debaty / ankiety i podsumowania

Leżąc na polu z oderwaną nogą, gdy górą idzie parada

Inga Iwasiów

Głos Ingi Iwasiów w debacie „Jeszcze jedna dyskusja o parytetach”.

strona debaty

Jeszcze jedna dyskusja o parytetach

Nie chcia­łam pisać o pary­te­tach, ale oczy­wi­ście dopi­sa­łam się do jed­nej, dru­giej i dzie­sią­tej dys­ku­sji w tej spra­wie. Dla­cze­go nie chcia­łam? Nie tyl­ko z powo­du znu­że­nia, poczu­cia, że to już kil­ka razy było; mogę przy­to­czyć wie­lo­kroć for­mu­ło­wa­ne postu­la­ty i wnio­ski. Dru­gi powód jest wsty­dli­wy i bar­dzo oso­bi­sty – ta dys­ku­sja pobrzmie­wa oso­bi­sty­mi wąt­ka­mi i emo­cja­mi, takie mamy cza­sy; ani lite­ra­tu­ra nie ist­nie­je bez auto­rek i auto­rów obec­nych na wycią­gnie­cie ręki, ani zdy­stan­so­wa­ne wypo­wie­dzi nie mogą liczyć na uwa­gę. Powiem więc, dla­cze­go nie chcia­łam pisać, a potem spró­bu­ję zła­mać wła­sne posta­no­wie­nie mil­cze­nia. Otóż od pew­ne­go cza­su, nie wiem jak dłu­go – chy­ba od paru lat – czu­ję się jak saper­ka (kie­dyś wyśmie­wa­no mnie, gdy mówi­łam „pro­fe­sor­ka”, więc niech będzie „saper­ka”), któ­rej urwa­ło na polu lite­rac­kie­go patriar­cha­tu ręce i nogi. Tro­szecz­kę roz­mi­no­wa­ła, wię­cej nie dała rady. Leży teraz na pobo­jo­wi­sku, a obok idzie, może cza­sem i przez nią, para­da żoł­nie­rek i żoł­nie­rzy w nowych mun­du­rach, po ope­ra­cjach pla­stycz­nych. Ina­czej mówiąc, czu­ję się sta­ra, nie metry­kal­nie, lecz lite­rac­ko i cza­sem roz­ma­wiam o tym z kole­żan­ka­mi z mojej gru­py wie­ko­wej. Tak, jeste­śmy coraz bar­dziej prze­zro­czy­ste, ale nie dla męż­czyzn na uli­cy, tyl­ko dla uczest­ni­czek i uczest­ni­ków życia kul­tu­ral­ne­go. Wszyst­ko, co było dla mnie waż­ne dwa­dzie­ścia lat temu, jest nadal waż­ne, jed­nak nastą­pi­ła tak dale­ko idą­ca redy­stry­bu­cja idei, że z tru­dem je roz­po­zna­ję. Jestem w swo­im leże­niu osa­mot­nio­na i ano­ni­mo­wa, bo dys­ku­sję zaczy­na­my za każ­dym razem nie­mal od zera.

Tak zwa­ne „kobie­ce tema­ty” były dla mnie waż­ne w pakie­cie z poszu­ki­wa­niem for­my arty­stycz­nej. Scep­tycz­nie patrzy­łam na krzep­ną­cą lite­ra­tu­rę popu­lar­ną, ponie­waż mia­łam doświad­cze­nia dydak­tycz­ne, z któ­rych wyni­ka­ło, że pop jest w sta­nie zastą­pić, zemleć i wyrzu­cić jako bez­war­to­ścio­wą pap­kę wła­ści­wie każ­dy temat, naj­bar­dziej nie­oczy­wi­sty i trans­gre­syw­ny. Na pyta­nie o ulu­bio­ną lek­tu­rę, wybra­ną bez przy­mu­su kano­nu, stu­den­ci i stu­dent­ki przy­no­si­li mi ese­je o tan­det­nych pro­zach ubra­nych w meta­fi­zy­kę, intym­ność, ero­tyzm. Sama się pro­si­łam, twier­dząc, że wydo­by­li­śmy się z przy­mu­sów, a indy­wi­du­al­na pasja zaj­mie nie­ba­wem miej­sce insty­tu­cjo­nal­nej prze­mo­cy. Wczo­raj roz­ma­wia­łam na moim semi­na­rium o unie­waż­nie­niu twier­dze­nia, iż to, co maso­we, jest w sta­nie powo­do­wać zmia­nę spo­łecz­ną. Moje stu­dent­ki dały przy­kład Gry o tron, teo­re­tycz­nie sub­wer­syw­nej nar­ra­cji, któ­ra jed­nak nic niko­mu nie robi, ponie­waż dła­wi się (nas) moty­wa­mi inno­ści, nie­nor­ma­tyw­no­ści. Kie­dy jest ich zbyt wie­le, nie mogą być domy­śla­ne, nie dzi­wią i nie dają się odnieść do rze­czy­wi­sto­ści, w któ­rej żyje­my. Od lat dzie­więć­dzie­sią­tych obser­wo­wa­łam wędrów­kę tema­tów zwa­nych trud­ny­mi, w tym takich, któ­re współ­two­rzyć mia­ły­by alter­na­ty­wę dla znor­ma­ty­wi­zo­wa­nej kobie­cej toż­sa­mo­ści. Widzia­łam jak te tema­ty pod­le­ga­ją trans­la­cji na coraz prost­sze medium poję­cio­we i języ­ko­we, bo lite­ra­tu­ra mia­ła być czy­tel­na, nie­nud­na, atrak­cyj­na. Lite­ra­tu­ra i lite­rat­ka, dodaj­my.

Dwa­dzie­ścia lat temu spo­so­by ist­nie­nia w main­stre­amie były tema­tem spo­rów. Dziś tyl­ko oso­by odkle­jo­ne od rze­czy­wi­sto­ści mia­ły­by odwa­gę zakwe­stio­no­wać koniecz­ność medial­no-ryn­ko­wej obrób­ki lite­ra­tu­ry. Ja sama – prze­pra­szam, uprze­dza­łam, będzie oso­bi­ście – uwa­ża­łam i uwa­żam, że fot­ka fot­ką, ale liczy się jed­nak jakość tek­stu. Przez jakość zaś rozu­miem zatrzy­ma­nie tej upar­tej prze­rób­ki wszyst­kie­go na prze­zro­czy­sty język, tego upu­pia­nia-się na wła­sne życze­nie, flir­to­wa­nia (prze­pra­szam za uży­cie tego sło­wa, jest sek­si­stow­skie, jed­nak nie umiem nie widzieć, że wie­le pisa­rek sto­su­je chwy­ty z reper­tu­aru, któ­ry nie­daw­no wyda­wał się skom­pro­mi­to­wa­ny) z czy­tel­nicz­ka­mi, blo­gos­fe­rą, media­mi. Nie ma już sytu­acji męskie-kobie­ce. Jest: męskie-kobie­ce w cza­sach hiper­mar­ke­tów z książ­ka­mi, blur­ba­mi, zajaw­ka­mi.

Oczy­wi­ście, nasze oce­ny i wybo­ry lite­rac­kie zale­żą od płci, choć nie tyl­ko. „Czy­ta­jąc jako kobie­ta” od daw­na nie tra­wię mizo­gi­nicz­nych pisa­rzy. Nie lubię ani tych, któ­rzy chwa­lą się męski­mi upodo­ba­nia­mi, ani tych, któ­rych patriar­cha­lizm jest roz­my­ty, wple­cio­ny w wiel­kie nar­ra­cje, w „ogól­no­ludz­kie” per­spek­ty­wy. Mam więc kło­pot z kano­nem lite­rac­kim i z gwiaz­da­mi lite­ra­tu­ry naj­now­szej. Nie ufam tak­że popraw­nym poli­tycz­nie, sztu­ka nie zno­si zade­kre­to­wa­nej popraw­no­ści. Pisa­rze mają u mnie wstęp­nie ujem­ny kre­dyt, bo stu­dio­wa­łam polo­ni­sty­kę w cza­sach, gdy zaj­mo­wa­li całą listę lek­tur. Pisar­ki mia­ły odcza­ro­wać mi świat, otwo­rzyć drzwi do alter­na­tyw­ne­go. Dziś, czy­ta­jąc kobie­ty, mam pro­blem z domi­nu­ją­cym uprosz­czo­nym mode­lem nar­ra­cji, któ­ry zna­leźć może­my i po stro­nie roman­so­wo-oby­cza­jo­wej, i po stro­nie zaan­ga­żo­wa­nej. W Pol­sce powsta­ją tony powie­ści według sche­ma­tu eman­cy­pa­cyj­ne­go: kry­zys (w mał­żeń­stwie), zmia­na oto­cze­nia pro­wa­dzą­ca do zmia­ny w życiu, nowa toż­sa­mość. Nie czy­ta­ła­bym ich, gdy­bym nie musia­ła, ale spły­wa­ją na kon­kur­sy lite­rac­kie, ponie­waż nie ist­nie­je gra­ni­ca mię­dzy popem a lite­ra­tu­rą wyso­ką. Nie czu­ją jej wydaw­cy, a orga­ni­za­to­rzy i kapi­tu­ły kon­kur­sów uzna­ły, że są zobo­wią­za­ne prze­pa­try­wać całość pro­duk­cji. No więc dzię­ki temu wiem, jak wie­le wyda­je się podob­nych fabuł. Jed­nak nie tyl­ko popu­lar­ny romans sko­li­ga­co­ny z pro­zą psy­cho­lo­gicz­no-oby­cza­jo­wą i/lub gatun­ko­wą, chęt­nie kry­mi­nal­ną (nowość ostat­nich sezo­nów) mode­lu­je roz­le­gły, być może naj­bar­dziej docho­do­wy sek­tor ryn­ku. Tak­że pół­ka powy­żej korzy­sta z podob­ne­go sche­ma­tu: kry­zys, wyciecz­ka do wnę­trza siebie/w prze­szłość rodziny/historii (pod­staw­my inne warian­ty), nowa toż­sa­mość. Tu wię­cej jest nawet ksią­żek tłu­ma­czo­nych niż ory­gi­nal­nych i one nada­ją ton. Ludzie dziś po pro­stu szu­ka­ją sie­bie, a empa­tia, któ­rą mamy odczu­wać w lek­tu­rze, jest spo­so­bem na wyku­cie nowe­go „ja”.  Sfor­ma­to­wa­ne­go, bez­piecz­ne­go dla sie­bie i innych.

Być może. Dwa­dzie­ścia lat temu podob­ne nar­ra­cje bywa­ły gniew­ne, zakrę­co­ne, nie­oczy­wi­ste, trud­ne do przy­ję­cia. „Lite­ra­tu­ra men­stru­acyj­na” – mówi­li zdez­o­rien­to­wa­ni kry­ty­cy. Jaka jest dzi­siaj lite­ra­tu­ra kobiet? W szcze­gó­łach, czy w masie?  Czy – jeśli tak, to któ­rę­dy? – wycie­kła z niej wście­kłość, potrze­ba nie­za­leż­no­ści? Oczy­wi­ście, powsta­ją tek­sty przy­szpi­la­ją­ce, wypły­wa­ją­ce poza cie­płą sezo­no­wą zup­kę. Tyl­ko że o nich za wie­le nie usły­szy­my, ponie­waż main­stre­amo­wa kry­ty­ka w komi­ty­wie z blo­gos­fe­rą wrzu­ca nam bez­piecz­ne tema­ty. Cza­sem niby-trud­ne, lecz odpo­wied­nio przy­pra­wio­ne środ­ka­mi uśmie­rza­ją­cy­mi nie­wy­go­dę czy­tel­ni­czą.

Ponie­waż leżę (pamię­taj­my o moim umiej­sco­wie­niu) na tym polu pobi­tew­nym, mam trud­no­ści z dołą­cze­niem do mar­szu, w któ­rym roz­po­zna­ję sztan­da­ry i hasła, ale resz­ta się omsknę­ła. Od lat mia­łam wra­że­nie, że pół­ki w EMPiK‑u są polu­zo­wa­ne, pro­za wyso­ka bie­rze za dużo z niż­szych półek, któ­re zresz­tą teraz są wyż­sze, bo tyl­ko więk­si gra­cze mogą wybu­lić mini­mum 20 tys. za umiesz­cze­nie książ­ki na widocz­nym rega­le. Nie uda­waj­my, że tego nie wie­my i gra­my o pary­tet w dys­ku­sji festi­wa­lo­wej, któ­ra ma zni­ko­my wpływ na czy­tel­nic­two. Rytu­ały są waż­ne, ale popra­wia­ją  głów­nie samo­po­czu­cie, nie real­ną sytu­ację pisa­rek.

Nie wymie­niam nazwisk i tytu­łów, chcę pozo­stać na pozio­mie ogól­no­ści, bo ogól­ny jest postu­lat pary­te­tu. Nie boję się kon­fron­ta­cji, ale nie robię pospiesz­ne­go rema­nen­tu. Może kie­dyś zro­bię, cho­ciaż nie jest łatwo. W głę­bi duszy wie­rzę w sio­strzań­stwo, pra­gnę go, liczę na manier­kę z wodą od kole­ża­nek w tej mojej leżą­cej pozy­cji. Pro­szę o zro­zu­mie­nie moje­go wywo­du jako gło­su za lite­ra­tu­rą czy­ta­ną każ­do­ra­zo­wo w kon­tek­ście wszyst­kich uwa­run­ko­wań, lecz bez abs­tra­ho­wa­nia od kon­kre­tu, czy­li uda­ne­go (lub nie) dzie­ła. To już za nas robi rynek – pro­mu­je pro­duk­ty. Cza­sem korzy­sta­ją­ce z zesta­wu kobie­ce­go, miesz­czą­ce­go się w kosme­tycz­ce, rza­dziej z akcji  poli­cji anty­pa­triar­chal­nej.

Naj­szla­chet­niej­sze zamia­ry nie zyska­ją w moich oczach uzna­nia z powo­du kobie­ce­go pocho­dze­nia. Łatwe, skro­jo­ne pod rynek, nie­po­głę­bio­ne, naiw­ne, języ­ko­wo nija­kie pro­zy nie mogą być lep­sze dla­te­go, że napi­sa­ły je kobie­ty odwo­łu­ją­ce się do postu­la­tów femi­ni­stycz­nych. Inna kwe­stia – czy są tak samo, czy ina­czej złe od męskie­go glę­dze­nia o piciu, życiu, abso­lu­cie. Dziś jak na zawo­ła­nie dotar­ła do mnie recen­zja mło­dej męskiej pro­zy, chwa­lą­ca bez­kom­pro­mi­so­wość, pole­ga­ją­cą na „szcze­rym i moc­nym” pisa­niu o używ­kach i zdra­dach. Moc­ne to jak zepsu­ta uszczel­ka w kra­nie, ale z powo­dów, któ­re opi­sy­wa­ły­śmy w latach dzie­więć­dzie­sią­tych, ma lep­szą pra­sę niż żywie­nio­we dyle­ma­ty głod­nych sek­su­al­nie dziew­czyn. Widzę to, nadal dzi­wię się, będę opi­sy­wać. Zła lite­ra­tu­ra męska nie polep­sza lite­ra­tu­ry kobie­cej.

Jesz­cze coś o leże­niu na zami­no­wa­nym polu. Leżę tam jako teo­re­tycz­ka, kry­tycz­ka i pisar­ka, co utrud­nia zabie­ra­nie gło­su. Mam dużo cza­su na myśle­nie. Na przy­kład o tym, czy  następ­ne poko­le­nie musi zno­sić z powierzch­ni zie­mi poprzed­nie. Nie wiem. Kie­dy zaczy­na­łam pisać o lite­ra­tu­rze, się­ga­łam do nie­ży­ją­cych babek. Łatwi­zna. Nie żyły, moż­na było je podzi­wiać. Ana­li­zo­wa­łam też na przy­kład twór­czość Kry­sty­ny Kofty, chcia­łam widzieć w niej patron­kę. Nie myślę o per­so­nal­nych uznaniach/wykluczeniach, ale o ruchu tema­tów, nawią­zań. Mam dziś czę­sto wra­że­nie, że mło­de pisar­ki w żad­nym wypad­ku nie chcą czy­tać star­szych, a jeże­li już, to te „zagra­nicz­ne”. Poja­wia­ją się więc kolej­ne pro­zy na te same tema­ty, czę­sto w wer­sji zła­go­dzo­nej, z dołą­czo­nym znie­czu­le­niem dla czytelniczki/czytelnika, opa­trzo­ne zapo­wie­dzią prze­kro­cze­nia tabu. Jako pisar­ka nie widzę dla sie­bie ratun­ku. Nie znam recep­tu­ry znie­czu­leń.

Jako kry­tycz­ka zaś leżę przy­sy­pa­na zie­mią. Nie będę wspo­mi­na­ła „Pogra­ni­czy” oraz Festi­wa­lu Lite­ra­tu­ry Kobiet Gry­fia. Kto pamię­ta, wie o co cho­dzi. O pró­by zbu­do­wa­nia insty­tu­cji wspie­ra­ją­cych reflek­sję kry­tycz­ną nad gen­der. Zosta­ły po nich ruiny. Cho­dzą po nich tak­że pisar­ki, któ­rym nie prze­szka­dza swąd nie­daw­nej prze­szło­ści. Zwra­ca­ją się za to do mnie cza­sem przed­się­bior­stwa wydaw­ni­cze z proś­ba­mi o blur­by na książ­ki „femi­ni­zu­ją­cych” auto­rek. Naj­czę­ściej odma­wiam, bo „femi­ni­zu­ją­ce” ozna­cza tam uży­wa­ją­ce pierw­szej oso­by, na czym koń­czy się inwen­cja.

Dozna­wa­łam i dozna­ję nadal na każ­dym kro­ku tego, czym jest patriar­cha­lizm w kul­tu­rze. Pła­cę wyso­ką cenę za upór/opór. Sama o sobie mówię: pisar­ka kobie­ca, kry­tycz­ka femi­ni­stycz­na. Jak to wpły­wa na recep­cję moich utwo­rów? Pozwa­la zaszu­flad­ko­wać. Efek­tem tego zaszu­flad­ko­wa­nia jest gor­sza pozy­cja w polu lite­rac­kim zapie­czo­nym na war­to­ściach męskich, lecz i – para­dok­sal­nie – fatal­na w polu lite­ra­tu­ry dla kobiet, na któ­rym trud­no kon­ku­ro­wać.

Ten dru­gi, wpły­wo­wy ryn­ko­wo nurt, ma okre­ślo­ne ocze­ki­wa­nia, zde­fi­nio­wa­ne dziś przez popkul­tu­rę oraz pośred­nie for­my, nazwę je tak, quasi-lite­rac­kie. Mówie­nie o sobie „jako kobie­cie” było dla mnie i nadal jest poli­tycz­ne. Ale nie zna­czy tego same­go.

Widzę jed­nak też w wie­lu miej­scach zmia­ny, któ­rym nie poma­ga opi­sa­na tu sytu­acja spłasz­cze­nia lite­rac­ko­ści lite­ra­tu­ry kobiet. W nagro­dach lite­rac­kich otwar­cie mówi się o pary­te­cie i gen­der, cza­sem mając kło­pot ze zna­le­zie­niem bar­dzo dobrych ksią­żek kobie­cych.  Ktoś tu powie: a męskie się znaj­du­ją?  Mówię: cza­sem, bo popa­trz­my na nagro­dy zeszło­rocz­ne. Wszyst­kie duże mają lau­re­at­ki lub fina­list­ki. Jestem teo­re­tycz­ką lite­ra­tu­ry, zaj­mo­wa­łam się uwa­run­ko­wa­nia­mi kano­nu, więc napraw­dę nie trze­ba mnie prze­ko­ny­wać, że zawsze cho­dzi o kry­te­ria. Jak je prze­ka­li­bro­wać? Za mało poświę­ca­my miej­sca reflek­sji nad tym zada­niem. Oczy­wi­ście, może­my się umó­wić, że cho­dzi po pro­stu o spra­wie­dli­wość. W koń­cu naj­chęt­niej ludzie czy­ta­ją kry­mi­na­ły, więc nie nagra­dzaj­my innych gatun­ków. Czy­tel­nicz­ki kocha­ją roman­se, z cze­go moż­na wnio­sko­wać, że nale­ży się wię­cej sza­cun­ku roman­som. Powsta­je spo­ro pro­sto­dusz­nych auto­bio­gra­fii, postaw­my je na podium. Nie było kobiet, niech będą. Ja bym wola­ła wię­cej roz­mów o książ­kach, tak­że takich, w któ­rych pad­ną trud­ne pyta­nia, na przy­kład o to, na jakich zasa­dach two­rzy się dziś kry­te­ria oce­ny. Tak, dzia­ła tu segre­ga­cja płcio­wa, lecz ma i sojusz­ni­ków, i sojusz­nicz­ki. Poma­ga­ją jej tra­dy­cjo­na­li­ści oraz pro­du­cen­ci książ­ko­wych fast foodów. Nie, nie ja, ze swo­im kom­ba­tanc­kim gada­niem, powstrzy­mu­ję rewo­lu­cję. Każ­da zła powieść wypro­mo­wa­na jako kobie­ca ją powstrzy­mu­je.

O AUTORZE

Inga Iwasiów

Profesorka Uniwersytetu Szczecińskiego, literaturoznawczyni, krytyczka literacka, poetka i prozaiczka. W latach 1999–2012 redaktorka naczelna Szczecińskiego Dwumiesięcznika Kulturalnego „Pogranicza”. Pomysłodawczyni oraz była przewodnicząca kapituły Ogólnopolskiej Nagrody Literackiej dla Autorki Gryfia, zasiada w kapitule Poznańskiej Nagrody Literackiej im. A. Mickiewicza. Członkini jury Nagrody Literackiej Nike, prezeska Polskiego Towarzystwa Autobiograficznego. W pracy naukowej specjalizuje się w zagadnieniach z zakresu historii literatury polskiej, historii literatury XX wieku i teorii literatury. Odznaczona Brązowym Krzyżem Zasługi (2001) oraz Brązowym Medalem „Zasłużony Kulturze Gloria Artis” (2005). W 2010 roku została uhonorowana tytułem Ambasadora Szczecina. Wyróżniona Nagrodą Artystyczną Miasta Szczecin (2008) i Zachodniopomorskim Noblem (2009).