debaty / ankiety i podsumowania

Natura, romantyzm, dekadentyzm – o krok za i przed współczesnością

Katarzyna Skrzynecka

Głos Katarzyny Skrzyneckiej w debacie "O poetyckich książkach trzydziestolecia".

strona debaty

O poetyckich książkach trzydziestolecia

W XX wie­ku świat koń­czył się wie­lo­krot­nie. Przy akom­pa­nia­men­cie wystrza­łów bro­ni, wybu­chach dwóch nisz­czy­ciel­skich wojen, przy nowej komu­ni­stycz­nej rze­czy­wi­sto­ści i naresz­cie w 1989 roku. Za każ­dym razem jed­nak nastę­po­wał począ­tek, któ­ry pozwa­lał poetom nale­ży­cie oddać aurę wybra­nych epok. Od trans­for­ma­cji poli­tycz­nej minę­ło już trzy­dzie­ści lat i był to czas, w któ­rym kró­lo­wał pęd ku coraz nowo­cze­śniej­sze­mu i szyb­sze­mu życiu. Funk­cją poety było obser­wo­wa­nie tego bie­gu i komen­to­wa­nie go w for­mie wier­sza za pomo­cą jak naj­bar­dziej wyra­fi­no­wa­nych meta­for. Jed­nym z wycin­ków z kro­ni­ki nowej kapi­ta­li­stycz­nej rze­czy­wi­sto­ści jest tomik Toma­sza Różyc­kie­go o styg­ma­ty­zu­ją­cym tytu­le Vater­land, wyda­ny w 1997 roku.

Na pierw­szy rzut oka poezja Różyc­kie­go chwy­ta się tego, co dzi­siaj, ale to tyl­ko pozo­ry. Sło­wa są głę­bo­ko powią­za­ne z prze­szło­ścią i nie spo­sób ich roz­su­płać w teraź­niej­szo­ści. Śla­dy prze­szło­ści prze­szy­wa­ją duszę pod­mio­tu lirycz­ne­go i dry­fu­ją w powie­trzu niczym opa­da­ją­ce liście. Prze­szłość jed­nak nie zawsze kono­to­wa­na jest pozy­tyw­nie. W „Gali­cji” „poru­szo­ne powie­trze peł­ne jest bak­te­rii, duchów zmar­łych”, co wska­zu­je na wystę­po­wa­nie ele­men­tów prze­szka­dza­ją­cych w życiu pod­mio­tu, nastrę­cza­ją­cych mu. Różyc­ki opi­su­je tak­że wybit­nych roman­ty­ków: Nor­wi­da, Mic­kie­wi­cza czy Sło­wac­kie­go, jed­nak zamiast glo­ry­fi­ko­wać ich twór­czość, sku­pia się na koń­cu ich życia. Tym samym ele­ment prze­szło­ści wzmac­nia tak­że prze­mi­ja­nie i nie­uchron­ną wizję spo­tka­nia ze śmier­cią.

Fin de sièc­le to nie tyl­ko moder­nizm wie­deń­ski. U schył­ku kolej­ne­go stu­le­cia, szcze­gól­nie tak boga­te­go w bru­tal­ne wyda­rze­nia histo­rycz­ne, poezję Różyc­kie­go deter­mi­nu­je świa­to­po­gląd deka­den­tów. Pesy­mi­stycz­na wizja koń­ca stu­le­cia dwóch wynisz­cza­ją­cych wojen może zostać jed­nak uzna­na za począ­tek, począ­tek trzy­dzie­sto­le­cia obfi­tu­ją­ce­go w budo­wa­nie nowej rze­czy­wi­sto­ści, któ­rej zwier­cia­dłem są nowe ten­den­cje we współ­cze­snej poezji. Zgrab­ne sza­fo­wa­nie popkul­tu­ro­wy­mi moty­wa­mi, eks­pre­sja sło­wa czy nie­kie­dy sza­lo­ne for­my wier­sza, to nowy roz­dział w lite­ra­tu­rze. Różyc­ki uro­dzo­ny w latach 70. jest przed­sta­wi­cie­lem poezji jesz­cze wol­nej od tego rodza­ju zabie­gów, sztu­ki dla sztu­ki, naszpi­ko­wa­nej naj­po­pu­lar­niej­szym moty­wem – natu­rą.

Poezja Różyc­kie­go to pro­za­tor­ska wer­sja fine­zji sło­wa. Nie znaj­dzie­my tu rymów czy ryt­mi­ki sło­wa, któ­ra pozwo­li­ła­by zato­nąć poezji w muzycz­no­ści. W tomie Vater­land naj­więk­szą war­to­ścią jest zgrab­ny dobór słów, któ­ry świad­czy o elo­kwen­cji auto­ra. Malo­wa­ne są tu obra­zy sen­so­rycz­ne, jak „[l]ipiec roz­pa­la kwar­ta­ły powie­trza”, czy boga­te opi­sy przy­ro­dy lub pew­nych sta­nów rze­czy. To wszyst­ko przy­po­mi­na poezję roman­ty­zmu, będą­cą kul­mi­na­cją uczu­cio­wo­ści, kon­tem­pla­cji nad sen­sem życia i porzu­ce­niem racjo­nal­no­ści. Nie­przy­pad­ko­wo tak­że wpro­wa­dza do swo­jej poezji kon­wen­cję podró­ży, któ­rą moż­na tu podzie­lić na podróż po tre­ści, podróż w cza­sie i podróż wokół ide­al­nej for­my wier­sza. Poeta zabie­ra czy­tel­ni­ków w rejs dooko­ła Dro­gi Mlecz­nej słów, do cza­sów roman­ty­zmu oraz do per­fek­cyj­ne­go dobo­ru słów. Dzię­ki podró­ży w cza­sie Różyc­ki zabie­ra nas jed­nak na pewien koniec – koniec życia Nor­wi­da i Sło­wac­kie­go, a tak­że ocze­ki­wa­nie Mic­kie­wi­cza na spo­tka­nie ze śmier­cią.

Cie­ka­wa jest tak­że pro­ble­ma­ty­ka snu u Toma­sza Różyc­kie­go. Oni­rycz­na rze­czy­wi­stość zatra­ca tu czę­sto swo­je gra­ni­ce. Sen to kon­strukt meta­fi­zycz­nej rze­czy­wi­sto­ści, któ­ry umoż­li­wia speł­nia­nie naj­skryt­szych marzeń. W wier­szu „Anioł” pod­miot lirycz­ny deli­kat­nie zanu­rza się w swo­jej misji oto­cze­nia opie­ką uko­cha­nej i czy­ni to wła­śnie pod­czas snu. W „Epi­lo­gu” nato­miast w trak­cie odda­nia się w obję­cia Mor­fe­usza docho­dzi do nie­od­wra­cal­nych zmian, nad­cho­dzą nowe epo­ki, wszyst­ko pozo­sta­je w cią­głym ruchu. Sen jed­nak to nie tyl­ko Narnia każ­de­go z nas, ale to tak­że ospa­łość, leni­stwo, któ­re pro­wa­dzi do wynisz­cza­ją­cej woj­ny („A więc woj­na”).

Ojczy­zna to utra­co­na war­tość, któ­ra obja­wia się przede wszyst­kim w nur­cie poezji regio­nal­nej. Różyc­ki pocho­dzi z Opo­la, któ­ry ze wzglę­dów histo­rycz­nych bli­sko zwią­za­ny jest z Niem­ca­mi. W wier­szu Vater­land pod­miot lirycz­ny odczu­wa Welt­sch­merz, a w jego oko­li­cy „pohu­ku­ją ger­mań­skie boż­ki”. Po raz kolej­ny widać, jak enig­ma­tycz­na jest poezja Różyc­kie­go, ponie­waż pozo­sta­wio­ne przez nie­go śla­dy nie pro­wa­dzą do jed­no­znacz­nej inter­pre­ta­cji. Mogło­by się wyda­wać, że pod­miot lirycz­ny we mgle szu­ka utra­co­nej ojczy­zny, odczu­wa­jąc pust­kę i tęsk­no­tę. Na mogi­łach daw­ne­go mia­sta zaszy­wa się w swo­jej samot­no­ści, wypa­tru­jąc wciąż jej i (para­dok­sal­nie) odkła­da­jąc swój koniec w cza­sie. Moż­li­we jest rów­nież to, że pod­miot wycze­ku­je swo­jej uko­cha­nej, a swo­ją samot­ną egzy­sten­cję prze­ży­wa w oto­cze­niu natu­ry.

Czy ist­nie­ją jakie­kol­wiek gra­ni­ce? Gra­ni­ce sło­wa, wyobraź­ni, świa­ta i natu­ry? Z poezji Różyc­kie­go napom­po­wa­nej wie­lo­ma zja­wi­ska­mi wyni­ka, że nie. Poeta postu­lu­je stwo­rze­nie ojczy­zny „o gra­ni­cach z zardze­wia­łych fur­tek” („Zie­mie odzy­ska­ne”). To kolej­ny para­doks, bo z jed­nej stro­ny Różyc­ki tęsk­ni za ojczy­zną i kreu­je swo­ją poezję na styl roman­tycz­ne­go patrio­ty­zmu, a z dru­giej stro­ny sta­je się kosmo­po­li­tą negu­ją­cym war­tość podzia­łów tery­to­rial­nych. Dla nie­go kwe­stia gra­nic jest nie­zwy­kle płyn­na, na co wska­zu­je cho­ciaż­by pró­ba odna­le­zie­nia tzw. koń­ca świa­ta w „Prze­świ­cie”. Poszu­ki­wa­nie gra­ni­cy cza­su i prze­strze­ni pozo­sta­wia jed­nak wię­cej pytań niż odpo­wie­dzi.

Czas przed naj­now­szy­mi tech­no­lo­gia­mi to może ostat­ni czas na poezję w peł­ni nasy­co­ną natu­rą. I to jest widocz­ne u Różyc­kie­go, któ­ry uni­ka cywi­li­za­cyj­nych gadże­tów na rzecz czy­ste­go, czę­sto meta­fo­rycz­ne­go opi­su przy­ro­dy. Poeta zachwy­ca się nie tyl­ko natu­rą w swo­ich oko­li­cach, ale rów­nież opi­su­je swo­je doświad­cze­nia z podró­ży. Kra­ków podzi­wia nie ze wzglę­du na jego histo­rycz­ną czy kul­tu­ro­wą war­tość, ale dostrze­ga wyjąt­ko­we obło­ki na nie­bie. W słyn­nym lite­rac­kim duecie dwóch odmien­nych wizji, czy­li natu­ry i kul­tu­ry, Różyc­ki opo­wia­da się zde­cy­do­wa­nie za natu­rą.

To, co bez­po­śred­nio zwią­za­ne jest z natu­rą, a tak­że prze­mi­ja­niem, to sta­le poja­wia­ją­ce się róż­ne pory roku. Różyc­ki nie zaska­ku­je tutaj odbior­cy – to głów­nie jesień i zima koja­rzo­ne z chan­drą kono­to­wa­ne są nega­tyw­nie. I to one kró­lu­ją w więk­szo­ści utwo­rów auto­ra Vater­lan­du. Zima trak­to­wa­na jest jak zły oku­pant („Zima, zima”), któ­ra bru­tal­nie potrak­to­wa­ła mia­sto i spo­wo­do­wa­ła jego upa­dek. Zima wyda­je się tak­że trwać bez koń­ca i powo­du­je cha­os, bądź też kom­plet­ne zagu­bie­nie w życiu. Moż­na by pomy­śleć, że inne pory roku wnio­są wię­cej nadziei czy rado­ści w poezji Różyc­kie­go. Maj, mie­siąc szcze­gól­nie koja­rzo­ny z wio­sną, jest cza­sem spo­tka­nia Nor­wi­da ze śmier­cią. Porów­nu­jąc wszyst­kie utwo­ry pod wzglę­dem meta­fo­ry­ki pór roku moż­na zauwa­żyć, że w szcze­gól­no­ści zima jest nisz­czy­ciel­ska i burzą­ca porzą­dek. Widocz­na jest jed­nak wszech­obec­na wizja zbli­ża­ją­cej się śmier­ci lub inne­go koń­ca, co ponow­nie przy­po­mi­na nam o nad­cho­dzą­cym koń­cu stu­le­cia (Fin de sièc­le).

Poezja Różyc­kie­go to poezja opo­zy­cji: kul­tu­ra – natu­ra, śmierć – życie, lewo – pra­wo, gra­ni­ca – bez­kres. W nie­któ­rych parach po zapo­zna­niu się z tomi­kiem od razu zauwa­ży­my domi­na­to­ra, i dla­te­go to „kon­flikt” stro­ny lewej z pra­wą oka­zu­je się naj­bar­dziej enig­ma­tycz­ny. I nie, nie cho­dzi tu o kre­sków­ko­wy motyw dia­beł­ka lub anioł­ka poja­wia­ją­ce­go się na ramie­niu w trak­cie podej­mo­wa­nia decy­zji, tyl­ko wybór pomię­dzy złem a mniej­szym złem. Dla­te­go „po lewej jest to, co ciem­ne, a po pra­wej to, co czar­ne” („Magia”). Różyc­ki potę­gu­je tu ponu­ry nastrój i bez­sil­ność wobec zbli­ża­ją­ce­go się koń­ca.

Debiu­tanc­ki tom Toma­sza Różyc­kie­go to odważ­na pró­ba zmie­rze­nia się z odwiecz­nym kon­tra­stem życia i śmier­ci. Czy­ta­nie tych utwo­rów przy­po­mi­na coraz dal­sze zapusz­cza­nie się w dżun­glę, im dalej, tym bar­dziej mrocz­nie i tajem­ni­czo. Oczy­wi­ście nie kró­lu­je tu tyl­ko pesy­mizm. Z 33 wier­szy wyła­nia się kształt­ny i sen­so­rycz­ny obraz natu­ry, któ­ra w obli­czu upad­ku cywi­li­za­cyj­ne­go wyda­je się jedy­ną szan­są na prze­trwa­nie. Różyc­ki jest gło­sem poko­le­nia lat 70., zanie­po­ko­jo­nym, ale i cie­ka­wym nowe­go porząd­ku w Pol­sce. To roman­tyk i deka­dent, a zara­zem pro­za­ik ukry­ty w poezji. Jego twór­czość to przede wszyst­kim zmy­sło­wa podróż w labi­ryn­cie słów, w któ­rej odnaj­dzie­my kwin­te­sen­cję starej‒nowej ery lite­ra­tu­ry.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Naro­do­we­go Cen­trum Kul­tu­ry w ramach Pro­gra­mu Ojczy­sty – dodaj do ulu­bio­nych 2019.

z nck