Na scenie czy w polu?
Redakcja biBLioteki
Wprowadzenie do debaty „Na scenie czy w polu”.
strona debaty
Chyba wszyscy – niezależnie od orientacji światopoglądowej, preferencji estetycznych czy czego tam jeszcze – możemy zgodzić się co do tego, że niebagatelna ilość pojęć i kategorii, za pomocą których opisujemy otaczającą nas rzeczywistość, prędzej czy później ginie gdzieś w osławionej „pomroce dziejów”. Innymi słowy: pojęcia są śmiertelne – jak każdy żyjący organizm dobiegają swojego kresu. Niektóre, te ściśle przylegające do określonych zjawisk, umierają śmiercią naturalną wraz z wyczerpaniem się zawartej w nich mocy sprawczej, inne nie wytrzymują próby krytycznej, a jeszcze inne zostają z różnych powodów zwyczajnie zapomniane – nie trzeba czytać i tak mocno już sfatygowanego Kuhna i jego leciwych opisów przemian paradygmatów naukowych, żeby o tym wiedzieć.
Pojęcia zatem umierają: wyczerpują się, rdzewieją, stępiają. Inna sprawa, że wcale niełatwo jest o nich zapomnieć – znamy to nie tylko od Blooma czy, szerzej, doświadczeń kolejnych pokoleń akademickich mandarynów. Nieświadomi wpływów, które nad nami ciążą i z jakiegoś tajemniczego ukrycia sterują naszym procesem poznawczym, często reprodukujemy już kiedyś istniejące układy odniesień, przypominając przy tym obłąkanego kartografa, który na wypełnionej mapie stawia nowe, wyimaginowane gmachy. W takim położeniu – żeby zacytować pewnego młodego poetę – wcale nie gramy w żadną grę, tylko to „gra w nas gra”.
Zdarza się też tak, że pojęcia – niby to posypane grudką ziemi i pochowane na amen – powstają zza grobu i raz jeszcze wracają do nas w postaci widma. Co robi widmo? Widmo krąży i straszy, wytrąca nas z intelektualnego i egzystencjalnego kontenansu, mąci, nie daje spokoju. Wówczas nasza sytuacja – sytuacja krytyka, czytelnika – trochę przypomina tą z rugowaniem wpływów, lecz w swojej istocie jest o wiele bardziej niekomfortowa. Stawia nas bowiem w położeniu ciągłego zwątpienia i intelektualnego niepokoju, z którym nie potrafimy sobie poradzić.
Jakimi pojęciami i kategoriami powinna wobec tego mówić dzisiaj krytyka literacka? Jaką pozycję w tym cyklu narodzin, śmierci i pośmiertnym życiu pojęć oraz języków krytycznych powinna zajmować? Czy ruchy jawnie demonstracyjne, projektujące ferment w środowiskach twórczych – takie jak chociażby ostatnia ofensywa „zaangażowanych” – są potrzebne czy też wymuszone, sztuczne, arbitralne, a wreszcie: zwyczajnie wtórne? Być może dzisiaj, niemalże trzydzieści lat po przewrocie ustrojowym, znaleźliśmy się z całą poststrukturalistyczną aparaturą pojęciową w kozim rogu, ślepym zaułku, z którego powinniśmy wydostać się raczej przebijając mur przed nami, aniżeli cofając się do ostatniego rozwidlenia dróg? Być może wypierany przez długi czas w imię bezideowej „pochwały wielogłosu” antagonizm powinien w świecie literackim rozbrzmieć z całą siłą, zamieniając post-brulionową, post-ośmieloną scenę poetycką w szerokie „poetyckie pole”, w którym toczy się zażarta walka o znaczącą rekonfigurację?
I dalej: które z pojęć będących dziś w obiegu krytycznym coraz częściej ujawniają swoją nieprzystawalność i anachroniczność wobec zmian w najnowszej poezji? Czy w obliczu tych zmian krytyka powinna zająć rolę niezobowiązującego obserwatora? A może powinna w nich właśnie aktywnie współuczestniczyć, przewodzić im i animować do dalszego działania? W zainicjowanej właśnie debacie „Na scenie czy w polu” chcielibyśmy zastanowić się nad możliwym układem ruchów krytyki literackiej, nad ich sprawczością, punktami dojścia oraz potencjalnie związanymi z tym zawłaszczeniami i gestami hegemonizującymi.
Czy poezja stała się dziś zakładnikiem w jakiejś ideologicznej rozgrywce? Czy w ogóle kiedykolwiek była od niej wolna? Spróbujmy odpowiedzieć na te i inne ważkie pytania, a język nasz niechaj będzie ostry – jak tasak.
Bo coś się przecież pozmieniało, prawda?