Między twoją prawdą a moją…
Konrad Wojtyła
Głos Konrada Wojtyły w debacie "Dożynki 2008".
strona debaty
Dożynki 2008„Każda prawda ma dwie strony: moją i twoją”. Moja prawda nie musi podważać twojej, twoja może moją w przyszłości podważyć, choć nie musi. Teraz, choćby chciała, nie może. Gdy już ją zweryfikuje czas, zobaczymy, kto miał rację.
Początek perfidnie zapożyczony od Jasona Evangelu, reszta to już autorska wariacja. Pozwalam sobie na ten nieco skomplikowany wstęp, bo – jak się zdaje – tylko w taki sposób można jakoś rozgrzeszyć własne przeczucia, refleksje i krytyczne prorokowania. Zresztą wszelkie wskazania – z natury subiektywne – stanowią bardziej o gustach czytającego, aniżeli rzeczywiście oddają pełnię tego, co w literaturze obecnie się dzieje. Ale spróbujmy. Mentalne Dożynki czas zacząć!
Kluczowymi są dla mnie dwa pytania postawione w ankiecie, no może trzy: „Które z książek zwróciły naszą uwagę?”, „Czy pojawiły się ciekawe osobowości pisarskie?”, „Kto stracił formę, a kto ją odzyskał?”. Zacznijmy od książek. Książek poetyckich.
Moja uwaga koncentruje się na autorach roczników 70-tych. Ich wiersze z powodzeniem konkurowały na arenie poetyckiej z nowymi utworami starych mistrzów, nie rzadko przewyższając je świeżością, konceptualizmem, jak i dojrzałością. Z jednej strony to poezja egzystencjalna, silnie osadzona w rzeczywistości; w tym co tu i teraz, z drugiej zaś penetruje to, co niewyrażalne, co pozostaje w sferze przeczuć, przypuszczeń: metafizyka, transcendencja, śmierć.
Z pełną odpowiedzialnością chciałbym wskazać trzy nazwiska i trzy tomy wierszy – w moim przekonaniu – niezwykle ważne: Roman Honet baw się (Biuro Literackie), Radosław KobierskiLacrimosa (Zielona Sowa) i Wojciech Brzoska przez judasza (Portret). To młoda gwardia, to „gwiazdy” roczników 70-tych, które w ostatnich miesiącach świeciły najjaśniej. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że jeszcze trochę poświecą. Honet zaprosił nas do zabawy. Do zabawy perfidnej i perwersyjnej zarazem. Mówił: zabawmy się w zapominanie, zabawmy się w rozpad i gnicie, wejdźmy dla hecy w ciało kobiety, zrewidujmy przerażenie i wszystko to, co groźne, niepokojące. Nim ostatecznie przeminiemy i rozpadniemy się na drobne atomy, odczujmy na własnej skórze pustkę. Zabawmy się w śmierć, zabawmy się do łez. LacrimosaKobierskiego – jak słusznie zauważał w „Odrze” Karol Maliszewski – to misterium umierania, z ojcem jako głównym aktorem w tym spektaklu. To próba zrozumienia i rozliczenia dzieciństwa. Lęki, urazy, nerwice, kompleksy zatopione w czarnym bursztynie wiersza. Wiersze Brzoski to przewrotne modlitwy, to metafizyka, to eschatologia. Oto poeta, który jest niewiernym uczniem Pana. Pana, do którego przyszło mu się zwracać i powracać. Brzoska podgląda Boga. Cały świat podgląda i dziwi się temu podglądaniu.
Na transferze Honeta do Biura Literackiego zyskali wszyscy. I autor, i wydawnictwo, i czytelnicy. Znamiennym jest jednak fakt, że zarówno Kobierski, jak i Brzoska (do niedawna także i Honet) wydają swoje książki w małych, środowiskowych oficynach. A to oznacza, że pomimo finansowych problemów, z którymi borykają się ich redaktorzy, można było wydawać prawdziwe diamenty. Pocieszające jest to, że obok nieźle prosperującego Biura Literackiego w dalszym ciągu mamy kilka ważnych oficyn (prosperujących trochę gorzej) stawiających na poezję. Zazwyczaj są to „biblioteki” działające przy konkretnych pismach, jak choćby „Zeszyty Literackie”, „Fa-art”, „Portret”, „Studium”, „Topos”, czy coraz lepiej poczynający sobie brzeski „RED”. Na ważne wydawnictwo w ostatnich miesiącach wyrosła oficyna Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu kierowana przez Mariusza Grzebalskiego (mam tu na myśli nie tylko autorskie tomiki, antologie, wiersze zebrane, ale również tomy krytycznoliterackie poświęcone choćby Miłobędzkiej czy Krynickiemu). Ten ostatni nie daje o sobie zapomnieć kolejnymi książkami spod znaku a5, na posterunku czuwa Instytut Mikołowski, ze śląskim zacięciem przywracający do życia nieco zapomnianą twórczość Witolda Wirpszy. Lista jest długa…
Najbliższe miesiące mogą jednak to wszystko wywrócić do góry nogami. Powód? Kryzys, a co za tym idzie, brak funduszy. Radykalne cięcia ministerialne i odrzucane wnioski – w tym także na wydawanie nowych książek – w najlepszym razie opóźnią prace redakcyjne, w najgorszym mogą sprawić, że obiecujący debiutanci bardzo długo poczekają na pierwszą publikację. Wypada mieć nadzieję, że nie zabraknie nam w przyszłości takich czytelniczych satysfakcji, jak choćby obcowanie ze znakomitą twórczością Iwony Kacperskiej (1976). Jej poręcze ukazały się jako dodatek do ostatniego w 2008 roku numeru pisma „RED”, czyniąc ogromne spustoszenie w aparacie krytycznoliterackim tych, którzy po jej tom sięgnęli. Wspominam o tym nieprzypadkowo, bo mamy do czynienia z ogromnym talentem, z kimś, kogo śmiało można nazwać osobowością pisarską. To debiut zaskakująco dobry, dojrzały i konceptualny. Znajdziemy tu i sensualność, i cielesność, są i smaki, i dotyki, i zapachy. Kacperska stworzyła własny język. To poezja braku i głodu swą gęstą i metaforyczną mową przypominająca Wojaczka. Niesamowita wyobraźnia, wielogłosowość i wielopłaszczyznowość. Patronuje tej poezji i wczesny Miłosz, i Jastrun, i późny Czechowicz. Kacperska szamocze się, szuka miejsca, jednocześnie to miejsce przekreślając. To tom o rzeczywistościach, których nie widzimy. To gnostycka poezja w najlepszym wydaniu.
Zazdroszczę Maliszewskiemu takich odkryć. Wprowadzając tę poetkę w obieg literacki pisał: „Wydaje mi się, że właśnie po takich śladach liryka polska wstępuje gdzieś w głąb. Staje się po Celanowsku organiczna, bolesna, gorąca. Ta ciemna mowa, to własne narzecze działa urzekająco, narkotycznie. Modlitwy ciała, traumy dzieciństwa, szepty krwi – wszystko to przekonuje, jest wiarygodne, bo udało się tu pogodzić zasady wysokiej sztuki słowa z neurotycznym pragnieniem ekspresji dotkliwych doznań elementarnych”. Skondensowana nota Maliszewskiego w zasadzie wyczerpuje najważniejsze aspekty tej poezji, reszta jest w wierszach.
Przykład Kacperskiej pokazuje, że warto inwestować w wydawanie nowych książek i poszukiwanie nowych autorów. świeża krew jest bardziej ożywcza? Czasami bywa. A co ze starymi mistrzami i mistrzyniami? Niewielu krytyków – choć mieli na to ogromną ochotę – odważyło się otwarcie skrytykować najnowsze książki Tadeusza Różewicza (Kup kota w worku. work in progress) oraz Wisławy Szymborskiej (Tutaj). Jak się zdaje, konfuzja towarzysząca lekturze tych wierszy w ogólnym rozrachunku przegrała z krytycznym racjonalizmem i instynktem samozachowawczym. Eufemistycznie można by rzecz, że mistrzowie spuścili z tonu, mając od dawna zapewnione miejsce na szczycie literackiej góry, ale to tylko pół prawdy. Różewicz jednak nigdy nie odpuszcza. Szymborska od zawsze cyzeluje miesiącami swoje teksty. Więc? Pośpiech? Gadatliwość? Skostnienie wyobraźni? Skostnienie poetyki? Banalizm? Powtarzalność? Zgryźliwość? Sarkazm? Publicystyka?
Z całą pewnością ostatnie książki Różewicza i Szymborskiej są nierówne. Mamy w nich teksty wybitne i teksty słabsze. Wydaje się, że autorka Ludzi na moście przestaje nas zaskakiwać. Poetka zdaje się tworzyć gorsze alternatywy do swoich wybitnych, wcześniejszych wierszy. Tom Tutaj może uchodzić za swoiste kompendium wariacji na znane i podejmowane wcześniej tematy. 19 najnowszych wierszy to dowód, że urocza skromność poznawcza przegrywa powoli walkę ze stałością tej poetyki. Ta poezja już tak nie zaskakuje, jest na wskroś przewidywalna. Nie zdumiewa nas ani czysty konceptualizm ani pozorne pogodzenie się ze zwyczajnością życia. Największą wadą zdaje się być niezwykła gadatliwość Szymborskiej oraz publicystka coraz śmielej zajmujące miejsca przenikliwej głębi i filozofii.
Tadeusz Różewicz nie każe nam zbyt długo czekać na nowe książki i w tym jest chyba teraz największy problem. Kup kota w worku wpisuje się w nurt satyryczny, od którego poeta zaczynał. Jest tu dużo zgryźliwości i sarkazmu. Wszystko to przypomina teatr niekonsekwencji. Autor Szarej strefy coraz bardziej odczuwa obrzydzenie popkulturą, ale z drugiej strony jest nią zafascynowany. Przygląda się bacznie światu, który z natury rzeczy jest mu niezwykle obcy.
Tam, gdzie nie opuszcza Różewicza dobry humor, jest świetny, tam, gdzie pojawia się utyskiwanie i narzekanie, staje się – proszę wybaczyć tę śmiałość – nieznośny. Tak powstaje bełkot współczesnej rzeczywistości.
Tęsknię za starym Różewiczem, na „Wszelki wypadek” wracam do „Końca i początku”. „Baw (-ię) się” swoim zdziwieniem, tłumaczę sobie, że to wszystko „przez judasza”. Próbowałem znaleźć słowa, które za mnie i moje refleksje „poręczą”. Takie to Dożynki! O „lacrimosa”!
O AUTORZE
Konrad Wojtyła
Urodzony w 1979 roku – poeta, dziennikarz, krytyk literacki. Wiceprezes Fundacji im. Sławomira Mrożka. Publicysta Radia Szczecin. Wydał pięć tomów poetyckich; ostatnio: może boże (Lubuski Wawrzyn Literacki 2010) i Czarny wodewil (2013). W 2014 roku ukazała się jego książka Rewersy. Rozmowy literackie. Rok później przełożył z jidisz na polski nieznane wiersze Eliasza Rajzmana zebrane w tomie Mech płonący (2015). W latach 2005-2009 zastępca redaktora naczelnego kwartalnika literacko-filozoficznego [fo:pa]. Od 2012 do 2014 roku pierwszy redaktor naczelny pisma „eleWator”. Publikował m.in. w „Odrze”, „Twórczości”, „Portrecie”, „FA-arcie”, „Kresach”, „Śląsku”, „Arkadii”, „Pograniczach”, „Przeglądzie Polskim” (USA), „Radarze”, „Gazecie Wyborczej”. Tłumaczony na języki angielski, niemiecki, ukraiński i czeski.