debaty / ankiety i podsumowania

Matule

Ewa Kuliś

Głos Ewy Kuliś w debacie "Biurowe książki 2015 roku".

strona debaty

Biurowe książki 2015 roku

Macie­rzyń­stwo jest cał­ko­wi­tym speł­nie­niem fizjo­lo­gicz­ne­go prze­zna­cze­nia kobie­ty; jest jej „natu­ral­nym” powo­ła­niem.

S. de Beau­vo­ir

Kie­dy myśli­my o insty­tu­cji macie­rzyń­stwa, nie przy­cho­dzi nam do gło­wy żad­ne widocz­ne ucie­le­śnie­nie wła­dzy, siły czy też wła­ści­wej lub rze­czy­wi­stej prze­mo­cy. Macie­rzyń­stwo przy­wo­dzi na myśl dom, a my lubi­my myśleć, że dom to pry­wat­ne miej­sce.

A. Rich

Bio­lo­gicz­ny fakt uro­dze­nia dziec­ka uzna­wa­ny jest za stan natu­ral­ny i spo­łecz­nie sank­cjo­no­wa­ny. Badacz­ki femi­ni­stycz­ne nie­jed­no­krot­nie zwra­ca­ły uwa­gę na powią­za­nie macie­rzyń­stwa z „rela­cją wła­dzy”, uwy­dat­nia­jąc, iż jest ono – by posłu­żyć się sfor­mu­ło­wa­niem przy­wo­ły­wa­nej już w mot­cie Adrien­ne Rich – „doświad­cze­niem i insty­tu­cją”, źró­dłem opre­sji kobiet przy­po­rząd­ko­wy­wa­nych do „sfe­ry domo­wej”, sta­no­wią­cej głów­ny powód ich znie­wo­le­nia i czy­nią­cej z „obo­wiąz­ku wyda­nia na świat potom­stwa” „świę­te powo­ła­nie”. Kry­ty­ka macie­rzyń­stwa jako „dome­ny wła­dzy patriar­chal­nej” obej­mo­wa­ła nie tyl­ko zane­go­wa­nie tra­dy­cyj­nie poj­mo­wa­nej roli kobiet („wycho­wa­nie dziec­ka to naj­wyż­sza war­tość” – Simo­ne de Beau­vo­ir, Bet­ty Frie­dan), stu­dia nad prak­ty­ka­mi spo­łecz­ny­mi (Rich), ale rów­nież postu­lo­wa­ła dowar­to­ścio­wa­nie „mat­czy­nych aspek­tów egzy­sten­cji”, co dopro­wa­dzić mia­ło do wytwo­rze­nia nowe­go, spra­wie­dliw­sze­go ukła­du, w któ­rym to „bycie rodzi­ciel­ką” nie kono­to­wa­ło­by powią­za­nia z sfe­rą domo­wą (sytu­owa­ną w opo­zy­cji do publicz­nej, więc niż­szą, gor­szą, „odpod­mio­to­wio­ną”) i nie ogra­ni­cza­ło­by się jedy­nie do funk­cji „repro­duk­cyj­nej” (Sara Rud­dick, Sha­ron Hays).

Na rodzi­mym grun­cie (głów­nie za spra­wą „sztu­ki”) kon­te­sta­cji pod­da­ne zosta­ją ste­reo­ty­po­we mode­le macie­rzyń­stwa – wysta­wy Moni­ki Mam­ze­ty, Elż­bie­ty Jabłoń­skiej, książ­ki Agniesz­ki Graff (Mat­ka femi­nist­ka) i Boże­ny Keff (Utwór o Mat­ce i Ojczyź­nie), a cie­ka­wą i wyjąt­ko­wą pro­po­zy­cję na tle wymie­nio­nych sta­no­wi tomik Joan­ny Muel­ler inti­ma thu­le.

Już w samym tytu­le naj­now­sze­go zbio­ru poet­ki wyeks­po­no­wa­ny zosta­je jeden z głów­nych moty­wów powra­ca­ją­cy na kar­tach kolej­nych utwo­rów – macie­rzyń­stwo, obej­mu­ją­ce głów­nie zapis „pry­wat­ne­go” doświad­cze­nia autor­ki; nie­kie­dy zaś wykra­cza­ją­ce poza sfe­rę „domo­wą” i przed­sta­wia­ją­ce sytu­acje innych „matul”, tak jak w wier­szu inge­ren­cja w intym­ne:

prze­moc nie­cier­pli­wa jest, nie­ła­ska­wa jest
poni­ża, wymu­sza poklask, uno­si się gnie­wem
nie znaj­du­je uspra­wie­dli­wie­nia, posia­da jedy­ną praw­dę
prze­li­cza: ile znie­siesz, jak wie­le prze­trzy­masz
zanim wszyst­ko, jeba­ny pomio­cie, poukła­dam w tobie

opre­sja bez eks­pre­sji zagłu­szo­na przez cym­bał grzmią­cy
kie­dy pra­wi­ciel kazań sta­je się opraw­cą
i pęta wię­zią sakra­menc­ko
(…)
kato
pato
tato

W innym zaś miej­scu doko­nu­je traf­nej dia­gno­zy rela­cji sio­strzeń­stwa (sister­ho­od w poetyc­kim wyda­niu przed­sta­wio­nej jako Sister Robin Hood), opar­tej na prze­ko­na­niu o bli­sko­ści i poczu­ciu wię­zi mię­dzy nie­spo­krew­nio­ny­mi ze sobą kobie­ta­mi, wyni­ka­ją­cej z podo­bień­stwa doświad­czeń, któ­rych nie spo­sób objąć „uni­wer­sa­li­zu­ją­cą nar­ra­cją”, uwzględ­nia­ją­cą róż­no­rod­ność losów i sytu­acji „miesz­ka­nek wspól­ne­go poko­ju” (mat­ki, dziew­czyn­ki, robot­ni­ce). Mimo takie­go roz­po­zna­nia poet­ka pró­bu­ję stwo­rzyć „nar­ra­cję, któ­ra nie wyklu­cza”. Tym samym pole wier­sza sta­je się narzę­dziem wal­ki, miej­scem afir­ma­cji, opo­wie­ścią snu­tą w myśl zasa­dy gło­szą­cej, że „już samo bycie kobie­tą to eman­cy­pa­cja”.

Układ kolej­nych tek­stów wcho­dzą­cych w skład tomi­ku upo­rząd­ko­wa­ny został według archi­tek­to­nicz­ne­go kon­cep­tu roz­lo­ko­wa­nia „sied­miu miesz­kań” współ­two­rzą­cych „rodzin­ne gniaz­do” (nie­przy­pad­ko­wa wyda­je się ilość pomiesz­czeń sym­bo­li­zu­ją­ca dosko­na­łość i peł­nię, a tak­że ich roz­miesz­cze­nie – poetyc­ką wędrów­kę roz­po­czy­na i wień­czy wizy­ta w skryp­to­rium, suge­ru­ją­ca iż to „warsz­tat pisar­ski” sta­no­wi naj­waż­niej­szą część rezy­den­cji). Muel­ler „snu­jąc nić swej opo­wie­ści” opro­wa­dza czy­tel­ni­ka po kolej­nych pię­trach domo­stwa (nie­kie­dy przy­po­mi­na­ją­cych mitycz­ny labi­rynt), zapo­zna­jąc go z „intym­ny­mi szcze­gó­ła­mi”, okru­cha­mi codzien­no­ści, a tak­że obda­rza­jąc współ­to­wa­rzy­sza dro­gi reflek­sją na temat „misty­ki kobie­co­ści”.

W init­ma thu­le klu­czo­we miej­sce przy­pi­sa­ne zosta­je roz­wa­ża­niom doty­czą­cym „matriar­chal­ne­mu trium­fo­wi wypa­tro­szeń”. Meta­fo­ra przy­wo­ła­na przez poet­kę w dosko­na­ły spo­sób odda­je ambi­wa­lent­ną sytu­ację mat­ki, któ­rej z jed­nej stro­ny przy­pi­sy­wa­ny jest twór­czy poten­cjał powo­ły­wa­nia do życia „nowe­go ist­nie­nia”, afir­ma­tyw­na moc, kre­acyj­ność i „wła­dza nad życiem”; z dru­giej zaś każ­dy akt two­rze­nia powią­za­ny zosta­je z wynisz­cze­niem „mię­snej rezy­den­cji”, „rytu­ałem ofia­ry”, „upo­mio­to­wie­niem” (pobrzmie­wa­ją­cym echem Kri­ste­viań­skie­go „abiek­tu”). Autor­ka pró­bu­je „odzy­skać sie­bie w mate­rii wier­sza”, co moż­li­we jest dzię­ki „nie­ustan­ne­mu splą­ty­wa­niu słów” oraz eks­po­no­wa­niu momen­tów „przę­dze­nia” (w jed­nym z utwo­rów odna­leźć moż­na apo­stro­fę do „paję­czy­cy, jedwab­ni­cy” odsy­ła­ją­cą do kon­cep­cji „arach­no­lo­gii” Nan­cy Kate Mil­ler), przy­czy­nia­ją­cych się do trwa­łe­go powią­za­nia tka­nia opo­wie­ści z cia­łem – rodze­nia nowych utwo­rów z repro­duk­cją:

(żeby nie budzić dzie­ci, pisze we wnę­trzu dło­ni) kobie­ta – kobie­rzec
bielm, linij­ka padol­na – zawia­na fia­skiem w oczy, na amen zatrza­śnię­ta
w mat­ce (…)
łka i tka: ewan­ge­lie znad kądzie­li, piosn­ki kro­sien­ko­we, stłu­my, zlę­ki, cią­że. naocz
‑na , ubocz­na, potocz­na, co poro­ni, to pocznie, poro­dzi, nie odpocz­nie.
w ordy­nar­nym ordyn­ku rugo­wa­na z deba­ty w krzyk echo­la­lię płacz (…)
pasyw­no-agre­syw­na tra­pist­ka, zabój­czo ofiar­na (…) cze­go­kol­wiek nie
zro­bi, cokol­wiek doko­na – i tak stresz­czo­na do łona

W moim odczu­ciu naj­now­szy tomik Muel­ler sta­no­wi jeden z naj­ory­gi­nal­niej­szych spo­so­bów (re)prezentacji macie­rzyń­stwa. „Uni­wer­sal­ne doświad­cze­nie” w poetyc­kim wyda­niu nabie­ra iście „pry­wat­ne­go” cha­rak­te­ru (pisa­nie z „oso­bi­stej per­spek­ty­wy” matki/poetki), co wbrew pozo­rom nie ogra­ni­cza go do prze­strze­ni „czte­rech ścian”. W inti­ma thu­le wpi­sa­ny został eman­cy­pa­cyj­ny poten­cjał pró­by wywłasz­cze­nia „mat­ki” z „oko­wów mat­czy­no­ści”. Gra nie­jed­no­znacz­no­ści wydo­by­wa­na w pro­ce­sie „róż­ni­co­wa­nia zna­czeń”, zaba­wy z języ­kiem i języ­kiem, „sło­wo­tok” odcza­ro­wu­ją­cy arche­typ „kobie­ty rodzi­ciel­ki” spra­wia­ją, iż tomik zasłu­gu­je na mia­no „naj­lep­szej Biu­ro­wej książ­ki roku”.