debaty / książki i autorzy

Naturalna percepcja rzeczy-w-istości

Dawid Piwek

Głos Dawida Piwka w debacie „Czytam naturalnie”.

strona debaty

Czytam naturalnie

Czy­tam natu­ral­nie w sta­nie upo­je­nia. Rozum­ny sza­łem, otu­lo­ny srebr­nym sza­lem dymu Zie­lo­nej Pani, Któ­rej-Imie­nia-Nie-Wol­no-Wyma­wiać, patrzę na tek­sty jak na time­lap­sy roz­wi­ja­ją­cych się na łące kwia­tów – dyna­micz­ne, zmien­ne cało­ści. Nic na to nie pora­dzę, to wina osie­dlo­wej socja­li­za­cji, bourdieu’owskich habi­tu­sów albo pasków obfi­cie pokry­wa­ją­cych mój sze­lesz­czą­cy dres. „Natu­ral­nie” koja­rzy mi się z „natu­ral­nym sta­nem”, a „natu­ral­ny stan” z hajem. To nie koniec łań­cusz­ka sko­ja­rzeń: papież od zawsze koja­rzy mi się z kapu­stą, a pisa­nie z przy­pra­wia­niem, zupeł­nie jak autor­ce Domu nad roz­le­wi­skiem.

Sło­wa na haju „tra­cą okre­ślo­ność i abs­trak­cyj­ną ogra­ni­czo­ność swej tre­ści […] zdo­by­wa­jąc na nowo pier­wot­ną swo­bo­dę swych nie­ustan­nych prze­mian twór­czych i pier­wot­ną zdol­ność cią­głe­go dosto­so­wy­wa­nia się do nie­okre­ślo­nej i nie­po­chwyt­nej tre­ści wabią­ce­go je ku sobie ist­nie­nia”. To mój wła­sny Haj jako świa­to­po­gląd. Książ­ka, join­ty, ław­ka.

Wokół mnie tra­wa rośnie sama. Zauwa­żam, że na co dzień nie zauwa­żam mru­ga­nia powiek. Myślę chwi­lę o ilu­zji cią­gło­ści obra­zu. Otwie­ram Nakar­mić kamień Bron­ki Nowic­kiej. Tomik dedy­ko­wa­ny Nie­moż­li­we­mu. Oko widzi samo, zaczy­nam czy­tać.

„Smu­tek mnie uczy, że słu­żę do życia./ – Kie­dy jesz – mówi – masz pamię­tać, żeby gryźć i poły­kać”. I nie ma nic ponad fizjo­lo­gię cia­ła, bo „wło­sy rosną bez two­jej pomo­cy, samo się oddy­cha”, natu­ral­nie. „Smu­tek wycią­ga się na leża­ku i czy­ta” (Sta­tek). Nie­za­trzy­my­wa­ny prze­cha­dza się po tomie. Pew­nie czu­je się tam jak u sie­bie. „W zasa­dzie jesteś sobie potrzeb­na pra­wie do nicze­go”. Czu­ję. Świat rze­czy, wokół któ­rych krą­ży Nowic­ka, a któ­re ja okrą­żam, jest kró­le­stwem Heka­be. Świat rze­czy nie jest natu­ral­ny.

Sły­szę gło­sy oświe­co­nych mistrzów: w rela­cji z przed­mio­ta­mi tkwi fun­da­men­tal­ny pro­blem. Wią­że­my się z nimi tak moc­no, że uzna­je­my je za część wła­snej isto­ty. Wte­dy „mój” zna­czy „ja”.  Każ­da utra­ta rze­czy, z któ­rą się utoż­sa­mia­my, jest małą śmier­cią.

Teraz jest świe­żo, dziec­ko we mnie odkry­wa się w tych wier­szach jak w lustrze. „Dziec­ko wie, skądś wie: żad­na rzecz nie nale­ży do sie­bie. Ani pasek na odwło­ku psz­czo­ły, ani włos konop­ne­go sznur­ka, ani liść, któ­ry spa­da. Są czę­ścią wszyst­kie­go” (Kamień). Taka wła­śnie jest natu­ra, nie­zaw­łasz­cza­ją­ca, nie­roz­róż­nio­na, wol­na od „ja” i „moje”. Wszyst­ko jest wszyst­kim. Dziec­ko jest ska­za­ne na wsiąk­nię­cie w bez­miar rze­czy. Kie­dy czy­tam, wsią­kam w bez­miar tek­stu, jak dziec­ko, któ­re­go nic nie chro­ni.

Myślę o rze­czach. I ludziach, bez któ­rych by ich nie było. Bo rzecz to kwe­stia per­cep­cji czło­wie­ka – (nie) ist­nie­je samo­ist­nie. Cza­sa­mi znam odpo­wiedź na pyta­nie, zada­ne w wier­szu Kamień. „Jak zoba­czyć wszyst­ko, jeśli wokół widać tyl­ko rze­czy i każ­da chce być pozna­na?”. Wiem, że wszyst­ko zawie­ra rze­czy, będąc od nich wol­ne. Mie­wam prze­bły­ski.

Prze­dzie­ram się przez świat, w któ­rych tek­sty są peł­ne rze­czy, a rze­czy peł­ne tek­stów. Już nie potra­fię ich roz­róż­nić. Inter­pre­tu­ję krze­sło, by sie­dząc na nim, chło­nąć sie­dze­nie, chło­nąć sło­wa sie­dzą­ce na krze­śle, cia­ło sie­dzą­ce na krze­śle. Krze­sło czy­ta moje cia­ło, kie­dy czy­tam tekst, palę tekst. Wszyst­ko się pomie­sza­ło. Kie­dy wycho­dzę poza nie, poza krze­sło, cia­ło, tekst – czy­tam natu­ral­nie.