Nie wrzucam poezji do kosza
Adrian Sinkowski
Głos Adriana Sinkowskiego w debacie "Poeci na nowy wiek".
strona debaty
Poeci na nowy wiekNie lubię wstępów, rzadko je czytam. Wychodzić przed szereg, perorować o tym, jak „Wyspa” się rozwija i jakich przyciąga autorów – mam z tym problem. Chcę przecież, aby kilku autorów, których dotąd w kwartalniku nie było, pojawiło się w nim, i nie chodzi bynajmniej o jedno, dwa nazwiska. Wśród nich, nie będę ukrywał, są poeci, którzy debiutowali w ostatniej dekadzie. Niewielu, to prawda. Ale jednak. Dlatego cieszę się na obecność liryki Jacka Dehnela, którą od książki Brzytwa okamgnienia cenię wysoko, a wcześniej znajdywałem w niej dużo mi osobiście bliskiej frazy, której nie da się prosto, tak ot, wrzucić do worka z napisem: „To już było”.
Tego uproszczenia, niestety, dopuścił się Piotr Kępiński, inicjując debatę o poetach debiutujących w ostatnim dziesięcioleciu, którą możemy śledzić na stronach Biura Literackiego. Czytamy w niej: „Setki nazwisk, setki pustych zdań”, „te same nudne przeżycia, zdania, które zjadają zdania, cudne kalki, przez które nic nie widać: ani twarzy autora, ani nawet jego rąk”, a kończy Kępiński mniej więcej tak: Mam wrażenie, że czytam wiersz stworzony przez jednego autora, który po skreśleniu paru zdań rozsyła je do swoich znajomych, a ci publikują wiersz dalej.
Nie chodzi o to, że się z Kępińskim nie zgadzam. Poeci rzeczywiście piszą dzisiaj dużo sprawniej od starszych kolegów po piórze, mając jednocześnie problem, aby pisać „o czymś”, wydobyć z siebie owe „coś”, o którym Kępiński powiedziałby: To jest prawdziwe, to jest blisko życia. Gdyby – zdaniem krytyka – w ciągu ostatnich dziesięciu lat nie pojawił się Edward Pasewicz, Dariusz Basiński czy Bianka Rolando, byłby on kompletnie załamany. Podaję do wiadomości publicznej, że gdyby nie pojawił się też Jacek Dehnel, czułbym większą stratę, niż nieobecność Rolando, na przykład, albo Pasewicza.
Warto podkreślić, że Kępiński, też przecież poeta, zabiera głos w dyskusji, która zbudowana jest na tezie: Dziesięć ostatnich lat to dominacja autorów, którzy debiutowali w latach 90. (wiadomo: Marcin Świetlicki i Andrzej Sosnowski, ponadto Tomasz Różycki, Eugeniusz Dycki, też Marcin Sendecki i Krzysztof Siwczyk), czy jednak da się powiedzieć, że któryś z debiutantów ostatniej dekady ma szansę zapisać się na trwałe w poezji polskiej i nadać jej nowy ton? Otóż, wydaje się, „młodzi” poeci (nazwę ich tak dla uproszczenia, tych mianowicie, którzy debiutowali w nowym wieku) już dyktują warunki, gramy na ich boisku – co zresztą Kępiński widzi i co wielce go irytuje.
Kępiński, chociaż debiutował w 1989 roku, przez krytyków intuicyjnie, ale nie bez racji, wiązany jest z nazwiskami poetów „starszych-młodych”, ze Świetlickim i resztą. Trzeba zatem głos krytyka traktować jako głos we własnej sprawie, swojego rodzaju wyrzut, że ci, którzy piszą wciąż jeden i ten sam, nudny wiersz, są na tyle silni, aby nadawać ton poezji, owszem, i całej literaturze polskiej też. Jeśli nie oni właśnie, kto zacznie wkrótce pracować w redakcjach wydawnictw? Kto będzie prowadził redakcje czasopism literackich, recenzował książki na łamach tygodników i dzienników, z którymi tyle czasu, jako osoba młoda i nadająca ton, Kępiński był związany? Warto w tym miejscu przypomnieć, jaki stosunek dwadzieścia lat temu mieli autorzy, którzy debiutowali w latach 80. i wcześniej, do tych, jak ich nazwałem, „starszych-mlodych”, w tym do Kępińskiego. Nie dochodzi więc do głosu stara prawda, że starsze pokolenia zawsze będą ostrożnie spoglądać na literacką młodzież, która pisze, aby zdetronizować mistrzów?
Pozostaje wątpliwość: Jest naprawdę aż tak źle? Padł przykład Jacka Dehnela, w porządku. Abym nie szukał daleko, spośród młodych autorów „Wyspy” wymienię kilku, dzięki którym choćby na moment zobaczyłem twarz autora, może też jego rękę: Kasper Bajon (nr 5), Joanna Lech (nr 4), Grzegorz Kwiatkowski (nr 8), o którym wspominałem w innej debacie Biura Literackiego, nawet Agnieszka Syska (nr 1) – każdy na swój sposób, inaczej radzi sobie z materią języka, z tym, co w nim samym prawdziwe. Poeci, których wspominam (a warto do listy dorzucić choćby Macieja Roberta czy Łukasza Jarosza, których z „Wyspą” łączy tyle, co nic), dłużej będą wchodzić na parnas od Jacka Podsiadły na przykład, z którym jest jak z Kępińskim (debiutował bodaj w 1987 roku, ale jest wspominany przez krytyków w jednym rzędzie z autorami „starszymi-młodymi”). Może nawet nigdy na parnas nie dojdą, nie zbudują legendy na miarę Podsiadły, ale z drugiej strony ukorzenią się mocno. Za dziesięć lat nie będą tylko wspomnieniem, jakim dzisiaj jest dla nich poeta Podsiadło. I poeta Kępiński.
Tekst pochodzi z kwartalnika „Wyspa” 2009, nr 10.
O AUTORZE
Adrian Sinkowski
ur. w 1984 roku. Poeta, z wykształcenia bibliotekarz, z zawodu copywriter. Autor tomików Raptularz (2016) i Atropina (2018), wydanych w Bibliotece „Toposu”. Wyróżniony w konkursie Dolina Kreatywna (2008), laureat projektu Połów (2011), otrzymał nominacje do Nagrody Literackiej m.st. Warszawy (2017) i Orfeusza (2019). Debiutował w 2005 r. w „Pograniczach”, od tego czasu publikował m.in. w pismach „Arcana”, „Dwutygodnik”, „Kultura Liberalna”, „Odra”, „Twórczość”, „Więź”, „Zeszyty Literackie”, a także na łamach „Tygodnika Powszechnego” i „Uważam Rze”. Redaktor, z czasem współpracownik kwartalnika literackiego „Wyspa” (2007‒2017) oraz „Frondy Lux” (2013‒2016). Stypendysta m.st. Warszawy (2013) oraz MKiDN (2017) w dziedzinie literatury.