Nie(do)czytani
Jakub Skurtys
Głos Jakuba Skurtysa w debacie "44. Poezja polska od nowa".
strona debaty
Przynaglany brakiem czasu, postaram się tym razem wypowiedzieć krótko i na temat. Wychodzę z takiego (błędnego być może) założenia, że poezja, jeśli w ogóle jest czytana, czytana jest zawsze „od nowa”. Nie ma bowiem dla mnie czytania starego, archaicznego; nie ma powtórzeń i utrwaleń, zwłaszcza kiedy mówimy o relacji między wierszem a czytającym. Powtórzeniem, a tym samym uspokojeniem pędzącego nurtu odczytań, zajmuje się raczej uniwersyteckie literaturoznawstwo i szkolnictwo (rzadziej krytyka, bo właściwie stoi to w sprzeczności w jej celem) i tam, owszem, każde spotkanie z wierszem może być jedynie pewnym do-czytaniem.
Dlatego też byłbym daleki od profilowania serii Biura „Poezja polska od nowa” w stronę takiej właśnie, unaukowionej recepcji, której towarzyszyć będzie rozbudowany aparat krytyczny oraz promocyjne wystąpienia specjalistów. Jeśli coś ma dziać się niejako „od nowa”, musi ten swój niepokorny gest „porządkowania i wyboru” kierować właśnie przeciw tradycji, w której określeni poeci zostali zamknięci; musi zarazem, nieco deklaratywnie nawet, uczynić ze swojego niedoświadczenia jeden z punktów programowych. Bo idzie nam przecież o wybór ze względu na atrakcyjność i problematykę istotną dla „dziś”, a nie o historyczne wartościowanie lepszych czy gorszych wierszy.
I mam nadzieję – choć seria taka łatwo może popaść w zapętlającą się dyskusję – że nie chodzi tu o nowy kanon, a dobór odbywać się będzie nie tyle wbrew kanoniczności, co po prostu całą sprawę ominie, długim, poetyckim łukiem. Jeśli bowiem stawiamy pytanie: czy możliwe jest przewartościowanie polskiej poezji lub czy możliwe jest zbudowanie nowego kanonu, od razu wchodzimy na poziom wojennej retoryki rynkowej, a przestajemy mówić o poezji, właściwie – o poezji wtedy zapominamy.
Nie sądzę, żeby polskiej poezji potrzebny był nowy kanon albo drastyczne przewartościowania. Nie widzę też pola (odbiorcy), na którym miałoby się to dokonać. Jeśli od dziś zaczniemy (właśnie: my? jacy my?) czytać Ważyka i Wata zamiast Białoszewskiego czy Różewicza, pozostanie to oczywiście takim samym przeoczeniem, jak ich obecny brak w tzw. „kanonie”. Zawsze była i będzie garstka wierszy, które „klepie się” w szkołach jak pacierz oraz kilku poetów z narodową flagą, wciągniętych do literatury na prawach parenezy. Seria Biura nie musi i nie powinna się w tę dyskusję w ogóle włączać, nie musi jej prowokować i nie musi się też promować w ten sposób – jako odważny gest w stronę nowego odczytania poezji polskiej. Najważniejszą sprawą wydaje mi się tu sam wybór, jaki pozostawiony zostaje czytelnikom, otwarcie przestrzeni, w której poezja (ta dawna i ta współczesna) na nowo nawiązuje dialog.
A skoro mówimy już o rozmowie, poetach i ich własnych wyborach, należy życzyć sobie (jako czytelnikom) i im (jako twórcom), żeby były to wybory nie tylko (od)ważne, ale i takie, które można obronić, atrakcyjne dla publiczności. Wydaje mi się w tej chwili, że im bardziej autorska będzie taka propozycja, im więcej w niej zmieści się redaktora i im silniej będzie on odczuwalny, tym ciekawsze okażą się te tomiki. Nie chodzi bowiem tylko o to, żebyśmy czytali dawną poezję – jest jej „na pęczki” w Internecie i antologiach za kilka złotych – ale o to, żeby współczesna i dawniejsza poezja na powrót weszły w dialog, albo żeby dialog ten stał się jawny (bo nikt chyba nie odcina się od inspiracji, nie rozcina jedną linią tego, co archaiczne, i tego, co nowoczesne).
Nie można przy tym oczywiście zapominać, że czyta się raczej konkretny „wiersz”, niż określony „wybór wierszy”. Jeśli doprowadzimy do zamknięcia Broniewskiego w ramach wizji Suski, a Konopnickiej przez Matywieckiego (co się na szczęście nie stało), to wcale nie przysłużymy się ani poezji, ani czytelnictwu. Ostatecznie, tylko kilka tekstów może powrócić do życia, zostać po agambenowsku sprofanowanych i zwróconych na powrót ludziom. Dlatego wystrzegać się trzeba kanonu – tak starego, jak i nowego, tego potencjalnie tworzącego się wraz z serią. I wystrzegać się trzeba również domknięcia każdego z tomików, a wybory te potraktować właśnie jako początek rozmowy o „innych tradycjach”.
Nie ukrywam, że cieszy mnie wydanie Ważyka (zwłaszcza przez Andrzeja Sosnowskiego), bo ostatni zbiór jego wierszy, który mam na półce, pochodzi z ’78 roku. Zastanawia mnie oczywiście, kto powinien być nominowany, czy też wyróżniony możliwością redagowania kolejnych tomów, ale nie mam właściwie żadnych par i pewnych połączeń. Na pewno kilka nazwisk przydałoby się po latach wyciągnąć. Napiszę więc może nieco ankietowo, tworząc glosę do słynnej ankiety „Kultury” z 1992 o pisarzach przecenionych i niedocenionych.
1. Najpierw tacy, dla których nie widzę konieczności szukania nowego miejsca, bo choć bardzo ich cenię, miejsce to wydaje mi się już teraz właściwe, a kierunek czytania interesujący. Po wyborze i opracowaniu krytycznym Adama Dziadka niepotrzebny wydaje mi się na razie kolejny Wat. Nie widzę też konieczności „nowego” czytania Czechowicza, bo właściwie na bieżąco twórczość ta jest propagowana przez lubelskie ośrodki. Nie wiem, czy coś wartościowego ma jeszcze dla nas Asnyk (ponad czytanki szkolne), Tetmajer czy Miciński (choć dobry redaktor mógłby mnie zaskoczyć). Szczególnie zaś byłbym daleki od publikowania po raz kolejny Poświatowskiej i Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej.
2. Niewątpliwie przydałoby się na nowo usłyszeć nieco publicystyczną, acz ciekawą twórczość Łobodowskiego, a z poetów dwudziestolecia do wyciągnięcia jest również bardziej liryczna twarz Peipera, coraz rzadziej czytani Brzękowski i Kurek, bez wątpienia Jasieński (z jednej strony) i Iwaszkiewicz (z drugiej). Proponuję oczywiście Gajcego w miejsce Baczyńskiego. Zastanawiam się też nad miejscem Staffa i Leśmiana, i nie wiem, ile jeszcze można by z nich wydobyć, a ile stracić lub zaciemnić (zwłaszcza ze stu różnych okresów Staffa). Jeśli chodzi o poezję kobiecą, bardzo chętnie dostałbym do ręki 44 wiersze Narcyzy Żmichowskiej i Zuzanny Ginczanki.
3. Ostatnie pytanie: kto miałby to wszystko redagować. Otóż, niech redagują ci bardziej, i ci mniej docenieni, młodsi i starsi, bo dopiero wtedy uzyskamy wiele różnych dykcji i kilka ciekawych propozycji. Skoro Darek Suska „zabrał się” już za Broniewskiego, to Dyckiego widzę oczywiście w baroku (być może przydałby się jeszcze raz Baka?). Z chęcią przeczytałbym też wszystko, co wyniknie z decyzji Honeta, Wiedemanna i Pasewicza. Oczywiście powinni redagować również Sommer, Zadura i Grzebalski, ale też przewrotnie, zupełnie w przeciwną stronę: Krynicki, Karasek i Hartwig. Nie miałbym też nic przeciwko, gdyby głos oddano młodszym: Marcie Podgórnik, Justynie Bargielskiej, Szczepanowi Kopytowi czy Jackowi Dehnelowi.
O AUTORZE
Jakub Skurtys
Ur. 1989, krytyk i historyk literatury; doktor literaturoznawstwa; pracuje na Wydziale Filologicznym UWr; autor książek o poezji najnowszej Wspólny mianownik (2020) oraz Wiersz… i cała reszta (2021).