon­kret­nych pro­ble­mów, ogól­nie spój­ne i wywa­żo­ne (nawet jeśli nie­co zaczep­ne), nagle zaczę­ły pobrzmie­wać aro­gan­cją. Dla­cze­go?

Choć­by dla­te­go, że Jurzy­sta pisze w tonie oczy­wi­sto­ści, obja­śnia­nia świa­ta. Ten ton powo­du­je, że sło­wa toruń­skie­go kry­ty­ka w pew­nym momen­cie nie brzmią już jak kon­se­kwent­na „kry­ty­ka kry­ty­ki”, tyl­ko dość ordy­nar­ne sar­ka­nie na zacho­wa­nia kole­ża­nek i kole­gów. Mowa więc o instynk­cie stad­nym i „jajach”, impo­ten­cji i sprze­da­wa­niu się, o „wypa­da­niu sro­ce spod ogo­na”, „kry­tycz­no-lite­rac­kim opier­do­lu” i „zała­twia­niu par­ty­ku­lar­nych inte­re­sów”. Obry­wa się pra­wie wszyst­kim – na prze­strze­ni dzie­się­ciu tysię­cy zna­ków.

Ale prze­cież ani mówie­nie w tonie oczy­wi­sto­ści, ani dosad­na kry­ty­ka śro­do­wi­sko­wych zacho­wań nie skre­śla­ją z góry tek­stu kry­tycz­ne­go, prze­ciw­nie: przed­sta­wia­nie swo­je­go sta­no­wi­ska jako oczy­wi­ste­go, wykpi­wa­nie tych, któ­rzy dla róż­nych ide­olo­gicz­nych celów igno­ru­ją nie­da­ją­ce się prze­oczyć pro­ble­my, jest nie­od­łącz­nym ele­men­tem ostrej, pole­micz­nej, kon­struk­tyw­nej kry­ty­ki. Gdzie leży więc pro­blem?

Ponow­nie: w anty­in­te­lek­tu­al­nym nasta­wie­niu. W nie­chę­ci do sys­te­mo­we­go uspój­nie­nia i kon­tek­stu­ali­zo­wa­nia – w nar­ra­cji, któ­ra ska­cze od pro­ble­mu do pro­ble­mu, uni­ka­jąc kon­cep­tu­ali­zo­wa­nia, teo­re­ty­zo­wa­nia, wyraź­nych tez. Wszyst­ko (bądź nie­mal wszyst­ko) jest uspra­wie­dli­wio­ne na pozio­mie reto­rycz­nym, jeże­li słu­ży wyostrze­niu tezy, o któ­rą war­to się kłó­cić, któ­ra doma­ga się posta­wie­nia; Jurzy­sta tym­cza­sem dogry­za odro­bi­nę z lewej, odro­bi­nę z pra­wej, jak­by wyłącz­nie z poczu­cia obo­wiąz­ku – brnąc powo­li ku wnio­skom, któ­re oka­zu­ją się kom­plet­nie jało­we (o tym za chwi­lę).

To aku­rat rzecz sza­le­nie istot­na – bo doty­czy tego, jak wyglą­dać ma „kry­ty­ka nega­tyw­na”, kry­ty­ka pam­fle­to­wa i pole­micz­na, jeśli uda się ją odbu­do­wać (nawią­zu­ję tu znów do tek­stu Rafa­ła Gawi­na na ten temat). War­to usta­no­wić jed­ną, pod­sta­wo­wą zasa­dę: teza, któ­rą sta­wia tego rodza­ju kry­ty­ka, musi zachę­cać do dys­ku­sji. „Rób­my swo­je”, któ­rym koń­czy Jurzy­sta, sta­ra się dys­ku­sję zakoń­czyć – brzmi jak rzu­co­ne na odchod­nym „no, to wszy­scy wie­my, co robić, teraz zaję­cia w pod­gru­pach”.

W tym punk­cie war­to wspo­mnieć jesz­cze o jed­nej kwe­stii. Anty­in­te­lek­tu­al­nie nasta­wie­ni kry­ty­cy lubią powo­ły­wać się na to, co zwy­kłe, codzien­ne, przy­ziem­ne, popkul­tu­ro­we i „niskie”; ale sza­le­nie czę­sto nie trak­tu­ją tych reje­strów poważ­nie, nie pod­cho­dzą do nich z wła­ści­wym – nazwij­my to – sza­cun­kiem. Czy Jurzy­sta napraw­dę nie miał pro­ble­mu z tym, żeby pra­cę hydrau­li­ka stre­ścić w dwóch zda­niach (praw­do­po­dob­nie nie mając o niej poję­cia) – a do tego tyl­ko po to, by skon­tra­sto­wać go z kry­ty­kiem, któ­ry ma „misję” i „powo­ła­nie”? Wek­to­ry war­to­ścio­wa­nia – to, że Jurzy­sta w zasa­dzie iro­ni­zu­je na temat kry­ty­ka i doce­nia pro­sto­tę zawo­du hydrau­li­ka – nie są naj­istot­niej­sze; za dowar­to­ścio­wa­niem inne­go może iść pro­tek­cjo­nal­ny, choć­by kla­si­stow­ski gest – na zasa­dzie zachwy­tu „pro­stym życiem”, „ludo­wą moral­no­ścią”, „suro­wym pięk­nem pro­le­ta­riac­kiej kul­tu­ry”, etc. Rozu­miem kpi­ny z pro­fe­so­rów, ale czym zawi­nił hydrau­lik?

Może się cze­piam; ale w takim razie podam inny przy­kład – nie­szczę­sną ana­lo­gię do Bat­ma­na. Jurzy­sta pisze tak:

„Na moment odsuń­my na bok wątek kry­ty­ków, dla któ­rych lite­ra­tu­ra to spra­wa „zawo­do­wa”. Pozo­stań­my przy tych, któ­rzy, niczym Bat­man, na co dzień są nauczy­cie­la­mi, pra­cow­ni­ka­mi kor­po­ra­cji, han­dlow­ca­mi i Bóg wie kim jesz­cze, by po faj­ran­cie wci­skać się w nie zawsze wygod­ny kostiu­mik, w któ­rym pró­bu­ją rato­wać lite­ra­tu­rę, zba­wiać ją przed gra­fo­ma­na­mi i tulić w swych boha­ter­skich ramio­nach tych, któ­rzy na tyle dobrze robią lite­ra­tu­rze, że ta potrze­bu­je ich na dłu­żej niż jed­ną noc. Otóż nasi Bat­ma­ni nie raz i nie dwa bio­rą za dobrą mone­tę każ­dą oka­zję, w któ­rej pozwo­li im się zaro­bić stów­kę lub tro­chę mniej za parę zgrab­nych słów (…)”

Dla­cze­go ta ana­lo­gia jest wyjąt­ko­wo prze­strze­lo­na? Oczy­wi­ście dla­te­go, że Bat­man jest tra­dy­cyj­nie alter ego mul­ti­mi­lio­ne­ra. Nie twier­dzę, że każ­dy musi to wie­dzieć, ale: kry­tyk lite­rac­ki, a więc zaj­mu­ją­cy się na co dzień tek­stem, fik­cja­mi, fabu­ła­mi, etc., któ­ry sam – dobro­wol­nie – decy­du­je się na uży­cie meta­fo­ry z obsza­ru tak zwa­nej „kul­tu­ry popu­lar­nej”, powi­nien zadbać o jakąś fun­da­men­tal­ną rze­tel­ność. Jest w zabie­gu Jurzy­sty ponow­nie coś strasz­nie pro­tek­cjo­nal­ne­go – odwo­łu­je się do zna­ne­go „popu­lar­ne­go” tek­stu, by przy­kuć uwa­gę czy­tel­ni­ka, by nakrę­cić się tro­chę reto­rycz­nie – ale robi to bar­dzo instru­men­tal­nie, wyko­rzy­stu­jąc tyl­ko met­kę, ety­kiet­kę, luź­ne sko­ja­rze­nie.

I nie dopusz­czam wyja­śnie­nia, że moż­na tak postę­po­wać, bo „to prze­cież tyl­ko Bat­man”, bo „cho­dzi wła­śnie o ogól­ne, luź­ne sko­ja­rze­nie”. Chciał­bym, żeby­śmy przy­ję­li już wszy­scy, że odwo­ły­wa­nie się przez kry­ty­ków do jakie­go­kol­wiek obsza­ru kul­tu­ry czy życia w ogó­le wyma­ga pew­nej rudy­men­tar­nej solid­no­ści, rze­tel­no­ści, kom­pe­ten­cji; a w razie potrze­by – tak zwa­ne­go riser­czu. Ani komik­sy i powie­ści gra­ficz­ne, ani fan­ta­sty­ka, ani gry wideo czy seria­le czy fil­mo­we block­bu­ste­ry nie są naszym fol­war­kiem bądź pia­skow­ni­cą; podob­nie takim obsza­rem nie jest życie i pra­ca „zwy­kłych” ludzi. Reje­stry, w któ­rych budu­je­my swo­je meta­fo­ry, mają zna­cze­nie; a nie­chluj­ne, pobież­ne odno­sze­nie się do kul­tu­ry „popu­lar­nej” i tego, co tra­dy­cyj­nie uzna­ne za „niskie” w cza­sie, gdy aka­de­mia powo­li przy­zna­je tak zwa­nym „nowym mediom” sta­tus peł­no­praw­nych tek­stów jest zwy­czaj­nie reak­cyj­ne.

3. Nie­za­an­ga­żo­wa­nie

O jed­nym z naj­bar­dziej zna­nych pro­test son­gów w histo­rii – The Times They Are A‑Changin’ Dyla­na – krą­ży w zasa­dzie od jego powsta­nia plot­ka, że muzyk chciał stwo­rzyć taki utwór, któ­ry będzie, owszem, wzy­wał do zaan­ga­żo­wa­nia i włą­cze­nia się w histo­rycz­ne Zmia­ny, ale pod któ­rym będą mogli pod­pi­sać się poten­cjal­nie człon­ko­wie każ­de­go ruchu, demon­stra­cji, mar­szu, etc. Pro­test song, w pew­nym sen­sie, ide­al­ny – poetyc­kie roz­wi­nię­cie hasła „Rób­my!” bez kon­kret­ne­go wek­to­ra, prze­ka­zu ani afi­lia­cji.

Kry­ty­ka anty­in­te­lek­tu­al­na podzie­la te inten­cje, usi­łu­jąc zbio­rem haseł i wykrzyk­nień zagar­nąć jak naj­więk­szy obszar war­to­ści intu­icyj­nie uzna­wa­nych za pożą­da­ne – nie przej­mu­jąc się sprzecz­no­ścia­mi czy koniecz­no­ścią selek­cji. Kto bowiem będzie się kłó­cił, że trze­ba razem, ale tro­chę też osob­no, o tek­ście, ale jed­no­cze­śnie o świe­cie, o poli­ty­ce, ale i o jed­nost­ko­wej egzy­sten­cji? Rób­my dobrą kry­ty­kę, mówi więc Jurzy­sta, nie ule­gaj­my instynk­tom stad­nym, ale nie bądź­my też zapa­trze­ni w sie­bie; rób­my z poczu­cia misji, ale też za pie­nią­dze; na aka­de­mii, ale poza aka­de­mią, etc. Do jakie­go zaś wnio­sku zmie­rza cały wywód Jurzy­sty? Ano takie­go: „Kole­dzy i kole­żan­ki, lite­ra­ci i kry­ty­cy! Rób­my swo­je i nigdy, prze­nig­dy nie bądź­my dur­nia­mi!”. Ze wszyst­kim tym trud­no się kłó­cić – ale jeśli w tek­ście kry­tycz­nym nie ma się o co kłó­cić, to jest z nim coś nie tak.

Poza tym Jurzy­sta wzy­wa jesz­cze do odwa­gi (o, prze­pra­szam – do tego, żeby „mieć jaja”, o tym zresz­tą jesz­cze za chwi­lę), do nie­pod­le­ga­nia modom i koniunk­tu­ra­li­zmo­wi; ale do cze­go ta odwa­ga mia­ła­by pro­wo­ko­wać – co takie­go wyma­ga zro­bie­nia, poza „nie byciem dur­niem”? – tego się od auto­ra nie dowie­my.

Coś sza­le­nie wymow­ne­go jest w uży­ciu przez toruń­skie­go kry­ty­ka hasła „rób­my swo­je”. Sam jego twór­ca czy popu­la­ry­za­tor wspo­mi­nał prze­cież – pisząc suple­ment do ory­gi­nal­nej wer­sji pio­sen­ki o tym tytu­le – że pew­na abs­trak­cyj­ność fra­zy spo­wo­do­wa­ła jej prze­chwy­ce­nie choć­by przez Jaru­zel­skie­go; „rób­my swo­je” powie­dzieć może bowiem nie­mal każ­dy o nie­mal wszyst­kim. Anty­in­te­lek­tu­al­ną kry­ty­kę lite­rac­ką podob­ną tej, jaką upra­wia Jurzy­sta, moż­na nazwać wła­śnie kry­ty­ką spod hasła „rób­my swo­je”; ja jed­nak zamiast Mły­nar­skie­go pro­po­no­wał­bym Brze­chwę – to kry­ty­ka typu „coś zrób­my, coś zarób­my”.

4. Sek­sizm…

…i inne­go rodza­ju toż­sa­mo­ścio­we uprze­dze­nia. Nie mówi­my o celo­wej agre­sji, o mowie nie­na­wi­ści, tyl­ko o rze­czach drob­nych i nie­uświa­do­mio­nych. Kło­pot z kry­ty­ką, któ­ra chce epa­to­wać swo­ją zwy­kło­ścią i przy­ziem­no­ścią, odcię­ciem od „wyso­kich” reje­strów i – ponow­nie – anty­in­te­lek­tu­ali­zmem, tkwi rów­nież w tym, że bar­dzo łatwo odtwa­rza ona uprze­dze­nia zako­rze­nio­ne w „zwy­kłym”, potocz­nym języ­ku. Dla­te­go Jurzy­sta przed­sta­wia powin­no­ści kry­ty­ka za pomo­cą obra­zu „samot­ne­go łow­cy”, któ­ry „ma jaja”. Tego typu przy­god­ne­go, casu­alo­we­go sek­si­zmu moż­na unik­nąć, jeśli – śla­dem nie­zno­śnie sno­bi­stycz­nej kry­ty­ki aka­de­mic­kiej, prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­nej, etc. – będzie się pamię­tać o pew­nych pod­sta­wo­wych mecha­ni­zmach per­for­ma­tyw­ne­go dzia­ła­nia języ­ka.

Owszem, umiesz­cze­nie w tek­ście na dzie­sięć tysię­cy zna­ków dwóch zbęd­nych odnie­sień geni­tal­nych („łow­ca z jaja­mi”, ale też wspo­mnia­ny eunuch) zwra­ca uwa­gę, ale czy na pew­no war­to?

Casu­alo­wy sek­sizm anty­in­te­lek­tu­al­nej kry­ty­ki wyni­ka rów­nie czę­sto z zało­że­nia, że w 2016 roku żart z przy­ro­dze­nia (ale też z orien­ta­cji sek­su­al­nej, płcio­wych ste­reo­ty­pów, nie­nor­ma­tyw­nych toż­sa­mo­ści i prak­tyk) – rzu­ce­nie jakąś dwu­znacz­no­ścią, jakimś peni­sem, jakąś wagi­ną – może cią­gle mieć sub­wer­syw­ny poten­cjał; że ten rodzaj mniej czy bar­dziej otwar­tej ordy­nar­no­ści, kolo­kwial­no­ści, etc., coś zmie­nia, bo godzi w Wyso­ką Dyk­cję kry­ty­ków i twór­ców. Tym­cza­sem zamiast sabo­ta­żu dosta­je­my pen­sjo­nar­skie per­wer­sje, trans­gre­sję na mia­rę wuj­ka Stasz­ka (bądź poli­ty­ków SLD).

***

W odpo­wie­dzi na ankie­tę Biu­ra Lite­rac­kie­go sta­ra­łem się powie­dzieć o tym, że pod­sta­wo­wą prze­szko­dą dla komu­ni­ka­cji w polu lite­rac­kim jest dziś nie rola kry­ty­ka – któ­ry miał­by być inte­lek­tu­al­nym sno­bem na uni­wer­sy­tec­kim eta­cie, pomiesz­ku­ją­cym w wie­ży z kości sło­nio­wej – ale rola dzien­ni­ka­rza kul­tu­ral­ne­go; kogoś, kto dys­po­nu­je medial­nym gło­sem, a zara­zem musi potę­go­wać wra­że­nie komu­ni­ka­cyj­nej prze­pa­ści mię­dzy auto­ra­mi i odbior­ca­mi, żeby uza­sad­nić swo­ją rację bytu (jako pośred­ni­ka wła­śnie). Jurzy­sta pisał tak:

„O jakość kry­ty­ki i sta­wia­nie sobie wyso­kich wyma­gań ape­lu­je też Paweł Kacz­mar­ski, jed­nak w jego gło­sie nie­bez­piecz­ne wyda­je mi się odsu­wa­nie na plan dal­szy odbior­cy. Oso­bi­ście boję się kry­ty­ki, tych aka­de­mi­ków, któ­rzy swój tekst trak­tu­ją jako poli­gon, na któ­rym pró­bu­ją wyto­czyć jed­no­cze­śnie całą swo­ją wie­dzę i wszyst­kie mod­ne teo­re­tycz­no-lite­rac­kie ter­mi­ny, dopa­so­wu­jąc do nich to, co zazwy­czaj jest nie­do­pa­sy­wal­ne. Wów­czas tekst zamie­nia się w popi­so­wy szyfr, któ­re­go łama­nie jest tak pochła­nia­ją­ce, że opi­sy­wa­ny przed­miot scho­dzi na plan dal­szy, gubi się w gąsz­czu nauko­we­go slan­gu.”

Pry­wat­nych obaw toruń­skie­go kry­ty­ka ani mani­pu­la­cji prze­ja­skra­wie­nia­mi (uży­cie teo­re­tycz­no­li­te­rac­kich narzę­dzi pro­wa­dzi rze­ko­mo koniecz­nie i bez­po­śred­nio do „zaszy­fro­wa­nia” tek­stu i „gąsz­czu nauko­we­go slan­gu”) nie ma sen­su komen­to­wać. Moje spo­strze­że­nia doty­czy­ły cze­goś zupeł­nie inne­go – i spró­bu­ję je, dla wszyst­kich oba­wia­ją­cych się kry­ty­ki „prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­nej”, wyar­ty­ku­ło­wać jesz­cze raz.

Oba­wa przed prze­in­te­lek­tu­ali­zo­wa­ną, ultra-aka­de­mic­ką kry­ty­ką zakła­da, że kry­ty­cy dążą do obro­ny swo­je­go sta­tu­su: uprzy­wi­le­jo­wa­nej insty­tu­cjo­nal­nej pozy­cji, spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy i języ­ka, roli w obie­gu kul­tu­ral­nym i pro­ce­sie odbior­czym, spo­łecz­ne­go pre­sti­żu. Bro­nią dostę­pu do luk­su­so­we­go ban­kie­tu, do „salo­nu”.

Kło­pot w tym, że kry­ty­cy lite­rac­cy, zwłasz­cza zaj­mu­ją­cy się poezją, dzi­siaj tego sta­tu­su nie posia­da­ją (z arcy­rzad­ki­mi wyjąt­ka­mi tych, któ­rzy funk­cjo­nu­ją przede wszyst­kim jako medial­ne „oso­bo­wo­ści”). Nie mają uprzy­wi­le­jo­wa­nej insty­tu­cjo­nal­nej pozy­cji – pozo­sta­ją zwy­kle w defen­sy­wie w swo­ich jed­nost­kach aka­de­mic­kich, nie mają wpły­wu na dzia­łal­ność insty­tu­cji kul­tu­ry; owszem, są zapra­sza­ni do współ­pra­cy, ale rzad­ko spra­wu­ją „decy­denc­kie” funk­cje. Co do ich spe­cja­li­stycz­nej wie­dzy, któ­rą według Jurzy­sty chcie­li­by się popi­sać – wie­dza ta przez zde­cy­do­wa­ną więk­szość spo­łe­czeń­stwa uzna­na jest za mało przy­dat­ną i na pew­no mało ren­tow­ną. Rola kry­ty­ków w obie­gu kul­tu­ral­nym, szcze­gól­nie w main­stre­amie, zosta­ła spro­wa­dzo­na do auto­rów reko­men­da­cji, dostar­czy­cie­li biblio­gra­ficz­nych przy­pi­sów i znaw­ców bio­gra­fii. Kry­ty­cy nie są już postrze­ga­ni jako media­to­rzy, pośred­ni­cy, „obja­śnia­cze” tek­stu czy gwa­ran­ci jego zna­cze­nia. Pre­stiż, poza małym, niszo­wym śro­do­wi­skiem, jest żaden. Jeże­li ban­kiet miał kie­dyś miej­sce, to się na nie­go spóź­ni­li­śmy.

Ci, któ­rzy decy­du­ją się wią­zać tak zwa­ną przy­szłość czy aka­de­mic­ką karie­rę z kry­ty­ką lite­rac­ką, zwłasz­cza kry­ty­ką poezji, nie robią tego zwy­kle dla pie­nię­dzy i mate­rial­ne­go bez­pie­czeń­stwa; bo o ile uni­wer­sy­tec­ka posa­da może je do pew­ne­go stop­nia zapew­nić (jeśli się ją już dosta­nie), to dużo łatwiej wysta­rać się o nią wybie­ra­jąc spe­cja­li­za­cję inną niż niszo­wa i uni­wer­sy­tec­ko podej­rza­na „lite­ra­tu­ra naj­now­sza”. W róż­ne­go rodza­ju wydaw­nic­twach kry­ty­cy są zazwy­czaj nie­po­rów­ny­wal­nie mniej pożą­da­ni (o ile nie mają gło­śne­go nazwi­ska) niż korek­to­rzy, redak­to­rzy, tłu­ma­cze. W cza­so­pi­smach kul­tu­ral­nych redak­to­ra­mi zosta­ją jed­nak czę­ściej pisa­rze i poeci niż kry­ty­cy. Wybór stu­diów polo­ni­stycz­nych wywo­łu­je wyraz zdzi­wie­nia, roz­cza­ro­wa­nia i zanie­po­ko­je­nia na twa­rzach człon­ków dal­szej rodzi­ny i szkol­nych zna­jo­mych. Pre­stiż jest żaden. Wpływ – poza wąskim śro­do­wi­skiem – też. Moż­li­wo­ści zawo­do­we bar­dzo ogra­ni­czo­ne. Moż­li­wo­ści prze­bi­cia się do medial­ne­go main­stre­amu – dużo mniej­sze niż się wyda­je.

Zmie­rzam do bar­dzo pro­ste­go i – nie­co para­dok­sal­nie – bar­dzo opty­mi­stycz­ne­go wnio­sku: kry­ty­kiem lite­rac­kim, zwłasz­cza kry­ty­kiem poezji, zosta­je się dziś z tak zwa­nej pasji. Z chę­ci zaj­mo­wa­nia się czymś, co wła­śnie nie­pre­sti­żo­we, nie­ren­tow­ne i nie­po­pu­lar­ne, ale w jakiś – czę­sto nie­zro­zu­mia­ły, intu­icyj­nie tyl­ko prze­czu­wa­ny spo­sób – sza­le­nie waż­ne. Zaś tra­dy­cyj­ną cechą pasjo­na­tów jest to, że chcą swo­ją pasją „zara­żać” innych – oczy­wi­ście, będą przy­wią­za­ni do robie­nia pew­nych rze­czy we „wła­ści­wy”, „kom­pe­tent­ny”, „facho­wy” spo­sób, ale zamiast swo­jej wie­dzy strzec, będą chcie­li się nią dzie­lić.

Oczy­wi­ście, jeśli posa­dzić ich naprze­ciw­ko „nie­pro­fe­sjo­nal­ne­go” czy­tel­ni­ka i popro­sić, żeby wyja­śni­li – załóż­my – ewo­lu­cję metrum w pol­skiej poezji do XVI wie­ku, pój­dzie im to nie­zgrab­nie. Nie są przy­zwy­cza­je­ni do takiej roz­mo­wy. Ale nie chcą też „wyta­czać” żad­nych teo­re­tycz­no­li­te­rac­kich dział, two­rzyć kodów i slan­gów; nie mają po pro­stu odpo­wied­niej wpra­wy i komu­ni­ka­cyj­nych narzę­dzi. Bar­dzo rzad­ko funk­cjo­nu­ją jako obja­śnia­cze kon­kret­nych lite­rac­kich tek­stów, więc nie zawsze wie­dzą nawet, o czym mówić.

Naj­gor­sze jed­nak, co moż­na zro­bić, to wsta­wić mię­dzy nich a czy­tel­ni­ków kogoś trze­cie­go – pośred­ni­ka – któ­ry będzie mówił, któ­re sło­wa są za trud­ne, cze­go czy­tel­ni­cy chcą, na co mają czas.

Czy­tel­nik nie potrze­bu­je niań­ki.

Kry­tyk i czy­tel­nik doga­da­ją się, jeśli pozwo­li im się spę­dzić wspól­nie wystar­cza­ją­co dużo cza­su – roz­ma­wiać, wyja­śniać wąt­pli­wo­ści, zada­wać pyta­nia w obie stro­ny. Oni chcą się doga­dać; bo tak, jak dla pasjo­na­tów dzie­le­nie się wie­dzą i doświad­cze­nia­mi jest źró­dłem satys­fak­cji, tak czymś obiek­tyw­nie przy­jem­nym jest roz­ma­wiać z pasjo­na­tem o jego pasji – słu­chać, pytać, ale też uzu­peł­niać, dys­ku­to­wać, kłó­cić się.

Inny­mi sło­wy: nie przej­muj­my się tyle sta­nem kry­ty­ki – a w obli­czu utra­ty przez nią zna­cze­nia na pew­no nie odbi­jaj­my ku anty­in­te­lek­tu­ali­zmo­wi. Pro­ble­mem jest nie kry­zys legi­ty­mi­za­cji, ale kry­zys komu­ni­ka­cji. Kry­ty­ki nie trze­ba wymy­ślać na nowo – wymy­ślić trze­ba dziś przede wszyst­kim spo­sób bez­po­śred­niej roz­mo­wy z czy­tel­ni­kiem; i, co wyda­je się jesz­cze pil­niej­sze, spo­sób na wydzie­le­nie, wyne­go­cjo­wa­nie, wyszar­pa­nie pra­co­daw­com cza­su, któ­ry jest na tę roz­mo­wę potrzeb­ny.

If we only have eno­ugh time… in any case, no regrets! (autor ano­ni­mo­wy, za: K. Knabb, Effe­rve­scen­ce of radi­cal situ­ations [w:] The Joy of Revo­lu­tion, http://www.bopsecrets.org/PS/joyrev.htm).