debaty / ankiety i podsumowania

Nie nasi barbarzyńcy, nie nasi klasycyści?

Wioletta Grzegorzewska

Głos Wioletty Grzegorzewskiej w debacie "Mieliśmy swoich poetów".

strona debaty

Mieliśmy swoich poetów

O „przy­go­dach z wol­no­ścią” mogę opo­wie­dzieć z per­spek­ty­wy poko­le­nia poetów Gene­ra­cji Nic, ludzi uro­dzo­nych w latach sie­dem­dzie­sią­tych lub tro­chę póź­niej. Star­si kole­dzy mie­li swój „Bru­Lion”, pod­su­wa­li nam pod nos kul­to­wy, nie­bie­ski numer „Lite­ra­tu­ry na Świe­cie” z nadru­kiem bile­tu The Museum of Modern Art w Nowym Jor­ku. Czy­ty­wa­li­śmy więc tak jak oni auto­rów szko­ły nowo­jor­skiej: Fran­ka O’Harę i Joh­na Ashbery’ego, Ken­ne­tha Kocha w prze­kła­dach mię­dzy inny­mi Pio­tra Som­me­ra i Boh­da­na Zadu­ry, kart­ko­wa­li­śmy waybook’i legen­dar­ne­go już wte­dy poety, Jac­ka Pod­sia­dły i poetyc­kie sztur­mów­ki Mar­ci­na Świe­tlic­kie­go, a nawet powta­rza­li­śmy sobie Flu­py z piz­dy, tek­sty bana­li­stów i pomy­sło­we dzyn­dzy­lyn­dzy totar­tow­ców, ale czy na nas, sfru­stro­wa­nych indy­wi­du­ali­stów, robi­ły te wybry­ki jakieś wra­że­nie?

Nie nasi byli ci bar­ba­rzyń­cy i nie nasi byli ci kla­sy­cy­ści. Mie­li­śmy dość bru­lio­no­wej zgry­wy, byli­śmy wyobraź­nią ośmie­lo­ną, chcie­li­śmy poezji pod­szy­tej inną pod­szew­ką, poezji napię­tej, wzru­sza­ją­cej, ocze­ki­wa­li­śmy więk­szych wyzwań i nowych wra­żeń języ­ko­wych. W tym wła­śnie cza­sie, w latach dzie­więć­dzie­sią­tych, poja­wił się Andrzej Sosnow­ski wraz z jego książ­ka­mi Życie na Korei i Sezon na Helu, któ­ry otwo­rzył nam poezję na nie­obli­czal­ność języ­ko­wą i zain­spi­ro­wał nową gru­pę poetów. Nosi­li­śmy w ple­ca­kach książ­ki Miło­sza Bie­drzyc­kie­go, Edwar­da Pase­wi­cza, Mariu­sza Grze­bal­skie­go, Ada­ma Wie­de­man­na. Spo­rym wzię­ciem cie­szy­ły się Dzi­kie dzie­ci Krzysz­to­fa Siw­czy­ka, tek­sty Roma­na Hone­ta, Macie­ja Woź­nia­ka, Bar­tło­mie­ja Maj­zla; dziew­czy­ny zaglą­da­ły do ksią­żek Mar­ty Pod­gór­nik, Agniesz­ki Wol­ny, Kla­ry Nowa­kow­skiej. Jeź­dzi­li­śmy na kon­kur­sy i festi­wa­le do Łodzi, Płoc­ka, Kra­ko­wa, War­sza­wy, Kut­na zaopa­trze­ni w gorz­ką żołąd­ko­wą i gorz­ką cze­ko­la­dę, nakar­mie­ni w pod­upa­da­ją­cych barach mlecz­nych dobi­ja­li­śmy do naj­waż­niej­sze­go p o r t u – naj­pierw do Legni­cy, potem do Wro­cła­wia i wra­ca­li­śmy z „Dzien­ni­ka­mi Por­to­wy­mi”, z czar­no-bia­ły­mi tomi­ka­mi Biu­ra Lite­rac­kie­go. A nad całym tym lirycz­nym maj­da­nem czu­wał nasz dobry duch, kry­tyk towa­rzy­szą­cy, Karol Mali­szew­ski. Potem, na prze­ło­mie wie­ków, kie­dy po kolei upa­da­ły papie­ro­we pisma lite­rac­kie, poeci zaczę­li wkle­jać wier­sze i recen­zje w inter­ne­cie, w Kra­ko­wie poja­wi­ły się dwa istot­ne nowe maga­zy­ny stu­denc­kie: „Ha!art” i (nie­co wcze­śniej) „Stu­dium”, któ­re sta­ły się waż­ną try­bu­ną debiu­tów poetyc­kich i róż­nych lite­rac­kich ini­cja­tyw.

Mie­li­śmy swo­ich poetów i co z tego wszyst­kie­go zosta­ło? Fot­ki Gila Gilin­ga, wpi­sy na Nie­szu­fla­dzie, na Poezji Pol­skiej, na Rynsz­to­ku? Nawro­ty czy­tań na Mani­fe­sta­cjach, bły­ski ze slu­mów w zakop­co­nych knaj­pach i nocy spę­dzo­nych w hote­li­kach, aka­de­mi­kach i inter­na­tach, wspo­mnie­nia z domó­wek, pod­czas któ­rych, po uprzed­nich odwie­dzi­nach skle­pu mono­ty­po­we­go, gada­li­śmy o poezji do bia­łe­go rana. Zde­cy­do­wa­na więk­szość obla­ła egza­min z prze­trwa­nia w post­ko­mu­ni­stycz­nym kra­ju, zakła­da­li­śmy rodzi­ny, sta­ra­li­śmy się o eta­ty w szko­łach, domach kul­tu­ry, jako copyw­ri­te­rzy w agen­cjach rekla­mo­wych. Jed­ni mil­kli na dłu­gie lata, inni, tak jak ja, wyjeż­dża­li za gra­ni­cę. Kil­ko­ro zmar­ło z prze­ćpa­nia lub z prze­pi­cia, dwo­je, któ­rych zna­łam, popeł­ni­ło samo­bój­stwo. Na par­na­sie pozo­sta­li ci spryt­niej­si i wytrwal­si, nomi­no­wa­ni i nazna­cze­ni nagro­da­mi, obda­rze­ni potrzeb­ną w świe­cie lite­rac­kim élan vital. Ich wier­sze są prze­kła­da­ne na języ­ki, a oni sami wciąż wyda­ją nowe książ­ki, pro­du­ku­ją się na poczyt­nych łamach lub na blo­gach pod­pię­tych do bar­dziej cho­dli­wych cza­so­pism. Resz­ta powo­lut­ku odcho­dzi w nie­pa­mięć, bo histo­ria lite­ra­tu­ry, jak napi­sał Kazi­mierz Wyka w Wyzna­niach udu­szo­ne­go, jest zapi­sem zysków i strat.

Czy cokol­wiek z ducha tam­tych cza­sów prze­trwa­ło? Nie potra­fię odpo­wie­dzieć na to pyta­nie. Na pew­no pró­by perio­dy­za­cji poko­le­nio­wych mia­ły sens i chwa­ła kry­ty­kom, któ­rzy gro­ma­dzi­li tomi­ki, two­rzy­li swo­je tak­so­no­mie, podzia­ły, klu­cze, aby opi­sy­wać róż­ne zja­wi­ska. Dawa­ło nam to jakieś roze­zna­nie, two­rzy­ło mapę i pole do dys­ku­sji. Choć więk­szość z nas zebra­no w Tek­sty­liach i w róż­nych anto­lo­giach, to w koń­cu, jak poeci poprzed­niej gene­ra­cji, każ­dy poszedł swo­ją dro­gą, by pisać we wła­snym imie­niu albo zamilk­nąć. Andrzej Sta­siuk, któ­ry rów­nież był zali­cza­ny do twór­ców poko­le­nia „Bru­Lio­nu”, powie­dział w wywia­dzie: „Poezja i lite­ra­tu­ra jest roz­gryw­ką pomię­dzy mną a resz­tą świa­ta. Tak napraw­dę pisa­nie jest pew­nym rodza­jem samot­no­ści.” Po wszyst­kich pod­sko­kach, wybry­kach róż­nych poetyc­kich for­ma­cji: ślą­skiej gru­py Na dzi­ko, war­szaw­skich neo­lin­gwi­stów, kra­kow­skich ima­gi­na­ty­wi­stów, po publi­ka­cji tysię­cy tomi­ków zosta­ły w pamię­ci tyl­ko poje­dyn­cze wier­sze. Będzie­my je prze­dru­ko­wy­wać w anto­lo­giach, wkle­py­wać na blo­gi, będzie­my się nimi dzie­lić na por­ta­lach spo­łecz­no­ściach i przy­ta­czać w wiki­cy­ta­tach. Poezja jest i powin­na być nie­ustan­nym remake’owaniem.

O AUTORZE

Wioletta Grzegorzewska

Pseudonim Wioletta Greg; urodzona w 1974 roku w Koziegłowach. Po ukończeniu filologii mieszkała w Częstochowie, a następnie na wyspie Wight w Wielkiej Brytanii. Opublikowała kilka tomów poetyckich, wybór wierszy i próz Wzory skończoności i teorie przypadku/ Finite Formulae and Theories of Chance (wiersze przełożył Marek Kazmierski), minibook Polska prowincja (wraz z Andrzejem Muszyńskim), książkę prozatorską Guguły, której adaptację (w Polsce i w Mołdawii) wystawiał białostocki Teatr Dramatyczny (reż. Agnieszka Korytkowska-Mazur). Laureatka Złotej Sowy Polonii w Wiedniu oraz finalistka nagród literackich: Nike, Gdynia oraz międzynarodowej The Griffin Poetry Prize w Kanadzie. Przekładana na angielski, hiszpański, kataloński, francuski i walijski.