nk o co chodzi
Weronika Janeczko
Zuzanna Sala
Głos Weroniki Janeczko i Zuzanny Sali w debacie „Nowe języki poezji”.
strona debaty
Nowe języki poezjiChoć obie śledzimy debatę Biura Literackiego uważnie od samego początku, nie miałyśmy zamiaru zabierać w niej głosu. Przede wszystkim dlatego, że trudno było nam zdefiniować, czego rzecz dotyczy. Deklaratywnie – „nowych języków poezji”; w praktyce – języków, narzędzi i metod krytyki. Skoro pióra dyskutantów, czy nam się to podoba, czy nie, omsknęły się w stronę refleksji metakrytycznej – najwyraźniej to jej jesteśmy bardziej złaknione i złaknieni niż debaty na zapowiadany w tekście wprowadzającym temat. Nie warto na ten stan rzeczy pomstować, wręcz przeciwnie – zamierzamy popłynąć z prądem. Spróbujemy, nieco na przekór naszej naturze, wzbudzić w sobie żywioł polemiczny i odpowiedzieć na niektóre z do tej pory opublikowanych głosów (które popchnęły nas do dłuższych dyskusji, do połączenia własnych głosów i wyartykułowania wspólnych postulatów).
Monika Glosowitz apelowała do dyskutantów, by „pokazywali, co kryje się pod ich grą”, by byli transparentni w kwestii pozycji, jakie zajmują. Spróbujmy zrealizować ten postulat. Kim jesteśmy, skąd nadajemy? Piszemy jako osoby współpracujące ze sobą od niemal czterech lat – razem współtworzące czasopismo, wydawnictwo i fundację KONTENT – przyjaźniące się i chętnie dzielące zainteresowania literackie i krytyczne. Obie znamy prywatnie większość osób zabierających głos w dyskusji. Obie jesteśmy doktorantkami, choć w różnych dziedzinach wiedzy. Jedna z nas śmiało mogłaby sięgnąć w tej dyskusji po kartę „osoby spoza pola”, ale tego nie zrobi. Pracujemy właśnie na jednym dokumencie Google’a z dwóch różnych miast: Warszawy i Krakowa. Obie chwilowo jesteśmy głodne.
Czy teraz już wiadomo, czego można się po nas spodziewać? Jak z nami rozmawiać? Czy nasze głosy są słabymi głosami z marginesu (kobiet bez tytułów naukowych i pozycji na uczelni), czy mocnymi głosami autorytetu (a raczej: uwewnętrznionej potrzeby wspierania władzy i autorytetów)? Czy może o czymś zapomniałyśmy? Ukryłyśmy ważne związki instytucjonalne lub informacje o naszych pozycjach i zajęciach? Niewystarczająco dokładnie opisałyśmy, skąd nadajemy? Jeśli dla kogoś te pytania brzmią ironicznie, pewnie ma trochę racji, ale my pytamy serio. Bo nie wiemy.
Glosowitz w tekście Pod (waszą) grą stawia Joannie Orskiej szereg zarzutów, m.in. o brak transparentności. Nie pisze jednak o transparentności wywodu, struktury myślowej, postulatów, dążeń, celów, programu etc. Pisze o transparentności „pozycji” czy też „miejsca, z którego się mówi”. Pytanie tylko: w czym miałoby nam to pomóc? Czy gdyby Orska na początku powiedziała to, co wszyscy wiemy: że wypowiada się jako wpływowa akademiczka, autorka kilku książek (w tym: wspomnianych przez Glosowitz Lirycznych narracji), a także jako jurorka Nagrody Poetyckiej „Silesius”, w której nie nagrodziła (o zgrozo!) tomu Waruj! Mueller i Łańcuckiej – jej tekst wybrzmiałby inaczej? Mamy pewne wątpliwości. Czy gdyby natomiast transparentnością postulatów wykazał się Jakub Skurtys – w tekście, który krytykuje autorka Republiki poetów – i posłużył się nazwiskiem bądź szeregiem nazwisk zamiast (wypomnianą przez Orską) peryfrazą „amerykańskie antologie” – zrozumielibyśmy sens jego wystąpienia lepiej? Tu już szanse, w naszej opinii, rosną.
Bodaj najważniejszym tematem głosu Orskiej w debacie „Nowe języki poezji” jest dopominanie się o odwagę. Przytyki wskazujące na asekuracyjną mglistość pojęć to tak naprawdę – może nieco ostre w formie – zaproszenie do bardziej efektywnej komunikacji. Kiedy Glosowitz zarzuca Orskiej, że weszła ona w dyskusję „w taki sposób, żeby protekcjonalnym gestem ustawić młodszych uczniaków w szkolnym szeregu”, w gruncie rzeczy gani ją za dopominanie się o transparentność. Z jakiegoś powodu wyliczanie przez autorkę tekstu Koleżanki i koledzy, czy wyszliśmy ze szkoły? niekurtuazyjnie wyrażanych wątpliwości rozpoznawane jest jako gest protekcjonalny. My upierałybyśmy się, że retoryczne zabiegi charakterystyczne dla wypowiedzi polemicznej nie są tym samym, co protekcjonalność – o ile oparte pozostają, jak w przypadku Orskiej, na zwerbalizowanych zarzutach, a nie jedynie na uwewnętrznionym przekonaniu o własnej wyższości nad rozmówcą. Z kolei kiedy Glosowitz hasłowo kasuje wątpliwości Pawła Kaczmarskiego na temat programowości poezji Ryby – mamy to uznać, z kolejnego niejasnego dla nas powodu, za gest niearbitralny. Jest on jednak, jak sądzimy, chybiony szczególnie boleśnie, bo na powrót sprowadza refleksję nad poezją Rybickiego wyłącznie do legendy biograficznej.
Zastanawiamy się właśnie: czy wy, czytelnicy i czytelniczki, pamiętacie jeszcze o pozycjach, z których tutaj mówimy – a jeśli tak, to czy wiedza ta pomaga Wam w zrozumieniu naszego tekstu? Słowem: czy niezwiązane bezpośrednio z treścią/tematem głosu w debacie informacje o naszych pozycjach i stanach powinny stanowić przedmiot interpretacji ze strony czytelnika? Sądzimy, że nie. Tak samo, jak – wracając do sporu o wpływy Ryby – program poetycki nie musi, choć oczywiście może, mieć związku z charakterem życia jego twórczyni lub twórcy, a także z tym, jak ta osoba prezentuje się prywatnie i publicznie. By dyskutować nad programem, potrzebujemy wierszy i wypowiedzi programowych, natomiast do analizy ich spójności z życiem poetki konieczna będzie jeszcze obserwacja jej funkcjonowania w środowisku. Należy jednak pamiętać, że na podstawie wyłącznie lub przede wszystkim analizy życia nie sposób wyciągać wniosków krytycznych o poezji. Z tego samego powodu sądzimy, iż wspólne przebywanie w jednym pubie, jak to się dzieje w ramach twórczych środowisk, nie musi powodować kształtowania się zbliżonych dykcji u zebranych czy wymuszać powstawania poetyckich linii. (Oczywiście może – ale dyskutujmy o tym na podstawie konkretów, przedstawiajmy krytyczne argumenty). Z kolei deklaratywne ustawianie się w linii jakiegoś poety, otwarte przyznawanie się do jego wpływu, niekoniecznie musi być widoczne w sposobie prowadzenia wiersza (ciekawym do rozważenia byłby tutaj przykład poezji Przemysława Suchaneckiego przyznającego się nierzadko do wpływu Ryby). Czym innym są więzi między osobami i redakcyjne wsparcie, czym innym związki na poziomie poetyki: obserwacja pokazuje, że nie występują one aż tak często, jak bliskie międzypoetyckie znajomości.
Zdaje się, że to właśnie sugerował Kaczmarski w swoim tekście, który strategią polemiczną zbliżony był do trybu wypowiedzi Orskiej. Gdy mówimy o strategii, chodzi nam nie tyle o mnożenie zarzutów wobec wprowadzającego tekstu Skurtysa (ocenę ich słuszności pozostawiamy na razie z boku), ile o kwestionowanie oczywistości pewnych pojęć i zakreślanych panoram. Ton opisowy zamiast postulatywnego – czyli główny zarzut Kaczmarskiego wobec tekstu nowe.jezyki.poezji@com.pl – to w perspektywie innych głosów w debacie przejaw ogólnej tendencji do tego, by stawiać mocne tezy, nie do końca się do tego przyznając. U Skurtysa taki efekt zostaje osiągnięty przez tryb wypowiedzi (za Kaczmarskim: „wybór formy «diagnozy pola» zamiast manifestu”). Paweł Majcherczyk i Grzegorz Jędrek robią to poprzez przyjęcie perspektywy osobistej, doprowadzanej w niektórych fragmentach tekstów do skrajności (pierwszy z nich deklaruje, że nie będzie pisał o poecie, którego nie zna osobiście). Antonina Tosiek z kolei okrasza pewne bardzo wyraziste tezy (np. definicje „nowych języków” jako „języków emancypacyjnych” czy założenie o nieprzystawalności krytyki literackiej do tego, co się dzieje w młodej poezji) całą masą retorycznych zabezpieczeń. Więcej: pisze, że uprzedza „potencjalne zarzuty o arbitralność, zadzieranie nosa i uzurpowanie racji, *unik*” – i na tej właśnie – czysto deklaratywnej – podstawie każe czytelnikowi przyjąć, że jej głos nie jest arbitralny.
Trudno jednak powiedzieć, żebyśmy miały podstawy do zaufania tej deklaracji. Bo tuż po tym (a właściwie w trakcie), jak Tosiek poświęca trzy akapity na to, by dokładnie opisać, co jest „pod jej grą” (skąd mówi i dlaczego jest to głos słaby), pada otwarta deklaracja wypowiadania się w imieniu całego ugrupowania (pokolenia? środowiska?): „do debaty o «Nowych językach poezji» wkroczyłam o wiele bardziej w cudzym niż swoim imieniu”. Jak pisze dalej: w imieniu tych, którzy, jej zdaniem, manifestacyjnie opuścili dyskusję na Stacji Literatura, bo zdegustowani byli zacofaniem wypowiedzi pierwszych osób zabierających głos. Czyje wypowiedzi ma na myśli? Kto takie zbiorowe oburzenie budzi wśród młodych poetów? Kacper Bartczak? Karol Maliszewski? Joanna Orska? Oni serio mówili w czasie tej dyskusji różne rzeczy, więc może jednak: po nazwiskach? Konkretnie? Stawiając na transparentność – ale taką, która będzie stanowiła dla nas pole do pospierania się o kłopotliwe kategorie i diagnozy, a nie taką, której głównym celem będzie zakreślenie granic i podświetlenie różnic?
Zanim przejdziemy do ostatecznych postulatów, poświęćmy jeszcze chwilę tytułowym „nowym językom”. Literaturoznawstwo ma dziś szansę otworzyć się na teksty zorientowane na rzeczywistość, a zarazem nieprzynależne do znanego mu obrazu świata. Proces ten wiąże się jednak z ryzykiem pojawienia się tendencji do opisywania „nowych języków” jako podległych językom już przez nas oswojonym. Bardzo szeroko wypowiadał się na ten temat Łukasz Żurek, spróbujmy zwrócić jednak uwagę konkretnie na języki naukowe i techniczne. Posłużmy się przykładem: Bartczak zauważył, że do odwiecznie towarzyszących literaturoznawstwu refleksji filozoficznych dołączył dyskurs ekonomii. Zakładając relację podległości „nowego języka” wobec języków już oswojonych, moglibyśmy uznać, że w pewnych przypadkach to, co obrazuje świat i język ekonomii, mogłoby stanowić co najmniej nierównorzędny dodatek do tego, co literackie. A jeśli zgodzimy się na taką, nawet ewentualną, możliwość, nigdy nie będziemy mogli już przestać tworzyć kolejnych, w tym przypadku zbędnych, narzędzi krytycznych służących do opracowania literatury odnoszącej się do zewnętrznych tematów. Spróbujmy zestawić nareszcie możemy się zjadać Moniki Lubińskiej – tom niewymagający od czytelniczki/krytyczki pozadziedzinowego researchu wybiegającego poza wyszukanie kilku/kilkunastu specjalistycznych pojęć, ponieważ słownik przyrodoznawstwa i nauk ścisłych pełni w tej książce wyłącznie instrumentalną rolę reprezentanta wymienionych dyskursów [1] z wymagającymi szerszych poszukiwań Naworadiową, Animaliami, Transparty czy Zakładami holenderskimi – książkami, które przyjmują fundamentalnie pozahumanistyczny, naukowy obraz świata i takiż słownik. Czy ostatnie cztery tomy i wszystkie dykcje korzystające z języka nauki podstawowej i nauki technicznej mogłyby być mniej znaczące, bo nie zostały teoretycznie oswojone?
Wiele tekstów w debacie wspomina o kategorii zaangażowania czy też poezji „zainteresowanej rzeczywistością” (Kaczmarski, Orska, Bartczak). Niewątpliwie, jak pisze Kaczmarski (a zgodziliby się z nim Skurtys i Kujawa), „nie trzeba się już z nikim kłócić, że poezja domyślnie uwikłana jest w politykę oraz historię i nie posiada odrębnego, przynależnego tylko jej egzystencjalnego poletka”. Pewne wnioski zostały już „wygrane”. Co teraz? Jak przekraczać te debaty z przeszłości, wychodzić poza omówione kategorie? Rozumiejąc wiersz jako komunikat na temat świata, który może mówić we wszystkich językach poznania (w tym: językami nauk podstawowych jak matematyka, fizyka, biologia, chemia, psychologia, ekonomia, a także językami nauk technicznych), mamy szansę potraktować poważnie ich poetyckie użycie bez zakładania ewentualnej podległości względem tego, co już od lat obecne w literaturoznawstwie. Uwzględniając równość języków, będziemy mogli skupiać się nie tyle na tworzeniu szybko dezaktualizujących się teorii, ile na słusznie postulowanym przez Łukasza Żurka (głębokim, dodajmy) researchu pozadziedzinowym. Jesteśmy przekonane, że jego efekty z pewnością wzmocnią humanistykę, czyniąc z niej obszar wiedzy otwarty nie tylko na zmieniający się, już oswojony przez nią, język, ale i na szeroko wykorzystywane przez poetki i poetów języki tradycyjnie do niej nieprzynależące.
Postulowane przez nas odrzucenie przez krytykę idei podległości jednych języków poetyckich wobec innych nie może być jednak tożsame z odgórnym zrównaniem jakości wszystkich głosów. Bezrefleksyjne doczepianie ich na tablicy na modłę Tosiek lub zbyt naiwne ufanie czytelniczym intuicjom, skutkujące wspominaniem w dyskusji krytycznej wyłącznie o tych dykcjach, które się po prostu lubi, spowoduje, opisywaną przez Bartczaka, literacką katastrofę, której wolimy zapewne uniknąć. Jednak żeby naprawdę się nie wydarzyła, potrzebujemy krytyki literackiej, w której nie musimy grać w półsłówka, odczytywać tego, co docelowo odczytać może tylko kilkunasto- lub kilkudziesięcioosobowe grono. Krytyki, która nie nadużywa niedyskretnych mrugnięć okiem – raczej zaprasza do dyskusji, niż ją zamyka (bo stawia raczej na dyskusję właśnie niż na autoprezentację). Zdaje się, że to naprawdę jest kwestia efektywnej komunikacji. Bo jeżeli zaufamy, że wszyscy tutaj mamy dobre zamiary, to wynikiem takiej ufności powinna być możliwość ostrej wymiany zdań bez personalnych reperkusji.
Nie mamy wątpliwości, że gdzieś wyżej w tym tekście palnęłyśmy jakąś głupotę: nie do końca przemyślany wniosek, zbyt ostrą lub wybiórczą krytykę. Znamy swoje ograniczenia, ale kiedy coś piszemy, oczywiście sądzimy, że mamy rację (nie: „wyrażamy tylko swoją opinię”, „pokazujemy swój punkt widzenia”, dajmy spokój z kokieterią, nie od tego są debaty). Jeśli ktoś nam coś wytknie, to albo będziemy się kłócić dalej, albo posypiemy głowy popiołem, uznając nasz błąd. Ot – możliwość dyskusji.
Żeby dyskusja miała jednak miejsce, trzeba najpierw skorygować jej zasady. Nie wystarczy napisać, że nie ma się zamiaru „stawać w szranki po którejś ze stron przytaczanego sporu pt. manifesty vs diagnozy”, by unieważnić cały problem. Wchodzenie do debaty z deklaracją opisu osobistej perspektywy to niesłychanie wygodna pozycja – z osobistą perspektywą trudno bowiem polemizować. Gdy ktoś mówi „ale kiedy ja tak czuję” – trudno mu na to odrzec, że wcale nie czuje, gdy ktoś inny dodaje „jak komuś to nic nie wyjaśnia, to sorry, ale mi wiele wyjaśniło” – pozostaje nam na pociechę krótkie „sorry”.
Pisanie w tonie postulatywnym, stałe dyskutowanie nad tymi postulatami, kwestionowanie i bronienie głosów – to zadania znacznie trudniejsze i nieporównywalnie bardziej potrzebne niż mapowanie w dyskusji własnego „ja”. Do tych strategii byśmy się przychylały, jednocześnie pamiętając o tym, jak ważna jest klarowność wnoszonych przez nas postulatów i jak istotna jest pełna odpowiedzialność za ich głoszenie.
Przypisy:[1] Autorka sama deklarowała taki tryb użycia terminów ze słownika nauk ścisłych. Usłyszeć to można było w czasie spotkania autorskiego 23 XI 2019 r. w Krakowie [online]: https://www.facebook.com/InstytutLiteratury/videos/525283174992388/
O AUTORZE
Weronika Janeczko
ur. w 1994 roku, doktorantka CogNeS Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, członkini rady programowej festiwalu „Europejski Poeta Wolności”. Publikowała w „biBLiotece”, „Małym Formacie”, „Wakacie” i „Wizjach”. Mieszka w Krakowie i Warszawie.
Zuzanna Sala
Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.