debaty / ankiety i podsumowania

Neurogeneza wiersza

Zuzanna Sala

Głos Zuzanny Sali w debacie "O poetyckich książkach trzydziestolecia".

strona debaty

O poetyckich książkach trzydziestolecia

Uczest­ni­czy­łam kie­dyś w wykła­dzie pew­ne­go języ­ko­znaw­cy, pra­cow­ni­ka Uni­wer­sy­te­tu Wro­cław­skie­go, któ­ry w pew­nym momen­cie powie­dział: „w hie­rar­chii usta­no­wio­nej przez pol­ską fra­ze­olo­gię pies znaj­du­je się nie­co niżej niż czło­wiek. A kobie­ta nie­co niżej niż pies. Ta z kolei jest przez nasz język oce­nia­na dobrze, jeśli jest mło­da lub jeśli się krzą­ta”. Wyni­ka­ło z tego wywo­du jed­no: jeśli jako użyt­kow­ni­cy języ­ka będzie­my wystar­cza­ją­co czu­li, w pew­nym momen­cie sta­nie­my się rów­nież podejrz­li­wi. Wobec tego, co pro­po­nu­je nam kul­tu­ra, nie­odzow­nie prze­ma­wia­ją­ca za pomo­cą struk­tur języ­ka? Do cze­go ta podejrz­li­wość może zapro­wa­dzić? Jak mnie­mam – do detro­ni­zo­wa­nia słów, roz­dzie­ra­nia rela­cji mię­dzy nimi, a nie­kie­dy nawet do chi­rur­gicz­ne­go roz­człon­ko­wy­wa­nia ich samych.

Kac­per Bart­czak zda­je się oka­zy­wać taką podejrz­li­wość wła­śnie w sto­sun­ku do języ­ka i do zawar­tych w nim hie­rar­chii. Przede wszyst­kim two­rzy świat hory­zon­tal­ny, w któ­rym, sprze­ci­wia­jąc się wszel­kiej wer­ty­kal­no­ści, głów­ną rolę ogry­wa­ją rela­cje. Autor Wier­szy orga­nicz­nychnie od dziś fascy­nu­je się dekon­stru­owa­niem binar­no­ści świa­ta inter­pre­ta­cji. W wyda­nej na sześć lat przed oma­wia­nym tomem książ­ce ese­istycz­nej opi­su­je swo­je upodo­ba­nie do czy­ta­nia poezji eks­pe­ry­men­tu­ją­cej z języ­kiem bez kon­sta­ta­cji, że jest on czymś nie­za­leż­nym w sto­sun­ku do świa­ta. A dokład­niej: Bart­czak znaj­du­je język oraz świat jako jed­no i nie widzi w tym sprzecz­no­ści. Wszyst­ko ukła­da się w spój­ną całość, jeśli na czas lek­tu­ry zre­zy­gnu­je­my w poję­cia pod­mio­tu i prze­su­nie­my cię­żar odpo­wie­dzial­no­ści za kształ­to­wa­nie świa­ta na bar­ki ludz­kich oraz poza­ludz­kich akto­rów i aktan­tów.

Wyraź­nym tego przy­kła­dem jest już sam tytuł tomu. Wiersz orga­nicz­ny to nie tyl­ko wiersz żywy, żyją­cy wła­snym życiem, skon­stru­owa­ny pre­cy­zyj­nie jak każ­dy orga­nizm, ale tak­że – jak w komen­to­wa­nej przez Bart­cza­ka poezji Rober­ta Cre­eleya – taki, któ­ry „ma odzwier­cie­dlać jed­ność prze­czu­wa­ną w natu­rze, ma naśla­do­wać har­mo­nię połą­czeń wewnątrz orga­ni­zmów żywych, har­mo­nię, któ­ra dla roman­ty­ków była echem więk­szej jed­no­ści, dzia­ła­ją­cej na pozio­mie ponad­jed­nost­ko­wym, natu­ral­nym i ducho­wym”. Wiersz orga­nicz­ny nie będzie zatem wier­szem wol­nym (tak jak, w rozu­mie­niu Bart­cza­ka, nie jest nim wiersz Cre­eleya), bo choć dale­ko mu będzie do wplą­ty­wa­nia się w sztucz­ne poeto­lo­gicz­ne struk­tu­ry syla­bicz­ne, jego rytm będzie ryt­mem życia orga­ni­zmu, jego for­ma – plą­ta­ni­ną tka­nek.

W ten wła­śnie spo­sób zacie­ra się gra­ni­ca mię­dzy tym, co kul­tu­ro­we, a tym, co natu­ral­ne. Jak u Lato­ura – któ­ry pisał o powszech­nym defi­nio­wa­niu poję­cia natu­ry jako „czę­ści świa­ta ści­śle pod­po­rząd­ko­wa­nej pra­wu przy­czy­no­we­mu i kró­le­stwu koniecz­no­ści” [1], w opo­zy­cji do tego, co spo­łecz­ne, i co tym deter­mi­nan­tom się wymy­ka – po to wła­śnie, aby temu ter­mi­no­lo­gicz­ne­mu uzu­so­wi zadać kłam i zwró­cić uwa­gę na sieć rela­cji spla­ta­ją­cą ze sobą to, co kul­tu­ro­we z tym, co poza­ludz­kie. Idiom Bart­cza­ka dosko­na­le się z tym pro­jek­tem socjo­lo­gicz­nym rymu­je. Wiersz sta­je się aktem bio­lo­gicz­nym („orga­nizm i wiersz byli sobie/ noto­wa­ni”; „wiersz w mią­szu sztucz­ne­go orga­ni­zmu”; „orga­nizm pod­cho­dzi do czytania/ czy­ta­nie cho­dzi całym orga­ni­zmem”), a to, co pocho­dzą­ce z natu­ry osta­tecz­nie tra­ci swo­ją auto­no­mię i oka­zu­je się nie­ro­ze­rwal­nie zwią­za­ne z dorob­kiem cywi­li­za­cyj­nym („info­cyt”; „orga­nizm żywi archi­wum”; „orga­nizm był sztucz­ny”).

W tym miej­scu bar­dzo nie­pew­ny sta­je się tak­że sam sta­tus wier­sza – zda­je się on czymś wię­cej niż jedy­nie wytwo­rem umy­słu ludz­kie­go; raczej osob­nym bytem, reagu­ją­cym i żywym. Pisząc recen­zję z ostat­niej książ­ki Bart­cza­ka (2017), rzu­ca­łam jesz­cze kry­tycz­ny­mi osą­da­mi z tym zwią­za­ny­mi, bez ogró­dek pra­wiąc, że „jest jesz­cze w Pokar­mie suwe­ren dużo nie­po­trzeb­ne­go fety­szy­zo­wa­nia écri­tu­re, roz­te­rek nad sta­tu­sem wier­sza – zupeł­nie, jak­by nie moż­na było­by zacho­wać ich w zaku­li­so­wych roz­gryw­kach. Z regu­ły uwa­żam, że to do pew­ne­go momen­tu może zaj­mo­wać, ale z punk­tu widze­nia czy­tel­ni­ka – głów­nie nudzi. Że naj­le­piej w cza­sie lek­tu­ry móc odczy­ty­wać pro­ce­sy z rze­czy, a nie z zapi­su pro­ce­sów. Że zapis pro­ce­su zawsze jest ska­żo­ny depry­mu­ją­cą świa­do­mo­ścią autor­skiej per­spek­ty­wy, pod­czas gdy to wła­śnie jej brak i tajem­ni­cza bez­pań­skość słów pocią­ga naj­bar­dziej”. Teraz, patrząc na całość pro­jek­tu poetyc­kie­go Bart­cza­ka z ostat­nich sze­ściu lat, zauwa­żam, że to, co jesz­cze nie­daw­no mia­łam za fety­szy­zo­wa­nie aktu pisa­nia, jest po pro­stu odda­wa­niem spra­wie­dli­wo­ści wier­szo­wi: któ­ry dzia­ła, pra­cu­je, splą­tu­je na nowo to, co spo­łecz­ne z tym, co ucho­dzi za opo­zy­cyj­ne do spo­łecz­ne­go. Jest ele­men­tem sie­ci. Da się wyśle­dzić jego ruch.

 

Czy­tel­nik z tą nie­oczy­wi­stą toż­sa­mo­ścią poezji musi zmie­rzyć się już na samym wstę­pie oma­wia­nej książ­ki, w pierw­szym „wier­szu orga­nicz­nym”, któ­ry zda­je się kon­sty­tu­ować zasa­dy rzą­dzą­ce wszyst­ki­mi kolej­ny­mi fra­za­mi tomu Bart­cza­ka. Już sam tytuł otwie­ra­ją­ce­go książ­kę utwo­ru jest zna­mien­ny: „Pieśń two­rzyw sztucz­nych” to kolej­ne osten­ta­cyj­ne połą­cze­nie pozor­nej binar­no­ści. Tym razem nie na linii naturalne‒sztuczne, ale przede wszyst­kim na linii wysokie‒niskie, uniwersalne‒jednorazowe, a być może tak­że trudne‒łatwe. Pieśń, poezja czy nawet jesz­cze ogól­niej – lite­ra­tu­ra, to dzie­dzi­ny, do któ­rych pla­sti­ko­wa łatwość współ­cze­sne­go świa­ta wciąż jesz­cze wkra­da się raczej w roli intru­za niż peł­no­praw­ne­go boha­te­ra. W jed­nym nato­miast sprzecz­no­ści nie ma. Poezja może stać się pomni­kiem tward­szym niż ze spi­żu, trud­no jej będzie jed­nak stać się mate­ria­łem trwal­szym niż z pla­sti­ku (któ­re­go czas roz­kła­du się­ga nawet tysią­ca lat). Te dwa ele­men­ty przy­sta­ją zatem do sie­bie swo­ją (poten­cjal­ną?) dłu­go­wiecz­no­ścią. To, co dzie­je się w dal­szej czę­ści wier­sza „Pieśń two­rzyw sztucz­nych” wpra­wia czy­tel­ni­ka w jesz­cze więk­sze osłu­pie­nie, przez któ­re trze­ba prze­brnąć, aby móc śmia­ło podą­żać dalej w głąb tej poezji:

Powiedz­cie wier­szo­wi, że jest to bram­ka, przez któ­rą nie przej­dzie;
pla­stik skó­ry sta­wia opór, daje się moc­no we zna­ki
(zasły­sza­ne)

Tyś jest obszar pra­cy mak­sy­mal­nej
obszar opłat kom­pre­sji albu­min i zgliszcz

Tyś jest obszar pra­cy mine­ral­nej
w tobie łup­ki poko­nu­ją barie­rę wcho­dzą w war­tość papie­ru

Tyś jest miej­sce zarzą­dza­nia spa­la­niem to miej­sce ten czas
wzy­wasz do sie­ci świa­tło­wo­dem sta­jesz u bram

Spo­so­bisz ark­tycz­ne spe­dy­cje
wzy­wasz rosę różę na kopal­ny punkt

Dajesz się moc­no we zna­ki jak pro­pa­gu­jesz pięk­no
srebr­ną rosę świa­tło­wo­dem prze­wo­dzisz w war­tość papie­ru

W żuż­lach wsz­czy­nasz śpiew i żywi­ce tęże­ją w poda­nym metrum
gra­fen poko­nu­je barie­rę wier­sza wła­sne­go wcho­dzi do glo­bal­nej gry

Ślesz się pod zie­mię pod lód w ogni­ste obli­cze
w sztab dyrek­to­rów radę nad­zor­czą komi­tet koro­nę rdzeń

W two­jej osmo­zie migru­ją pali­wa akty­wu­ją się słoń­ca
wscho­dzą pro­to­ko­ły mia­zgi

W two­jej syn­te­zie kon­den­su­je się sygnał
zada­ny peleng zarzą­dza ludz­kim mia­łem

Spo­koj­ni i odprę­że­ni w poda­nym metrum
podą­ża­my na miej­sce zbiór­ki to miej­sce ten czas

***

Powiedz­cie wier­szo­wi że ple­cie­my ekra­ny ze świa­tła i strun
wypa­tru­je­my wkła­du pro­si­my porę­ki pora­dy

Prze­nik­nię­ci wier­szem sta­no­wi­my two­rzy­wo spra­so­wa­ne na wie­ki
W obszar kró­le­stwa odwle­cze­ni tam też czy­ta­my memo prze­sła­nie

Wie­rzy­my żeśmy mu jedy­ną ofer­tą w nie­go prze­no­si­my pozna­nie
byśmy prze­ka­za­li mate­riał na kurs arkusz i miał

Chy­ba w tym miej­scu Bart­czak roz­wi­ja swo­ją cha­rak­te­ry­stycz­ną fascy­na­cję: do misty­fi­ko­wa­nia mott. Bo cóż to za prze­dziw­na fra­za? Niby zasły­sza­na, ale gdzie moż­na było­by przy­pad­ko­wo spo­tkać się z taki­mi zda­nia­mi? Pod gale­rią han­dlo­wą? W pie­kar­ni? Zresz­tą nie tyl­ko tutaj Bart­czak wpro­wa­dza czy­tel­ni­ka w mali­ny podej­rza­nym cyta­tem. Cudzy­sło­wy poja­wia­ją się bez auto­rów i źró­deł tak­że póź­niej, jak choć­by w wier­szu „Neo­fi­ta rafi­na­ta”. Zabu­rzo­ny zosta­je zatem obraz nadaw­cy wier­sza – tego, kto mówi. Czy wszyst­kie cyta­ty w tym tomie to bla­gi? Jeśli tak, to czy pozo­sta­łe sło­wa, nie­wzię­te w cudzy­słów, na pew­no nale­żą do auto­ra? Kim są „my”, ale tak­że kim jest „ty”?

Na począt­ku moż­na odnieść wra­że­nie, że adre­sat pierw­szej czę­ści wier­sza to jakiś pod­miot o ogrom­nym poten­cja­le natu­ral­nym, będą­cy ponad cza­sem i sta­no­wią­cy prze­strzeń, np. Zie­mia. Ten pomysł pod­wa­żo­ny zosta­je jed­nak przez siód­my i kolej­ne dys­ty­chy, w któ­rych to dia­me­tral­nie zmie­nia się sce­ne­ria i nagle sam adre­sat może zostać wysła­ny „pod zie­mię”, a w jego osmo­zie mogą akty­wo­wać się słoń­ca. Jest więc czymś jesz­cze więk­szym i mniej uchwyt­nym, zapew­ne bar­dziej meta­fo­rycz­nym i mniej mate­rial­nym. Kim więc może być? W mot­cie znaj­dzie­my pod­po­wiedź: „Powiedz­cie wier­szo­wi”. Tak, to wła­śnie utwór poetyc­ki, któ­re­go sta­tus jest tak nie­pew­ny i nie­ja­sny, sta­je się adre­sa­tem pierw­szej czę­ści cyto­wa­ne­go tek­stu. Potwier­dza to wspo­mnia­ne „metrum” oraz dru­ga, oddzie­lo­na wizu­al­nie od pierw­szej, część wier­sza. Zbio­ro­wy pod­miot będzie zatem repre­zen­to­wał tę nie­wiel­ką gru­pę ludzi reagu­ją­cych z wier­szem, pra­cu­ją­cych wier­szem – poetów, czy­tel­ni­ków, czy może ogól­niej – zbun­to­wa­nych prze­ciw kul­tu­rze, w któ­rej spo­łe­czeń­stwo sta­je się „ludz­kim mia­łem” czy też „gra­nu­la­tem mas” (jak w wier­szu „Posła­nie kopal­ne”).

W tym miej­scu wyła­nia się kolej­ny waż­ny temat poru­sza­ny przez Kac­pra Bart­cza­ka. Oprócz usta­la­nia sta­tu­su wier­sza, niwe­lo­wa­nia złud­nych opo­zy­cji binar­nych, zacie­ra­nia gra­nic mię­dzy for­mą a tre­ścią, języ­kiem a świa­tem, tom Wier­sze orga­nicz­newyko­nu­je jesz­cze inną pra­cę. Komen­tu­je rze­czy­wi­stość, jest kry­tycz­ny wobec współ­cze­sno­ści i zabie­ra głos w obro­nie poezji. Wyraź­nie to widać w wier­szu „Neo­fi­ta rafi­na­ta”, któ­re­go już sam tytuł razi wyra­zi­sto­ścią. Neo­fi­na rafi­na­ta, pod­miot (aktant?) prze­chrzczo­ny na kapi­ta­lizm, wyzna­ją­cy ropę. Przed takim skryp­tem myśle­nia i postę­po­wa­nia ochro­nić może wiersz – to on uczy kry­tycz­ne­go myśle­nia, „nie/ kup­czy szyl­dem bred­nią”, mówi, że „kapitał/ jest mar­twy”. Kry­ty­ka kon­sump­cjo­ni­zmu jest tutaj bar­dzo wyraź­na i nie koń­czy się na tym jed­nym utwo­rze. Ton inne­go wier­sza „Infocyc”jest jesz­cze moc­niej­szy. Pierw­sze sło­wo w wier­szu („info­cy­sta”) jest kon­ta­mi­na­cją słów „infor­ma­cja” i „cysta” (czy­li ina­czej tor­biel, nie­na­tu­ral­na, cho­ro­bli­wa narośl w ludz­kim cie­le). Czy­tel­nik ma więc do czy­nie­nia z bio­lo­gicz­nym una­ocz­nie­niem cho­ro­by zwią­za­nej z prze­ka­zem infor­ma­cji. Dla­cze­go są one tak nega­tyw­ne, że zaczy­na­ją sta­no­wić zagro­że­nie? To z uwa­gi na ich pozor­ność, miał­kość: trak­tu­ją o oso­bach medial­nych, cele­bry­tach, od któ­rych spo­so­bu funk­cjo­no­wa­nia i komu­ni­ka­tów na koń­cu wier­sza pod­miot odci­na się osta­tecz­nie. Apo­geum kry­ty­ki współ­cze­sne­go spo­łe­czeń­stwa ma z kolei miej­sce w wier­szu „Fir­ma mat­ka – tele-nowe­la w power­po­in­cie”, któ­ry jest iro­nicz­ną opo­wie­ścią wyli­cza­ją­cą posta­ci egzem­pla­rycz­ne dla kul­tu­ry póź­ne­go kapi­ta­li­zmu.

Kac­per Bart­czak w roz­mo­wie doty­czą­cej Gór­no­ślą­skiej Nagro­dy Lite­rac­kiej „Juliusz” wypo­wia­dał się o kul­tu­rze neo­li­be­ral­nej w nastę­pu­ją­cy spo­sób: „ma szko­dli­wy wpływ na jakość myśle­nia (…), na potrze­bę myśle­nia. Ludziom z jakie­goś powo­du wyda­je się, że jest to nie­po­trzeb­ne. (…) Powsta­je zupeł­nie fał­szy­we poczu­cie, że jest się na bie­żą­co i że posia­da się sen­sow­ny obraz tego, co dzie­je się wokół nas”. Bart­czak winą za to obcią­ża media spo­łecz­no­ścio­we, brak cza­su zwią­za­ny z koniecz­no­ścią bądź kul­tu­rą pra­cy kil­ka­na­ście godzin na dobę. Tom Wier­sze orga­nicz­nesta­no­wi medium do wypo­wie­dze­nia obaw doty­czą­cych sie­ci ich poten­cjal­nych zerwań we współ­cze­snym świe­cie. Dzie­je się to jed­nak bez apo­ka­lip­tycz­ne­go tonu, wiesz­czą­ce­go klę­skę spo­łe­czeń­stwa. To raczej bez­li­to­sna kon­sta­ta­cja okra­szo­na nutą gorz­kiej iro­nii i pró­ba obro­ny języ­ka, jakim prze­ma­wia poezja.

W Świe­cie nie sca­lo­nym Bart­czak pisał: „Poeci nie posłu­gu­ją się teo­rią języ­ka. Oni język wyko­rzy­stu­ją, w nim dzia­ła­ją, pod­da­jąc się jed­no­cze­śnie jego dzia­ła­niu”. Nie da się jed­nak ukryć, że spek­trum prac w mate­rii zazwy­czaj ogra­ni­cza świa­do­mość tej­że. W przy­pad­ku Bart­cza­ka jest ona ogrom­na – naj­czę­ściej zapew­ne więk­sza niż u poten­cjal­ne­go odbior­cy, a to czy­ni czy­tel­ni­ka nie­kie­dy bez­rad­nym w sto­sun­ku do tek­stu: wystar­czy wspo­mnieć recen­zję Toma­sza Cie­śla­ka-Soko­łow­skie­go z „Nowej Deka­dy Kra­kow­skiej”, któ­rej zna­mien­ny tytuł – Atak trud­ne­go wier­sza– wska­zy­wał na tę czy­tel­ni­czą bez­rad­ność.

Wier­sze orga­nicz­ne to poezja gęsta jak smo­ła, nała­do­wa­na sen­sa­mi wycią­gnię­ty­mi ze struk­tur języ­ka i bio­lo­gii, to treść nie­ro­ze­rwal­nie splą­ta­na ze swo­ją for­mą, sieć połą­czeń ner­wo­wych i języ­ko­wych, któ­ra uzbra­ja czy­tel­ni­ka w wąt­pli­wo­ści, sta­wia przed nim mnó­stwo trud­nych pytań, na któ­re być może sama nie zna odpo­wie­dzi. Są to jed­nak pyta­nia, któ­re z całą pew­no­ścią war­to sobie zadać. Czy też raczej – pozwo­lić poezji zadać nam pyta­nia, pozwo­lić sobie na dia­log z żywą tkan­ką wier­sza.


Przy­pi­sy:
[1] B. Lato­ur, Poli­ty­ka natu­ry, tłum. Aga­ta Czar­nec­ka, War­sza­wa 2009, s. 83.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Naro­do­we­go Cen­trum Kul­tu­ry w ramach Pro­gra­mu Ojczy­sty – dodaj do ulu­bio­nych 2019.

z nck

 

O AUTORZE

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.