Niespełniona obietnica słowa?
Adam Partyka
Głos Adama Partyki w debacie "O poetyckich książkach trzydziestolecia".
strona debaty
O poetyckich książkach trzydziestolecia1
Dotychczasowe dyskusje wokół poezji Szczepana Kopyta najczęściej prowadzone były w perspektywie kategorii zaangażowania, która ‒choć dziś coraz częściej podawana w wątpliwość[1] ‒ wyraźnie organizowała debatę wokół młodej poezji ostatnich dwóch dekad. Krytycy wypowiadający się na temat twórczości poznańskiego poety skupiali się więc na zagadnieniu jej polityczności[2] lub na jej działaniowym[3]i kontestacyjnym[4]wymiarze. W tym kontekście warto przyjrzeć się zbiorowi Sale sale sale, który być może jest przykładem tego momentu w rozwoju idiomu poetyckiego Szczepana Kopyta, w którym wspomniane pojęcia znajdują najmniejsze zastosowanie. Po raz pierwszy wprost stawiane są w tym tomie istotne pytania o miejsce poety w zbiorowości, jego usytuowanie w obrębie różnych rejestrów rzeczywistości oraz zależność od struktur językowych jako czegoś najbliższego, a zarazem alienującego. Jednocześnie nacechowany jest on największą dozą wahania i niepewności co do odpowiedzi, których należy się spodziewać. Mocno naznaczony filozoficzną skłonnością autora, stanowi on ‒wciąż nieco chaotyczną, ale nabierającą coraz wyraźniejszych zarysów ‒próbę uporania się z kilkoma zasadniczymi wyzwaniami krytycznej formy poetyckiej.
Sale sale sale dobrze czytać jako kontynuację i konsekwencję poprzednich tomów Kopyta. Kiedy sięgniemy do jego debiutanckiego [yassu], na plan pierwszy wybijają się przede wszystkim pastisz, chaos i swoista dezynwoltura. W„wierszu dla borata z kazachstanu” konfrontowani jesteśmy z czymś, co Anna Kałuża nazywa „hałaśliwym naporem języków”[5], czyli zbiorem heterogenicznych komunikatów ‒zapożyczeń i trawestacji ‒mających swoje źródło głównie w skomercjalizowanym dyskursie medialnym. Wszystkie one zostają jednak zaserwowane czytelnikowi z solidną dawką ironii i kpiny, zrównującej wszystkie wypowiedzi do poziomu niepoważnej zgrywy. Podobny ton pobrzmiewa w radośnie bezczelnych stylizacjach na język nawijki hip-hopowej, jak choćby w „poznań rulez”.
W wydanym rok później możesz czuć się bezpiecznie wszechobecny dystans nieco zanika, choć wciąż mamy do czynienia z tym samym niespokojnym rytmem wypowiedzi. Przesuwa się ona jednak teraz w rejony bardziej niepokojące, wręcz upiorne, jak w przypadku maniakalnych powtórzeń frazy „jesteśmy/byliśmy/będziemy w obozie koncentracyjnym” w wierszu „we śnie przychodził do mnie lenin”.
2
Ten harmider języków przycicha w Sale sale sale,na drugi plan schodzą też bezpardonowe wulgaryzmy, a całość robi się wyraźnie mniej hałaśliwa. Jeśli w tok wypowiedzi wcinają się obce języki, są to raczej wyłowione przez zmysł etnograficzny skrawki małych uniwersów innych ludzi.
babcia tak płacze aż nie
może jeść dania bo
zmarła taylor i jest jej
pogrzeb w
odcinku mody na
sukces
(„sms od mamy”)
Kopyt nie atakuje już tak zażarcie z poziomu dosłownych kontestacji i wyobrażeniowych odlotów; widać też odsunięcie od idiosynkrazji ulicznej codzienności. Spontaniczność rytmicznej nawijki zostaje zastąpiona bardziej przemyślanymi strukturami, myśl unosi się nieco ponad poziom konkretu, a filozofia przestaje być jedynie zaczepnym tłem i źródłem anegdotycznych zagajeń ‒staje się realną osią wypowiedzi.
3
Tu i ówdzie pojawiają się ślady emocji i postaw, które dominowały w pierwszych dwóch tomach poety i które wybrzmią znów w buchu i kirze. Mamy więc charakterystyczne dla Kopyta cyniczne złośliwości, wytykające fałsz i degenerację utowarowionej współczesności. Najwyraźniej chyba widać je w wierszu „my delicje”:
jesteś grobem świń kurczaków i piwska
nie da się tego piękniej powiedzieć kochane
(.….….….….….….….….….….….….….….….….…)
mówisz a czym zaskoczy nas dziś sztuka
co czeka na nas w połyskujących okładkach
jak tam nasi specjaliści od hipertroficznych
penisów i cycków znów stawiamy na młodych.
Znajdziemy też w Sale sale sale charakterystyczną dla jego lewicowej wrażliwości niezgodę na niesprawiedliwy system dystrybucji dóbr („ubrania szyją dla ciebie małe zwinne rączki małe zwinne rączki nawet tu nie uronisz kropli” –„my delicje”), a także próbę zwrócenia uwagi na nierówności społeczne:
gdyby koce umiały mówić nie miałyby na to siły koce okrywające
chińskie robotnice magazyny koców w domach dziecka
i placówkach wychowawczych koce na wojnie koce na mount
everest koce w tramwajach koce na podłodze w ministerstwie
(„koce”).
Te istotne obszary zainteresowania poznańskiego poety powrócą w jego następnych tomach, choćby w z a b i c:
trwa medialna noc
ale płoną oblane benzyną
domy i ulice kobane
choć śpią lotnicy bogatych państw
korespondenci jedzą regeneracyjne
posiłki wolny świat mozolnie
walczy z terroryzmem
(„#kobane”).
One też przede wszystkim decydują o konsekwentnym kwalifikowaniu go jako poety zaangażowanego ‒i słusznie. Tutaj jednak grają rolę marginalną. Odkrywanie ich przypomina raczej wynajdywanie pozostałości; wyłapywanie ech dykcji, które w przypadku tego akurat tomu ustępują pola innym punktom skupienia uwagi. W tym trybie występują tu także powszechnie kojarzone z Kopytem odwołania do pojęć z zakresu filozofii marksistowskiej, również mające niebagatelne znaczenie przy kształtowaniu się jego wizerunku lewicującego twórcy zaangażowanego. Choć nie mogło chyba obyć się bez Marksa:„marks i feuerbach nie są krytykami religii ale krytykami teizmu/ w tym sensie rozszerzenie pojęcia alienacji religijnej na jej różne/ziemskie podstawy jest wybrakowane od początku” („koce”), to realna praca filozoficzna odbywa się w Sale sale sale na całkiem innej płaszczyźnie. Rzeczywistość ‒językowa i pozajęzykowa ‒nie przynależy już tutaj tak mocno, jak w pierwszych dwóch tomach do sfery „popędowej, skomponowanej z autodestrukcyjnych pragnień znerwicowanej zbiorowości”[6]; w większym stopniu kontrolowana przez podmiot, otwiera pole do postawienia bardziej precyzyjnych pytań i do bardziej metodycznych prób udzielenia odpowiedzi. To uporządkowanie nie przynosi jednak jednoznacznych rozstrzygnięć, wręcz przeciwnie ‒odsłania jedynie stan dojmującej niepewności. Tom Sale sale sale jest jak gdyby chwilowym zawahaniem pomiędzy niefrasobliwą, ironiczną dykcją [yassu] i możesz czuć się bezpiecznie a konsekwentnie zaangażowanym i nieco egzaltowanym [7] tonem następnych tomów.
4
To, co pozostaje niemal nieobecne w innych tomach Szczepana Kopyta, w Sale sale salezajmuje centralne miejsce‒można nazwać to po prostu metarefleksją. Ona właśnie jest źródłem utraty pewności co do imponderabiliów sytuacji lirycznej. Zacznijmy od sposobu potraktowania przez poetę kategorii zbiorowości. W dwóch pierwszych tomach podmiot oscyluje pomiędzy wypowiedzią skrajnie subiektywną a zabraniem głosu w imieniu innych. Raz bazuje na strumieniu doświadczeń i szczegółowo rejestruje sferę codzienności, raz staje się „przedstawicielem-wysłannikiem”[8], reprezentującym jakieś „my”.
W Sale sale sale opozycja jednostkowego głosu i reprezentacji przestaje być aktualna. Problem przynależności (który pobrzmiewa w tomie [yass]w wersach: „rewolucja wchłonie całe nasze iksy / nasze proletariackie mózgi połączyła sieć” ‒„wiersz dla borata z kazaschstanu”), schodzi na drugi plan, a dokładniejszemu zbadaniu podlegają możliwe relacje podmiotu i kolektywu, tym razem rozumianego bardziej abstrakcyjnie. Z jednej strony poeta zdaje sobie sprawę z jednostkowości swojego głosu:
po pierwsze nie jesteśmy ale jestem
po drugie jeśli już liczę liczę w sobie
po trzecie o ile określam siebie określam o tych którzy wokół
tych którzy wokół widzę bo wymazałem jesteśmy
(„mantra wartości dodatkowej względnej i bezwzględnej”)
Z drugiej jednak wątpi również w solipsystyczny indywidualizm, co prowadzi do nieufności wobec silnego „ja” („horyzonty upojenia to zakładnicy ego / które można wyzwolić o ile zabije się ego” ‒„mantra…”) i przynosi wizje „roztapiania się” w zbiorowości i radykalnego zjednoczenia („wiara w ludzkość nie jest negacją masy / lecz utożsamieniem się z nią” ‒ „mantra…”). Zamiast poszukiwać grupy odniesienia, która mogłaby określić go tożsamościowo, wskazuje na wielokierunkowe uwikłanie w nieredukowalne zależności, które towarzyszy każdej próbie przeprowadzenia swojej woli w obrębie zbiorowości.
jak łatwo wybrnąć
usuwając problem wyzysk
klasy fetysze i tak dalej
jak niełatwo usunąć
nie łechtając i
nie będąc łechtanym
(„nowa jakość”).
Z tego samego powodu wzajemne usytuowanie konkurujących ze sobą dyskursów nie może być prezentowane w prostym modelu dychotomii my‒oni, a problem interesu (tak ważny przecież w analizie klasowej), nie jest już łatwo przekładalny na jednowymiarową wizję rywalizacji stronnictw.
to że nie wszystkie dyskursy są
równie ważne
mimo że wszystkie są ważne
mimo że nie jest ważne
czy komuś to jest na rękę czy nie
to komuś jest to na rękę
choć właśnie nie o to tu chodzi
(„wierszyk dla relatywistów”)
5
Porzucając groteskową stylizację własnych wypowiedzi oraz retorykę zniecierpliwienia i wykpiwania, Kopyt bliżej przygląda się również samemu językowi, który mediuje każdy rodzaj wypowiedzi ‒ zarówno uwikłanej w skomercjalizowany dyskurs rynkowy, jak i poetyckiej. Z czegoś, co zewnętrzne wobec podmiotu ‒ co wybucha w przejawach zmediatyzowanych praktyk społecznych i od czego trzeba się ironicznie zdystansować ‒ język staje się zjawiskiem o wiele bliższym, które przenika podmiot i jest warunkiem niezbędnym nawiązania kontaktu z innym. W tej poważniejszej optyce pojawia się paradoks, który towarzyszy każdej sytuacji mówienia.
słowa są zapomnianą umową
co opiewała na wartość która miała wartość
jest ona już nieważna
praca nie była opłacona
(„mantra…”)
Sale sale sale stanowi niezwykle ciekawą próbę sproblematyzowania wypowiedzi poetyckiej jako przedsięwzięcia odbywającego się w domenie szczególnej umowy ‒ słowa, które odrywa się od rzeczy i wytwarza równoległą sferę dyskursywną o ambiwalentnym statusie. Odpowiada ona w pewnym stopniu kantowskiemu porządkowi bezinteresownej kontemplacji estetycznej.
z zastanowienia się wynika rytm i piękno rzeczy
które stają przed oczyma umysłu
bez pomocy siatkówki i oka
(„mantra…”)
W tej sferze sytuuje się również wypowiedź poetyckajako formułowana w języku. Z jednej strony język zapewnia moc panowania nad rzeczą („powietrze jest potężniejsze ale / to ja wypowiadam jego imię” ‒ „mantra…”), z drugiej jednak oddala się od niej coraz bardziej, tracąc kontakt z konkretem („miłość ma sześć liter / ale to ja i ona / myślimy ją jeszcze umowniej / i umowniej” ‒„mantra…”),a w konsekwencji wyzbywając się siły sprawczej:
pomyliłem tę myśl z nieznośną świadomością
jej bezużytecznej przyjemności
jak gdyby woda która drąży myśli
miała wyprodukować megawaty energii
o jakie to smutne i głupie
(„mantra…”)
W ten sposób sfera językowa zostaje określona jako bezproduktywna domena niemocy i pozoru. Przeciwstawiona zostaje ona rzeczywistości ‒ materialnemu konkretowi niezapośredniczonej relacji między osobą a światem:
po pierwsze język okala bezpośrednią relację
po drugie język myli się co do niej
po trzecie język kłamie w bezpośredniej relacji
(„mantra…”).
W akcie symbolizowania dokonuje się więc swego rodzaju zabójstwo, jak chciał Blanchot. Choć słowo zapewnia nam władzę nad przedmiotem, każde nazwanie jest jednocześnie uśmierceniem, ponieważ odbiera wszelką jednostkowość na rzecz powołania abstrakcyjnej kategorii:
Słowo daje mi to, co oznacza, ale najpierw to unicestwia, (…) daje mi byt, ale daje mi go wyzbytym z bytu. (…) Gdy (…) mówię: „Ta kobieta”, rzeczywista śmierć jest przez to ogłaszana, staje się obecna w moim języku. Moje słowo oznacza, że ta osoba, która jest tu i teraz, może zostać oddzielona od niej samej, odłączona w swej egzystencji i obecności, zanurzona nagle w nicości tej egzystencji i tej obecności; moje słowo oznacza przede wszystkim możliwość tego zniszczenia [9].
W kontemplacyjnej sferze przedmioty, a wśród nich człowiek, zatracają swoją siłę i zdolność wywierania wpływu, wynikającą z ich materialności. Ciało, nabierające symulakrycznego charakteru widmowego, nie może skorzystać z w ten sposób uzyskanej wolności, ponieważ wolność ta równoznaczna jest z całkowitą impotencją.
jeśli ciało jest spektrum
i jest to ciało sprzedane
jest ono już wolne
jest wolne jak kamień
(„mantra…”)
Podmiot podejmuje próby realizacji „umowy słowa”, widoczne choćby w wyliczeniach ‒ uparcie wznawianych pomimo niezdolności ich ukończenia. Układają się one w rodzaj dekalogu-katalogu formuł, będącego próbą zapanowania nad doświadczeniem i badania jego struktury. Za każdym razem jednak przedsięwzięcie kończy się fiaskiem.
6
Umowa języka wydaje się więc niespełniona ‒ słowo, które miało zapewniać porozumienie, a także umożliwiać wzniesienie się w wyższe rejestry odczuwania i wyrażania, ostatecznie okazuje się odbierać sprawczość i blokować poetę na jałowym biegu myśli. Tu jednak zaznacza się ów paradoks ‒ kontemplujące przedmiot, słowo można zastąpić słowem działającym, a to zmienia postać rzeczy.
koniec nie jest milczeniem jest mową która nie walczy
mowa która nie walczy otacza nas i osacza
o ile wkładam w to serce mowa która nie walczy
jest moim wewnętrznym milczeniem i wtedy wierzę w was
(„mantra…”)
Wersy: „ten wiersz mówi o niejasnych ideach powiązanych // z jasną stroną działania” („przyszłość jest jasna”), można rozumieć jako zestawienie dwóch przeciwstawnych jakości ‒ bezsilnego słowa i sprawczości czynu. Można też jednak dostrzec w tym rzeczywiste „powiązanie” ‒ szansę przerzucenia mostu między tymi dwoma porządkami poprzez działające słowo i poprzez słowo nawołujące do działania.
W tej perspektywie wiersz zaczyna pełnić rolę narzędzia i tutaj tom Sale sale sale spotyka się z diagnozami zaangażowania w takim kształcie, jaki proponuje choćby Dawid Kujawa[10], wskazując, że liczy się to, czy wiersz działa, pracuje, stymuluje. Utwór „przyszłość jest jasna”, o którym pisze krytyk, projektuje takie właśnie przejście, w którym słowo zanika, by główną rolę przejęło działanie.
Pozorne rozwiązanie znów jednak jest przeniknięte niepewnością, a sytuacja okazuje się nie być wcale taka prosta.
taniec braterstwo i brak strachu
można osiągnąć tylko poprzez wspólne działanie
prowadzące do wspólnego działania
przez taniec braterstwo i brak strachu
do tańca braterstwa i braku strachu
(„przyszłość jest jasna”)
Trudno ukryć, że w pewnym momencie zaczynamy tracić tu wątek. Skłania to do wniosku, że być może ciąg ten wcale nie jest konsekwentnym wynikaniem, które możemy potraktować jako zaprezentowany na poważnie przepis. Entuzjastyczne zapewnienia ulegają zapętleniu; trudno powiedzieć, od czego należy zacząć, a i punkt dojścia przestaje być pewny. „Taniec braterstwo i brak strachu” zaczynają jawić się nie jako szczerze afirmowane pozytywne wartości, lecz jako klisza ‒ pusta fraza, która pełni rolę poręcznego narzędzia motywacyjnego i ma za zadanie maskować fakt, że wypowiadający te słowa tak naprawdę nie wierzy w to, że kryje się za nimi coś rzeczywistego.
7
Choć trudno orzec, jaki status mają formułowane w wierszach Szczepana Kopyta hasła wspólnego działania, jedno wydaje się pewne. Konkret rządzi się prawem nieubłaganej konieczności, do którego nie mają zastosowania pojęcia prawdy i fałszu („nie muli się wiatr kiedy nie wieje” ‒ „mantra…”). Słowo natomiast ‒ choć omylne, a także posądzane o wszelkiego rodzaju przewinienia w procesie reprezentacji ‒ jest domeną wolności i tego odmówić mu nie można.
w innym z rodzajów świata powtarzam ten wiersz jak mantrę
po pierwsze bo mogę się mylić po drugie ponieważ chcę
(„mantra…”)
[1] Maciej Topolski, To wyplujcie. O krytyce poezji zaangażowanej, biBLioteka, https://www.biuroliterackie.pl/biblioteka/debaty/wyplujcie-o-krytyce-poezji-zaangazowanej/[dostęp: 28.05.2019].
[2] Jakub Skurtys, Czytanie Kopyta: o politycznej i estetycznej lekturze „poety zaangażowanego”, „Literaturoznawstwo: Historia, Teoria, Metodologia, Krytyka”, 2012/2013, nr 6/7.
[3] Dawid Kujawa, „Przyszłość jest jasna” Szczepana Kopyta (Kanon Poezji Zaangażowanej (II)), http://przerzutnia.pl/kanon-nowej-poezji-zaangazowanej-ii-dawid-kujawa-o-przyszlosc-jest-jasna-szczepana-kopyta/[dostęp: 28.05.2019].
[4] Krzysztof Hoffmann, Zaangażowanie Szczepana Kopyta, w: Tajne bankiety, red. P. Kaczmarski, M. Koronkiewicz, P. Mackiewicz, J. Orska, J. Skurtys, Poznań 2014.
[5] Anna Kałuża, Rewolucjoniści i ping-pong: Szczepan Kopyt,w: tejże, Bumerang. Szkice o polskiej poezji przełomu XX i XXI wieku, Wrocław 2010.
[6] Anna Kałuża, Energia, materia, grawitacja. Poeta jako krytyk systemu władzy (Szczepan Kopyt), w: tejże, Pod grą. Jak dziś znaczą wiersze, poetki i poeci, Kraków 2015.
[7] Paweł Kaczmarski, Egzaltacja i nowe możliwości, O jednym wierszu Szczepana Kopyta,„Praktyka Teoretyczna”, http://www.praktykateoretyczna.pl/pawel-kaczmarski-egzaltacja-i-nowe-mozliwosci-o-jednym-wierszu-szczepana-kopyta/[dostęp: 28.05.2019].
[8] Anna Kałuża, Rewolucjoniści i ping-pong…,dz. cyt.
[9] Maurice Blanchot, Wokół Kafki,Warszawa 1996, s. 28‒29.
[10] Dawid Kujawa, „Przyszłość jest jasna” Szczepana Kopyta…,dz. cyt.
Dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu Ojczysty – dodaj do ulubionych 2019.
O AUTORZE
Adam Partyka
ur. w 1994 r., krytyk literacki i teatralny, student filologii polskiej na Uniwersytecie Jagiellońskim, członek Kolektywu Kuratorskiego. Publikował w „Kontencie”, „Wizjach” i „Znaku”. Współpracuje z portalem e-teatr.pl w ramach projektu Nowa Siła Krytyczna.