debaty / ankiety i podsumowania

Niewinny czarodziej wchodzi do śródmieścia

Paweł Kaczmarski

Polemika Pawła Kaczmarskiego z głosem Łukasza Żurka w debacie „Formy zaangażowania”, towarzyszącej premierze antologii Zebrało się śliny, która ukaże się niebawem w Biurze Literackim.

strona debaty

Formy zaangażowania

Chciał­bym zacząć ten tekst od uszczy­pli­wo­ści w rodza­ju „dobra zmia­na – w oso­bie Łuka­sza Żur­ka – nad­cią­ga rów­nież w pol­skiej kry­ty­ce poezji”. Albo „ucznio­wie Andrze­ja Fra­nasz­ka w natar­ciu”. Mam jed­nak wra­że­nie, że takie zło­śli­wo­ści odcią­ga­ją uwa­gę od isto­ty pro­ble­mu. Owszem, tekst Co się dzie­je z for­mą, kie­dy ktoś się jej boi (lub jej nie widzi) autor­stwa Żur­ka posłu­gu­je się reto­rycz­ny­mi zabie­ga­mi cha­rak­te­ry­stycz­ny­mi dla opcji kon­ser­wa­tyw­nej i naro­do­wo-kato­lic­kiej (jak choć­by nazy­wa­nie sta­li­ni­stą każ­de­go, kto się z nim nie zga­dza), ale nie z tego powo­du jego tezy są aż tak gro­te­sko­wo prze­ry­so­wa­ne; powiem wię­cej – ide­owa pasja i świę­te obu­rze­nie Żur­ka, któ­re prze­ni­ka­ją każ­de zda­nie, są bodaj naj­cie­kaw­szą, a na pew­no naj­bar­dziej kon­se­kwent­ną rze­czą w całym jego wywo­dzie. Pro­ble­mem tegoż wywo­du są zaś przede wszyst­kim mno­żą­ce się myślo­we skró­ty (w inten­cji auto­ra sta­no­wią­ce chy­ba spo­sób zmy­le­nia prze­ciw­ni­ka), ucie­ka­nie od isto­ty spo­ru i – jak wnio­sku­ję na pod­sta­wie co dziw­niej­szych frag­men­tów – wia­ra w duchy.

Może wyja­śnię od razu to ostat­nie.

Zakła­dam, że czy­tel­nik niniej­szej pole­mi­ki miał już oka­zję zapo­znać się z tek­stem Żur­ka. Wyobra­żam sobie, że taki czy­tel­nik pozo­stał po lek­tu­rze z kil­ko­ma waż­ny­mi, zasad­ni­czy­mi pyta­nia­mi. Wśród nich choć­by to: czy Żurek napraw­dę uwa­ża, że każ­dy lite­ra­tu­ro­znaw­czy tekst wywo­dzą­cy się z tra­dy­cji mark­si­stow­skiej i napi­sa­ny w latach 50. jest w rze­czy­wi­sto­ści para­fra­zą Sta­li­na?

Krót­sza odpo­wiedź brzmi: owszem, tak wła­śnie uwa­ża.

Dłuż­sza odpo­wiedź mogła­by brzmieć: wła­ści­wie nie uwa­ża, że wszyst­kie tek­sty mark­si­stow­skie para­fra­zu­ją Sta­li­na, tyl­ko że ich auto­rem jest duch Sta­li­na. W naj­bar­dziej bra­wu­ro­wych frag­men­tach swo­je­go wywo­du Żurek otwar­cie wcho­dzi bowiem na teren ezo­te­ry­ki sto­so­wa­nej.

Żurek zarzu­ca sta­li­nizm głów­nie Mar­cie Koron­kie­wicz. Zda­nie, na któ­rym Żurek ten zarzut opie­ra, Koron­kie­wicz napi­sa­ła w odnie­sie­niu do Waży­ka, cho­ciaż jest ono też abso­lut­nie zasad­ni­cze dla myśli Caro­li­ne Levi­ne – a tej Żurek, o dzi­wo, sta­li­nist­ką nie nazy­wa; może sta­li­ni­sta­mi może być tyl­ko okre­ślo­ny sort Pola­ków. Zda­nie brzmi: „orga­ni­za­cja wier­sza nie jest jako­ścio­wo róż­na od orga­ni­za­cji innych zja­wisk spo­łecz­nych”. Skąd sta­li­nizm? Z „nie­uświa­do­mio­ne­go auto­ry­te­tu” Sta­li­na. Skąd „nie­uświa­do­mio­ny auto­ry­tet”? Stąd, że Ważyk był mark­si­stą i współ­bu­dow­ni­czym socre­ali­zmu. Przej­ście jest feno­me­nal­ne – logicz­nie błęd­ne, ale feno­me­nal­ne – i wyglą­da tak: socre­alizm rów­na się Sta­lin (to oczy­wi­ście naj­mniej kon­tro­wer­syj­ny punkt, ale musi­my pamię­tać o rady­kal­nej kon­se­kwen­cji, z jaką Żurek tę tezę sta­wia: socre­alizm nie jest „pod wpły­wem” sta­li­ni­zmu, nie jest jego „odbi­ciem w lite­ra­tu­rze”, ele­men­tem szer­szej ide­olo­gii, etc.; socre­alizm – w cało­ści – to wyraz oso­bi­stych poglą­dów Sta­li­na); każ­dy tekst socre­ali­stów jest tak napraw­dę (na mocy „nie­uświa­do­mio­ne­go auto­ry­te­tu”) para­fra­zą myśli Sta­li­na; cyto­wa­nie tek­stu auto­ra, któ­ry przy­zna­wał się do socre­ali­zmu, jest cyto­wa­niem Sta­li­na. To rady­kal­ne utoż­sa­mie­nie – gdzie nie ma już mowy o wpły­wach, zależ­no­ściach, inspi­ra­cjach, dyle­ma­tach, etc., nie ma cią­gło­ści, rela­cji i związ­ków, jest tyl­ko znak rów­no­ści – na swój spo­sób zachwy­ca. Wpro­wa­dza do wywo­du cokol­wiek okul­ty­stycz­ny nastrój, ale zachwy­ca.

No dobrze, załóż­my więc, że tekst Żur­ka wypa­da prze­dys­ku­to­wać w gro­nie kry­ty­ków – nie mamy pod ręką ani księ­dza, ani medium, ani redak­to­ra „Egzor­cy­sty”. Zaj­mij­my się więc nim po kolei: punkt po punk­cie, teza po tezie.

***

Głów­ny zarzut Żur­ka jest taki, że nie przy­wo­łu­je­my teo­rii, któ­re on aku­rat lubi. Mówię „my”, bowiem Żurek wszyst­kich uczest­ni­ków dys­ku­sji trak­tu­je w zasa­dzie jako jeden pod­miot (znów skła­niam się do zło­że­nia tego na karb ezo­te­rycz­nych cią­got kry­ty­ka). Tro­chę wyła­mię się z kon­wen­cji – i mówić będę przez więk­szość cza­su w swo­im imie­niu, cho­ciaż poczu­wam się do pro­gra­mo­wej bli­sko­ści z Koron­kie­wicz, Kuja­wą, Skur­ty­sem, Staś­ko i Szta­fą (bli­sko­ści, nie toż­sa­mo­ści).

Do rze­czy. Jeśli Żurek chce roz­wi­jać for­ma­li­stycz­ny pro­gram opar­ty na rosyj­skim for­ma­li­zmie i pol­skim struk­tu­ra­li­zmie – albo nawet wyłącz­nie bro­nić pro­gra­mów ist­nie­ją­cych – to bar­dzo się cie­szę, może z tego wynik­nąć cie­ka­wa dys­ku­sja. Myślę, że mamy szan­sę zgo­dzić się co do zaska­ku­ją­co wie­lu kwe­stii – a to, co do cze­go się nie zgo­dzi­my, pro­wo­ko­wać będzie inte­re­su­ją­cą dys­ku­sję. My (mam tu na myśli redak­to­rów „Prze­rzut­ni”), co dość jasne, czer­pie­my z innych tra­dy­cji: waż­ny jest dla nas Ważyk; waż­ny jest nie­orto­dok­syj­ny, auto­no­mi­stycz­nie odchy­lo­ny mark­sizm (kto­ry wią­że­my choć­by z sytu­acjo­ni­zmem); waż­na jest mark­si­stow­ska kry­ty­ka poezji od lat 60. do dziś; waż­ni są Moret­ti i Levi­ne. Co jed­nak istot­ne, nie skre­śla­my ani nie lek­ce­wa­ży­my for­ma­li­stycz­nych korze­ni – i ata­ku na rosyj­ski for­ma­lizm w całej deba­cie Żurek nie znaj­dzie. Mimo­cho­dem sam zauwa­żył zresz­tą nasz sto­su­nek do histo­rycz­no-teo­re­tycz­nych korze­ni:

Miał być Deleu­ze, jest raczej Dłu­ska. Podob­nie u Krzysz­to­fa Szta­fy, któ­ry w zakoń­cze­niu swo­je­go tek­stu ogła­sza, że mię­dzy wymia­rem for­mal­nym i wymia­rem tre­ści „zacho­dzi (…) sto­su­nek rela­cyj­ny”. Mia­ła być wal­ka z Impe­rium, jest Syn­chro­nia i dia­chro­nia w pro­ce­sie histo­rycz­no­li­te­rac­kim.

To jak to w koń­cu jest, panie Żurek – pozy­tyw­ne nawią­za­nia do Dłu­skiej i Sła­wiń­skie­go są OK czy fe? Czy musi­my decy­do­wać w try­bie binar­nym – bie­rze­my ich w cało­ści albo wca­le – czy jed­nak pozwo­li nam pan mieć do nich (jak to bywa zwy­kle w teo­rii lite­ra­tu­ry, a w kry­ty­ce to już pra­wie zawsze) sto­su­nek nie­jed­no­znacz­ny i ambi­wa­lent­ny; coś odzy­skać, coś skry­ty­ko­wać?

***

Dygre­sja, zarzu­tu „z Dłu­skiej” nie moż­na bowiem nie sko­men­to­wać osob­no. Cały tekst Żur­ka legi­ty­mi­zu­je swo­ją zło­śli­wość tym, że roz­mów­cy ucie­ka­ją rze­ko­mo przed wła­snym nie­oczy­ta­niem (lek­tu­ro­wy­mi bra­ka­mi) w abs­trak­cję; i tym, że „nawie­dze­ni lewa­cy” wycią­ga­ją z „nowych” teo­rii to, co moż­na wyczy­tać z teo­rii sta­rych i spraw­dzo­nych. W związ­ku z tym Żurek musi poka­zać w tek­stach roz­mów­ców uprosz­cze­nia – i żeby to zro­bić, pozwa­la sobie na otwar­te prze­kła­my­wa­nie cyta­tów.

To Żurek pisze o tek­ście Kuja­wy:

Zaraz potem ni stąd, ni zowąd przy­la­tu­je jed­nak zde­cy­do­wa­nie nie­spi­no­zjań­ski Louis Hjelm­slev, któ­ry według Kuja­wy – w odróż­nie­niu od poplecz­ni­ków For­ma­li­zmu two­rzą­ce­go rze­ko­mo podział na treść i for­mę – twier­dził, że „kom­po­zy­cja, wer­sy­fi­ka­cja, układ”, „rym, powtó­rze­nie, poli­syn­de­ton (…) nio­są ze sobą okre­ślo­ne sen­sy”. Miał być Deleu­ze, jest raczej Dłu­ska.

Tak zaś wyglą­da aka­pit, w opar­ciu o któ­ry ten cytat został – skle­jo­ny? wymy­ślo­ny?:

Spra­wa sta­ła­by się być może jaśniej­sza, gdy­by pro­sty, struk­tu­ra­li­stycz­ny podział na treść i for­mę zastą­pić poję­cia­mi pozwa­la­ją­cy­mi przyj­rzeć się pro­ble­mo­wi wni­kli­wiej, mam na myśli mia­no­wi­cie zapro­po­no­wa­ne przez Louisa Hjelm­sle­va „war­stwy” tre­ści i wyra­że­nia, z któ­rych każ­da posia­da swo­ją wła­sną sub­stan­cję i for­mę. To, co nas aktu­al­nie inte­re­su­je, spo­sób ukształ­to­wa­nia mate­rii wier­sza, jego wyra­że­nie – kom­po­zy­cja, wer­sy­fi­ka­cja, układ – jawi­ło­by się tu zatem jako coś, co już w punk­cie wyj­ścia posia­da swo­ją sub­stan­cję. A zatem wszyst­kie te ele­men­ty, któ­re w powierz­chow­nych odczy­ta­niach – a tych u nas nie bra­ku­je, na co wska­zu­je choć­by potrze­ba prze­pro­wa­dze­nia deba­ty takiej jak ta – postrze­ga­ne są jak puste, nie­zna­czą­ce same w sobie naczy­nia napeł­nia­ne obli­czo­ną już na kon­kret­ny efekt tre­ścią – bar­dziej poli­tycz­ną czy kler­kow­ską – nio­są ze sobą okre­ślo­ne sen­sy. Bez wąt­pie­nia słusz­nie wska­zu­je Caro­li­ne Levi­ne, któ­rą przy­wo­łu­je w swo­im tek­ście Mar­ta Koron­kie­wicz, że for­my, nie tyl­ko te lite­rac­kie, same w sobie zawsze coś afor­du­ją, a zatem zgod­nie z defi­ni­cją Jame­sa Gib­so­na dają spo­sob­ność do kon­kret­ne­go dzia­ła­nia: rym, powtó­rze­nie, poli­syn­de­ton nie są prze­zro­czy­ste, a żeby to dostrzec, wystar­czy być prze­cięt­nie uważ­nym czy­tel­ni­kiem lub choć­by z dru­giej ręki znać naj­czę­ściej cyto­wa­ną fra­zę Mar­shal­la McLu­ha­na.

Żurek nie tyl­ko zupeł­nie dowol­nie wybie­ra i łączy frag­men­ty – odwra­ca też ich kolej­ność. Moż­na z czy­stym sumie­niem powie­dzieć, że sło­wa, któ­re przy­pi­su­je Kuja­wie, w tek­ście tego ostat­nie­go w ogó­le nie padły.

Podob­nej mani­pu­la­cji (na nie­co mniej­szą ska­lę) dopusz­cza się Żurek w odnie­sie­niu do Koron­kie­wicz:

Szu­ka­jąc odpo­wie­dzi na to, czym jest według powyż­szych auto­rów for­ma, napo­ty­kam jedy­nie na elip­sy, prze­mil­cze­nia, mam­ro­ta­nie albo gadul­stwo (vide tekst Mai Staś­ko, osten­ta­cyj­nie i chy­ba celo­wo obok tema­tu). Według Koron­kie­wicz – powo­łu­ją­cej się na Jame­sa Scully’ego – „for­ma wier­sza jest tym, co włą­cza wiersz w świat, uru­cha­mia go, jest jego aktyw­no­ścią”.

Cytat z Koron­kie­wicz ma dowo­dzić, że jej defi­ni­cja for­my jest „mam­ro­tli­wa”. Kło­pot w tym, że w ory­gi­nal­nym tek­ście nic nie suge­ru­je, że to zda­nie sta­no­wi jaką­kol­wiek defi­ni­cję. Ma po pro­stu spe­cy­ficz­ny szyk – spa­ra­fra­zo­wać moż­na je tak: „tym, co słu­ży wier­szo­wi do włą­cze­nia się w świat, jest for­ma”.

Nie zwe­ry­fi­ko­wa­łem w podob­ny spo­sób wszyst­kich cyta­tów – trud­no jed­nak ukry­wać, ze taki­mi mani­pu­la­cja­mi Żurek moc­no obni­ża swo­ją wia­ry­god­ność.

***

Wróć­my do głów­ne­go wąt­ku.

Zasad­ni­cze pro­ble­my ze sta­no­wi­skiem Żur­ka są więc dwa.

Po pierw­sze – pró­bu­je narzu­cić roz­mów­com wymy­ślo­ne­go przez sie­bie prze­ciw­ni­ka. Zda­niem Żur­ka wal­czy­my z hybry­do­wym For­ma­li­zmem przez duże F, na któ­ry skła­da­ją się „struk­tu­ra­lizm”, „for­ma­li­zmy rosyj­skie”, „post­struk­tu­ra­lizm” i „dekon­struk­cja”. Jak wyni­ka z dal­szej czę­ści wywo­du, for­ma­cje histo­rycz­nie wcze­śniej­sze – „ory­gi­nal­ny” for­ma­lizm i struk­tu­ra­lizm – sta­no­wią waż­niej­szą część hybry­dy i to w ich (swe­go rodza­ju) obro­nie wystę­pu­je Żurek. Kło­pot w tym, że dla wszyst­kich naszych tek­stów punk­tem odbi­cia jest takie myśle­nie o for­mie, któ­re domi­nu­je, jak nam się wyda­je, we współ­cze­snej kry­ty­ce: gdzie pró­bu­je się oddzie­lić for­mal­ne aspek­ty tek­stów od ich poli­tycz­ne­go i prak­tycz­ne­go wymia­ru; gdzie war­to­ścio­wa­nie tek­stu odby­wa się poza dia­lo­giem z jego zamie­rzo­nym spo­łecz­nym oddzia­ły­wa­niem; gdzie kry­ty­ka sku­pia się na pra­cy oddzie­la­nia (sie­bie od świa­ta, jed­nej czę­ści tek­stu od dru­giej czę­ści tek­stu), zamiast na pra­cy łącze­nia. Żurek może uwa­żać, że takie myśle­nie o for­mie wca­le nie jest dziś para­dyg­ma­tycz­ne; wte­dy może­my się pospie­rać. Jeśli uwa­ża z kolei, że jego tra­dy­cja dostar­cza lep­szych narzę­dzi do prze­kro­cze­nia for­ma­li­stycz­ne­go mara­zmu kry­ty­ki – niżej pod­pi­sa­ny (chy­ba podob­nie jak pozo­sta­li dys­ku­tan­ci) chęt­nie by się o tych narzę­dziach dowie­dział.

Poszcze­gól­ni dys­ku­tan­ci wyra­ża­ją, jak sądzę, swo­je poglą­dy dość kon­kret­nie. Kry­ty­ku­je­my struk­tu­ra­lizm choć­by za jego apo­li­tycz­ność – i przez to nie­przy­sta­wa­nie do innych, naszym zda­niem aktu­al­nych i lepiej dia­lo­gu­ją­cych z „poza­li­te­rac­kim” świa­tem kon­cep­cji (tak czy­tam np. Skur­ty­sa), kry­ty­ku­je­my spe­cy­ficz­ny model struk­tu­ra­li­zmu za tre­ścio­wo-for­mal­ny dualizm, z któ­re­go rodzi­ma kry­ty­ka nigdy do koń­ca nie wyszła (Kuja­wa), kry­ty­ku­je­my pol­ską recep­cję post­struk­tu­ra­li­zmu za „wie­lo­gło­so­wy” model huma­ni­sty­ki (w któ­rym cho­dzi nie o spór, tyl­ko o mno­że­nie inter­pre­ta­cji) i uspra­wie­dli­wia­nie archa­icz­nych naszym zda­niem prze­ko­nań o moż­li­wo­ści oddzie­le­nia tek­stu od jego poli­tycz­ne­go dzia­ła­nia. To tyl­ko przy­kła­dy sta­wia­nych przez nas tez – cho­dzi mi głów­nie o to, że coś, co Żurek widzi jako atak na stwo­rzo­ne­go przez sie­bie same­go histo­rycz­no-teo­re­tycz­ne­go potwor­ka jest tak napraw­dę kon­kret­ną arty­ku­la­cją kon­kret­nych poglą­dów, z któ­rych żaden nie godzi w tak ogól­ny cel, jak Żur­ko­wy „For­ma­lizm”.

Pro­blem dru­gi – Żurek nie dys­ku­tu­je i nie dopy­tu­je, Żurek prze­rzu­ca się nazwi­ska­mi. Jeśli cho­dzi o kon­kret­ne punk­ty spo­ru – doty­czą­ce, nazwij­my to, wspól­ne­go grun­tu, lite­ra­tu­ry, rze­czy­wi­sto­ści, jakichś tez czy obser­wa­cji – wyła­pa­łem jed­no: Żurek odrzu­ca twier­dze­nie o mobil­no­ści form (to, na pod­sta­wie któ­re­go zarzu­ca Koron­kie­wicz sta­li­nizm). Powo­dem odrzu­ce­nia są jed­nak znów nie kon­kret­ne obser­wa­cje, tyl­ko nazwi­ska (odrzu­ca je, bo to Ważyk, a Ważyk to Sta­lin). W całym tek­ście próż­no szu­kać choć­by naj­prost­sze­go wyra­zu świa­to­po­glą­do­we­go bądź meto­do­lo­gicz­ne­go spo­ru: „nie jest A, jest B”; „nie jest tak, jak mówi­cie, bo nie zauwa­ży­li­ście tego i tego”. Jeśli zaś Żur­ko­wi cho­dzi o to (przy­zna­ję – nie wiem), że w naszych tek­stach brak wyra­zi­stych tez i kon­kre­tów (cho­ciaż trud­no było­by mi zro­zu­mieć aku­rat ten zarzut), to mógł zadać kon­kret­ne pyta­nia – cokol­wiek, do cze­go dało­by się odnieść bądź od cze­go dało­by się odbić; cokol­wiek, co nie było­by wul­gar­nym „lubi­cie tych, a ja wolę tego”.

Osta­tecz­nie wywód Żur­ka to roz­pi­sa­ny na trzy­na­ście tysię­cy zna­ków name­drop­ping – ubra­ne w bar­dzo roz­wle­kłą for­mę upo­mnie­nie się o tra­dy­cję, o któ­rej rze­ko­mo nie pamię­ta­my; nie­ste­ty, temu upo­mi­na­niu się nie towa­rzy­szy naj­prost­sza choć­by obser­wa­cja, dla­cze­go tę tra­dy­cję war­to odzy­skać (nie mówię, że nie war­to – po pro­stu chciał­bym znać zda­nie Żur­ka na ten temat). Jakich pojęć nam dostar­cza, jakich narzę­dzi, co mówi o lite­ra­tu­rze, świe­cie, życiu, etc.? Jak zmie­nia się per­spek­ty­wa, jeśli na oma­wia­ne przez nas w deba­cie pro­ble­my patrzy się z wnę­trza tra­dy­cji, do któ­rej Żurek się przy­zna­je? Czym wte­dy jest for­ma – i jaki jest jej poli­tycz­ny wymiar? Tego wszyst­kie­go nie­ste­ty się nie dowie­dzie­li­śmy. Czy całość zmie­rza napraw­dę tyl­ko do stwier­dze­nia, że wszyst­kie sys­te­my poję­cio­we „ktoś stwo­rzył, że nie są one zawie­szo­ny­mi w próż­ni, pla­toń­ski­mi ide­ami”? Czy do takich ogól­ni­ków zmie­rza ten pełen zaan­ga­żo­wa­nia, emo­cji, namięt­no­ści wywód? Łuka­szu Żur­ku, you naugh­ty, naugh­ty tease.

***

Po dro­dze odhacz­my – choć to zawsze przy­kry obo­wią­zek – kwe­stię bra­ków lek­tu­ro­wych, któ­re Żurek zarzu­cił nam w zasa­dzie wprost.

Ważyk znał rosyj­skich for­ma­li­stów, a pisał głów­nie nie w odnie­sie­niu do Sta­li­na, tyl­ko przed­wo­jen­ne­go pol­skie­go lite­ra­tu­ro­znaw­stwa (i pole­mi­zo­wał ze struk­tu­ra­li­sta­mi). Roz­mo­wa o wkła­dzie Waży­ka w socre­alizm jest oczy­wi­ście moż­li­wa (zda­ję sobie spra­wę, że to zda­nie brzmi śmiesz­nie w kon­tek­ście tego, ile już na ten temat powie­dzia­no), ale w taki spo­sób nie da się jej pro­wa­dzić.

Dalej: Caro­li­ne Levi­ne nie korzy­sta w punk­cie wyj­ścia z kate­go­rii for­my rozu­mia­nej przez pry­zmat Nowej Kry­ty­ki, jak chce Żurek. Dru­gi roz­dział Forms jest w poło­wie poświę­co­ny wła­śnie tej kwe­stii. Żurek popeł­nił tu popu­lar­ny błąd – potrak­to­wał ame­ry­kań­ską kry­tycz­kę jako synek­do­chę pew­ne­go wyobra­żo­ne­go „ame­ry­kań­skie­go” nasta­wie­nia do lite­ra­tu­ry – tym nie­mniej, więk­sza ści­słość była­by mile widzia­na. Levi­ne nawią­zu­je też do rosyj­skich for­ma­li­stów; naj­ogól­niej rzecz bio­rąc – korze­nie jej myśli wyglą­da­ją zupeł­nie ina­czej, niż sądzi Żurek.

Dalej: Moret­ti oczy­wi­ście czer­pie z rosyj­skie­go for­ma­li­zmu, ale: po pierw­sze, nie jest to jego głów­na meto­do­lo­gicz­na inspi­ra­cja w ostat­nich książ­kach (a wywód Żur­ka może coś takie­go zasu­ge­ro­wać czy­tel­ni­ko­wi nie­zna­ją­ce­mu Moret­tie­go); po dru­gie, jego głów­na meto­do­lo­gicz­na inspi­ra­cja (powiedz­my sze­ro­ko: dar­wi­nizm i dywer­gent­na teo­ria ewo­lu­cji) są pro­gra­mo­wo sprzecz­ne z anty-dar­wi­now­skim for­ma­li­zmem Tynia­no­wa i Jakob­so­na – dla­te­go inspi­ra­cja Moret­tie­go jest dia­lek­tycz­nej i recy­klin­go­wej natu­ry; po trze­cie, Moret­ti jest przede wszyst­kim mark­si­stą, a zało­że­nie mobil­no­ści for­my (wyra­ża­ją­ce się choć­by w obu­rza­ją­cym Żur­ka twier­dze­niu „orga­ni­za­cja wier­sza nie jest jako­ścio­wo róż­na od orga­ni­za­cji innych zja­wisk spo­łecz­nych”) sta­no­wi jed­ną z pod­staw jego feno­me­nal­ne­go The Bour­ge­ois.

Przy­kład Moret­tie­go (któ­re­go Żurek, jeśli dobrze rozu­miem, lubi) poka­zu­je zresz­tą po raz kolej­ny klu­czo­wy pro­blem tek­stu mło­de­go kry­ty­ka: ja też Moret­tie­go lubię – i co z tego? Jak odkry­cie, że obaj lubi­my tego same­go teo­re­ty­ka, wpły­nę­ło na nasze sta­no­wi­sko – sko­ro Żurek swo­je­go sta­no­wi­ska w ogó­le nie wyar­ty­ku­ło­wał, wyli­czył tyl­ko nazwi­ska kil­ku „lubia­nych” auto­rów? Lubi chy­ba też Lucie­na Gold­man­na, na pew­no Brech­ta – tyl­ko co do dys­ku­sji wno­si wie­dza o tym? I skąd, na litość, odwo­ła­nie do Stok­fi­szew­skie­go?

Frag­ment z Gold­man­na jest zresz­tą cie­ka­wy, bo – jeśli dobrze rozu­miem – sfor­mu­ło­wa­nie, któ­re Skur­tys zaczerp­nął od Fran­cu­za, jest dla Żur­ka dopusz­czal­ne, cho­ciaż nie było­by dopusz­czal­ne, gdy­by te same sło­wa wygło­sił Sta­lin (czy­li Adam Ważyk). Inny­mi sło­wy, Żurek napraw­dę decy­du­je o tym, czy zga­dza się z jakąś teo­re­tycz­ną tezą, czy nie, na pod­sta­wie tego, kto ją wygło­sił – taki tryb kry­ty­ki wyda­wał mi się dotąd zare­zer­wo­wa­ny dla tak zwa­nych tygo­dni­ków opi­nii i pra­sy codzien­nej.

***

Przy­znam, że na jed­no pyta­nie zada­ne przez Żur­ka nie mam dobrej odpo­wie­dzi – co wię­cej, gdy­bym ją znał, nie­wąt­pli­wie uczy­ni­ło­by mnie to lep­szym kry­ty­kiem i szczę­śliw­szym czło­wie­kiem, nie­wie­dza jest więc tutaj podwój­nie dotkli­wa. Pyta­nie to brzmi: czym jest for­ma? Pro­blem z odpo­wie­dzią wyni­ka zaś (o czym Żurek, odda­ny czy­tel­nik rosyj­skich for­ma­li­stów i pol­skich struk­tu­ra­li­stów, zapew­ne wie) z tego, że ist­nie­ją­ce defi­ni­cje są zwy­kle moc­no abs­trak­cyj­ne i nie­wie­le wno­szą do dys­ku­sji – a auto­rzy naj­bar­dziej zain­te­re­so­wa­ni pro­ble­ma­mi for­my zwy­kle ich uni­ka­ją. Moż­na pójść w poetyc­ką pro­wo­ka­cję, jak w słyn­nym przy­pad­ku Ken­ne­tha Burke’a – albo, jak wspo­mnia­na już Levi­ne, zbyć pro­blem defi­ni­cji (for­ma to spo­sób orga­ni­za­cji rze­czy – tyle) i zająć się cie­kaw­szy­mi tema­ta­mi, to zna­czy roz­mo­wą o tym, jak for­my wyglą­da­ją w prak­ty­ce – potrak­to­wać jako punkt wyj­ścia ist­nie­ją­ce zasto­so­wa­nia form, nie defi­ni­cje. Owszem, będzie to rodzi­ło nie­po­ro­zu­mie­nia, ale takie kon­tek­sto­we podej­ście pozwa­la mówić wię­cej o dzia­ła­niu form.

To tra­dy­cja, któ­rą świa­do­mie wybie­ra­my. Tak pro­blem for­my trak­tu­ją ci, do któ­rych nawią­zu­je­my w „Prze­rzut­ni”: wybra­ni mark­si­stow­scy kry­ty­cy poezji; sytu­acjo­ni­ści; Troc­ki; Ważyk; Levi­ne ze swo­im „for­ma­li­zmem 2.0”. Ale ten pro­blem Żurek powi­nien aku­rat dobrze rozu­mieć: Jakob­son swo­je rozu­mie­nie for­ma­li­zmu stwo­rzył prze­cież na pod­sta­wie zain­te­re­so­wa­nia kon­kret­ny­mi for­ma­mi; abs­trak­cyj­ne defi­ni­cje Tynia­no­wa mają sens wyłącz­nie w kon­tek­ście szer­sze­go pro­jek­tu teo­re­tycz­ne­go. To więc, jak się wyda­je, nasz wspól­ny pro­blem.

(Na mar­gi­ne­sie: jak Żurek zauwa­żył, Jakub Skur­tys w swo­im tek­ście przy­wo­łu­je kon­kret­ną defi­ni­cję – z tak zwa­nych „tro­jacz­ków”. Wbrew temu, co twier­dzi Żurek, to nie jest „neu­tral­na” defi­ni­cja histo­rycz­no-opi­so­wa, bo „tro­jacz­ki” nie są „neu­tral­nym” tek­stem – mia­ły cha­rak­ter wyra­zi­ście pro­gra­mo­wy).

***

Cała rzecz jest tak napraw­dę dość smut­na. Część nazwisk, tra­dy­cji, tek­stów, któ­re są (chy­ba) Żur­ko­wi bli­skie, są – bądź mogły­by być, gdy­by­śmy doszli do tego w toku dys­ku­sji – bli­skie rów­nież mi, Koron­kie­wicz, Kuja­wie, Skur­ty­so­wi, Staś­ko, Szta­fie. Czy ktoś, kogo napraw­dę inte­re­su­ją pro­ble­my poli­tycz­no­ści lite­rac­kiej for­my, przej­dzie obo­jęt­nie nad pró­bą rein­ter­pre­ta­cji Tynia­no­wa? Pytam bez iro­nii – wyłącz­nie z pew­nym roz­cza­ro­wa­niem. To roz­cza­ro­wa­nie nie sytu­acją spo­ru, tyl­ko bra­kiem spo­ru uda­wa­niem przez Żur­ka, że jaki­kol­wiek spór zaist­niał; roz­cza­ro­wa­nie tym, że głos z zewnątrz, przy­zna­ją­cy się do innej tra­dy­cji, zde­cy­do­wał się na ordy­nar­ną wal­kę o uzna­nie zamiast dys­ku­sji. Roz­cza­ro­wa­nie tym, że cały tekst Żur­ka wyda­je się dokle­jo­ny do przy­po­wie­ści o zega­rze dziad­ka. Roz­cza­ro­wa­nie tym, że gdy­by Żurek nie napom­po­wał swo­je­go szki­cu name­drop­pin­giem, to może zna­la­zł­by się w nim jakiś punkt zacze­pie­nia do roz­mo­wy. Ale o czym tu roz­ma­wiać? On woli auto­ra A, my woli­my auto­ra B; nie wia­do­mo tyl­ko, dla­cze­go Żurek chce to od razu wykrzy­czeć i wyspre­jo­wać na ścia­nie.

W deba­cie padło dotąd kil­ka wyra­zi­stych tez; ta, któ­ra mnie oso­bi­ście pocią­ga naj­bar­dziej, to ta sama, któ­ra Żur­ko­wi posłu­ży­ła do rzu­ca­nia oskar­żeń o sta­li­nizm. Nie rozu­miem tych zarzu­tów. Po sło­wach Żur­ka wnio­sku­ję, że pro­blem ma nie z tezą, tyl­ko z tym, że auto­rem jest Adam „Sta­lin” Ważyk. Czu­ję się zawie­dzio­ny nie­speł­nio­ną obiet­ni­cą spo­ru. Ale cóż, to wszyst­ko być może dla­te­go, że nie wie­rzę w duchy.