debaty / ankiety i podsumowania

Lepsze jest wrogiem dobrego

Paweł Bernacki

Głos Pawła Bernackiego w debacie "Biurowe książki 2011 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2011 roku

Sta­re przy­sło­wie mówi, że lep­sze jest wro­giem dobre­go. Na szczę­ście nie spraw­dza się ono w każ­dym przy­pad­ku, cze­go dosko­na­łym przy­kła­dem jest dzia­łal­ność Biu­ra Lite­rac­kie­go w roku 2011. Tort, jaki zaser­wo­wa­ło ono w ostat­nich dwu­na­stu mie­sią­cach swo­im czy­tel­ni­kom, był napraw­dę pokaź­ny. Skła­da­ły się na nań książ­ki auto­rów, któ­rych z czy­stym sumie­niem moż­na nazwać czo­łów­ką pol­skiej lite­ra­tu­ry (Róże­wi­cza, Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go, Deh­ne­la); duża por­cja prze­kła­dów, roz­mo­wy z pisa­rza­mi, rewin­dy­ka­cje nie­ży­ją­cych już twór­ców, tomy zbior­cze i wie­le innych. Oso­bi­ście ze szcze­gól­ną rado­ścią przy­ją­łem wia­do­mość o buj­nym roz­kwi­cie serii 44. Poezja pol­ska od nowa oraz szer­szym otwo­rze­niu drzwi Biu­ra dla wro­cław­skich pisa­rzy.

Wisien­ka­mi na owym tor­cie były dla mnie wybo­ry wier­szy Wła­dy­sła­wa Bro­niew­skie­go i Tade­usza Nowa­ka. Nie tyl­ko bowiem zbie­ra­ły one inte­re­su­ją­ce tek­sty bar­dzo dobrych, a nie­co zapo­mnia­nych twór­ców, ale tak­że, a raczej przede wszyst­kim, poka­zy­wa­ły ich w zupeł­nie innym świe­tle. Uwi­docz­ni­ło się to szcze­gól­nie w przy­pad­ku auto­ra „Bagne­tu na broń”, któ­ry, dotych­czas odczy­ty­wa­ny jako czo­ło­wy piew­ca Sta­li­na i rewo­lu­cji oraz poeta roz­bu­cha­nych do mak­si­mum emo­cji, został przed­sta­wio­ny jako pełen gorz­kie­go żalu liryk. Nie w gło­wie już mu były daw­ne spra­wy, poli­ty­ka, woj­ny, miłost­ki, a więc wszyst­ko, co do tej pory z Bro­niew­skim się koja­rzy­ło. Ten, jakie­go poka­zu­je nam Suska, to poeta smut­ku i utra­ty. Raczej łka­ją­cy, niż krzy­czą­cy.

Nie­co podob­ne, nostal­gicz­ne tony dobie­ga­ją z kolej­nej książ­ki, któ­rą uwa­żam za jeden z naj­smacz­niej­szych kawał­ków biu­ro­we­go cia­sta – Sto­ją­cej na ruinie Jac­ka Łuka­sie­wi­cza. Tom wier­szy jed­ne­go z naj­waż­niej­szych pol­skich kry­ty­ków i lite­ra­tu­ro­znaw­ców dru­giej poło­wy XX wie­ku fascy­nu­je z jed­nej stro­ny smut­kiem zwią­za­nym ze sta­ro­ścią i prze­mi­ja­niem, z dru­giej mądrą rado­ścią, jaka cią­gle pozwa­la cie­szyć i życiem i wie­ścić nadej­ście następ­ne­go lata po cięż­kiej zie­mie. Książ­ka Łuka­sie­wi­cza to tak­że znak otwar­cia się Biu­ra na auto­rów ze sto­li­cy Dol­ne­go Ślą­ska. Poza nią wszak we wro­cław­skim wydaw­nic­twie uka­za­ły się prze­cież publi­ka­cje Urszu­li Kozioł i Janu­sza Stycz­nia. Z cie­ka­wo­ścią wyglą­dam więc w przy­szłość, zasta­na­wia­jąc się kto będzie następ­ny.

No i na koniec ostat­ni frag­ment tor­tu, któ­ry sma­ko­wał mi szcze­gól­nie – Imię i zna­mię Euge­niu­sza Tka­czy­szy­na Dyc­kie­go. Lau­re­at nagro­dy Nike sprzed dwóch lat po raz kolej­ny wzniósł się na wyso­ki poziom i dodał do tego wiel­kie­go, cią­gle się prze­twa­rza­ją­ce­go orga­ni­zmu, jaki jest jego poezja, dodat­ko­we ele­men­ty. Tym razem sku­pił się na roz­zie­wie pomię­dzy imie­niem, któ­re się naby­wa, a zna­mie­niem – choć go nie wybie­ra­my, towa­rzy­szy nam przez całe życie. Kolej­ny powrót do swo­iste­go tygla języ­ko­we­go i kul­tu­ro­we­go, jakim było Prze­my­skie dostar­czył mi wie­lu este­tycz­nych wra­żeń, bo choć cią­gle nie potra­fię w peł­ni odczy­tać Dyc­kie­go, nie mogę rów­no­cze­śnie prze­stać się fascy­no­wać jego sztu­ką.

Jeśli ist­nie­je jakiś skład­nik, któ­re­go w zaser­wo­wa­nym nam sma­ko­ły­ku bra­ko­wa­ło, to jest to mło­da lite­ra­tu­ra. Choć prze­pro­wa­dzo­no kolej­ny „Połów”, któ­ry, mam szcze­rą nadzie­ję, zakoń­czy się suk­ce­sem, to w tym roku wśród Biu­ro­wych ksią­żek nie uświad­czy­my żad­ne­go debiu­tan­ta – szko­da. Szcze­gól­nie, że książ­ki Elsne­ra czy Szy­cho­wiak były nie tyl­ko świet­ne, ale tak­że przy­nio­sły wydaw­nic­twu wie­le nagród i roz­gło­su. W przy­szłym roku jed­nak sytu­acja powin­na wyglą­dać zgo­ła ina­czej. Wypa­da więc uzbro­ić się w cier­pli­wość i cze­kać na nowe obja­wie­nia.

I cóż wię­cej? Kie­dy pisa­łem podob­ny tekst w zeszłym roku, trud­no mi było sobie wyobra­zić, że coś jesz­cze może się zmie­nić na lep­sze. Gdy robię to dziś, mam podob­ne wra­że­nie, a jed­no­cze­śnie gdzieś pod skó­rą czu­ję, że zno­wu będę musiał się z tych słów wyco­fy­wać. Ba! Mam nadzie­ję, że tak się sta­nie! Wszak lep­sze nie zawsze jest wro­giem dobre­go.