debaty / ankiety i podsumowania

Niespełniona obietnica słowa?

Adam Partyka

Głos Adama Partyki w debacie "O poetyckich książkach trzydziestolecia".

strona debaty

O poetyckich książkach trzydziestolecia

1

Dotych­cza­so­we dys­ku­sje wokół poezji Szcze­pa­na Kopy­ta naj­czę­ściej pro­wa­dzo­ne były w per­spek­ty­wie kate­go­rii zaan­ga­żo­wa­nia, któ­ra ‒choć dziś coraz czę­ściej poda­wa­na w wątpliwość[1] ‒ wyraź­nie orga­ni­zo­wa­ła deba­tę wokół mło­dej poezji ostat­nich dwóch dekad. Kry­ty­cy wypo­wia­da­ją­cy się na temat twór­czo­ści poznań­skie­go poety sku­pia­li się więc na zagad­nie­niu jej polityczności[2] lub na jej działaniowym[3]i kontestacyjnym[4]wymiarze. W tym kon­tek­ście war­to przyj­rzeć się zbio­ro­wi Sale sale sale, któ­ry być może jest przy­kła­dem tego momen­tu w roz­wo­ju idio­mu poetyc­kie­go Szcze­pa­na Kopy­ta, w któ­rym wspo­mnia­ne poję­cia znaj­du­ją naj­mniej­sze zasto­so­wa­nie. Po raz pierw­szy wprost sta­wia­ne są w tym tomie istot­ne pyta­nia o miej­sce poety w zbio­ro­wo­ści, jego usy­tu­owa­nie w obrę­bie róż­nych reje­strów rze­czy­wi­sto­ści oraz zależ­ność od struk­tur języ­ko­wych jako cze­goś naj­bliż­sze­go, a zara­zem alie­nu­ją­ce­go. Jed­no­cze­śnie nace­cho­wa­ny jest on naj­więk­szą dozą waha­nia i nie­pew­no­ści co do odpo­wie­dzi, któ­rych nale­ży się spo­dzie­wać. Moc­no nazna­czo­ny filo­zo­ficz­ną skłon­no­ścią auto­ra, sta­no­wi on ‒wciąż nie­co cha­otycz­ną, ale nabie­ra­ją­cą coraz wyraź­niej­szych zary­sów ‒pró­bę upo­ra­nia się z kil­ko­ma zasad­ni­czy­mi wyzwa­nia­mi kry­tycz­nej for­my poetyc­kiej.

Sale sale sale dobrze czy­tać jako kon­ty­nu­ację i kon­se­kwen­cję poprzed­nich tomów Kopy­ta. Kie­dy się­gnie­my do jego debiu­tanc­kie­go [yas­su], na plan pierw­szy wybi­ja­ją się przede wszyst­kim pastisz, cha­os i swo­ista dezyn­wol­tu­ra. W„wierszu dla bora­ta z kazach­sta­nu” kon­fron­to­wa­ni jeste­śmy z czymś, co Anna Kału­ża nazy­wa „hała­śli­wym napo­rem języków”[5], czy­li zbio­rem hete­ro­ge­nicz­nych komu­ni­ka­tów ‒zapo­ży­czeń i tra­we­sta­cji ‒mają­cych swo­je źró­dło głów­nie w sko­mer­cja­li­zo­wa­nym dys­kur­sie medial­nym. Wszyst­kie one zosta­ją jed­nak zaser­wo­wa­ne czy­tel­ni­ko­wi z solid­ną daw­ką iro­nii i kpi­ny, zrów­nu­ją­cej wszyst­kie wypo­wie­dzi do pozio­mu nie­po­waż­nej zgry­wy. Podob­ny ton pobrzmie­wa w rado­śnie bez­czel­nych sty­li­za­cjach na język nawij­ki hip-hopo­wej, jak choć­by w „poznań rulez”.

W wyda­nym rok póź­niej możesz czuć się bez­piecz­nie wszech­obec­ny dystans nie­co zani­ka, choć wciąż mamy do czy­nie­nia z tym samym nie­spo­koj­nym ryt­mem wypo­wie­dzi. Prze­su­wa się ona jed­nak teraz w rejo­ny bar­dziej nie­po­ko­ją­ce, wręcz upior­ne, jak w przy­pad­ku mania­kal­nych powtó­rzeń fra­zy „jesteśmy/byliśmy/będziemy w obo­zie kon­cen­tra­cyj­nym” w wier­szu „we śnie przy­cho­dził do mnie lenin”.

2

Ten har­mi­der języ­ków przy­ci­cha w Sale sale sale,na dru­gi plan scho­dzą też bez­par­do­no­we wul­ga­ry­zmy, a całość robi się wyraź­nie mniej hała­śli­wa. Jeśli w tok wypo­wie­dzi wci­na­ją się obce języ­ki, są to raczej wyło­wio­ne przez zmysł etno­gra­ficz­ny skraw­ki małych uni­wer­sów innych ludzi.

bab­cia tak pła­cze aż nie
może jeść dania bo
zmar­ła tay­lor i jest jej
pogrzeb w
odcin­ku mody na
suk­ces
(„sms od mamy”)

Kopyt nie ata­ku­je już tak zażar­cie z pozio­mu dosłow­nych kon­te­sta­cji i wyobra­że­nio­wych odlo­tów; widać też odsu­nię­cie od idio­syn­kra­zji ulicz­nej codzien­no­ści. Spon­ta­nicz­ność ryt­micz­nej nawij­ki zosta­je zastą­pio­na bar­dziej prze­my­śla­ny­mi struk­tu­ra­mi, myśl uno­si się nie­co ponad poziom kon­kre­tu, a filo­zo­fia prze­sta­je być jedy­nie zaczep­nym tłem i źró­dłem aneg­do­tycz­nych zaga­jeń ‒sta­je się real­ną osią wypo­wie­dzi.

3

Tu i ówdzie poja­wia­ją się śla­dy emo­cji i postaw, któ­re domi­no­wa­ły w pierw­szych dwóch tomach poety i któ­re wybrzmią znów w buchu kirze. Mamy więc cha­rak­te­ry­stycz­ne dla Kopy­ta cynicz­ne zło­śli­wo­ści, wyty­ka­ją­ce fałsz i dege­ne­ra­cję uto­wa­ro­wio­nej współ­cze­sno­ści. Naj­wy­raź­niej chy­ba widać je w wier­szu „my deli­cje”:

jesteś gro­bem świń kur­cza­ków i piw­ska
nie da się tego pięk­niej powie­dzieć kocha­ne
(.….….….….….….….….….….….….….….….….…)
mówisz a czym zasko­czy nas dziś sztu­ka
co cze­ka na nas w poły­sku­ją­cych okład­kach
jak tam nasi spe­cja­li­ści od hiper­tro­ficz­nych
peni­sów i cyc­ków znów sta­wia­my na mło­dych.

Znaj­dzie­my też w Sale sale sale cha­rak­te­ry­stycz­ną dla jego lewi­co­wej wraż­li­wo­ści nie­zgo­dę na nie­spra­wie­dli­wy sys­tem dys­try­bu­cji dóbr („ubra­nia szy­ją dla cie­bie małe zwin­ne rącz­ki małe zwin­ne rącz­ki nawet tu nie uro­nisz kro­pli” –„my deli­cje”), a tak­że pró­bę zwró­ce­nia uwa­gi na nie­rów­no­ści spo­łecz­ne:

gdy­by koce umia­ły mówić nie mia­ły­by na to siły koce okry­wa­ją­ce
chiń­skie robot­ni­ce maga­zy­ny koców w domach dziec­ka
i pla­ców­kach wycho­waw­czych koce na woj­nie koce na mount
eve­rest koce w tram­wa­jach koce na pod­ło­dze w mini­ster­stwie
(„koce”).

Te istot­ne obsza­ry zain­te­re­so­wa­nia poznań­skie­go poety powró­cą w jego następ­nych tomach, choć­by w  z a b i c:

trwa medial­na noc
ale pło­ną obla­ne ben­zy­ną
domy i uli­ce koba­ne
choć śpią lot­ni­cy boga­tych państw
kore­spon­den­ci jedzą rege­ne­ra­cyj­ne
posił­ki wol­ny świat mozol­nie
wal­czy z ter­ro­ry­zmem
(„#koba­ne”).

One też przede wszyst­kim decy­du­ją o kon­se­kwent­nym kwa­li­fi­ko­wa­niu go jako poety zaan­ga­żo­wa­ne­go ‒i słusz­nie. Tutaj jed­nak gra­ją rolę mar­gi­nal­ną. Odkry­wa­nie ich przy­po­mi­na raczej wynaj­dy­wa­nie pozo­sta­ło­ści; wyła­py­wa­nie ech dyk­cji, któ­re w przy­pad­ku tego aku­rat tomu ustę­pu­ją pola innym punk­tom sku­pie­nia uwa­gi. W tym try­bie wystę­pu­ją tu tak­że powszech­nie koja­rzo­ne z Kopy­tem odwo­ła­nia do pojęć z zakre­su filo­zo­fii mark­si­stow­skiej, rów­nież mają­ce nie­ba­ga­tel­ne zna­cze­nie przy kształ­to­wa­niu się jego wize­run­ku lewi­cu­ją­ce­go twór­cy zaan­ga­żo­wa­ne­go. Choć nie mogło chy­ba obyć się bez Marksa:„marks i feu­er­bach nie są kry­ty­ka­mi reli­gii ale kry­ty­ka­mi teizmu/ w tym sen­sie roz­sze­rze­nie poję­cia alie­na­cji reli­gijnej na jej różne/ziemskie pod­sta­wy jest wybra­ko­wa­ne od począt­ku” („koce”), to real­na pra­ca filo­zo­ficz­na odby­wa się w Sale sale sale na cał­kiem innej płasz­czyź­nie. Rze­czy­wi­stość ‒języ­ko­wa i poza­ję­zy­ko­wa ‒nie przy­na­le­ży już tutaj tak moc­no, jak w pierw­szych dwóch tomach do sfe­ry „popę­do­wej, skom­po­no­wa­nej z auto­de­struk­cyj­nych pra­gnień zner­wi­co­wa­nej zbiorowości”[6]; w więk­szym stop­niu kon­tro­lo­wa­na przez pod­miot, otwie­ra pole do posta­wie­nia bar­dziej pre­cy­zyj­nych pytań i do bar­dziej meto­dycz­nych prób udzie­le­nia odpo­wie­dzi. To upo­rząd­ko­wa­nie nie przy­no­si jed­nak jed­no­znacz­nych roz­strzy­gnięć, wręcz prze­ciw­nie ‒odsła­nia jedy­nie stan doj­mu­ją­cej nie­pew­no­ści. Tom Sale sale sale jest jak gdy­by chwi­lo­wym zawa­ha­niem pomię­dzy nie­fra­so­bli­wą, iro­nicz­ną dyk­cją [yas­su] i możesz czuć się bez­piecz­nie a kon­se­kwent­nie zaan­ga­żo­wa­nym i nie­co egzal­to­wa­nym [7] tonem następ­nych tomów.

4

To, co pozo­sta­je nie­mal nie­obec­ne w innych tomach Szcze­pa­na Kopy­ta, w Sale sale salezaj­mu­je cen­tral­ne miejsce‒można nazwać to po pro­stu meta­re­flek­sją. Ona wła­śnie jest źró­dłem utra­ty pew­no­ści co do impon­de­ra­bi­liów sytu­acji lirycz­nej. Zacznij­my od spo­so­bu potrak­to­wa­nia przez poetę kate­go­rii zbio­ro­wo­ści. W dwóch pierw­szych tomach pod­miot oscy­lu­je pomię­dzy wypo­wie­dzią skraj­nie subiek­tyw­ną a zabra­niem gło­su w imie­niu innych. Raz bazu­je na stru­mie­niu doświad­czeń i szcze­gó­ło­wo reje­stru­je sfe­rę codzien­no­ści, raz sta­je się „przedstawicielem-wysłannikiem”[8], repre­zen­tu­ją­cym jakieś „my”.

W Sale sale sale opo­zy­cja jed­nost­ko­we­go gło­su i repre­zen­ta­cji prze­sta­je być aktu­al­na. Pro­blem przy­na­leż­no­ści (któ­ry pobrzmie­wa w tomie [yass]w wer­sach: „rewo­lu­cja wchło­nie całe nasze iksy / nasze pro­le­ta­riac­kie mózgi połą­czy­ła sieć” ‒„wiersz dla bora­ta z kaza­sch­sta­nu”), scho­dzi na dru­gi plan, a dokład­niej­sze­mu zba­da­niu pod­le­ga­ją moż­li­we rela­cje pod­mio­tu i kolek­ty­wu, tym razem rozu­mia­ne­go bar­dziej abs­trak­cyj­nie. Z jed­nej stro­ny poeta zda­je sobie spra­wę z jed­nost­ko­wo­ści swo­je­go gło­su:

po pierw­sze nie jeste­śmy ale jestem
po dru­gie jeśli już liczę liczę w sobie
po trze­cie o ile okre­ślam sie­bie okre­ślam o tych któ­rzy wokół
tych któ­rzy wokół widzę bo wyma­za­łem jeste­śmy
(„man­tra war­to­ści dodat­ko­wej względ­nej i bez­względ­nej”)

Z dru­giej jed­nak wąt­pi rów­nież w solip­sy­stycz­ny indy­wi­du­alizm, co pro­wa­dzi do nie­uf­no­ści wobec sil­ne­go „ja” („hory­zon­ty upo­je­nia to zakład­ni­cy ego / któ­re moż­na wyzwo­lić o ile zabije się ego” ‒„man­tra…”) i przy­no­si wizje „roz­ta­pia­nia się” w zbio­ro­wo­ści i rady­kal­ne­go zjed­no­cze­nia („wia­ra w ludzkość nie jest nega­cją masy / lecz utoż­sa­mie­niem się z nią” ‒ „man­tra…”). Zamiast poszu­ki­wać gru­py odnie­sie­nia, któ­ra mogła­by okre­ślić go toż­sa­mo­ścio­wo, wska­zu­je na wie­lo­kie­run­ko­we uwi­kła­nie w nie­re­du­ko­wal­ne zależ­no­ści, któ­re towa­rzy­szy każ­dej pró­bie prze­pro­wa­dze­nia swo­jej woli w obrę­bie zbio­ro­wo­ści.

jak łatwo wybrnąć
usu­wa­jąc pro­blem wyzysk
kla­sy fety­sze i tak dalej

jak nie­ła­two usu­nąć
nie łech­ta­jąc i
nie będąc łech­ta­nym
(„nowa jakość”).

Z tego same­go powo­du wza­jem­ne usy­tu­owa­nie kon­ku­ru­ją­cych ze sobą dys­kur­sów nie może być pre­zen­to­wa­ne w pro­stym mode­lu dycho­to­mii my‒oni, a pro­blem inte­re­su (tak waż­ny prze­cież w ana­li­zie kla­so­wej), nie jest już łatwo prze­kła­dal­ny na jed­no­wy­mia­ro­wą wizję rywa­li­za­cji stron­nictw.

to że nie wszyst­kie dys­kur­sy są
rów­nie waż­ne
mimo że wszyst­kie są waż­ne
mimo że nie jest waż­ne
czy komuś to jest na rękę czy nie
to komuś jest to na rękę
choć wła­śnie nie o to tu cho­dzi
(„wier­szyk dla rela­ty­wi­stów”)

5
Porzu­ca­jąc gro­te­sko­wą sty­li­za­cję wła­snych wypo­wie­dzi oraz reto­ry­kę znie­cier­pli­wie­nia i wykpi­wa­nia, Kopyt bli­żej przy­glą­da się rów­nież same­mu języ­ko­wi, któ­ry mediu­je każ­dy rodzaj wypo­wie­dzi ‒ zarów­no uwi­kła­nej w sko­mer­cja­li­zo­wa­ny dys­kurs ryn­ko­wy, jak i poetyc­kiej. Z cze­goś, co zewnętrz­ne wobec pod­mio­tu ‒ co wybu­cha w prze­ja­wach zme­dia­ty­zo­wa­nych prak­tyk spo­łecz­nych i od cze­go trze­ba się iro­nicz­nie zdy­stan­so­wać ‒ język sta­je się zja­wi­skiem o wie­le bliż­szym, któ­re prze­ni­ka pod­miot i jest warun­kiem nie­zbęd­nym nawią­za­nia kon­tak­tu z innym. W tej poważ­niej­szej opty­ce poja­wia się para­doks, któ­ry towa­rzy­szy każ­dej sytu­acji mówie­nia.

sło­wa są zapo­mnia­ną umo­wą
co opie­wa­ła na war­tość któ­ra mia­ła war­tość
jest ona już nie­waż­na
pra­ca nie była opła­co­na
(„man­tra…”)

Sale sale sale sta­no­wi nie­zwy­kle cie­ka­wą pró­bę spro­ble­ma­ty­zo­wa­nia wypo­wie­dzi poetyc­kiej jako przed­się­wzię­cia odby­wa­ją­ce­go się w dome­nie szcze­gól­nej umo­wy ‒ sło­wa, któ­re odry­wa się od rze­czy i wytwa­rza rów­no­le­głą sfe­rę dys­kur­syw­ną o ambi­wa­lent­nym sta­tu­sie. Odpo­wia­da ona w pew­nym stop­niu kan­tow­skie­mu porząd­ko­wi bez­in­te­re­sow­nej kon­tem­pla­cji este­tycz­nej.

z zasta­no­wie­nia się wyni­ka rytm i pięk­no rze­czy
któ­re sta­ją przed oczy­ma umy­słu
bez pomo­cy siat­ków­ki i oka
(„man­tra…”)

W tej sfe­rze sytu­uje się rów­nież wypo­wiedź poetyc­ka­ja­ko for­mu­ło­wa­na w języ­ku. Z jed­nej stro­ny język zapew­nia moc pano­wa­nia nad rze­czą („powie­trze jest potęż­niej­sze ale / to ja wypo­wia­dam jego imię” ‒ man­tra…”), z dru­giej jed­nak odda­la się od niej coraz bar­dziej, tra­cąc kon­takt z kon­kre­tem („miłość ma sześć liter / ale to ja i ona / myśli­my ją jesz­cze umow­niej / i umow­niej” ‒„mantra…”),a w kon­se­kwen­cji wyzby­wa­jąc się siły spraw­czej:

pomy­li­łem tę myśl z nie­zno­śną świa­do­mo­ścią
jej bez­u­ży­tecz­nej przy­jem­no­ści
jak gdy­by woda któ­ra drą­ży myśli
mia­ła wypro­du­ko­wać mega­wa­ty ener­gii
o jakie to smut­ne i głu­pie
(„man­tra…”)

W ten spo­sób sfe­ra języ­ko­wa zosta­je okre­ślo­na jako bez­pro­duk­tyw­na dome­na nie­mo­cy i pozo­ru. Prze­ciw­sta­wio­na zosta­je ona rze­czy­wi­sto­ści ‒ mate­rial­ne­mu kon­kre­to­wi nie­za­po­śred­ni­czo­nej rela­cji mię­dzy oso­bą a świa­tem:

po pierw­sze język oka­la bez­po­śred­nią rela­cję
po dru­gie język myli się co do niej
po trze­cie język kła­mie w bez­po­śred­niej rela­cji
(„man­tra…”).

W akcie sym­bo­li­zo­wa­nia doko­nu­je się więc swe­go rodza­ju zabój­stwo, jak chciał Blan­chot. Choć sło­wo zapew­nia nam wła­dzę nad przed­mio­tem, każ­de nazwa­nie jest jed­no­cze­śnie uśmier­ce­niem, ponie­waż odbie­ra wszel­ką jed­nost­ko­wość na rzecz powo­ła­nia abs­trak­cyj­nej kate­go­rii:

Sło­wo daje mi to, co ozna­cza, ale naj­pierw to uni­ce­stwia, (…) daje mi byt, ale daje mi go wyzby­tym z bytu. (…) Gdy (…) mówię: „Ta kobie­ta”, rze­czy­wi­sta śmierć jest przez to ogła­sza­na, sta­je się obec­na w moim języ­ku. Moje sło­wo ozna­cza, że ta oso­ba, któ­ra jest tu i teraz, może zostać oddzie­lo­na od niej samej, odłą­czo­na w swej egzy­sten­cji i obec­no­ści, zanu­rzo­na nagle w nico­ści tej egzy­sten­cji i tej obec­no­ści; moje sło­wo ozna­cza przede wszyst­kim moż­li­wość tego znisz­cze­nia [9].

W kon­tem­pla­cyj­nej sfe­rze przed­mio­ty, a wśród nich czło­wiek, zatra­ca­ją swo­ją siłę i zdol­ność wywie­ra­nia wpły­wu, wyni­ka­ją­cą z ich mate­rial­no­ści. Cia­ło, nabie­ra­ją­ce symu­la­krycz­ne­go cha­rak­te­ru wid­mo­we­go, nie może sko­rzy­stać z w ten spo­sób uzy­ska­nej wol­no­ści, ponie­waż wol­ność ta rów­no­znacz­na jest z cał­ko­wi­tą impo­ten­cją.

jeśli cia­ło jest spek­trum
i jest to cia­ło sprze­da­ne
jest ono już wol­ne
jest wol­ne jak kamień
(„man­tra…”)

Pod­miot podej­mu­je pró­by reali­za­cji „umo­wy sło­wa”, widocz­ne choć­by w wyli­cze­niach ‒ upar­cie wzna­wia­nych pomi­mo nie­zdol­no­ści ich ukoń­cze­nia. Ukła­da­ją się one w rodzaj deka­lo­gu-kata­lo­gu for­muł, będą­ce­go pró­bą zapa­no­wa­nia nad doświad­cze­niem i bada­nia jego struk­tu­ry. Za każ­dym razem jed­nak przed­się­wzię­cie koń­czy się fia­skiem.

6
Umo­wa języ­ka wyda­je się więc nie­speł­nio­na ‒ sło­wo, któ­re mia­ło zapew­niać poro­zu­mie­nie, a tak­że umoż­li­wiać wznie­sie­nie się w wyż­sze reje­stry odczu­wa­nia i wyra­ża­nia, osta­tecz­nie oka­zu­je się odbie­rać spraw­czość i blo­ko­wać poetę na jało­wym bie­gu myśli. Tu jed­nak zazna­cza się ów para­doks ‒ kon­tem­plu­ją­ce przed­miot, sło­wo moż­na zastą­pić sło­wem dzia­ła­ją­cym, a to zmie­nia postać rze­czy.

koniec nie jest mil­cze­niem jest mową któ­ra nie wal­czy
mowa któ­ra nie wal­czy ota­cza nas i osa­cza
o ile wkła­dam w to ser­ce mowa któ­ra nie wal­czy
jest moim wewnętrz­nym mil­cze­niem i wte­dy wie­rzę w was
(„man­tra…”)

Wer­sy: „ten wiersz mówi o nie­ja­snych ide­ach powią­za­nych // z jasną stro­ną dzia­ła­nia” („przy­szłość jest jasna”), moż­na rozu­mieć jako zesta­wie­nie dwóch prze­ciw­staw­nych jako­ści ‒ bez­sil­ne­go sło­wa i spraw­czo­ści czy­nu. Moż­na też jed­nak dostrzec w tym rze­czy­wi­ste „powią­za­nie” ‒ szan­sę prze­rzu­ce­nia mostu mię­dzy tymi dwo­ma porząd­ka­mi poprzez dzia­ła­ją­ce sło­wo i poprzez sło­wo nawo­łu­ją­ce do dzia­ła­nia.

W tej per­spek­ty­wie wiersz zaczy­na peł­nić rolę narzę­dzia i tutaj tom Sale sale sale spo­ty­ka się z dia­gno­za­mi zaan­ga­żo­wa­nia w takim kształ­cie, jaki pro­po­nu­je choć­by Dawid Kujawa[10], wska­zu­jąc, że liczy się to, czy wiersz dzia­ła, pra­cu­je, sty­mu­lu­je. Utwór „przy­szłość jest jasna”, o któ­rym pisze kry­tyk, pro­jek­tu­je takie wła­śnie przej­ście, w któ­rym sło­wo zani­ka, by głów­ną rolę prze­ję­ło dzia­ła­nie.

Pozor­ne roz­wią­za­nie znów jed­nak jest prze­nik­nię­te nie­pew­no­ścią, a sytu­acja oka­zu­je się nie być wca­le taka pro­sta.

taniec bra­ter­stwo i brak stra­chu

moż­na osią­gnąć tyl­ko poprzez wspól­ne dzia­ła­nie
pro­wa­dzą­ce do wspól­ne­go dzia­ła­nia
przez taniec bra­ter­stwo i brak stra­chu
do tań­ca bra­ter­stwa i bra­ku stra­chu
(„przy­szłość jest jasna”)

Trud­no ukryć, że w pew­nym momen­cie zaczy­na­my tra­cić tu wątek. Skła­nia to do wnio­sku, że być może ciąg ten wca­le nie jest kon­se­kwent­nym wyni­ka­niem, któ­re może­my potrak­to­wać jako zapre­zen­to­wa­ny na poważ­nie prze­pis. Entu­zja­stycz­ne zapew­nie­nia ule­ga­ją zapę­tle­niu; trud­no powie­dzieć, od cze­go nale­ży zacząć, a i punkt doj­ścia prze­sta­je być pew­ny. „Taniec bra­ter­stwo i brak stra­chu” zaczy­na­ją jawić się nie jako szcze­rze afir­mo­wa­ne pozy­tyw­ne war­to­ści, lecz jako kli­sza ‒ pusta fra­za, któ­ra peł­ni rolę poręcz­ne­go narzę­dzia moty­wa­cyj­ne­go i ma za zada­nie masko­wać fakt, że wypo­wia­da­ją­cy te sło­wa tak napraw­dę nie wie­rzy w to, że kry­je się za nimi coś rze­czy­wi­ste­go.

7
Choć trud­no orzec, jaki sta­tus mają for­mu­ło­wa­ne w wier­szach Szcze­pa­na Kopy­ta hasła wspól­ne­go dzia­ła­nia, jed­no wyda­je się pew­ne. Kon­kret rzą­dzi się pra­wem nie­ubła­ga­nej koniecz­no­ści, do któ­re­go nie mają zasto­so­wa­nia poję­cia praw­dy i fał­szu („nie muli się wiatr kie­dy nie wie­je” ‒ „man­tra…”). Sło­wo nato­miast ‒ choć omyl­ne, a tak­że posą­dza­ne o wszel­kie­go rodza­ju prze­wi­nie­nia w pro­ce­sie repre­zen­ta­cji ‒ jest dome­ną wol­no­ści i tego odmó­wić mu nie moż­na.

w innym z rodza­jów świa­ta powta­rzam ten wiersz jak man­trę
po pierw­sze bo mogę się mylić po dru­gie ponie­waż chcę
(„man­tra…”)

Przy­pi­sy:
[1] Maciej Topol­ski, To wypluj­cie. O kry­ty­ce poezji zaan­ga­żo­wa­nej, biBLio­te­ka, https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/wyplujcie-o-krytyce-poezji-zaangazowanej/[dostęp: 28.05.2019].
[2] Jakub Skur­tys, Czy­ta­nie Kopy­ta: o poli­tycz­nej i este­tycz­nej lek­tu­rze „poety zaan­ga­żo­wa­ne­go”, „Lite­ra­tu­ro­znaw­stwo: Histo­ria, Teo­ria, Meto­do­lo­gia, Kry­ty­ka”, 2012/2013, nr 6/7.
[3] Dawid Kuja­wa, „Przy­szłość jest jasna” Szcze­pa­na Kopy­ta (Kanon Poezji Zaan­ga­żo­wa­nej (II)), http://przerzutnia.pl/kanon-nowej-poezji-zaangazowanej-ii-dawid-kujawa-o-przyszlosc-jest-jasna-szczepana-kopyta/[dostęp: 28.05.2019].
[4] Krzysz­tof Hof­f­mann, Zaan­ga­żo­wa­nie Szcze­pa­na Kopy­ta, w: Taj­ne ban­kie­ty, red. P. Kacz­mar­ski, M. Koron­kie­wicz, P. Mac­kie­wicz, J. Orska, J. Skur­tys, Poznań 2014.
[5] Anna Kału­ża, Rewo­lu­cjo­ni­ści i ping-pong: Szcze­pan Kopyt,w: tej­że, Bume­rang. Szki­ce o pol­skiej poezji prze­ło­mu XX i XXI wie­ku, Wro­cław 2010.
[6] Anna Kału­ża, Ener­gia, mate­ria, gra­wi­ta­cja. Poeta jako kry­tyk sys­te­mu wła­dzy (Szcze­pan Kopyt), w: tej­że, Pod grą. Jak dziś zna­czą wier­sze, poet­ki i poeci, Kra­ków 2015.
[7] Paweł Kacz­mar­ski, Egzal­ta­cja i nowe moż­li­wo­ści, O jed­nym wier­szu Szcze­pa­na Kopy­ta,„Prak­ty­ka Teo­re­tycz­na”, http://www.praktykateoretyczna.pl/pawel-kaczmarski-egzaltacja-i-nowe-mozliwosci-o-jednym-wierszu-szczepana-kopyta/[dostęp: 28.05.2019].
[8] Anna Kału­ża, Rewo­lu­cjo­ni­ści i ping-pong…,dz. cyt.
[9] Mau­ri­ce Blan­chot, Wokół Kaf­ki,War­sza­wa 1996, s. 28‒29.
[10] Dawid Kuja­wa, „Przy­szłość jest jasna” Szcze­pa­na Kopy­ta…,dz. cyt.

 

Dofi­nan­so­wa­no ze środ­ków Naro­do­we­go Cen­trum Kul­tu­ry w ramach Pro­gra­mu Ojczy­sty – dodaj do ulu­bio­nych 2019.

z nck