debaty / ankiety i podsumowania

Nie szastajmy rewolucjami

Paweł Kaczmarski

Głos Pawła Kaczmarskiego w debacie "Powiadacie, że chcecie rewolucji".

strona debaty

Powiadacie, że chcecie rewolucji

Deba­ta (czy jed­nak raczej dys­ku­sja) kry­tycz­no­li­te­rac­ka zor­ga­ni­zo­wa­na przez Biu­ro Lite­rac­kie przy oka­zji ostat­niej „takiej” edy­cji Por­tu Wro­cław wyda­je mi się o tyle intry­gu­ją­ca, że w jej punk­cie wyj­ścia usta­no­wio­no dwie tak napraw­dę bar­dzo róż­ne per­spek­ty­wy. Z jed­nej stro­ny – tę naszki­co­wa­ną przez Ada­ma Popra­wę, któ­ry skon­sta­to­wał pew­ne waż­ne (i war­te przy­po­mnie­nia) oczy­wi­sto­ści: że poeci koja­rze­ni z for­ma­cją „Bru­lio­nu”, a potem z Fortem/Portem nie wzię­li się zni­kąd, nie opar­li swo­ich (inte­re­su­ją­cych, odkryw­czych, „innych”) poetyk na zupeł­nym odrzu­ce­niu tra­dy­cji, prze­ciw­nie – wpi­sa­li się w nią, twór­czo ją roz­wi­nę­li, i tak dalej. Prze­ło­mu nie było – były, jak (nie­mal) zawsze, istot­ne prze­su­nię­cia, więk­sze i mniej­sze zmia­ny, nowe pomy­sły.

Jeśli w czymś moż­na się z Popra­wą nie zgo­dzić, to chy­ba z dwo­ma tyl­ko spo­strze­że­nia­mi: po pierw­sze, nie widzę nic złe­go w myśle­niu o lite­ra­tu­rze w kate­go­riach baza-nad­bu­do­wa (przy czym nie cho­dzi mi kon­kret­nie o dys­ku­sję z udzia­łem Janion). Po dru­gie, uwa­żam (wbrew Popra­wie), że for­mu­ła spo­tka­nia autor­skie­go z poeta­mi fak­tycz­nie się zuży­ła; pisa­łem o tym zresz­tą w któ­rejś z poprzed­nich por­to­wo-biu­ro­wych dys­ku­sji, nie pomnę już w któ­rej. Poetów czy­ta­ją­cych napraw­dę dobrze jest nie­wie­lu, poetów chcą­cych i potra­fią­cych roz­ma­wiać o swo­jej poezji też, a kon­wen­cja spo­tkań autor­skich zakła­da, że od pytań o „twór­czość wła­sną” dane­go auto­ra nie będzie się za dale­ko odbie­gać. Z jed­nej stro­ny – trud­no nie zgo­dzić się, że publicz­ne czy­ta­nie wier­szy (i ich słu­cha­nie) jest nie­od­łącz­ną i waż­ną czę­ścią życia lite­rac­kie­go. Z dru­giej – trud­no ukry­wać, że w obec­nej for­mu­le znacz­na część czy­tel­ni­ków czy­ta­nia­mi i spo­tka­nia­mi autor­ski­mi jest zwy­czaj­nie znu­dzo­na. Imprez poetyc­kich dłu­żej opie­rać się na niej nie da. Ale to temat na osob­ną roz­mo­wę.

Pod­czas gdy Popra­wa mówi o cią­gło­ści, tra­dy­cji i „nie bra­niu się zni­kąd”, tekst for­mal­nie otwie­ra­ją­cy deba­tę – i zachę­ca­ją­cy do pole­mi­ki z Popra­wą – idzie w zupeł­nie inną stro­nę. W kil­ku krót­kich aka­pi­tach zna­la­zło się miej­sce i na tezę o „wie­lu rewo­lu­cyj­nych gestach”, i na pyta­nie o to, czy pod­czas Fortów/Portów poja­wi­ła się „isto­to­wo nowa poezja”. Co wię­cej, for­ma tego pyta­nia suge­ru­je, że tezę o „isto­to­wej nowo­ści” posta­wił sam Popra­wa – prze­czy­ta­łem jego tekst czte­ro­krot­nie i nie widzę tam takie­go spo­strze­że­nia.

Tym nie­mniej – jest to jakiś punkt wyj­ścia. Mój nie­zo­bo­wią­zu­ją­cy komen­tarz brzmiał­by nastę­pu­ją­co. Po pierw­sze, nie sza­staj­my rewo­lu­cja­mi. Gesta­mi rewo­lu­cyj­ny­mi było ścię­cie Ludwi­ka XVI albo prze­chwy­ce­nie pan­cer­ni­ków w Kronsz­ta­dzie, a nie zro­bie­nie cze­goś bar­dzo cie­ka­we­go z wier­szem na łamach cza­so­pi­sma lite­rac­kie­go w latach 90. Nie spro­wa­dzaj­my roz­mo­wy o poezji do tej pseu­do­re­wo­lu­cyj­nej reto­ry­ki, któ­ra roz­ple­ni­ła się w neo­li­be­ral­nym, spek­ta­ku­lar­nym kapi­ta­li­zmie: raz w mie­sią­cu mamy rewo­lu­cję w smartphone’ach, rewo­lu­cję w ban­ko­wo­ści elek­tro­nicz­nej, rewo­lu­cję w trans­por­cie, kom­for­cie i eks­por­cie (i na Por­cie, chcia­ło­by się dodać – prze­pra­sza­jąc od razu czy­tel­ni­ków za ten cokol­wiek gra­fo­mań­ski wtręt). Jeśli mamy na myśli zmia­nę, mów­my o zmia­nie; prze­łom – mów­my o prze­ło­mie; zwrot – mów­my o zwro­cie (cho­ciaż to ostat­nio też nie­bez­piecz­nie roz­my­ty ter­min). Poezja zasłu­gu­je na pew­ną poję­cio­wą ści­słość pod­czas jej oma­wia­nia. Nawet jeśli bar­dzo chce­my po pro­stu dowar­to­ścio­wać rolę tego czy inne­go zja­wi­ska, auto­ra, orga­ni­za­to­ra.

Po dru­gie, ostroż­nie posłu­guj­my się sło­wa­mi „isto­ta”, „isto­to­wy”. Trud­no utrzy­my­wać, że poezja ma jakąś okre­ślo­ną, dają­cą się nazwać „isto­tę” – a takie (czę­sto nie­świa­do­me) prze­ko­na­nie sta­no­wi pod­szew­kę wie­lu „ogól­nych” komen­ta­rzy, pryn­cy­pial­nych tez i pod­su­mo­wań. Znów: jeśli cho­dzi o punk­ty wspól­ne lub wspól­ne mia­now­ni­ki – mów­my o tych punk­tach i mia­now­ni­kach; jeśli o pro­gram danych auto­rów (impli­cyt­ny bądź eks­pli­cyt­ny) – mów­my o pro­gra­mie; jeśli o pre­su­po­zy­cjach, zało­że­niach i uprze­dze­niach – mów­my wła­śnie o nich. Pod­czas Por­tu nie doszła do gło­su „isto­to­wo nowa” poezja, bo wszyst­kie zmia­ny w poezji doty­czą nie jej „rdze­nia”, „isto­ty” czy „zasa­dy”, ale ope­ra­cji na sze­ro­ko rozu­mia­nych for­mach wier­sza.

To zaś znów, oczy­wi­ście, temat na inną roz­mo­wę.

Nie zamie­rzam jed­nak uda­wać, że nie rozu­miem pyta­nia – pyta­nia, o odpo­wiedź na któ­re mnie popro­szo­no. Spa­ra­fra­zo­wa­ne, brzmia­ło­by ono chy­ba: co zmie­ni­ło się w pol­skiej poezji dzię­ki ini­cja­ty­wom zwią­za­nym z Biu­rem Lite­rac­kim i Por­tem? Albo nie­co ści­ślej: co zmie­ni­ło się w dyk­cjach pol­skiej poezji (a więc nie­ko­niecz­nie w jej rela­cji do ryn­ko­wych i wydaw­ni­czych mecha­ni­zmów, w for­mu­le festi­wa­lu lite­rac­kie­go etc.)?

Biu­ro i Por­ty zbie­ra­ły auto­rów na tyle róż­nych, że nie spo­sób odpo­wie­dzieć na takie pyta­nie na naj­bar­dziej inte­re­su­ją­cym mnie pozio­mie – to zna­czy wła­śnie na pozio­mie for­my wier­sza – w ramach dys­ku­sji, któ­rą nam teraz zapro­po­no­wa­no. Bo o ile przy­ję­ło się, że w pew­nych oko­licz­no­ściach nie­któ­rych auto­rów brać moż­na nie­ja­ko razem (w spo­sób mniej lub bar­dziej uza­sad­nio­ny – i według róż­nych kry­te­riów: Pióro/Sosnowski, Sosnowski/Foks, Foks/Sendecki, Sosnowski/Świetlicki, Świetlicki/Podsiadło, Sendecki/Baran etc.), o tyle for­mal­nie więk­szość z tych poetów róż­ni się od sie­bie dia­me­tral­nie – i pra­wie zawsze, jak sądzę, tak było. Do tego docho­dzi pro­blem cią­gło­ści i wybo­ru tra­dy­cji: przy dys­ku­sjach „pod­su­mo­wu­ją­cych” łatwo usta­wić jako domyśl­ną histo­rycz­no­li­te­rac­ką linię „Bru­lion” – Fort – Port, ale to wyklu­cza­ło­by (co oczy­wi­ste, jeśli zejść na poziom bar­dziej szcze­gó­ło­wy) abso­lut­nie klu­czo­wych auto­rów Fortu/Portu (choć­by Dar­ka Sośnic­kie­go). No, i są jesz­cze wszy­scy ci, któ­rzy przez Port się prze­wi­nę­li, ale nie zawi­ta­li w nim na dłu­go – nie poja­wia­ją się na nim od daw­na albo poja­wia­ją się na nim od nie­daw­na. Czy Justy­na Bar­giel­ska jest autor­ką „Por­to­wą”? Czy jest auto­rem „Por­to­wym” Edward Pase­wicz?

Załóż­my jed­nak, że jest pewien poziom domyśl­nej ogól­no­ści; że inte­re­su­je nas głów­nie „sta­ra gwar­dia” Por­tu, zwłasz­cza ta oko­ło-post-quasi-bru­lio­no­wa. Znaj­dzie­my więc oczy­wi­ście pew­ne punk­ty wspól­ne; takie rze­czy, któ­re zmie­ni­ły się w poezji „w ogó­le” dzię­ki por­to­wo-biu­ro­wym auto­rom „w ogó­le”. Upo­wszech­nie­nie, przy­naj­mniej na pew­nym fun­da­men­tal­nym pozio­mie, recep­cji nowo­jor­czy­ków. Zak­tu­ali­zo­wa­nie i przy­sto­so­wa­nie pew­nych poetyc­kich auto­kre­acji (myślę szcze­gól­nie o Pod­sia­dle i Świe­tlic­kim – jako o posta­ciach emble­ma­tycz­nych) do wymo­gów ery inter­ne­tu i kolo­ro­wych tygo­dni­ków opi­nii. Poka­za­nie, w jaki spo­sób anar­chi­stycz­ne, a przy­naj­mniej „anty­pań­stwo­we” dekla­ra­cje mogą przejść w dekla­ra­cje apo­li­tycz­no­ści (a przy­naj­mniej zostać w ten spo­sób odczy­ta­ne). Czy raczej: poka­za­nie, jak nie­wie­le dzie­li te dekla­ra­cje, kie­dy skła­da­ne są na grun­cie wier­sza. Udo­wod­nie­nie, że bar­dzo tra­dy­cyj­ne for­my lite­rac­kie (sone­ty, vila­nel­le) dobrze „dzia­ła­ją” w warun­kach wier­sza rela­tyw­nie nie­przej­rzy­ste­go seman­tycz­ne – i że dają cały czas dużo lek­tu­ro­wej przy­jem­no­ści. Udo­wod­nie­nie (dość bole­sne, nie­ste­ty), że nie da się zro­bić bły­sko­tli­we­go, iro­nicz­ne­go komen­ta­rza wier­szem z poda­nej sau­té gafy repor­te­ra TVN‑u (póź­ny Zadu­ra i Machej). Przy­po­mnie­nie – a cza­sem nawet odzy­ska­nie – sza­le­nie aktu­al­nych poetów, zepchnię­tych wcze­śniej z jakichś przy­czyn na recep­cyj­ny mar­gi­nes (tu przede wszyst­kim Ważyk Sosnow­skie­go).

Z tema­tów może naj­istot­niej­szych: poka­za­no, jak wie­le obli­czy ma prze­tra­wio­na przez wier­sze współ­cze­sna „codzien­ność”; bywa bar­dzo „języ­ko­wa”, ale i bar­dzo „nama­cal­na”; „pry­wat­na”, ale i bar­dziej „intym­na”; dystan­su­ją­ca się nie­przy­sia­dal­nie od innych ludzi – ale i pra­gną­ca bli­sko­ści: czy to na pokła­dzie miej­skie­go ika­ru­sa, czy pod­czas waka­cji na Helu, czy wte­dy, gdy czło­wiek spo­tka­ny w pocią­gu podej­rza­nie przy­po­mi­na Wal­ta Whit­ma­na. To temat nadal, jak mi się wyda­je, nie­do­sta­tecz­nie prze­tra­wio­ny – ile u „Por­to­wych” auto­rów pra­gnie­nia bez­po­śred­nie­go kon­tak­tu, ile codzien­no­ści rozu­mia­nej zupeł­nie poza pry­wat­no­ścią, wysta­ją­cej poza nią, żąda­ją­cej bar­dziej skom­pli­ko­wa­nych defi­ni­cji.

Tym nie­mniej im dłu­żej myślę o „zmia­nach w poezji” na tym ogól­nym pozio­mie – o naj­bar­dziej wspól­nych spo­śród wspól­nych mia­now­ni­ków – tym bar­dziej mam wra­że­nie, że klu­czo­we, intu­icyj­ne, naj­szyb­ciej przy­cho­dzą­ce na myśl prze­su­nię­cia sta­no­wią po pro­stu część kry­tycz­no­li­te­rac­kiej mito­lo­gii – i nie­wie­le mają wspól­ne­go z twór­czo­ścią wspo­mnia­nych poetów. To my wymy­śli­li­śmy sobie, że Sosnow­ski pisze cią­gle o roz­pa­dzie języ­ka, klu­czo­wa dla poezji Sen­dec­kie­go jest her­me­tycz­ność wier­sza, Świe­tlic­ki pozo­sta­je zasad­ni­czo apo­li­tycz­ny, a Foks ope­ru­je głów­nie pasti­szem i paro­dią. Nade wszyst­ko – to kry­ty­ka usta­no­wi­ła w cen­trum dys­ku­sji o poezji pro­blem refe­ren­cjal­no­ści: tego, czy język wier­sza ma zwią­zek ze świa­tem, czy nie (a jeśli tak, to na ile). Nie wyda­je mi się, żeby wiersz współ­cze­sny był tym tema­tem szcze­gól­nie zaab­sor­bo­wa­ny. Owszem, miał w mło­do­ści takie hob­by, ale teraz się tego tro­chę wsty­dzi; albo: owszem, wcho­dził kie­dyś na te por­ta­le, ale usu­nął histo­rię prze­glą­dar­ki i już pra­wie nigdy tam nie zaglą­da.

Jed­nak ta wła­śnie myśl napro­wa­dza mnie – na szczę­ście; i może nie­co para­dok­sal­nie – na jed­ną „jako­ścio­wą” (bo prze­cież nadal nie „isto­to­wą”) zmia­nę, któ­ra w pol­skiej poezji zaszła gdzieś na eta­pie For­tu-Por­tu. Cho­dzi­ło­by o pew­ną meta­po­etyc­ką nie­śmia­łość auto­rów uwa­ża­nych za naj­waż­niej­sze punk­ty odnie­sie­nia – ich nie­chęć do dekla­ra­tyw­no-pro­gra­mo­we­go wypo­wia­da­nia się o wier­szu poza wier­szem. Jeśli kry­ty­ka „usta­wi­ła sobie” pew­nych auto­rów i pew­ne tema­ty, to po czę­ści dla­te­go, że nie napo­tka­ła szcze­gól­ne­go opo­ru na pozio­mie dys­kur­syw­nych wypo­wie­dzi samych poetów. Poje­dyn­cze meta­po­etyc­ko aktyw­ne gło­sy (choć­by Sosnow­skie­go) były czy­ta­ne jak­by powierz­chow­nie i dopa­so­wy­wa­ne do utrwa­lo­ne­go recep­cyj­ne­go para­dyg­ma­tu (dla­te­go nie­daw­no wyda­ny przez tegoż poetę Dom ran wyda­je się jesz­cze bar­dziej prze­kor­ny i jesz­cze bar­dziej fascy­nu­ją­cy).

Gdzieś krą­ży­ło więc (a może i nadal krą­ży) prze­świad­cze­nie, że skła­da­nie meta­po­etyc­kich dekla­ra­cji, zwłasz­cza w for­mie zbio­ro­wej – a więc i two­rze­nie śro­do­wisk, szkół grup, etc. – jest jeśli nie podej­rza­ne, to zbęd­ne, albo przy­sta­ją­ce tyl­ko do spe­cy­ficz­ne­go rodza­ju pisa­nia i spe­cy­ficz­nych oko­licz­no­ści. Wyglą­da­ło to cza­sem tak, jak­by­śmy wyro­śli z potrze­by zrze­sza­nia się – przy­naj­mniej na sto­pie innej niż towa­rzy­sko-wydaw­ni­cza. Zastrze­gę może: nie zakła­dam, że to cokol­wiek złe­go; trud­no gdy­bać, „co było­by, gdy­by” auto­rzy z tego luź­ne­go zbio­ru pogru­po­wa­li się nie­co ści­ślej. Tym nie­mniej – meta­po­etyc­ka nie­śmia­łość czy pro­gra­mo­we wyco­fa­nie wisia­ły zawsze w powie­trzu.

To chy­ba w zasa­dzie wszyst­ko; resz­ta jest dome­ną dys­ku­sji nie tyle o kon­kret­nych auto­rach, co o kon­kret­nych zja­wi­skach i for­mal­nych prze­su­nię­ciach wspól­nych dla kil­ku spo­śród tych auto­rów. Rewo­lu­cji nie było, bo poezja nie robi rewo­lu­cji; isto­to­wej nowo­ści nie było, bo poezja nie ma isto­ty; odcię­cia tra­dy­cji nie było, bo poezja bez tra­dy­cji nie funk­cjo­nu­je.

Lubię przy­wo­ły­wać w tym kon­tek­ście pewien frag­ment z Lite­ra­tu­ry i rewo­lu­cji Troc­kie­go, z roz­dzia­łu poświę­co­ne­go futu­ry­zmo­wi. Ten sza­le­nie bły­sko­tli­wy kry­tyk lite­rac­ki opi­su­je tam (poli­tycz­ną) róż­ni­cę mię­dzy „poeta­mi rewo­lu­cji” a futu­ry­sta­mi wła­śnie z punk­tu widze­nia tra­dy­cji – tra­dy­cji rewo­lu­cji – rewo­lu­cja mia­ła bowiem swo­ją tra­dy­cję, swo­je prze­szłe wal­ki, swo­je inspi­ra­cje i swo­je intu­icyj­nie chwy­ta­ne korze­nie. Była sama nie tyle odcię­ciem się od tra­dy­cji, co kon­kret­ną tra­dy­cją (czy też – kon­kret­nym zbio­rem podob­nych tra­dy­cji). „My weszli­śmy w Rewo­lu­cję”, pisze więc Troc­ki, mając na myśli wła­śnie tra­dy­cję rewo­lu­cji, „pod­czas gdy futu­ryzm się w nią osu­nął”.

Wła­śnie tak: wcho­dze­nie i osu­wa­nie się, róż­ne tra­dy­cje, róż­ne spo­so­by obco­wa­nia z nimi. Obie­ca­łem sobie, że nie będzie w moim tek­ście rytu­al­ne­go odwo­ła­nia do wia­do­me­go zbio­ru wykła­dów Ashbery’ego, dla­te­go tutaj skoń­czę.