debaty / ankiety i podsumowania

Krytyka akademicka 2.0

Marta Koronkiewicz

Głos Marty Koronkiewicz w debacie "Krytyka krytyki".

strona debaty

Krytyka krytyki

Chcia­ła­bym zwró­cić uwa­gę na nie­wy­su­nię­ty co praw­da na pierw­szy plan, tym nie­mniej obec­ny w tek­ście zapro­sze­nia wątek podzia­łu poko­le­nio­we­go w pol­skiej kry­ty­ce. Myślę kon­kret­nie o „kil­kor­gu mło­dych kry­ty­ków”, któ­rzy poja­wi­li się na kry­tycz­no-poetyc­kiej sce­nie i któ­rych roz­po­zna­nia nie odbi­ja­ją się w roz­po­zna­niach kry­ty­ków star­szych, mają­cych wpływ choć­by na nomi­na­cje do nagród. W tle zaś czai się pyta­nie: czy ist­nie­ją dzi­siaj jesz­cze spo­so­by, by ci mło­dzi prze­bi­li się do krę­gów wpły­wu, czy w ogó­le ist­nie­ją jakieś dro­gi, pro­gi i kry­te­ria, któ­re moż­na przejść i speł­nić, by włą­czyć się w głów­ny obieg – bo obieg się roz­ple­nił, roz­mył i uwiądł. Ale nagro­dy nadal przy­zna­je.

W tym kon­tek­ście war­ta uwa­gi wyda­je się kwe­stia aka­de­mic­ko­ści kry­ty­ki lite­rac­kiej. Jak wia­do­mo, od lat 90. kry­ty­ka coraz moc­niej bun­kru­je się na uni­wer­sy­te­tach – w dużej mie­rze z pro­za­icz­nej, ale pod­sta­wo­wej przy­czy­ny mate­rial­nej: jedy­nie uczel­nie ofe­ru­ją eta­ty tym, któ­rzy chcą zaj­mo­wać się lite­ra­tu­rą na pełen etat. Redak­cje cza­so­pism lite­rac­kich owszem, pod­pi­szą z nami umo­wę o dzie­ło (z prze­ka­za­niem praw autor­skich), ale nie zapła­cą ZUS‑u ani ubez­pie­cze­nia zdro­wot­ne­go, a rów­no­cze­śnie ich dota­cje są tak niskie, że kry­tycz­no­li­te­rac­ki fre­elan­cing to raczej śmiesz­na wizja. Jed­nak nawet tu poja­wia się pro­blem: uczel­nie do nie­daw­na ofe­ro­wa­ły eta­ty, teraz prze­sta­ły. I dzi­siaj aka­de­mic­kość mło­dej kry­ty­ki ozna­cza coś zupeł­nie inne­go niż dzie­sięć lat temu; coś nie­mal prze­ciw­ne­go.

Mło­dzi kry­ty­cy to dziś głów­nie dok­to­ran­ci, owszem, zaan­ga­żo­wa­ni w obie­gi aka­de­mic­kie – co wię­cej, uza­leż­nie­ni od nich, choć wca­le nie bar­dzo chęt­ni do ich współ­two­rze­nia. Ich codzien­na rze­czy­wi­stość to punk­ty za publi­ka­cje, życie od wnio­sku do wnio­sku. Mogą pisać o czym chcą – nikt dziś raczej nie zablo­ku­je dok­to­ra­tu o auto­rze kil­ku ksią­żek poetyc­kich – ale nie­ko­niecz­nie tam, gdzie chcą, zmu­sze­ni poświę­cać sen­sow­ne tek­sty na pastwę nie­mra­wych podry­gi­wań redak­to­rów Acta Uni­ver­si­ta­tis Wha­te­ver, ksią­żek pokon­fe­ren­cyj­nych, któ­re otrzy­ma­ją pocz­tą trzy lata po napi­sa­niu szki­cu, Waż­nych-Ale-Spe­cja­li­stycz­nych cza­so­pism za dzie­sięć punk­tów, w któ­rych cze­ka się pół roku na recen­zję arty­ku­łu. I tak dalej. Aka­de­mic­kość naj­młod­szej kry­ty­ki to w grun­cie rze­czy for­ma pre­kar­no­ści, nie­moż­ność podej­mo­wa­nia spój­nych i roz­pla­no­wa­nych dzia­łań w polu kry­ty­ki – tej żywej, praw­dzi­wej – wiecz­na par­ty­zant­ka. Jak­by powie­dział Michel de Cer­te­au – dzi­siaj pisa­nie kry­ty­ki aka­de­mic­kiej to dzia­ła­nie tak­tycz­ne, nie stra­te­gicz­ne. Mło­dzi kry­ty­cy chcie­li­by napra­wiać te wszyst­kie wyli­czo­ne w deba­cie nie­do­cią­gnię­cia, prze­ocze­nia, bra­ki – co wię­cej, robią to – ale czę­sto na forach, któ­rym cokol­wiek wszyst­ko jed­no.

Rów­no­cze­śnie, para­dok­sal­nie – ta smut­na rze­czy­wi­stość zbli­ża mło­dych kry­ty­ków do mło­dych poetów, któ­rych pre­kar­ność jest nie­ste­ty w neo­li­be­ral­nym porząd­ku nie­ja­ko zało­żo­na czy oczy­wi­sta (i przez wie­lu widzia­na jako nie­od­łącz­ny waru­nek two­rze­nia, jako „natu­ral­ny” stan twór­cy). Zaj­mo­wa­nie się lite­ra­tu­rą trze­ba sobie (i swo­im wewnętrz­nym rodzi­co­m/ko­le­gom-karie­ro­wi­czom) nie­mal dzień w dzień uza­sad­niać, stra­ci­li­śmy bowiem dostęp­ne dla poprzed­nich poko­leń prze­ko­na­nie, że to pra­ca w oczy­wi­sty spo­sób waż­na (pisał o tym swe­go cza­su Paweł Kacz­mar­ski). Że poeci tak mają od zawsze – pisa­ła choć­by Adrien­ne Rich w świet­nym, kano­nicz­nym szki­cu „How does a poet put bre­ad on the table”, zło­żo­nym w dużej mie­rze z enu­me­ra­cji zajęć i zawo­dów umoż­li­wia­ją­cych jej zna­jo­mym poetom prze­ży­cie.

Jesz­cze bar­dziej para­dok­sal­nie – ta nie­wdzięcz­na pozy­cja zbli­ża mło­dych aka­de­mic­kich kry­ty­ków do poten­cjal­nych odbior­ców. Uwraż­li­wia ich bowiem na to, co oddzie­la poten­cję od reali­za­cji: brak cza­su, zmę­cze­nie, nie­wy­spa­nie, brak pie­nię­dzy, brak moż­li­wo­ści pla­no­wa­nia, etc. Nie­daw­no w cza­sie popu­la­ry­za­tor­skie­go wykła­du na temat poezji Andrzej Skren­do przy­wo­ły­wał sakra­men­tal­nie wyni­ki badań czy­tel­nic­twa: wia­do­mo, jest fatal­nie, real­nych czy­tel­ni­ków (wię­cej niż 7 ksią­żek rocz­nie) mamy jakieś 11%. Skren­do pomy­lił się jed­nak co do innej sta­ty­sty­ki: twier­dził, że w bada­niach prze­pro­wa­dzo­nych przez Biblio­te­kę Naro­do­wą z opi­nią, że czy­ta­nie i lite­ra­tu­ra są istot­ne, zgo­dzi­ło się bodaj­że 2% respon­den­tów. To nie­praw­da. Bada­nia Biblio­te­ki Naro­do­wej do zeszłe­go roku nie uwzględ­nia­ły w ogó­le takie­go pyta­nia, sku­pia­ły się jedy­nie na spra­wach toż­sa­mo­ści i licz­bie prze­czy­ta­nych ksią­żek. Od 2015 (to zna­czy w bada­niach doty­czą­cych 2014) zaczę­to wresz­cie myśleć o czymś wię­cej niż płeć, wiek, wykształ­ce­nie i roz­miar miej­sco­wo­ści. Poja­wi­ły się pyta­nia o źró­dło pocho­dze­nia czy­ta­nych ksią­żek. O istot­ność czy­ta­nia nie zapy­ta­no wprost, ale zba­da­no, czy – nie­za­leż­nie od wła­sne­go czy­ta­nia lub nie­czy­ta­nia – doro­śli zachę­ca­ją do lek­tu­ry dzie­ci. I tu wynik pozy­tyw­nie zaska­ku­je – mam nadzie­ję, że rów­nież Andrze­ja Skren­dę – bowiem aż 40% respon­den­tów odpo­wie­dzia­ło, że rodzi­ce zwra­ca­li im uwa­gę na istot­ność czy­ta­nia.

Sytu­acja jest zatem jak zwy­kle dia­lek­tycz­na: nie­zła, bo zła. I miej­my nadzie­ję, że wybrnie­my z niej nie po to, by odtwa­rzać poprzed­ni porzą­dek – że wygra­my tę woj­nę pod­jaz­do­wą, by zmie­nić rze­czy na lep­sze i na nowe: zwłasz­cza dla tych, któ­rzy mogli­by zostać czy­tel­ni­ka­mi poezji, ale jesz­cze o tym nie wie­dzą.