debaty / ankiety i podsumowania

Miałem swoich poetów, przez chwilę

Arkadiusz Morawiec

Głos Arkadiusza Morawca w debacie "Mieliśmy swoich poetów".

strona debaty

Mieliśmy swoich poetów

Przez chwi­lę, w latach dzie­więć­dzie­sią­tych, wyda­wa­ło mi się, że mam swo­ich poetów (rów­nież pro­za­ików). Gdy w poło­wie owej deka­dy zaczą­łem się dokład­niej przy­glą­dać, i jako czy­tel­nik, i jako począt­ku­ją­cy recen­zent, temu, co dzie­je się w naj­now­szej lite­ra­tu­rze, rela­tyw­nie spo­ro uwa­gi poświę­ca­łem mło­dej pol­skiej poezji, „rocz­ni­kom sześć­dzie­sią­tym”. Pierw­sze szki­ce kry­tycz­ne poświę­ci­łem tomi­kom auto­rów uwzględ­nio­nych w Par­na­sie bis, uwiecz­nio­nych w anto­lo­gii Macie swo­ich poetów: Dłu­skie­mu, Kalan­dy­ko­wi, Koeh­le­ro­wi, Kule­szy, Pod­sia­dle, Sośnic­kie­mu… Moje zain­te­re­so­wa­nie tą poezją wyni­ka­ło w pew­nej mie­rze ze wspól­no­ty doświad­czeń poko­le­nio­wych (jej twór­ców i moich wła­snych), zaś pisy­wa­nie o niej być może z lęku debiu­tan­ta w kry­tycz­no­li­te­rac­kim rze­mio­śle przed wypo­wia­da­niem się na temat twór­czo­ści poetów uzna­nych, zamiesz­ku­ją­cych szkol­ne pod­ręcz­ni­ki. Oczy­wi­ście, obok wspo­mnia­nych, czy­ta­łem, a z cza­sem już tyl­ko czy­ty­wa­łem, inne ówcze­sne obja­wie­nia: Grze­bal­skie­go, Hone­ta, Siw­czy­ka, Świe­tlic­kie­go. Nato­miast Grze­go­rza Kaź­mier­cza­ka, i jego nowo­fa­lo­we Vari­été, wola­łem jed­nak słu­chać (i słu­cha­łem, już w latach osiem­dzie­sią­tych, zwra­ca­jąc uwa­gę na nie­kon­wen­cjo­nal­ne tek­sty). Dość szyb­ko zda­łem sobie wszak­że spra­wę, że rola kry­ty­ka towa­rzy­szą­ce­go mi nie odpo­wia­da. Zresz­tą nigdy do niej nie aspi­ro­wa­łem. Uni­ka­łem, i dotąd uni­kam, wypo­wia­da­nia się o książ­kach auto­rów, z któ­ry­mi łączą mnie wię­zy inne niż czy­tel­ni­cze, wią­żą zna­jo­mo­ści. Powo­dów, dla któ­rych „moi” poeci sta­li się dla mnie po pro­stu – lep­szy­mi lub gor­szy­mi – poeta­mi, o któ­rych moż­na, ale prze­cież nie trze­ba pisać, było chy­ba wię­cej. Na począt­ku tego wie­ku, był to może rok 2001, pro­fe­sor Jerzy Pora­dec­ki, nie­ży­ją­cy już znaw­ca dwu­dzie­sto­wiecz­nej pol­skiej poezji, wypo­wie­dział przy mnie uwa­gę, że poko­le­nie „Bru­Lio­nu” sta­no­wi pod wzglę­dem arty­stycz­nym odpo­wied­nik dru­go­rzęd­nej poezji doby pozy­ty­wi­zmu. Ten zde­cy­do­wa­ny sąd wydał mi się wów­czas nie­spra­wie­dli­wy: któż dzi­siaj pamię­ta kogo­kol­wiek wię­cej niż Asny­ka i Konop­nic­ką: Czer­wień­skie­go, Gru­dziń­skie­go, Ste­bel­skie­go? Nawet nie­je­den polo­ni­sta ma z tymi nazwi­ska­mi kło­pot…

W każ­dym razie redak­to­rzy anto­lo­gii Macie swo­ich poetów mie­li nosa; więk­szość nazwisk wid­nie­ją­cych w jej spi­sie tre­ści wciąż coś mi mówi, co naj­mniej kil­ku­na­stu poetów wyraź­nie zazna­czy­ło swo­ją obec­ność na mapie współ­cze­snej lite­ra­tu­ry, inni oka­za­li się wca­le gło­śny­mi pro­za­ika­mi. W kom­pen­diach lite­ra­tu­ry naj­now­szej, na przy­kład w repre­zen­ta­tyw­nej Poezji pol­skiej po 1968 roku Lege­żyń­skiej i Śli­wiń­skie­go, utrwa­lo­no Świe­tlic­kie­go, Pod­sia­dłę, nie­co star­sze­go od nich Sosnow­skie­go. W następ­nych opra­co­wa­niach oczy­wi­ście poja­wią się uzu­peł­nie­nia, nastą­pią też korek­ty. Kto z tego poko­le­nia trwać będzie dłu­żej? Mało mnie to dzi­siaj zaj­mu­je. Obcho­dzi mnie poezja – bez­przy­miot­ni­ko­wa, nie­waż­ne przez kogo i z jaką metry­ką two­rzo­na, toteż z rów­ną satys­fak­cją, a nie­kie­dy bez niej, pisu­ję o twór­cach zarów­no mło­dych, jak i doj­rza­łych, o wier­szach wydo­by­tych z prze­szło­ści i o wier­szach pośmiert­nych. Byle­by to była, tego sobie życzę, gdy się­gam po świe­żo wyda­ny tomik, twór­czość dobra, intry­gu­ją­ca. Szyb­ko zatem porzu­ci­łem „naszych poetów”. Zaczą­łem oglą­dać i oma­wiać książ­ki Har­twig, Kry­nic­kie­go, Zaga­jew­skie­go, Lip­skiej, Kozioł, Mit­zne­ra, Kier­ca, Zadu­ry, senil­ne tomy Ficow­skie­go, roz­pro­szo­ne utwo­ry Her­ber­ta i pośmiert­ne wier­sze Miło­sza. Oczy­wi­ście, mam swo­ich poetów. Są wśród nich Leśmian, Cze­cho­wicz i bodaj naj­więk­szy pol­ski poeta XX wie­ku: Bru­no Schulz (wła­śnie tak, poeta!). Moż­na by, idąc wstecz, dalej wyli­czać, aż do Kocha­now­skie­go. Oczy­wi­ście rówie­śni­ków nie cał­kiem porzu­ci­łem. Zda­rzy­ło mi się nie­daw­no pisać, nie bez satys­fak­cji, o naj­now­szych książ­kach Choj­now­skie­go, Nie­wia­dom­skie­go, Tka­czy­szy­na-Dyc­kie­go… Pisu­ję też cza­sem o debiu­tan­tach, o naj­młod­szych.

Lata dzie­więć­dzie­sią­te wspo­mi­nam jed­nak z nostal­gią. Gdy uka­zy­wa­ły się: Par­nas bis, anto­lo­gie Po Wojacz­ku, Macie swo­ich poetów, gdy jak grzy­by po desz­czu powsta­wa­ły nowe cza­so­pi­sma lite­rac­kie, na któ­rych łamach żywo dys­ku­to­wa­no o „lite­ra­tu­rze pol­skiej uro­dzo­nej po 1960 roku”, zapo­mi­na­jąc przy tym o ist­nie­niu Her­ber­ta, Miło­sza, Róże­wi­cza, Szym­bor­skiej, moż­na było ulec złu­dze­niu, że poezja, mimo iż w swo­im naj­młod­szym wcie­le­niu czę­sto ucie­ka­ją­ca od tona­cji serio, jest spra­wą poważ­ną, a do tego zaprzą­ta­ją­cą umy­sły tysię­cy roda­ków… Mówio­no o niej, i recy­to­wa­no ją (świet­ny Tani pro­gram o poezji i pro­zie!), nawet w tele­wi­zji…

O AUTORZE

Arkadiusz Morawiec

Urodzony w 1969 roku. Literaturoznawca, krytyk literacki. Profesor w Katedrze Literatury Polskiej XX i XXI wieku Uniwersytetu Łódzkiego, współpracownik miesięcznika „Nowe Książki”. Wydał: „Poetyka opowiadań Gustawa Herlinga-Grudzińskiego” (2000), „Seweryna Szmaglewska (1916-1992). Bibliografia” (2007), „Literatura w lagrze, lager w literaturze. Fakt – temat – metafora” (2009). Mieszka w Łodzi.