debaty / ankiety i podsumowania

Najbardziej północny kraj południa

Klaudia Pieszczoch

Głos Klaudii Pieszczoch w debacie "Kogo tłumaczyć".

strona debaty

Kogo tłumaczyć?

Więk­szość dys­ku­sji na temat tłu­ma­czeń lite­rac­kich zosta­je zazwy­czaj zdo­mi­no­wa­na przez pewien ogól­ny pro­blem, jakim wyda­je się być nie­bez­pie­czeń­stwo stra­ty. Mowa oczy­wi­ście o moż­li­wym uszczerb­ku, jakie­go ma dozna­wać ory­gi­nał dzie­ła pod­czas prze­kła­da­nia go na język obcy i, co za tym idzie, obcą kul­tu­rę. W prze­kła­dzie zazwy­czaj skłon­ni jeste­śmy doszu­ki­wać się bra­ków, nie zwra­ca­jąc uwa­gi na dru­gą stro­nę meda­lu, jakim jest powsta­ły w tłu­ma­cze­niu nowy wymiar książ­ki. Para­dok­sal­nie jed­nak, nie tak rzad­ko to wła­śnie on decy­du­je o poja­wie­niu się fascy­na­cji czy­tel­ni­ka.

Oso­bi­ście uwa­żam, że lite­ra­tu­ra w prze­kła­dzie to coś w rodza­ju czy­ta­nia do potę­gi dru­giej. Nie­raz zda­rzy­ło mi się bar­dziej doce­nić tłu­ma­cze­nie niż ory­gi­nał, zwłasz­cza jeże­li jest ono dzie­łem zawo­do­we­go lite­ra­ta, jak to zazwy­czaj ma miej­sce w przy­pad­ku prze­kła­dów wyda­wa­nych przez Biu­ro Lite­rac­kie. Roz­plą­ty­wa­nie sty­lów auto­ra ory­gi­na­łu i tłu­ma­cza, zna­ne­go nam czę­sto z wła­snej twór­czo­ści lite­rac­kiej, może być nie­zwy­kle inte­re­su­ją­ce dla pasjo­na­tów sło­wa. Dla­te­go też trak­tu­ję prze­kład jako meta­fo­rę ory­gi­na­łu, podob­nie jak autor­ka książ­ki o takim wła­śnie tytu­le. Meta­fo­ra jest dobrym okre­śle­niem, ponie­waż sta­no­wi ona prze­cież zawsze jakiś nad­da­tek, a nie stra­tę.

Od ubie­gło­rocz­nej edy­cji Por­tu Lite­rac­kie­go w poetyc­kiej stre­fie brze­go­wej zago­ści­ła w koń­cu pro­za. Josif Brod­ski pod­czas jed­ne­go ze swo­ich wykła­dów powie­dział, że aby wyro­bić sobie gust lite­rac­ki, trze­ba czy­tać poezję, ponie­waż jest ona naj­do­sko­nal­szą for­mą ludz­kiej mowy. Dobry styl w pro­zie jest zatem zawsze dłuż­ni­kiem pre­cy­zji, tem­pa i lako­nicz­nej inten­syw­no­ści dyk­cji poetyc­kiej. Nie ule­ga wąt­pli­wo­ści, że przez 17 edy­cji festi­wa­lu nie zabra­kło szli­fu poetyc­kie­go, tak nie­zbęd­ne­go według rosyj­skie­go poety do przy­go­to­wa­nia się na przy­pływ pro­zy. Po takich doświad­cze­niach jak cho­ciaż­by publi­ka­cja Sana­to­rium Rafa­ła Wojacz­ka nie wyobra­żam sobie, żeby mogła ona zostać kie­dy­kol­wiek wypro­szo­na z Por­tu. Mam nadzie­ję, że jej sta­łe zako­twi­cze­nie jest spra­wą prze­są­dzo­ną.

Choć nazwa Euro­pej­skie Spo­tka­nia Pisa­rzy – któ­ra powró­ci­ła jak bume­rang po szes­na­stu latach trwa­nia festi­wa­lu – koja­rzy się raczej ze Sta­rym Kon­ty­nen­tem, nie prze­szko­dzi­ło to w dopusz­cze­niu do gło­su Ame­ry­ki Pół­noc­nej pod­czas ostat­niej edy­cji. Jak widać, współ­rzęd­ne geo­gra­ficz­ne są w wypad­ku festi­wa­lu raczej kwe­stią płyn­ną, co ozna­cza, że do Por­tu zawi­ną jesz­cze być może flo­ty z bar­dzo odle­głych zakąt­ków świa­ta. Mówi się już o lite­ra­tu­rze arab­skiej, więc mam nadzie­ję, że w przy­szło­ści będzie­my mie­li oka­zję poznać bli­żej rów­nież poezję Dale­kie­go Wscho­du, Kana­dy lub Bra­zy­lii.

O Bra­zy­lii nie wspo­mnia­łam bynaj­mniej przy­pad­ko­wo, ponie­waż dotych­cza­so­we edy­cje Por­tu pozo­sta­wi­ły mi nie­do­syt twór­czo­ści pisa­rzy por­tu­gal­sko­ję­zycz­nych. Sama Por­tu­ga­lia jest chy­ba naj­bar­dziej pół­noc­nym w swym nastro­ju kra­jem połu­dnia i, wbrew pozo­rom, nie­wie­le ma wspól­ne­go z powszech­nie zna­ny­mi gorącz­ka­mi Śród­ziem­no­mo­rza. Podob­nym para­dok­sem jest sam język – dziw­na hybry­da o romań­skich korze­niach i zna­jo­mym, sło­wiań­skim brzmie­niu. Kraj auto­ra Księ­gi nie­po­ko­ju, poetyc­kiej auto­bio­gra­fii bez fak­tów, to dla więk­szo­ści pol­skich czy­tel­ni­ków wciąż raczej nie­od­kry­ty lite­rac­ki poten­cjał. Tutaj z pew­no­ścią cze­ka­ją na prze­kład – lub, jeśli ktoś woli, pol­ską meta­fo­rę – opo­wia­da­nia i poezja Gonça­lo M. Tava­re­sa, Eugénio de Andra­de, José Luisa Peixo­to czy Sophii de Mel­lo Brey­ner.