debaty / ankiety i podsumowania

nk o co chodzi

Weronika Janeczko

Zuzanna Sala

Głos Weroniki Janeczko i Zuzanny Sali w debacie „Nowe języki poezji”.

strona debaty

Nowe języki poezji

Choć obie śle­dzi­my deba­tę Biu­ra Lite­rac­kie­go uważ­nie od same­go począt­ku, nie mia­ły­śmy zamia­ru zabie­rać w niej gło­su. Przede wszyst­kim dla­te­go, że trud­no było nam zde­fi­nio­wać, cze­go rzecz doty­czy. Dekla­ra­tyw­nie – „nowych języ­ków poezji”; w prak­ty­ce – języ­ków, narzę­dzi i metod kry­ty­ki. Sko­ro pió­ra dys­ku­tan­tów, czy nam się to podo­ba, czy nie, omsknę­ły się w stro­nę reflek­sji meta­kry­tycz­nej – naj­wy­raź­niej to jej jeste­śmy bar­dziej złak­nio­ne i złak­nie­ni niż deba­ty na zapo­wia­da­ny w tek­ście wpro­wa­dza­ją­cym temat. Nie war­to na ten stan rze­czy pomsto­wać, wręcz prze­ciw­nie – zamie­rza­my popły­nąć z prą­dem. Spró­bu­je­my, nie­co na prze­kór naszej natu­rze, wzbu­dzić w sobie żywioł pole­micz­ny i odpo­wie­dzieć na nie­któ­re z do tej pory opu­bli­ko­wa­nych gło­sów (któ­re popchnę­ły nas do dłuż­szych dys­ku­sji, do połą­cze­nia wła­snych gło­sów i wyar­ty­ku­ło­wa­nia wspól­nych postu­la­tów).

Moni­ka Glo­so­witz ape­lo­wa­ła do dys­ku­tan­tów, by „poka­zy­wa­li, co kry­je się pod ich grą”, by byli trans­pa­rent­ni w kwe­stii pozy­cji, jakie zaj­mu­ją. Spró­buj­my zre­ali­zo­wać ten postu­lat. Kim jeste­śmy, skąd nada­je­my? Pisze­my jako oso­by współ­pra­cu­ją­ce ze sobą od nie­mal czte­rech lat – razem współ­two­rzą­ce cza­so­pi­smo, wydaw­nic­two i fun­da­cję KONTENT – przy­jaź­nią­ce się i chęt­nie dzie­lą­ce zain­te­re­so­wa­nia lite­rac­kie i kry­tycz­ne. Obie zna­my pry­wat­nie więk­szość osób zabie­ra­ją­cych głos w dys­ku­sji. Obie jeste­śmy dok­to­rant­ka­mi, choć w róż­nych dzie­dzi­nach wie­dzy. Jed­na z nas śmia­ło mogła­by się­gnąć w tej dys­ku­sji po kar­tę „oso­by spo­za pola”, ale tego nie zro­bi. Pra­cu­je­my wła­śnie na jed­nym doku­men­cie Google’a z dwóch róż­nych miast: War­sza­wy i Kra­ko­wa. Obie chwi­lo­wo jeste­śmy głod­ne.

Czy teraz już wia­do­mo, cze­go moż­na się po nas spo­dzie­wać? Jak z nami roz­ma­wiać? Czy nasze gło­sy są sła­by­mi gło­sa­mi z mar­gi­ne­su (kobiet bez tytu­łów nauko­wych i pozy­cji na uczel­ni), czy moc­ny­mi gło­sa­mi auto­ry­te­tu (a raczej: uwew­nętrz­nio­nej potrze­by wspie­ra­nia wła­dzy i auto­ry­te­tów)? Czy może o czymś zapo­mnia­ły­śmy? Ukry­ły­śmy waż­ne związ­ki insty­tu­cjo­nal­ne lub infor­ma­cje o naszych pozy­cjach i zaję­ciach? Nie­wy­star­cza­ją­co dokład­nie opi­sa­ły­śmy, skąd nada­je­my? Jeśli dla kogoś te pyta­nia brzmią iro­nicz­nie, pew­nie ma tro­chę racji, ale my pyta­my serio. Bo nie wie­my.

Glo­so­witz w tek­ście Pod (waszą) grą sta­wia Joan­nie Orskiej sze­reg zarzu­tów, m.in. o brak trans­pa­rent­no­ści. Nie pisze jed­nak o trans­pa­rent­no­ści wywo­du, struk­tu­ry myślo­wej, postu­la­tów, dążeń, celów, pro­gra­mu etc. Pisze o trans­pa­rent­no­ści „pozy­cji” czy też „miej­sca, z któ­re­go się mówi”. Pyta­nie tyl­ko: w czym mia­ło­by nam to pomóc? Czy gdy­by Orska na począt­ku powie­dzia­ła to, co wszy­scy wie­my: że wypo­wia­da się jako wpły­wo­wa aka­de­micz­ka, autor­ka kil­ku ksią­żek (w tym: wspo­mnia­nych przez Glo­so­witz Lirycz­nych nar­ra­cji), a tak­że jako juror­ka Nagro­dy Poetyc­kiej „Sile­sius”, w któ­rej nie nagro­dzi­ła (o zgro­zo!) tomu Waruj! Muel­ler i Łań­cuc­kiej – jej tekst wybrzmiał­by ina­czej? Mamy pew­ne wąt­pli­wo­ści. Czy gdy­by nato­miast trans­pa­rent­no­ścią postu­la­tów wyka­zał się Jakub Skur­tys – w tek­ście, któ­ry kry­ty­ku­je autor­ka Repu­bli­ki poetów – i posłu­żył się nazwi­skiem bądź sze­re­giem nazwisk zamiast (wypo­mnia­ną przez Orską) pery­fra­zą „ame­ry­kań­skie anto­lo­gie” – zro­zu­mie­li­by­śmy sens jego wystą­pie­nia lepiej? Tu już szan­se, w naszej opi­nii, rosną.

Bodaj naj­waż­niej­szym tema­tem gło­su Orskiej w deba­cie „Nowe języ­ki poezji” jest dopo­mi­na­nie się o odwa­gę. Przy­ty­ki wska­zu­ją­ce na ase­ku­ra­cyj­ną mgli­stość pojęć to tak napraw­dę – może nie­co ostre w for­mie – zapro­sze­nie do bar­dziej efek­tyw­nej komu­ni­ka­cji. Kie­dy Glo­so­witz zarzu­ca Orskiej, że weszła ona w dys­ku­sję „w taki spo­sób, żeby pro­tek­cjo­nal­nym gestem usta­wić młod­szych ucznia­ków w szkol­nym sze­re­gu”, w grun­cie rze­czy gani ją za dopo­mi­na­nie się o trans­pa­rent­ność. Z jakie­goś powo­du wyli­cza­nie przez autor­kę tek­stu Kole­żan­ki i kole­dzy, czy wyszli­śmy ze szko­ły? nie­kur­tu­azyj­nie wyra­ża­nych wąt­pli­wo­ści roz­po­zna­wa­ne jest jako gest pro­tek­cjo­nal­ny. My upie­ra­ły­by­śmy się, że reto­rycz­ne zabie­gi cha­rak­te­ry­stycz­ne dla wypo­wie­dzi pole­micz­nej nie są tym samym, co pro­tek­cjo­nal­ność – o ile opar­te pozo­sta­ją, jak w przy­pad­ku Orskiej, na zwer­ba­li­zo­wa­nych zarzu­tach, a nie jedy­nie na uwew­nętrz­nio­nym prze­ko­na­niu o wła­snej wyż­szo­ści nad roz­mów­cą. Z kolei kie­dy Glo­so­witz hasło­wo kasu­je wąt­pli­wo­ści Paw­ła Kacz­mar­skie­go na temat pro­gra­mo­wo­ści poezji Ryby – mamy to uznać, z kolej­ne­go nie­ja­sne­go dla nas powo­du, za gest nie­ar­bi­tral­ny. Jest on jed­nak, jak sądzi­my, chy­bio­ny szcze­gól­nie bole­śnie, bo na powrót spro­wa­dza reflek­sję nad poezją Rybic­kie­go wyłącz­nie do legen­dy bio­gra­ficz­nej.

Zasta­na­wia­my się wła­śnie: czy wy, czy­tel­ni­cy i czy­tel­nicz­ki, pamię­ta­cie jesz­cze o pozy­cjach, z któ­rych tutaj mówi­my – a jeśli tak, to czy wie­dza ta poma­ga Wam w zro­zu­mie­niu nasze­go tek­stu? Sło­wem: czy nie­zwią­za­ne bez­po­śred­nio z treścią/tematem gło­su w deba­cie infor­ma­cje o naszych pozy­cjach i sta­nach powin­ny sta­no­wić przed­miot inter­pre­ta­cji ze stro­ny czy­tel­ni­ka? Sądzi­my, że nie. Tak samo, jak – wra­ca­jąc do spo­ru o wpły­wy Ryby – pro­gram poetyc­ki nie musi, choć oczy­wi­ście może, mieć związ­ku z cha­rak­te­rem życia jego twór­czy­ni lub twór­cy, a tak­że z tym, jak ta oso­ba pre­zen­tu­je się pry­wat­nie i publicz­nie. By dys­ku­to­wać nad pro­gra­mem, potrze­bu­je­my wier­szy i wypo­wie­dzi pro­gra­mo­wych, nato­miast do ana­li­zy ich spój­no­ści z życiem poet­ki koniecz­na będzie jesz­cze obser­wa­cja jej funk­cjo­no­wa­nia w śro­do­wi­sku. Nale­ży jed­nak pamię­tać, że na pod­sta­wie wyłącz­nie lub przede wszyst­kim ana­li­zy życia nie spo­sób wycią­gać wnio­sków kry­tycz­nych o poezji. Z tego same­go powo­du sądzi­my, iż wspól­ne prze­by­wa­nie w jed­nym pubie, jak to się dzie­je w ramach twór­czych śro­do­wisk, nie musi powo­do­wać kształ­to­wa­nia się zbli­żo­nych dyk­cji u zebra­nych czy wymu­szać powsta­wa­nia poetyc­kich linii. (Oczy­wi­ście może – ale dys­ku­tuj­my o tym na pod­sta­wie kon­kre­tów, przed­sta­wiaj­my kry­tycz­ne argu­men­ty). Z kolei dekla­ra­tyw­ne usta­wia­nie się w linii jakie­goś poety, otwar­te przy­zna­wa­nie się do jego wpły­wu, nie­ko­niecz­nie musi być widocz­ne w spo­so­bie pro­wa­dze­nia wier­sza (cie­ka­wym do roz­wa­że­nia był­by tutaj przy­kład poezji Prze­my­sła­wa Sucha­nec­kie­go przy­zna­ją­ce­go się nie­rzad­ko do wpły­wu Ryby). Czym innym są wię­zi mię­dzy oso­ba­mi i redak­cyj­ne wspar­cie, czym innym związ­ki na pozio­mie poety­ki: obser­wa­cja poka­zu­je, że nie wystę­pu­ją one aż tak czę­sto, jak bli­skie mię­dzy­po­etyc­kie zna­jo­mo­ści.

Zda­je się, że to wła­śnie suge­ro­wał Kacz­mar­ski w swo­im tek­ście, któ­ry stra­te­gią pole­micz­ną zbli­żo­ny był do try­bu wypo­wie­dzi Orskiej. Gdy mówi­my o stra­te­gii, cho­dzi nam nie tyle o mno­że­nie zarzu­tów wobec wpro­wa­dza­ją­ce­go tek­stu Skur­ty­sa (oce­nę ich słusz­no­ści pozo­sta­wia­my na razie z boku), ile o kwe­stio­no­wa­nie oczy­wi­sto­ści pew­nych pojęć i zakre­śla­nych pano­ram. Ton opi­so­wy zamiast postu­la­tyw­ne­go – czy­li głów­ny zarzut Kacz­mar­skie­go wobec tek­stu nowe.jezyki.poezji@com.pl – to w per­spek­ty­wie innych gło­sów w deba­cie prze­jaw ogól­nej ten­den­cji do tego, by sta­wiać moc­ne tezy, nie do koń­ca się do tego przy­zna­jąc. U Skur­ty­sa taki efekt zosta­je osią­gnię­ty przez tryb wypo­wie­dzi (za Kacz­mar­skim: „wybór for­my «dia­gno­zy pola» zamiast mani­fe­stu”). Paweł Maj­cher­czyk i Grze­gorz Jędrek robią to poprzez przy­ję­cie per­spek­ty­wy oso­bi­stej, dopro­wa­dza­nej w nie­któ­rych frag­men­tach tek­stów do skraj­no­ści (pierw­szy z nich dekla­ru­je, że nie będzie pisał o poecie, któ­re­go nie zna oso­bi­ście). Anto­ni­na Tosiek z kolei okra­sza pew­ne bar­dzo wyra­zi­ste tezy (np. defi­ni­cje „nowych języ­ków” jako „języ­ków eman­cy­pa­cyj­nych” czy zało­że­nie o nie­przy­sta­wal­no­ści kry­ty­ki lite­rac­kiej do tego, co się dzie­je w mło­dej poezji) całą masą reto­rycz­nych zabez­pie­czeń. Wię­cej: pisze, że uprze­dza „poten­cjal­ne zarzu­ty o arbi­tral­ność, zadzie­ra­nie nosa i uzur­po­wa­nie racji, *unik*” – i na tej wła­śnie – czy­sto dekla­ra­tyw­nej – pod­sta­wie każe czy­tel­ni­ko­wi przy­jąć, że jej głos nie jest arbi­tral­ny.

Trud­no jed­nak powie­dzieć, żeby­śmy mia­ły pod­sta­wy do zaufa­nia tej dekla­ra­cji. Bo tuż po tym (a wła­ści­wie w trak­cie), jak Tosiek poświę­ca trzy aka­pi­ty na to, by dokład­nie opi­sać, co jest „pod jej grą” (skąd mówi i dla­cze­go jest to głos sła­by), pada otwar­ta dekla­ra­cja wypo­wia­da­nia się w imie­niu całe­go ugru­po­wa­nia (poko­le­nia? śro­do­wi­ska?): „do deba­ty o «Nowych języ­kach poezji» wkro­czy­łam o wie­le bar­dziej w cudzym niż swo­im imie­niu”. Jak pisze dalej: w imie­niu tych, któ­rzy, jej zda­niem, mani­fe­sta­cyj­nie opu­ści­li dys­ku­sję na Sta­cji Lite­ra­tu­ra, bo zde­gu­sto­wa­ni byli zaco­fa­niem wypo­wie­dzi pierw­szych osób zabie­ra­ją­cych głos. Czy­je wypo­wie­dzi ma na myśli? Kto takie zbio­ro­we obu­rze­nie budzi wśród mło­dych poetów? Kac­per Bart­czak? Karol Mali­szew­ski? Joan­na Orska? Oni serio mówi­li w cza­sie tej dys­ku­sji róż­ne rze­czy, więc może jed­nak: po nazwi­skach? Kon­kret­nie? Sta­wia­jąc na trans­pa­rent­ność – ale taką, któ­ra będzie sta­no­wi­ła dla nas pole do pospie­ra­nia się o kło­po­tli­we kate­go­rie i dia­gno­zy, a nie taką, któ­rej głów­nym celem będzie zakre­śle­nie gra­nic i pod­świe­tle­nie róż­nic?

Zanim przej­dzie­my do osta­tecz­nych postu­la­tów, poświęć­my jesz­cze chwi­lę tytu­ło­wym „nowym języ­kom”. Lite­ra­tu­ro­znaw­stwo ma dziś szan­sę otwo­rzyć się na tek­sty zorien­to­wa­ne na rze­czy­wi­stość, a zara­zem nie­przy­na­leż­ne do zna­ne­go mu obra­zu świa­ta. Pro­ces ten wią­że się jed­nak z ryzy­kiem poja­wie­nia się ten­den­cji do opi­sy­wa­nia „nowych języ­ków” jako pod­le­głych języ­kom już przez nas oswo­jo­nym. Bar­dzo sze­ro­ko wypo­wia­dał się na ten temat Łukasz Żurek, spró­buj­my zwró­cić jed­nak uwa­gę kon­kret­nie na języ­ki nauko­we i tech­nicz­ne. Posłuż­my się przy­kła­dem: Bart­czak zauwa­żył, że do odwiecz­nie towa­rzy­szą­cych lite­ra­tu­ro­znaw­stwu reflek­sji filo­zo­ficz­nych dołą­czył dys­kurs eko­no­mii. Zakła­da­jąc rela­cję pod­le­gło­ści „nowe­go języ­ka” wobec języ­ków już oswo­jo­nych, mogli­by­śmy uznać, że w pew­nych przy­pad­kach to, co obra­zu­je świat i język eko­no­mii, mogło­by sta­no­wić co naj­mniej nie­rów­no­rzęd­ny doda­tek do tego, co lite­rac­kie. A jeśli zgo­dzi­my się na taką, nawet ewen­tu­al­ną, moż­li­wość, nigdy nie będzie­my mogli już prze­stać two­rzyć kolej­nych, w tym przy­pad­ku zbęd­nych, narzę­dzi kry­tycz­nych słu­żą­cych do opra­co­wa­nia lite­ra­tu­ry odno­szą­cej się do zewnętrz­nych tema­tów. Spró­buj­my zesta­wić naresz­cie może­my się zja­dać Moni­ki Lubiń­skiej – tom nie­wy­ma­ga­ją­cy od czytelniczki/krytyczki poza­dzie­dzi­no­we­go rese­ar­chu wybie­ga­ją­ce­go poza wyszu­ka­nie kilku/kilkunastu spe­cja­li­stycz­nych pojęć, ponie­waż słow­nik przy­ro­do­znaw­stwa i nauk ści­słych peł­ni w tej książ­ce wyłącz­nie instru­men­tal­ną rolę repre­zen­tan­ta wymie­nio­nych dys­kur­sów [1] z wyma­ga­ją­cy­mi szer­szych poszu­ki­wań Nawo­ra­dio­wą, Ani­ma­lia­mi, Trans­par­ty czy Zakła­da­mi holen­der­ski­mi – książ­ka­mi, któ­re przyj­mu­ją fun­da­men­tal­nie poza­hu­ma­ni­stycz­ny, nauko­wy obraz świa­ta i takiż słow­nik. Czy ostat­nie czte­ry tomy i wszyst­kie dyk­cje korzy­sta­ją­ce z języ­ka nauki pod­sta­wo­wej i nauki tech­nicz­nej mogły­by być mniej zna­czą­ce, bo nie zosta­ły teo­re­tycz­nie oswo­jo­ne?

Wie­le tek­stów w deba­cie wspo­mi­na o kate­go­rii zaan­ga­żo­wa­nia czy też poezji „zain­te­re­so­wa­nej rze­czy­wi­sto­ścią” (Kacz­mar­ski, Orska, Bart­czak). Nie­wąt­pli­wie, jak pisze Kacz­mar­ski (a zgo­dzi­li­by się z nim Skur­tys i Kuja­wa), „nie trze­ba się już z nikim kłó­cić, że poezja domyśl­nie uwi­kła­na jest w poli­ty­kę oraz histo­rię i nie posia­da odręb­ne­go, przy­na­leż­ne­go tyl­ko jej egzy­sten­cjal­ne­go polet­ka”. Pew­ne wnio­ski zosta­ły już „wygra­ne”. Co teraz? Jak prze­kra­czać te deba­ty z prze­szło­ści, wycho­dzić poza omó­wio­ne kate­go­rie? Rozu­mie­jąc wiersz jako komu­ni­kat na temat świa­ta, któ­ry może mówić we wszyst­kich języ­kach pozna­nia (w tym: języ­ka­mi nauk pod­sta­wo­wych jak mate­ma­ty­ka, fizy­ka, bio­lo­gia, che­mia, psy­cho­lo­gia, eko­no­mia, a tak­że języ­ka­mi nauk tech­nicz­nych), mamy szan­sę potrak­to­wać poważ­nie ich poetyc­kie uży­cie bez zakła­da­nia ewen­tu­al­nej pod­le­gło­ści wzglę­dem tego, co już od lat obec­ne w lite­ra­tu­ro­znaw­stwie. Uwzględ­nia­jąc rów­ność języ­ków, będzie­my mogli sku­piać się nie tyle na two­rze­niu szyb­ko dez­ak­tu­ali­zu­ją­cych się teo­rii, ile na słusz­nie postu­lo­wa­nym przez Łuka­sza Żur­ka (głę­bo­kim, dodaj­my) rese­ar­chu poza­dzie­dzi­no­wym. Jeste­śmy prze­ko­na­ne, że jego efek­ty z pew­no­ścią wzmoc­nią huma­ni­sty­kę, czy­niąc z niej obszar wie­dzy otwar­ty nie tyl­ko na zmie­nia­ją­cy się, już oswo­jo­ny przez nią, język, ale i na sze­ro­ko wyko­rzy­sty­wa­ne przez poet­ki i poetów języ­ki tra­dy­cyj­nie do niej nie­przy­na­le­żą­ce.

Postu­lo­wa­ne przez nas odrzu­ce­nie przez kry­ty­kę idei pod­le­gło­ści jed­nych języ­ków poetyc­kich wobec innych nie może być jed­nak toż­sa­me z odgór­nym zrów­na­niem jako­ści wszyst­kich gło­sów. Bez­re­flek­syj­ne docze­pia­nie ich na tabli­cy na modłę Tosiek lub zbyt naiw­ne ufa­nie czy­tel­ni­czym intu­icjom, skut­ku­ją­ce wspo­mi­na­niem w dys­ku­sji kry­tycz­nej wyłącz­nie o tych dyk­cjach, któ­re się po pro­stu lubi, spo­wo­du­je, opi­sy­wa­ną przez Bart­cza­ka, lite­rac­ką kata­stro­fę, któ­rej woli­my zapew­ne unik­nąć. Jed­nak żeby napraw­dę się nie wyda­rzy­ła, potrze­bu­je­my kry­ty­ki lite­rac­kiej, w któ­rej nie musi­my grać w pół­słów­ka, odczy­ty­wać tego, co doce­lo­wo odczy­tać może tyl­ko kil­ku­na­sto- lub kil­ku­dzie­się­cio­oso­bo­we gro­no. Kry­ty­ki, któ­ra nie nad­uży­wa nie­dy­skret­nych mru­gnięć okiem – raczej zapra­sza do dys­ku­sji, niż ją zamy­ka (bo sta­wia raczej na dys­ku­sję wła­śnie niż na auto­pre­zen­ta­cję). Zda­je się, że to napraw­dę jest kwe­stia efek­tyw­nej komu­ni­ka­cji. Bo jeże­li zaufa­my, że wszy­scy tutaj mamy dobre zamia­ry, to wyni­kiem takiej ufno­ści powin­na być moż­li­wość ostrej wymia­ny zdań bez per­so­nal­nych reper­ku­sji.

Nie mamy wąt­pli­wo­ści, że gdzieś wyżej w tym tek­ście pal­nę­ły­śmy jakąś głu­po­tę: nie do koń­ca prze­my­śla­ny wnio­sek, zbyt ostrą lub wybiór­czą kry­ty­kę. Zna­my swo­je ogra­ni­cze­nia, ale kie­dy coś pisze­my, oczy­wi­ście sądzi­my, że mamy rację (nie: „wyra­ża­my tyl­ko swo­ją opi­nię”, „poka­zu­je­my swój punkt widze­nia”, daj­my spo­kój z kokie­te­rią, nie od tego są deba­ty). Jeśli ktoś nam coś wytknie, to albo będzie­my się kłó­cić dalej, albo posy­pie­my gło­wy popio­łem, uzna­jąc nasz błąd. Ot – moż­li­wość dys­ku­sji.

Żeby dys­ku­sja mia­ła jed­nak miej­sce, trze­ba naj­pierw sko­ry­go­wać jej zasa­dy. Nie wystar­czy napi­sać, że nie ma się zamia­ru „sta­wać w szran­ki po któ­rejś ze stron przy­ta­cza­ne­go spo­ru pt. mani­fe­sty vs dia­gno­zy”, by unie­waż­nić cały pro­blem. Wcho­dze­nie do deba­ty z dekla­ra­cją opi­su oso­bi­stej per­spek­ty­wy to nie­sły­cha­nie wygod­na pozy­cja – z oso­bi­stą per­spek­ty­wą trud­no bowiem pole­mi­zo­wać. Gdy ktoś mówi „ale kie­dy ja tak czu­ję” – trud­no mu na to odrzec, że wca­le nie czu­je, gdy ktoś inny doda­je „jak komuś to nic nie wyja­śnia, to sor­ry, ale mi wie­le wyja­śni­ło” – pozo­sta­je nam na pocie­chę krót­kie „sor­ry”.

Pisa­nie w tonie postu­la­tyw­nym, sta­łe dys­ku­to­wa­nie nad tymi postu­la­ta­mi, kwe­stio­no­wa­nie i bro­nie­nie gło­sów – to zada­nia znacz­nie trud­niej­sze i nie­po­rów­ny­wal­nie bar­dziej potrzeb­ne niż mapo­wa­nie w dys­ku­sji wła­sne­go „ja”. Do tych stra­te­gii byśmy się przy­chy­la­ły, jed­no­cze­śnie pamię­ta­jąc o tym, jak waż­na jest kla­row­ność wno­szo­nych przez nas postu­la­tów i jak istot­na jest peł­na odpo­wie­dzial­ność za ich gło­sze­nie.

Przy­pi­sy:
[1] Autor­ka sama dekla­ro­wa­ła taki tryb uży­cia ter­mi­nów ze słow­ni­ka nauk ści­słych. Usły­szeć to moż­na było w cza­sie spo­tka­nia autor­skie­go 23 XI 2019 r. w Kra­ko­wie [onli­ne]: https://www.facebook.com/InstytutLiteratury/videos/525283174992388/

O AUTORZE

Weronika Janeczko

ur. w 1994 roku, doktorantka CogNeS Uniwersytetu Jagiellońskiego, redaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, członkini rady programowej festiwalu „Europejski Poeta Wolności”. Publikowała w „biBLiotece”, „Małym Formacie”,  „Wakacie” i „Wizjach”. Mieszka w Krakowie i Warszawie.

Zuzanna Sala

Ur. 1994, doktorantka Szkoły Doktorskiej Nauk Humanistycznych Uniwersytetu Jagiellońskiego w ramach programu literaturoznawstwo. Wiceredaktorka naczelna kwartalnika literackiego „KONTENT”, kieruje wydawnictwem poetyckim o tej samej nazwie. Publikowała teksty krytyczne m.in. w „Czasie Kultury”, „Odrze”, „Stonerze Polskim”, „Nowej Dekadzie Krakowskiej” czy „Wakacie”. Pochodzi z Bierutowa.