Łamać ręce
Ewa Chruściel
Głos Ewy Chruściel w debacie "Kogo tłumaczyć".
strona debaty
Kogo tłumaczyć?Ostatnio ja i mój kolega Miłosz trudzimy się nad tłumaczeniem Jorie Graham. Jej wiersze nie są łatwe w odbiorze, nie przypominają widokówek, które ogarnia się jednym spojrzeniem. Akt czytania tej poezji wymaga niemal tyle wysiłku, co akt tworzenia. Jeśli czytelnik doświadcza jakiejkolwiek epifanii, to tej, która wyłania się spośród szczelin i pęknięć, z przestrzeni „pomiędzy”. Graham osiąga efekt tymczasowości i braku dopełnienia poprzez łamanie składni, stosowanie luk, myślników, nawiasów oraz wprowadzanie nagłych zmian zaimków osobowych.
Tłumacząc Graham czuję się trochę tak, jak po złamaniu ręki, kiedy upadłam z roweru. Tłumaczenie z ręką w gipsie nie jest zbyt poręczne. Niestety złamana ręka odpowiada być może egzystencjalnemu stanowi tłumacza. Tekst oryginału niemal zawsze się wymyka. Parafrazując profesora Tadeusza Sławka, tłumaczenie to spotkanie rąk. Podczas gdy ręka autora bywa w miarę skuteczna, ręka tłumacza jest bezradna. Los tłumacza związany jest z ciągłym niezadowoleniem, poczuciem niedoskonałości, niemotą słowa. Tłumaczenie prowokuje i wywołuje – powiada Tadeusz Sławek – to, co jest niedoskonałe w sferze języka ojczystego. Norwid nazywał tłumaczenie laboratorium, w którym odkrywamy niedoskonałości macierzystego języka. Jest coś nieujarzmionego w tłumaczeniu. Zemsta śmiertelnego wiersza.
Czy warto więc trudzić się, „łamać sobie ręce”, odczuwać niemotę mowy?
Akt tłumaczenia daje nam wgląd w procesy kognitywne, które stanowią podstawę każdego języka, ale konceptualizacja pozostaje różna. Im więcej konceptualizacji świata, tym więcej światła. Dzięki niej można odnaleźć w sobie miejsca, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, a nawet – pokonać ograniczenia biologicznego, kulturowego, narodowego dziedzictwa.
Tak więc wybierając tekst do tłumaczenia, stwarzamy nowe życie, wybieramy nowy tor światła. Wielka to odpowiedzialność, ponieważ od nas na moment zależy powodzenie aktu stwarzania nowego świata. Jest w tym jakiś rodzaj konwersji i bilokacji. W teologii słowo „translacja” oznacza cudowne przeniesienie. Np. na obrazie Nicole Poussina z lat 30. XVII wieku pod tytułem: „Translacja Św. Rity z Cascia” święta zostaje cudownie przeniesiona do klasztoru, w którym się pragnie znaleźć.
Za czyją więc konceptualizacją świata, moim zdaniem, warto podążać? Kogo bilokować? Nasuwa mi się od razu na myśl moja ukochana powieściopisarka zapyziałego amerykańskiego południa z lat 30. i 40., Flannery O’Connor, w przypadku której każde opowiadanie wiązało się z nawróceniem zarówno bohatera, jak i czytelnika. Bohater, tak jak i czytelnik, poprzez zadawaną w opowiadaniu przemoc dostępuje łaski, czyli staje się na moment tym, kim miał być. O’Connor oczyszcza katolicyzm z moralizatorstwa, fałszywej dewocji, a także obnaża w nim dwulicowość faryzeusza i moherowość. Co prawda jej utwory wybrane ukazały się w 2004 roku w Państwowym Instytucie Wydawniczym, ale jej proza powinna doczekać się dzieł zebranych.
Jeśli chodzi o poetów przychodzą mi do głowy tacy, którzy kontynuowali tradycję wiersza pojemnego, o którym pisał Miłosz w wierszu „Ars Poetica”. Dla mnie wiersze pojemne zarysowują dwie tradycje: tę bardziej klasyczną, Miłoszowską oraz tę bardziej awangardową, w ujęciu Cole Swensen, poetki amerykańskiej (tłumaczeniu ukazały się w „Literaturze na Świecie” 11–12/2010), której utwory zacierają dwupartyjną dychotomię pomiędzy wierszem tradycyjnym i lingwistycznym. Wiersz pojemny, według Czesława Miłosza, nie jest ani zanadto poezją, ani zanadto prozą. Może pomieścić w sobie tygrysa, „więc mrugamy oczyma, jakby wyskoczył z nas tygrys i stał w świetle, ogonem bijąc się po bokach” („Ars Poetica”).
W Miłoszowskim ujęciu wiersza pojemnego umieściłabym również George Oppena (1908–1984), którego poezja jest zarówno ascetyczna i wizyjna, tradycyjna i eksperymentalna. Oppen współtworzył modernistyczną szkołę poetycką obiektywistów wraz z takimi twórcami, jak W.C. Williams, Charles Reznikoff, Louis Zukofsky, Lorine Niedecker oraz Ezra Pound. Kilka jego wierszy zostało przełożonych na polski przez Artura Grabowskiego. Oto jeden utwór w moim tłumaczeniu roboczym:
Psalm
Veritas sequitur…
W cichym pięknie lasu
układają się do snu dzikie jelenie -
Że są tam!
W ich oczach
nie ma wysiłku, miękkimi wargami muskają
trawę, skubią ją nieludzkimi ząbkami
a jej korzenie
dyndają z ich pysków, rozpryskując ziemię
w dziwacznych lasach.
One, które tam są.
Ich ścieżki
wyskubane w polach, osłaniane przez liście,
zawisły w odległościach
słońca.
Małe rzeczowniki
wołają o wierze
w to, co płoszy jelenie,
aż odwracają wzrok.
(tłum. E. Chruściel)
Uważność u George’a Oppena jest zagadnieniem etycznym. Chociażby wersy z wiersza „World, World” mówią wyraźnie:
Jaźń nie jest tajemnicą, tajemnicą jest
istnienie gruntu pod naszymi nogami.
Chcemy tu być.
Być w byciu, być w byciu
czymś więcej niż sobą samym.
(tłum. M. Biedrzycki)
Drugim poetą jaźni i światła, a raczej jego prześwitów jest Charles Wright. Nikt we współczesnej poezji amerykańskiej nie oddaje w ten sposób Tajemnicy światła. Pejzaż dla Wrighta jest dźwignią transcendencji.
Odpowiednikiem Wrighta w poezji szkockiej jest dla mnie John Burnside, którego wiersze opisują spotkanie z nieznanym, tajemniczym światłem. John Burnside to poeta prześwitów, szczelin, ran, z których wydobywa się łaska.
Inna poetka, która szturmuje mury Tajemnicy, to Fanny Howe, amerykańska autorka ponad dwudziestu tomików wierszy, laureatka konkursu Ruth Lilly Poetry Prize w 2009 roku. Jej wiersze, podobnie jak Charlesa Wrighta oraz Johna Burnside’a, są modlitwą. Wyrastają z samotności i ciszy. Jej eliptyczne i ascetyczne wiersze, iście w Dickinsonowskiej tradycji, przełamują mimetyczny aspekt języka i sięgają do doświadczenia pierwotnego. W jednym z wywiadów dla „Kenyon Review”, Fanny Howe powiedziała, że ma nadzieję, iż jej wiersze będą dla czytelnika zapisem miejsca, piękna, trudności.
Poetką doświadczenia pierwotnego w tradycji Emily Dickinson jest też Lucille Clifton (1936–2010), której metryczne wiersze oscylują pomiędzy ascezą i ekstazą. Oto jeden z ekstatycznych i feministycznych przykładów:
hołd dla moich bioder
te biodra to wielkie biodra
potrzebują miejsca
na swój ruch.
nie mieszczą się w małych
małostkowych przestrzeniach. te biodra
to wolne biodra.
nie lubią, gdy je powstrzymywać.
te biodra nigdy nie były w niewoli,
idą tam, gdzie zechcą.
robią to, co chcą.
te biodra to potężne biodra.
te biodra to magiczne biodra.
byłam świadkiem, jak
zaczarowały mężczyznę, aż się
kręcił niby bąk!
(tłum. M. Biedrzycki)
Pozostając w tradycji wiersza pojemnego chciałabym też zwrócić uwagę na wiersze dwóch eko-poetów. Arthura Sze, poety amerykańskiego pochodzenia chińskiego, który w sposób epifanijny i liryczny łączy mentalność wschodnią i zachodnią (wiersze jego można przeczytać w oryginale na stronie: http://www.poets.org/poet.php/prmPID/52) oraz Archiego Randolpha Ammonsa, poetę o zwichrowanej składni, którego kilka wierszy ukazało się w tłumaczeniu Pawła Marcinkiewicza. Dla Ammonsa wiersz jest fraktalną przechadzką, nieprzewidywalną i proteuszową. To wydarzenie. To udział w akcie myślenia. Znaczenie w wierszach Ammonsa jest tymczasowe, jego systemy myślowe nie tworzą nurtów, a raczej ewokują równoczesność sprzecznych ze sobą ruchów „do wewnątrz i na zewnątrz, razem i przeciwko”:
Corson’s Inlet
W brzuchach płotek: połknięte kawałki ładu
połamane, przepuszczone przez błony
ażeby wzmocnić łady wyższe: lecz z dalszej perspektywy, nie
istnieją linie lub niezmienne kształty: oddziaływanie do wewnątrz
i na zewnątrz, razem i przeciwko, milionów zdarzeń: to,
że nie kształt
tworzę
z bezkształtności:
(przeł. E. Chruściel)
A. R. Ammons jest poetą zacierajacym dychotomię pomiędzy wierszem tradycyjnym i awangardowym. Ammons poszerza granice języka, ewokując jego trójwymiarowość. Wiersze Ammonsa przywołują na myśl „wiersz hybrydowy”, zdefiniowany przez Cole Swensen we wstępie do zredagowanej przez nią antologii z 2009 r. Anthology of New Poetry: American Hybrid:
Poezja hybrydowa często realizuje wezwanie awangardy do odnowienia formy i poszerzenia granic poezji – zwiększając w ten sposób potencjał ekspresji języka – a jednocześnie nie rezygnuje z oddawania emocji, wynikających z „przeżycia”.
C. D. Wright, Forrest Gander, Rosmarie Waldrop, Dara Wier są właśnie poetami hybrydowymi, których polecam do tłumaczenia. Przemieszczają się pomiędzy eksperymentem językowym a lirycznością, intelektualizmem a inkantacją. Ich poezja odznacza się złożonymi sekwencjami fraz, kontrapunktem i zmiennością. W eseju „Some Notes on Silence” Jorie Graham tak opisuje związek pomiędzy złamaną, jakby postrzępioną składnią a tajemnicą:
Trudno jest te rzeczy nazwać: u tych poetów, którzy zderzają się z nieznanym, świętym, składnia staje się zwichrowana – przegina się i łamie, tak jak św. Teresa na widok Eucharystii skręca się, ażeby równocześnie odwrócić spojrzenie, ale też – o dziwo – lepiej ją przyjąć. Poczynając od labiryntowych rytualnych rysunków jaskiniowych epoki kamiennej, poprzez każdy okres ludzkiej historii, kiedy próbowaliśmy wejść, przebić powierzchnię, jeden ze sposobów był pokrętny – ślepota, ażeby móc przejrzeć. U poetów, którzy idą tą drogą, złamana składnia, pęknięcia na gładkiej powierzchni lub w znaczeniu, dziwaczne zakończenia linijek, białe przestrzenie, przerwy, myślniki, przesadna interpunkcyjność, opóźnienia, zakrzepła i bogata dykcja, brak jasności, nieład, elipsy, fragmenty zdań, zabiegi dygresyjne – jakakolwiek modulacja pewności – to wszystko jest szturmowaniem muru. Czy piekła czy nieba – to inna sprawa.
Forrest Gander, którego poszczególne wiersze zaprezentowane były w „Literaturze na Świecie” (11–12/2010) w tłumaczeniu Adama Zdrodowskiegio i Julii Fiedorczuk, powiedział w wywiadzie, że „pisanie oraz tłumaczenie poezji wiążą się z dwoma bardzo różnymi rodzajami tego nasłuchiwania, które Simone Weil nazywała modlitwą”. Gander kontynuuje:
Przekonałem się, że w obu przypadkach chodzi o wyzbycie się siebie. Jednak w przypadku pisania odczuwam jakby otwarcie, podłączenie do źródła prądu. Natomiast w przypadku tłumaczenia jest to raczej połączenie odbioru i przenikania. Fizyczny kształt oryginału musi wniknąć we mnie w postaci faktur, dźwięków, kształtów, rytmów.
To wyzbycie się siebie czy „wytrącenie” wywołane jest przez uważność, którą można by nazwać transcendencją. Gander pojmuje jednak transcendencję jako bliskość, zmierzanie ku, kontakt. Określa swoją poetykę „jako wiążące się ze sobą podejścia i metody prowadzące do znaczącego kontaktu”.
Oto przykład jego poetyki z wiersza „Science & Steepleflower”:
Więc zwraca się ku niej od kacyka północnego
w kąpieli w piasku. Jej głos
wytrąca go. Całe lata zabierze
zanim wkręci się znów w otępiałe drewno
(tłum. M. Biedrzycki)
Jednym z najciekawszych, moim zdaniem, amerykańskich poetów jest Dean Young, który wywodzi się z tradycji szkoły nowojorskiej, a szczególnie Johna Ashbery’ego, Franka O’Hary i Jamesa Tate’a. Jego głos jest jednak tak oryginalny, że stanowi wręcz odrębną szkołę, która w Stanach Zjednoczonych ma już swoich adeptów. Wiersze Younga można byłoby porównać do kolaży, łączących surrealizm z lirycznością. Są to utwory zaczepne, swawolne, bez zadęcia, czasem zuchwałe i często wyrażające niefrasobliwy frasunek. Według Charlesa Simica Dean Young przypomina nam, że nie ma nic poważniejszego od żartu. Jego metoda tworzenia kojarzy mi się też trochę z tradycją Midraszu. Oryginał (w przypadku Younga są to zlepki zdań znalezionych w gazetach lub reklamach) jest ciągle wymazywany poprzez narastające nad nim komentarze i notatki. Oto przykład poetyki Deana Younga, tym razem w oryginale:
Chaff
You thought your inheritance was air
thinner and thinner but it is goat meat.
My eyes’ timer switch broke, yoking me
to powder, I did vibrating push-ups
asking what does it mean to be yoked
to powder? I rented the car a week
earlier and sat for 6,000 years
in the burning airport parking lot,
always with the wrong recharger. Ants
with black heads and red thoraxes
like wounded African gods
spelled out in fading pheromones
the hocus pocus of what held world together.
You spend how much on a harness?
My voice stopped working without screaming.
Our minds still worked together
But answering to divergent magnets,
Only you got hives, I got cocoons,
Our tears still parallel but laughter
Now drowned in distant puddles,
Yours in rain hardly touching the ground,
Mine in gasoline. Ago we swam with the same
Needlefish, ago you complained of me
Running stop signs to get you to hospital.
Fatally human now, I secret a corrosive
You sleep rolled in. But radiance
can never be stretched out.
There will be other bells.
Thus they did rid themselves
Of rancor and reproach.
Warto tłumaczyć wiersze, które poszerzają nasze horyzonty kulturowe, biologiczne i teologiczne. Utwory, które nie tylko wzbogacają naszą składnię, systemy myślowe i ekspresję językową, ale także poruszają. Dzięki kolejnej konceptualizacji świata, ratujemy go od gnuśności, moralizatorstwa i małostkowości. Warto tłumaczyć w paru wersjach. Im więcej tłumaczeń tego samego wiersza, tym lepiej dla literatury. W końcu nasze tłumaczenie i tak będzie – parafrazując George’a Steinera – tylko promieniem światła rzuconym na oryginał.
O AUTORZE
Ewa Chruściel
Poetka, tłumaczka. Wykłada literaturę w Colby-Sawyer College w New Hampshire. Wiersze publikowała m.in. w „Odrze”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Studium”, „Zeszytach Literackich” oraz w „Boston Review”, „Colorado Review”, „American Letters and Commentary”. Ostatnio wydała tom wierszy w języku angielskim "Strata" (2011). Mieszka w Stanach Zjednoczonych.